coryllus coryllus
4051
BLOG

Dlaczego Piotr Gursztyn nie wydaje źródeł?

coryllus coryllus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 65

Jak zapewne zauważyliście umieściłem ostatnio w ofercie dwa tomy tekstów źródłowych z XVIII wieku. Tomy te są antologiami, co uważam jest skandalem samym w sobie, a do tego jeszcze jeden z nich – pamiętnik Stanisława Augusta – został krzywo podparty recenzją Janusza Tazbira, w której napisano, że nie ma pieniędzy na wydawanie źródeł, a do tego jeszcze nie wiadomo czy jak się je wyda, ktoś będzie zainteresowany ich czytaniem. To już jest z mojego punktu widzenia zgroza. Nie dość, że w czasie zaborów źródła do historii kraju były wydawane przez prywatne osoby, to jeszcze teraz w państwie rzekomo wolnym, profesor uniwersytetu tłumaczy nam, że nie, że z tymi źródłami to nie jest tak łatwo. Ponieważ po pracy nad książką czeską wiem jak prosto trafia się do źródeł historii brytyjskiej, nawet tej najbardziej okropnej, nie mogę pozostawić tego stanu rzeczy bez komentarza. Nie mogę tym bardziej, że w gronie publicystów historycznych, czyli tych wszystkich „naszych” dziennikarzy trwa nieustająca debata o jakości tekstów i jakości idei prezentowanych czytelnikowi w książkach i na łamach tygodników. Ostatnio takie właśnie kuriozum zaprezentował tu Piotr Gursztyn, upozowany na dobrego pana od historii, który poprawia przecinki i wskazuje dzieciom „gdzie Wisła jest na mapie”, skoczył na Ziemkiewicza i zaczął mu wytykać jakieś szkolne błędy w jego najnowszej książce. Podkreślał przy tym, że jest zawodowcem, a historia jest nauką. Co oczywiście w zadanych nam warunkach jest brednią. On nie jest żadnym zawodowcem, a historia pozbawiona opublikowanych i łatwo dostępnych tekstów źródłowych nie jest żadną nauką tylko oszustwem. Nie zmienia tu niczego publikowanie tekstów źródłowych w formie antologii. Oni mi tu zaraz powiedzą, wszyscy jak jeden z Piotrem Gursztynem na czele, że ich interesuje historia najnowsza, wobec czego mam się odczepić, bo teksty są i trzeba ich tylko poszukać. Otóż nic z tego mili panowie. Jak się źle dzieje na obszarach, do których rościcie sobie jakieś pretensje, jak się źle dzieje w piłce nożnej po prostu, nie można powiedzieć, że was to nie obchodzi, bo wy kibicujecie drużynom karlingowym. Jest bowiem coś takiego jak misja i każdy z was rości sobie pretensje do tego, by być w awangardzie tej misji. Czyli do tego by odkrywać prawdę, ta zaś zakopana jest głęboko. Gdyby było inaczej Piotr Gursztyn pracowałby na jakimś dobrze opłacanym stanowisku uczelnianym, a nie prowadził razem z Goćkiem rubrykę dla idiotów w głupiej gazecie. To jest jasne dla każdego myślącego człowieka, z wyjątkiem tych, którzy pracują w redakcjach i mają całkiem skrzywioną optykę.

Mamy oto publicystów, których jedyną racją bytu jest mnożenie historycznych memów, ta racja wypływa wprost z kurczącego się rynku i coraz szczuplejszych budżetów. Tak więc jeden na drugiego rzuca się coraz gwałtowniej, żeby pokazać swoją pryncypialność i umiłowanie prawdy najprawdziwszej, a nie żadnej półprawdy, czy tego ostatniego gatunku prawdy, o której swego czasu pisał ksiądz Tischner. W czasie tych ataków lecieć mają iskry tak duże, żeby się z czasem w złote dutki pozamieniały, tak to jest pomyślane, ale nic z tego nie wyjdzie. Nie wyjdzie powiadam, bo rynek się kurczy, a dzieje się tak, bo do dyskusji zostało już tylko kilka tematów i teraz trwa wyścig kto je obsiądzie i ile z tego dostanie. To jest moim zdaniem hańba. Tak właśnie, hańba...Jeśli przypomnimy sobie XIX wiecznych historyków, zamkniętych w bibliotekach, XIX wiecznych mecenasów, wydających duże sumy na publikację tekstów źródłowych, których dziś nikt nie wznawia, bo po co, nie możemy na to co się dziś dzieje patrzeć bez obrzydzenia. Co wy robicie panowie? Nie wiecie? No to spróbuję wam wyjaśnić. Robicie najbardziej płaską i podłą propagandę. Wymierzoną wprost w nas, czyli w konsumentów produkowanych przez was treści.

Ja oczywiście specjalnie i przez przekorę napisałem o tym wydawaniu źródeł. Jasne jest przecież, że ani Piotr Gursztyn, ani nikt z nich nigdy nie wyda złotówki na to, by opublikować jakiś tekst źródłowy, a niechby był on nawet dostępny w jednym egzemplarzu na całym świecie i chwała z tego wydania była wielka. Ich to nie interesuje, bo nie widzą tam żadnego zysku, przeciwnie, widzą w tym wyłącznie zagrożenia, bo w miarę jak ludzie, tak zwani „prości” czyli inżynierowie, fizycy, informatycy, lekarze, zdobywać będą dostęp do źródeł historycznych i będą mogli je komentować w sieci, ich rola, jako pośredników po prostu się wypełni. Staną się niepotrzebni i będzie można ich zwyczajnie zwolnić z roboty. Nie ważna stanie się kwestia, czy Ziemkiewicz popełnił błąd pisząc „wybrzuszenie kurskie” zamiast „łuk kurski”. Bo ona jest nieważna z istoty, tylko Piotr Gursztyn próbuje nas przekonać, że jest inaczej, bo należy do licznego grona ludzi poprawiających błędy w dziesiątym miejscu po przecinku i nie zwracających uwagi na to, że jedności im się nie zgadzają. To jest bardzo specjalny rodzaj satysfakcji i on za każdym razem prowadzi w to samo miejsce – do wariatkowa.

No, ale dobrze, mają te kredyty, nie chcą wydawać tekstów źródłowych, trzęsą się o te pensje i ten rynek książki, o którym nie mają pojęcia, niech im będzie. Mam dla nich inną, tańszą misję. O wiele tańszą i przynoszącą jeszcze więcej splendoru niż flekowanie posmutniałego Ziemkiewicza. Oto rynek zalany jest absurdalną i kłamliwą, nie dającą nam, jako narodowi żadnej dziejowej szansy, publicystyką historyczną pisaną przez autorów anglosaskich. Może zbiorowa szarża na tych durniów byłaby sensownym przedsięwzięciem? Może książki wydawane po polsku przez profesorów z Oksfordu nadawałby się do tego, by je poszatkować szablą na kawałki i zrobić z nich wyściółkę do kociej kuwety? Nie? Oczywiście, że nie. Już tłumaczę czemu. Otóż w kilku przypadkach wydawcy naszych bohaterów i wydawcy autorów brytyjskich i amerykańskich to ci sami ludzie. Nie można więc z prostego powodu krytykować książki tego samego wydawcy, bo mogłoby to być źle odebrane. Sprzedaż by spadła po prostu. I tu dochodzimy do demaskacji istotnej, o której już pisałem, ale nie zaszkodzi przypomnieć: na rynku książki nie ma żadnego życia intelektualnego z prawdziwego zdarzenia, nie ma też życia duchowego, jest wyłącznie życie biznesowa, na coraz mniejszych pieniądzach. Żeby polemizować ponadto z zagranicznym autorem dobrze byłoby to zrobić w dwóch językach, żeby on także się o tym dowiedział. No i tu też jest kłopot. Nawet jeśli załatwiliby sobie tłumacza, to przecież nie ma gdzie tego opublikować, a gdyby atakowany autor zwrócił na polemikę uwagę i okazałoby się, że atakujący go „zawodowiec” prowadzi na co dzień rubrykę typu „śmichy chichy” wraz z Goćkiem, mogłoby być różnie.

Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że to co tu piszę, jest dla wymienionych osób bajką o żelaznym wilku i oni po prostu nie zrozumieją tego tekstu. Nie potrafią, bo jak....? Ich świat ograniczony jest wyraźnie, twardym i wysokim płotem do polemik wzajemnych. To wszystko. Cyrk pcheł, wejście za okazaniem legitymacji dziennikarskiej.

No, ale my się tym nie musimy przejmować i dlatego od przyszłego roku kwartalnik „Szkoła nawigatorów” zacznie publikować fragmenty tekstów źródłowych do historii Polski i innych państw. Nie bacząc na to, że niektóre z nich leżą w bibliotekach i „wystarczy tylko sięgnąć”....

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl oraz do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie, gdzie można kupić nasze książki i komiksy.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura