coryllus coryllus
4220
BLOG

Zamilczanie w dyskursie publicznym

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 54

Potoczyła się tu wczoraj dość dobra dyskusja na temat sytuacji wyższych uczelni i ich misji, nie było to nic nowego na tym blogu, ale nasz niezrównany kolega Georgius odnalazł przy tym w czeluściach zasobów uczelnianych doktorat, którego tytuł pożyczyłem sobie do dzisiejszej notki. Zamilczanie w dyskursie publicznym – nie przeczytałem tego doktoratu rzecz jasna, bo bardzo powoli się otwiera, a ja mam dziś dość napięty program. No, ale sam tytuł dotyczy przecież nas tutaj, nas wszystkich którzy w pocie czoła klikamy w klawiatury co rano i w ciągu dnia, a niektórzy nawet wieczorem, po to, by nas nie zamilczano. A jednak – mimo naszych wysiłków otacza nas głucha cisza, jak zimowa mgła z waty, jakby wszyscy, którzy się nami przecież interesują mieli w uszach wadliwe aparaty słuchowe koloru fioletowego rozprowadzane niegdyś na Mazowszu wśród naiwnych emerytów.

Cóż może oznacza ta formuła – zamilczanie w dyskursie publicznym? Otóż tyle, że tak zwany dyskurs publiczny jest zwyczajną ustawką, która ma swoich pasterzy, pilnujących, by nie przedostało się doń zbyt wiele treści. Musi przy tym wszystkim zachowywać owa konstrukcja pozory swobody i wymiany myśli, bo inaczej zawali się do środka. Jeśli zaś okaże się, że jest niepotrzebna wtedy na powrót wprowadzi się cenzurę i otworzy szerzej bramy więzień. A najgorętszymi zwolennikami tego rozwiązania będą dzisiejsi administratorzy dyskursu publicznego. Im bowiem nie powiodła się misja i nie utrzymali powierzonej im fikcji w należytym stanie.

Dyskurs publiczny toczy się na kilku obszarach, przede wszystkim w telewizji i tam jest najłatwiejszy do zmanipulowania. Telewizja to struktura hierarchiczna, opanowana przez agentów i mowy nie ma by pojawił się tam choć pozór tego co autor doktoratu miał na myśli pisząc „dyskurs publiczny”. Ludzie jednak wierzą w to, że w telewizji coś takiego się odbywa. Wierzą tym mocniej im częściej taki Sierakowski mówi na wizji o dyskursie publicznym. Drugim obszarem gdzie mamy do czynienia z dyskursem publicznym są tygodniki opiniotwórcze. I tam jest już cyrk prawdziwy, bo rzecz wygląda jak przy werbowaniu najemników na wojnę. Tyle, że mamy tu do czynienia z wojną ideologiczną. No więc kiedy gazownia i reszta werbuje Czubaszek i Nergala, „nasi” płacą Tomaszewskiemu i jakimś innym grzybom, o których świat już dawno zapomniał. Jeśli brakuje takich dobierają z uniwersytetu i tu już zaczyna się jazda na całego, bo z dyskursem publicznym nie ma żartów. Pamiętamy co powiedział profesor Ryba w Stalowej Woli – że tylko wzniesienie się na najwyższy poziom intelektu gwarantuje dobrą edukację społeczeństwa i wymianę myśli o określonej jakości (cytuję z pamięci), że nie wystarczy założyć sobie bloga, żeby brać udział w wymianie myśli. I ja to rozumiem, najpierw trzeba zrobić magisterium za komuny, potem doktorat i habilitację, potem współpracować trochę z wojskiem, a na koniec uzyskać profesurę i dopiero wtedy można gawędzić na różne tematy. Wcześniej nie, bo przed wymienionymi czynnościami człowiek nie jest uczestnikiem dyskursu publicznego, ale widzem. I jako taki może tylko słuchać co mądrzejsi mają do powiedzenia.

Trzecim obszarem, na którym toczy się dyskurs publiczny jest internet i on został w tej ustawce zaplanowany jako tło dla przemyśleń i wystąpień mądrzejszych czyli takich jak Ryba, takich co od rana do nocy fruwają na wysokości lamperii. Tu jednak okazało się, że żadne zabezpieczenia i ustawki nie pomogły. Rozpoczęcie dyskursu publicznego w sieci, czyli uruchomienie i zagospodarowanie blogosfery zakończyło się klęską ustawiaczy dyskursu i oni teraz próbują wszystko odwrócić, żeby było jak dawniej. Próbują to robić ręcznie, ale nie uda im się to. Jestem pewien, a to z tej przyczyny, którą opisałem na początku, jeśli dyskurs publiczny zostanie pozbawiony wszystkich naprawdę wolnych głosów zawali się do środka. Dlatego właśnie jesteśmy tolerowani, spychani na margines, zamilczani, ale tolerowani. Nie z powodu sympatii, ale dlatego, że brutalne usunięcie nas stąd spowoduje to jedynie, że będziemy gdzie indziej. Będziemy, a więc i dyskurs się przeniesie. Można będzie oczywiście go markować takimi zagrywkami, jak rubryka „nie przegap” gdzie Michta z Gursztynem wiszą już trzeci dzień jak skazańcy na belce, z nadzieją, że im się klikalność poprawi. Nic to nie da, podobnie jak lansowanie takich modeli jak ten cały august mocny, który jest jakimś vice Nicponiem, tak to wynika ze stylu i poetyki.

Jak na dłoni widzimy w naszym obszarze działań ograniczenia moderatorów dyskursu publicznego. I widzimy ich upór w dążeniu do tego, by jednak udowodnić, że racja jest po ich stronie, że taki Bogdański ma jednak coś do powiedzenia, bo jest przecież szefem fundacji. Tego rodzaju działania prowadzą do katastrofy. Muszą się więc kiedyś zatrzymać, bo ktoś tam w strefach moderujących dyskurs oprzytomnieje wreszcie. Choć może nie...? Nie martwmy się jednak tym na zapas, znajdziemy sobie wtedy inne miejsce. Tematów do dyskursu publicznego nam nie zabraknie, jak mniemam.

Czemu służy moderacja dyskursu publicznego? Nie zaszkodzi powtórzyć: tworzeniu kanałów sprzedaży i propagandzie. I w jednym i w drugim przypadku moderacja ta, jak widzimy na przykładzie treści lansowanych w salonie jest diabolicznie wprost nieskuteczna. Treści, które należy „sprzedać” publiczności, muszą iść w pakiecie z gołymi babami, że ktoś w ogóle je chciał ruszyć, i to kijem, a w dodatku z bardzo daleka. Muszą być wciskane na siłę w sprzedaży wiązanej, inaczej nie da rady ich rozpropagować. Bez względu na to ile pieniędzy niemieckie i amerykańskie fundacje wpompowały w ich promocję. W sieci nie ma to żadnego znaczenia. Nawet wykreowanie całej armii awatarów, nawet wykreowanie całego rynku niepotrzebnych nikomu produktów nie ma znaczenia w momencie kiedy pojawia się jeden autentyczny głos. A my tu mamy takich głosów kilkanaście i to jest coś fantastycznego. To jest prawdziwa siła.

Ważnym elementem w dyskursie publicznym jest publiczność. Moderatorom zależy na tym, by była jak najliczniejsza i anonimowa. To właśnie z chęci posiadania licznej i posłusznej publiczności wziął się pomysł, by blogi były anonimowe, by piszący je ludzie mieli wdrukowane w głowy zagrożenie ze strony systemu, zagrożenie podkreślane takimi hasłami jak „legendarne dialogi ludzi zapiwniczonych” albo „ w pustynnych okopach krętych korytarzy”. Numerasy takie służą temu jedynie, by pielęgnować nasze frustracje i podkreślać konspiracyjny charakter wymiany myśli w internecie. To jest oszustwo. Jesteśmy bowiem wolni, mamy nazwiska i imiona i pod nimi możemy publikować co nam się podoba. Administratorzy zarządzający anonimowością dyskursu publicznego tacy jak FYM czy szczur biurowy, udający przez długi czas brodatego opozycjonistę w kraciastej koszuli, musieli w końcu odpuścić. Jeden uciekł, a drugi zaczął gadać prawie jak człowiek.

Obecna w sercach frustracja i niepewność każde jednak wielu ludziom ukrywać się do dziś. Nie zmienimy tego i nawet nie będziemy próbować. Nie mamy także wpływu na odruchy stadne i nienawiść, która w naszym kierunku stamtąd płynie. Nie mamy wpływu na to co dzieje się w duszy takiej blogerki jak gini, czy kaśki pyzol. To są najjaskrawsze przykłady frustracji w gronie publiczności. Ich fenomen polega na tym, by pojawiać się pod każdym absolutnie tekstem „znanej postaci”, choćby nawet była ona szerzej nieznana jak Bogdański na przykład, a jedynie uznana przez administrację za osobę godną polecenia. Tam trzeba się koniecznie wpisać, bo inaczej o nas zapomną. To jest jakieś przedziwne sprzężenie – z jednej strony potrzeba ukrywania się, a z drugiej chęć bycia wszędzie. Ja tego nie rozumiem i rozwałkowywał tego nie będę. W każdym razie po ostatnich komentarzach obydwu pań dotyczących mnie i mojego bloga, takie z ich zachowań wyciągam wnioski.

Ktoś może zapytać, po co my to wszystko robimy? Dlaczego tu jesteśmy zamiast zająć się czymś innym? Ja odpowiem za siebie. Całe życie chciałem pisać książki i nikomu się ze swoimi planami nie zdradzałem. Po prostu nikomu o tym nie mówiłem. Traktowałem to bowiem ze śmiertelną powagą, tak samo zresztą jak dziś. Żeby pisać książki naprawdę, wydawać je i być przy tym człowiekiem wolnym trzeba było poznać dokładnie okoliczności jakie panują na rynku wydawniczym i na rynku wymiany myśli, czyli na obszarze zwanym dziś „dyskursem publicznym”. Zajęło mi to trochę czasu, ale dziś wiem już prawie wszystko. Tak więc jestem w tym właśnie miejscu, w którym powinienem być, żeby spełniły się moje marzenia. I to właściwie wszystko. Innych motywacji, poza chęcią zostania autorem poczytnych książek nie ma w moim sercu. Z tego wypływa wszystko inne; agresja, zaciekłość, upór i chęć osiągnięcia sukcesu. Żadne zamilczanie w dyskursie publicznym nic tu nie pomoże. Człowiek bowiem rodzi się po to, by realizować swoje plany, a nie po to by zawierać kompromisy w imię obcych sobie idei. I z tym was zostawiam. Zapraszam na stronę www.coryllus.pl oraz do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka