coryllus coryllus
5287
BLOG

Oszukana Polka

coryllus coryllus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 50

W latach sześćdziesiątych XIX wieku Brytyjczycy wznowili żeglugę po morzach oblewających Azję od północy. Ponoć przerwa w wyprawach handlowych w tamte okolice trwała aż dwa stulecia, czyli mniej więcej od czasu kiedy przedstawiciel holenderskich banków Piotr I zasiadł na tronie, do krótkiego panowania Aleksandra III. Mniej więcej w tamtym czasie kapitan Joseph Wiggins na statku „Glenmore” dopłynął za zgodą rządu rosyjskiego do ujścia Jeniseju. Statek ten pływał po rzekach Syberii jeszcze długo, zmieniono mu tylko nazwę na „Orzeł”. Był w użyciu jeszcze w roku 1914 kiedy to pojawiła się na nim wraz trójką angielskich przyjaciół Polka – Maria Czaplicka.

W książce Czaplickiej, jedynej wydanej w Polsce, zatytułowanej „Mój rok na Syberii” można oczywiście znaleźć nazwisko Wigginsa, ale jakie były istotne cele jego misji niestety Czaplicka nie pisze, nie dowiemy się ten o tym jakie były cele jej wyprawy na Syberię, poza tymi jawnie deklarowanymi – naukowymi. Wnosić z opisów możemy jednak, że były też inne, ukryte zadania, które korona postawiła przed grupą etnologów.

Syberia nie jest krainą gościnną, ale tak się złożyło, że brytyjską ekspedycją miał się kto zaopiekować, u ujścia Jeniseju działała bowiem od roku 1912 Kompania Syberyjska, z kapitałem zakładowym brytyjskim, ale prowadzona przez Norwegów i Finów. W jej zarządzie zasiadał nie kto inny jak Fridjof Nansen, który swego czasu przemierzył bezdroża tundry wokół ujścia Jeniseju, w celach badawczych rzecz jasna. Brytyjska kompania prowadzona i firmowana przez Norwegów? Zupełnie jak w średniowieczu, kiedy na wschodzie Londyn utrzymywał swoje półprotektoraty, które zajmowały się realizowaniem interesów dworu i kompanii.

Maria Czaplicka wraz z Maud Havilland, Dorą Curtis i Henry Hallem stanęli na syberyjskiej ziemi, by badać życie i zwyczaje Samojedów, Juraków i Tunguzów. Wysłani tam zostali przez brytyjskie towarzystwa naukowe, które wyasygnowały na ten cel pieniądze. Niezbyt wielkie, zważywszy na okoliczności pobytu czwórki Europejczyków w warunkach ekstremalnych, ale jednak. Czaplicka pisze, że w czasie pierwszego dnia pobytu nad dolnym Jenisejem zaopiekował się nimi przedstawiciel Kompanii Syberyjskiej. Była niedziela, składy, urzędy i sklepy były nieczynne. Na jeden jednak gest pana przedstawiciela kompanii wszystkie drzwi otwierały się przed naszymi podróżnikami niczym wrota sezamu.

Po pierwszym roku pobytu na Syberii obydwie Angielki wyjechały z Rosji, obawiając się zaostrzającego się kryzysu międzynarodowego – trwała przecież już wojna. Czaplicka i Hall zostali nad Jenisejem. Spędzili tam rok zbierając materiał etnograficzny i prowadząc notatki. We wstępie do książki Czaplickiej, napisanym rzecz jasna tak, byśmy niczego nie zrozumieli przeczytać możemy, że naszych badaczy, prócz pierwotnej ludności Syberii interesowali także jej europejscy mieszkańcy – Sybiracy. Czaplicka wprost pisze, że mogliby oni uchodzić za odrębny do Rosjan naród, a Syberia mogłaby się stać drugą Kanadą. Autorka wstępu – Grażyna Kubica wspomina także, że Czaplicka pisała raporty dla Foregein Office, raporty o charakterze historycznym. Nie wiemy niestety co w nich było, bo jak wiele dokumentów są do dziś utajnione. Pisma Czaplickiej, jej listy i spuścizna naukowa albo zaginęły, albo leżą gdzieś w rękopisach. Jej notatki badawcze z Syberii, zostały wywiezione do Ameryki przez Henry Halla, przez czas pobytu na Syberii partnera i przyjaciela. Zabrał on badania Marii Czaplickiej do Pennsylvnia University, a kiedy po jego śmierci przeglądano pozostałe po nim papiery nie znaleziono tam nic co dotyczyłoby Syberii.

Czaplicka wróciła do Londynu. Po syberyjskiej wyprawie była zadłużona. Nie wiemy dokładnie w jakiejś instytucji, czy w prowadzonym przez nierozpoznane osoby, zajmujące się transferem brytyjskiej gotówki na obszary tundrowe banku o nazwie „Syberyjski Bank Komercyjny” czy w brytyjskim Barclays Bank. Badaczka zalegała ze spłatą około 200 funtów. W czasie swojego pobytu w Anglii pisała listy i do instytucji naukowych z prośbą o wsparcie, jeździła z odczytami i starała się o posadę na uniwersytecie. Na próżno, zarabiane pieniądze starczały jej jedynie na bieżące potrzeby.

Kiedy na uniwersytecie w Bristolu, ponoć prowincjonalnym, ale ważnym ze względu na postępowy sposób rekrutacji kadry – przyjmowano tam kobiety po prostu – zwolniło się chwilowo miejsce, zaproponowano je Czaplickiej. Wcześniej posadę tę piastował Leonard Dudley Buxton, ale powołano go do wojska i jego miejsce mogła zająć Polka. Nie wiemy jakie było jej uposażenie, nie wiemy jak jej się tam żyło. Wiemy, że w czasie pracy w Bristolu wierzyciele upominali się o pieniądze, a Czaplicka starała się o wysokie stypendium w fundacji prowadzonej przez Alberta Kahna. Pan ten był przedsiębiorcą francuskim pochodzenia żydowskiego, przyjacielem Henri Bergsona. Fundował stypendia dla młodych badaczy, którzy mieli podróżować dookoła świata, realizując cele właściwe dla ich specjalizacji. W czasach Czaplickiej stypendium to otrzymała tylko jedna kobieta – Eileen Power – zajmowała się ona historią gospodarczą świata.

Maria Czaplicka była przekonana, że ma szansę na to stypendium. Było ono bardzo wysokie, wynosiło około 1000 funtów. Za te pieniądze Polka mogłaby nie tylko osiągnąć sukces naukowy, ale także spłacić długi bankowe, zaciągnięte wszak na poczet badań uniwersyteckich zleconych przez brytyjskie uniwersytety i brytyjskie służby. W roku 1921 okazało się jednak, że stypendium Alberta Khana zostało przyznane Leonardowi Dudleyowi Buxtonowi, temu samemu, który poszedł do wojska, dzięki czemu Maria Czaplicka mogła pracować na jego miejscu w Bristolu. Pytania, które musimy zadać w tym miejscu brzmią: w jakich jednostkach i na którym odcinku frontu służył pan Buxton, jakie rany odniósł w czasie walk i jakimi odznaczeniami uhonorował go jego majestat, król Jerzy?

Na wieść o tym Czaplicka, kobieta, która całe swoje życie poświęciła nauce popełniła samobójstwo. Wypiła chlorek rtęci, żrącą substancję używaną w laboratoriach fotograficznych. Umierała kilkanaście godzin, a lekarz który wypisywał akt zgonu raczył dopisać w tym dokumencie iż zmarła nie była osobą o zdrowych zmysłach.

Rzeczywiście, trzeba być wariatką, żeby jechać na Syberię za pieniądze Londynu, pisać raporty szpiegowskie na temat sytuacji w tundrze i liczyć na to, że spotka się to z jakąś wdzięcznością. Opisy przygód Czaplickiej na Syberii zaczynają się wcale ciekawie. Autorka wstępu do jej książki – Grażyna Kubica – wspomina o tym, ale wniosków z tych faktów nie wyciąga. Otóż na parowcu „Orzeł” dawniej „Glenmore” Maria Czaplicka dostała silnego ataku bólów brzucha. Przyczyn nie rozpoznano. Potem – jak pisze autorka wstępu – dostała choroby morskiej na środku Jeniseju, która objawiła się krwawymi wymiotami. No, ale jakoś z tego wyszła. Towarzyszące jej Angielki podziwiały jej wytrwałość i upór, w czasie kiedy one siedziały w chacie, Maria przemierzała tundrę i rozmawiała z jej mieszkańcami. Być może owa pasja do wędrówek uratowała ją od śmierci, nie wiadomo czym panna Curtis, ornitolożka, preparowała schwytane okazy ptaków. W naszych czasach używa się do tego przecież mini ołowiowej, silnej trucizny, którą w Lasach Państwowych zaprawia się także nasiona, żeby ptaki nie wydziobywały ich z upraw.

Popatrzmy teraz na początek kariery Marii Czaplickiej. Urodziła się i wychowała na Pradze, przez jakiś czas mieszkała w Zakopanem, gdzie poznała całe postępowe środowisko galicyjskie. Wśród jej znajomych wymienia się przede wszystkim Władysława Orkana. Ja się kiedyś osobno zajmę tym Orkanem, bo był to wyjątkowy wprost szkodnik, jedno co można powiedzieć na jego usprawiedliwienie, to, że działał bezwiednie, pisał i myślał w ten straszliwy sposób, z wrodzonej głupoty. Pozostała po nim i po niej duża teka listów, których nikt nigdy nie opublikuje, bo nie ma pieniędzy, a poza tym – kogo to może zainteresować? Tak nam te rzeczy tłumaczą ludzie zatrudnieni na państwowych posadach, zajmujący się tak zwaną nauką. Nie wiemy czy Maria Czaplicka znała Józefa Retingera, może tak, może nie. Wyjaśnienie tej kwestii to zadanie dla młodych badaczy historii Polski, nie dla Ziemkiewicza i nie dla Gursztyna bynajmniej, którzy będą się nadal kłócić o to czy łuk można nazwać wybrzuszeniem.

Czaplicka była zdolną studentką i jako jedna z pierwszych Polek otrzymała stypendium kasy Mianowskiego w wysokości 900 rubli i dzięki temu podjęła studia w Londynie. Był rok 1910. Proszę zwróćcie uwagę na tempo kariery. W roku 1910 Czaplicka wyjeżdża do Londynu, jest nikomu nieznaną Polską, bierze pieniądze z kasy Mianowskiego, jej protektorem jest Wacław Nałkowski ojciec Zofii i to właściwie tyle. W cztery lata po przybyciu do Londynu, Czaplicka jedzie już jako kierownik wyprawy badawczej na Syberię.

W Londynie, o czym informuje nas Grażyna Kubica Czaplicka związała się z Towarzystwem Fabiańskim. W kręgu tym poznała Bronisława Piłsudskiego oraz została protegowaną małżeństwa Ethel i Michaela Voynich'ów. I tu w zasadzie moglibyśmy zakończyć nasze rozważania.

Nie możemy jednak tego zrobić tak po prostu. Ja tylko przypomnę, że państwo Wojnicz są jednymi z antybohaterów mojej nowej książki „Niedźwiedź i róża czyli tajna historia Czech”. Ja ich tam wprost oskarżam o to, że zaaranżowali śmierć Bronisława Piłsudskiego. Myślę, że z Czaplicką mogło być podobnie. Nawet jeśli Ethel i Michael nie mieli już bezpośredniego wpływu na jej karierę, to z pewnością stali za tą śmiercią ludzie, którzy działali w sposób analogiczny. Ethel Voynich, autorka powieści „Szerszeń”, komunistka i agentka, zajęła się usadowieniem Czaplickiej w strukturach kolegialnych Oxfordu, czyli w tajnych organizacjach istniejących na uniwersytecie, mówiąc wprost. Czaplicka miała więc od razu dobry start. Sytuacja ta wytworzyła u niej niebezpieczne złudzenie, że tak już będzie zawsze, że zawsze będzie potrzebna. Wystarczy tylko pracować, nie oszczędzać się i realizować swoje pasje. Nagroda przyjdzie z pewnością. No, ale życie okazało się inne. Czaplicka, podobnie jak Piłsudski została wykorzystana do celów innych niż deklarowały to uniwersytety, a następnie zmuszono ją do samobójstwa. Nie wiadomo zresztą jak to było z tym samobójstwem, bo przecież nikt nie zanotował nic z ostatnich godzin jej życia, jest tylko ten akt zgonu, w którym nazywają ją wariatką.

Tekst ten dedykuję mojemu koledze Jakubowi, którego córka, bardzo zdolne dziecko, studiuje właśnie na jednym z prestiżowych, brytyjskich uniwersytetów. To jest oczywiście szansa, to jest początek kariery i ja nie twierdzę, że wszystko musi skończyć się źle, myślę tylko, że trzeba bardzo uważać na zawierane znajomości. Notatki zaś czynione w czasie badań, dobrze jest kopiować i wysyłać na kilka nierozpoznanych dla tutorów z uczelni adresów w Polsce.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl oraz do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy, gdzie można kupić nasze książki i komiksy.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura