coryllus coryllus
3711
BLOG

Czy popularyzacja jest misją?

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 44

Dawno już za nami moment, w którym odpowiedzieć sobie powinniśmy na pytanie, po co to wszystko robimy? Po co prowadzimy blogi, komentujemy i polemizujemy z innymi bez miękkości i popadania w fałszywe sojusze. Moment ten przegapiłem, ale skoro zbliża się koniec roku, w dodatku takiego, w którym wiele się wydarzyło, warto może do tego zwrotnego punktu powrócić.

W zasadzie już po wydaniu I tomu Baśni jak niedźwiedź jasne się stało, że kontynuowanie tej formuły, czy to w druku czy na blogu nie będzie miało sensu. Wobec nasilającej się i podtapiającej wszystko wokoło propagandy wymierzonej w każdego z nas z osobna i we wszystkich razem, nie pomoże żaden sentymentalizm i żadne budzenie ducha. Potrzebna jest inna formuła. Nie łatwo było ją wypracować i nie łatwo przekonać do niej ludzi. Wszyscy to pamiętamy. Wielu czytelników uważa do dziś, że pisanie kolejnych kawałków o polskich bohaterach co to się kulom nie kłaniali, co sukcesy odnosili to cel i misja w jednym. I dzięki temu poprawimy kondycję moralną młodzieży. To mrzonki. Nie poprawimy nawet kondycji moralnej emerytów, co nie znaczy, że trzeba całkowicie taką działalność porzucić. Nie należy tego robić, trzeba jedynie ustawić ją na właściwej pozycji. Z wiary w siłę sprawczą dobrych opowieści o dawnych czasach wzięły się ponadto budżety „naszych” tygodników, tak więc nie ma co tego lekceważyć. Trzeba tylko zauważyć, że forma ta ma bardzo ograniczoną siłę rażenia i jest niesłychanie prosta do neutralizacji. Czy redaktorzy naczelni „naszych” gazet to wiedzą. Oczywiście, że nie, bo oni kiedy tylko wyczerpała się moc omawianej tu formuły dyskursu patriotycznego, oddali swoje łamy propagandzie, albo zajęli się roztrząsaniem kwestii „czy Jezus był Bogiem”. To jest ucieczka i pułapka w jednym. Nie można bowiem zajmować się tylko popularyzacją mając do dyspozycji duży opiniotwórczy tygodnik. To jest grzech zaniechania. Nie można używać w czasie jego tworzenia tak popularnej wśród nadętych, dziennikarskich łbów formuły „czy czytelnik zrozumie”. Już to pisałem, ale jeszcze powtórzę: czytelnik zawsze zrozumie, redaktor zaś rozumie tylko czasami. W tak zwanym środowisku panuje przekonanie dokładnie odwrotne i to uważam, jest podstawowa przyczyna klęsk i kompromitacji tak „naszych” jak i „nienaszych”. Gazownia, kiedy się zorientuje, że coś nabroiła, zwykle w takich razach ucieka w tanią empatię i psychologizmy, a „nasi” uderzają w tony elegijne i religijne. Wychodzi to jeszcze gorzej niż popularyzacja w ich wydaniu.

Myślę, że o ile my przegapiliśmy moment przełomu i nie nazwaliśmy go w odpowiednim czasie, to jednak podążamy nowymi tropami. „Nasi” zaś nie wiedzą co począć i szukają kolejnych tematów do płytkiej eksploatacji. Traci to już nawet pozory indywidualnego zaangażowania, to znaczy nikt nie kryje, że tematy podejmowane na łamach interesują go wyłącznie ze względów promocyjno zarobkowych, no chyba, że jest wynajętym propagandystą jak Zychowicz. Najciekawszym i najbardziej jaskrawym przykładem tego są Piotr Zaremba, oraz Piotr Semka, jeden specjalista od Ameryki, a drugi od tłustego jedzenia. Gołym okiem widać, że „nasze” tygodniki nabierają charakteru atrap, pretekstów do tego, by można było tym kanałem sączyć ludziom do uszu różne brednie i taniochy. Ktoś wczoraj napisał w komentarzu, że dramat ten przykrywany jest publicystyką Leszka Żebrowskiego i Grzegorza Brauna. Ja bardzo przepraszam, ale czy panowie Żebrowski i Braun nie widzą w czym uczestniczą? Czy może liczą na to, że nikt się nie zorientuje?

Myślę, że oni także doszli do momentu zwrotnego, do takiego punktu, w którym trzeba przedefiniować misję. Otóż popularyzacja postaw nie jest misją. Nie jest nią również demaskacja, co udowadniałem wielokrotnie. Obydwie te metody nabrały już dawno cech numerów cyrkowych, ta pierwsza to numer ekwilibrysty, a ta druga clowna. O cóż więc chodzi? O opisanie świata od nowa, w taki sposób, byśmy to my i nasze sprawy znajdowali się w centrum, a nie na peryferiach. Ponoć wiele prymitywnych, koczowniczych plemion rozpoczynało swoje bytowanie na nowych terenach od wbicia w ziemię kołka i określenia, że w tym właśnie miejscu znajduje się środek świata, wokół którego toczyć się będzie życie. My zaś zaczynamy od czegoś odwrotnego, od wyznaczenia środka świata na antypodach i od zbudowania aspiracyjnej piramidy, po schodach której wspinamy się do raju, prowadzeni przez wybrańców. To jest obłęd. I widać to dziś, bo wybrańcy demaskują się jeden po drugim. Nie ma więc po co za nimi podążać. No, ale jasne jest, że podążanie jest najłatwiejszym z wyborów, więc nawet nie mam zamiaru nikogo tu przekonywać. Zamierzam dalej robić to co dotychczas.

Wszyscy zdają sobie sprawę, że misja, jak by jej nie definiować, musi być zwizualizowana. Co jakiś czas padają więc propozycje, by nakręcić taki czy inny film to zmieni się od tego oblicze świata. No i te filmy są kręcone, jak na szyderstwo, przez reżyserów, którzy nie powinni nawet zbliżać się do podejmowanych tam tematów. No i nic się nie zmienia. Jest jeszcze gorzej i to na co czekali miłośnicy popularyzacji rozłazi się w rękach jak jakaś watolina i idzie w zapomnienie. Bo po to właśnie są te produkcje, by wszystko poszło w zapomnienie. Wielu ludzi czeka na to, że Grzegorz Braun nakręci wreszcie jakiś film fabularny i będzie z tego jeśli nie sukces to przynajmniej poważny ambaras dla naszych wrogów. Ja jednak uważam, że nikt nigdy nie pozwoli Grzegorzowi Braunowi na nakręcenie żadnej fabuły, a jeśli już to według ściśle określonych wskazówek, pod rygorem nie wypłacenia honorarium. Nie czekam więc już na żaden film. Nie czekam też na to, że coś się wydarzy wśród „naszych” profesorów. Ta przypadłość wzięła się u mnie stąd, że przeczytałem, jak większość z Was recenzje książki zatytułowanej „Eamon de Valera” wydanej ostatnio przez Prohibitę. Trudno o większą ostatnimi czasy hucpę niż występ panów Bartyzela, Chodakiewicza i Ryby. Trudno o większą kompromitację wszystkich antymasońskich guru, którzy podpisali się pod entuzjastycznymi recenzjami tej biografii. I tak niepostrzeżenie znów znaleźliśmy się przy demaskacji czyli przy numerze clowna. Oto „nasi” demaskują, ale wyłącznie tych, którzy im nie obiecali pieniędzy. Tych, co mają zamiar płacić honoraria nie zdemaskują nigdy. I to jest w zasadzie zrozumiałe. Ja teraz coś tam podczytuję do kolejnej czeskiej książki i znajduje prawdziwe perełki. Oto cały panslawistyczny ruch czeski był zwierzęco antysemicki. Znakiem rozpoznawczym tych panów była noszona na co dzień prasłowiańska czamara z lamówką. Wszyscy prascy panslawiści zamawiali sobie te czamary w firmie o dźwięcznej nazwie „Skład manufakturowy S. Kisch i brat”, położonej przy ulicy Siarkowej. Nie wchodzili tam jednak przez wejście główne, ale od podwórza, żeby nikt ich nie zdemaskował. A kiedy już obstalowali te czamary i za nie zapłacili, biegli na rynek, przed kościół Tyński, by tam demonstrować swój zwierzęcy antysemityzm i panslawizm.

Sami widzicie jak niewiele się od tamtych czasów zmieniło i jak bardzo musimy uważać. Bajki o groźnych masonach są przeznaczone dla nas jedynie, podobnie jest z innymi groźbami i napomnieniami, w które nikt z nich nie wierzy. Służą one jedynie porządkowaniu rynku znaczeń i mają – malejącą z każdym dniem – funkcję sprzedażową. To się, uważam, skończy niebawem. I cieszę się na ten moment jak nie wiem co. Dlaczego spytacie? Otóż tak jak zapowiedziałem, ja też zamierzam co nieco zwizualizować. Przyszedł na to czas, pora jest odpowiednia. Nie mam rzecz jasna budżetu na film, ale mamy Tomka, sukces zaś albumu „Święte królestwo” jest bezsporny i nie podlega dyskusji. Za pomocą nikomu nieznanej historii, za pomocą nierozpoznawanych przez masy postaci historycznych, bez wsparcia żadnego autorytetu moralnego czy naukowego, nie mając nigdzie poparcia, poza oczywiście czytelnikami, zrobiliśmy sukces. To jest, powiadam, dobry moment na zwizualizowanie pewnych kwestii. Ważnych i poważnych. I taka misja zaplanowana jest na ten rok. Uda się, jak Pan Bóg pozwoli, a Tomek będzie zdrowy. Na pewno się uda. Byle tylko nie oglądać się na nikogo.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl i do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy. Książki wysyłamy jeszcze tylko w poniedziałek, potem zaś dopiero po świętach. Te wysłane w poniedziałek powinny dojść na wigilię, a jeśli ktoś obawia się, że nie dojdą, niech pędzi do FOTO MAGu.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka