coryllus coryllus
3653
BLOG

Święte królestwo albo czy warto tłumaczyć dobre dowcipy

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 34

Po wczorajszym dniu byłem trochę załamany. W recenzji naszego komiksu napisanej przez Przemysława Mazura znalazło się zdanie sugerujące, że Tomek Bereźnicki korzystał w swojej pracy z osiągnięć i dokonań niejakiego Zygmunta Similaka. Zajrzałem na strony prezentujące prace owego pana i zamarłem. Nie wiem skąd go wyciągnięto, ale podejrzewam, że jego obecność to wynik siłowego wzbogacania rynku komiksowego w Polsce, rynku na którym z trudem zauważa się postaci takie jak Bereźnicki, a lansuje się tego Similaka. Zupełnie bez wstydu. Jak już to kiedyś ustaliliśmy o wiele łatwiej jest zafałszować ocenę tekstu i z grafomana zrobić geniusza, szczególnie kiedy się ma do dyspozycji wysokonakładowy periodyk. W przypadku rysowników to jest niemożliwe, bo każdy od razu widzi co jest grane. Mimo to jednak próby są podejmowane i o Bereźnickim się milczy, a Similaka promuje. Ci co to robią będą się smażyć w piekle, nie może być inaczej.

Popatrzmy jednak na mechanizm lansu tego faceta. Ja go powinienem zapamiętać z czasów dawniejszych, ale mi jego nazwisko umknęło, bo sądziłem, że to co widzę jest jedynie wprawką młodzieńca pozbawionego talentu, a nie opus magnum emeryta pamiętającego Janusza Christę w krótkich majtkach. Otóż dawno temu reklamę jego komiksu robił w salonie24 Janek Bodakowski. Był to komiks o Zawiszy Czarnym. Praca tak nędzna i słaba, że właściwie nie warta tego, by o niej wspominać. No ale Bodakowski ją reklamował, bo temat był patriotyczny. I to jest właśnie clou. Jak ktoś niczego nie potrafi, nie umie narysować proporcjonalnej postaci i za pomocą kilku kresek opowiedzieć śmiesznej historii to bierze się za tematy patriotyczne, bo wtedy otwierają się przed nim ramiona prawicowych myślicieli, którzy mówią: mistrzu rysuj nam Zawiszę i Piłsudskiego jak bije Moskala i Jagiełłę pod Grunwaldem. Rysuj, a wtedy może ci frajerzy, te ciemne masy zrozumieją co to jest prawdziwi patriotyzm. I Similak rysuje. Ponieważ rynkiem recenzji komiksowych w Polsce rządzi fałszywa i przestarzała wiedza o formatach frankofońskich, wszyscy klaszczą, bo wiedzą, że choć Similak to nędza, ma jeden walor. Nigdy nie zagrozi młodszym od siebie i zawsze będzie można powiedzieć, że proszę, może nie jestem tak dobry jak Rosiński, ale na pewno jestem lepszy od Similaka. I tu pojawia się jeszcze jedno zagadnienie, które porządkuje rynek komiksu w Polsce. Otóż obecność Similaka gwarantuje istnienie sztywnej hierarchii i istnienie ciągle tych samych kryteriów oceny prac. Nuty wolą tańczyć solo – jak mówią słowa piosenki – ale wiedzą do re mi fa sol la si, że to pachnie samowolą i że chór najlepiej brzmi. Mamy więc ten chór wujów polskiego komiksu, który karmi nas kaszą manną z przemielonymi wołkami zbożowymi gotowaną w wielkim garze przez Simikala i jego kolegów. Nic z tym nie da się zrobić, bo nie ma gdzie uciec. Tomek Bereźnicki rysował kiedyś dla gazowni, ale nie spodobał się Orlińskiemu, a wiadomo, że to Orliński wyznacza standardy rynkowe i jak coś powie to już powie. Wystarczy zajrzeć na jedną z ostatnich stron gazowni, gdzie publikują te rzekomo śmieszne komiksy i wszystko jasne. Gdyby Similak nie poszedł w prawicowy patriotyzm z pewnością znalazłby robotę u Orlińskiego.

No i mamy to nasze „Święte królestwo”, które nie koresponduje ze sferą wyobraźni żadnego ze znanych na rynku komiksowym geniuszy. Bo to i temat nienośny wcale i żadnych żartów o Jezusie i Sienkiewiczu nie ma. Zamiast dwudziestu kadrów na stronie całe płachty pokryte złotem. Mało tekstu, a jeśli już to nie w dymkach tylko w opisach. Kto to w ogóle słyszał? Trzeba być niespełna rozumu, żeby się odważyć wydać coś takiego i to jeszcze w dwóch językach. Kto to kupi? Nie to co Similak i koledzy Orlińskiego. Oni robią prawdziwą sztukę zrozumiałą przez masy i przez to mają dobrą sprzedaż i zyskują sławę.

Pozwolicie jednak, że my nadal będziemy podążać tą nieuczęszczaną drogą i nadal będziemy realizować takie właśnie skazane na klęskę projekty. Uważam, że to jedynie ma sens. Kiedy stoimy na targach ludzie domagają się czasem, bym opowiadał dokładnie co jest umieszczone na planszach „Świętego królestwa”. Ja się przed tym bronię, bo nie chcę ludziom odbierać frajdy odkrywania zagadek i rebusów umieszczonych tam przez Tomka. No ale wielu z naszych czytelników twierdzi, ze przesadzam, że ludzie, nawet tacy, którzy czytają większość kontekstów chcieliby mieć jakiś dodatkowy przewodnik po albumie. No więc spróbujmy. Może nie zdradzę wszystkiego, bo sam przecież wszystkiego nie potrafię zinterpretować, Tomek się naprawdę napracował, ale coś tam powiem.

Ręka na pierwszej stronie, ręka przesypująca złote floreny należy oczywiście do Jakuba Fuggera, dalej mamy jedną z trzech edukacyjnych plansz, przedstawiającą przekrój kopalni złota według Georga Agricoli. Na następnej stronie przedstawiamy główne osoby dramatu, które są – mam nadzieję od razu rozpoznawane – w roli papieża Klemensa Gregory Peck. Nie chcę zdradzać kto zagrał króla Ludwika II, to trudna zagadka, sami próbujcie ją rozwiązać. Potem mamy planszę z wrotami do kantoru bankowego Fuggerów w Augsburgu tak jak one wyglądały na początku XVI wieku. Dalej plansza z wnętrzem tego kantoru i dyskusją pomiędzy Jakubem a cesarzem Karolem. Ten ostatni był oczywiście w tym czasie dużo młodszy, ale Tomek narysował go w taki sam sposób w jaki sportretował Karola Tycjan. Po to właśnie, by łatwiej było go rozpoznać.

Plansza, która mogłaby być zatytułowana „Chłopaki z księgowości” rozpoczyna cykl aluzji współczesnych. Jakub ujmuje papierosa dłonią w skórzanej, gestapowskiej rękawiczce. Dalej mamy Georga Hohenzollerna, który stoi na tle obrazu „Luter w Wormacji”, poza jaką przybrał jest doskonale znana miłośnikom filmu „Ojciec chrzestny”. Georg przybrał tę samą pozę co Michael Corleone kiedy odbiera hołdy od podległych sobie bandziorów. Wyrastający wprost z nadmorskich lasów, niczym Godzilla Albrecht Hohenzollern upomina się głośno o zamek w Malborku. Rozmowa braci w zimowy poranek, w sypialni Albrechta, na zamku w Królewcu jest chyba zrozumiała. Podobnie jak posłuchanie posła węgierskiego u papieża. Dialog pomiędzy Jakubem Fuggerem, jego bratankiem, a braćmi uważam, za najlepszą planszę w całym albumie. To jest majstersztyk po prostu.

Plansza kolejna, nadzwyczaj oczywista, nie zwróciła uwagi recenzenta, który pominął ją ogólnikowym stwierdzeniem na temat aluzji współczesnych. Prywatyzacja kopalń węgierskich w końcu XV wieku przedstawiona została jako obrady okrągłego stołu. Można nawet rozpoznawać poszczególnych ich uczestników poprzebieranych w stroje z epoki. Nie będę Wam jednak odbierał tej frajdy. Na następnej stronie, śmierć we własnej osobie zarządza prawdziwą gutenbergowską drukarnią i tłoczy tam statuty spółki Ungarischer handel. Kolejna plansza to bicie złotych monet, które po sprywatyzowaniu gospodarki zamieniają się w papierowe dwustuzłotówki z wizerunkiem króla Zygmunta Starego. Przygląda się temu ciekawie jelonek rogacz wzięty wprost z ryciny Durera.

Kolejna plansza wzbudziła trochę kontrowersji, jest to plansza imaginacyjna, której patronuje ujarany całkiem Staś Witkiewicz. Widzimy tam kanclerza Szydłowieckiego jak relacjonuje królowi Zygmuntowi, kłamliwie rzecz jasna, wypadki mające co dzień miejsce na dworze węgierskim. Chodzi o to, że król Ludwik miał się rzekomo oddawać rozpuście i korzystać przywiezionych niedawno zza morza substancji odurzających.

Następnie widzimy wojewodę Siedmiogrodu Jana Zapolyę, w tej roli Nicolas Sarkozy, który opowiada swoim ludziom jakąż to karierę zrobi kiedy już Węgry upadną. W kieszeni ma smartfon, na który dzwoni do niego z rozkazami Georg Hohenzollern. Potem mamy planszę, która mogłaby wywołać zamieszki religijne, gdyby luteranie traktowali się choć troszkę poważnie. Georg tłumaczy swojemu zapalczywemu i stroniącemu od głębszej refleksji bratu po co mu jest potrzebny ten dziwny, gruby augustianin.

O rozkładówce przedstawiającej hołd pruski mówiłem już tyle razy, że więcej mnie nie namówicie. Spróbujcie tam jednak odnaleźć Tadeusza Kantora i Jacksona Pollocka, oraz kilka innych postaci....

Przejdźmy od razu do planszy przedstawiającej audiencję u sułtana, jestem z niej szczególnie dumny, bo jest to jednak z kilku plansz, które ja sam osobiście wymyśliłem. Ekspansja Turków przedstawiona jest w sposób następujący: sułtan każe sobie przygotować olbrzymi tort w kształcie bazyliki św. Piotra. Tej przebudowanej z kolumnadą Berniniego, której w tamtym czasie przecież nie było. No ale sułtan zatrudnia samych wizjonerów, także wizjonerów cukierników, oni potrafią zrobić coś takiego. Kiedy tort wjeżdża na salę Sulejman odrywa z kopuły mały, lukrowany krzyż i pożera go na oczach wszystkich. Na kolejnej stronie Tomek narysował doradców finansowych sułtana. Są to Soros, Straus-Kahn i Grunspan. Potem słynna już plansza z dzwonem Zygmunta, w którym ukrywa się piekło. Następnie wkroczenie Turków na Węgry i narada w komnacie króla Ludwika. W roli biskupa Tomori kardynał Sapiecha, w roli „doświadczonych doradców” Nałęcz z Kuźniarem. Plansze okołobitewne są czytelne. Podobnie jak ostatnie, szczególnie ta, gdzie w rolę czeskich i morawskich najemników wcielili się aktorzy z seriali „Szpital na peryferiach” i 'Księżniczka Arabela”. To oczywiście nie wszystko, ale piszę o tym, bo nie mogę ścierpieć kiedy się porównuje naszą pracę do jakiegoś Similaka, do jakichś formatów frankofońskich czy innych dupereli.

Na koniec powtórzę jeszcze raz to co tyle razy już pisałem. Naszym celem jest jakość i sukces, a nie szukanie porozumienia ze środowiskiem, które może nam coś tam załatwić. Na przykład spotkanie w domu kultury na Bielanach. Rezygnujemy z tego dobrowolnie, niech sobie Similak jedzie na to spotkanie. Niech środowisko porozumiewa się między sobą z nadzieją, że ktoś ich kiedyś odkryje i pogłaszcze po głowach mówiąc: maładcy, maładcy...charoszyj frankofońskij format...albo coś podobnego.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura