coryllus coryllus
7366
BLOG

Że słi Helric Fredou czyli jak się bawi francuski glina

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 46

Nasze wyobrażenie o francuskich policjantach zostało ugruntowane w czasie oglądania filmów z Louisem de Funes. Myślę, że nic nie jest tego dziś w stanie zmienić, nawet informacja, że komisarz, który prowadził śledztwo w sprawie paryskich zbrodni strzelił sobie w łeb z broni służbowej, stało się to w czwartek. Proszę oto link http://yournewswire.com/police-chief-in-charge-of-paris-attacks-commits-suicide/.

Nie ukrywam, że o życiu francuskich policjantów nie wiem nic ponad to, co udało mi się zaobserwować w filmie „Żandarm na emeryturze”. No może trochę Was kokietuję, czytałem przecież różne książki o francuskiej policji i z nich dowiedziałem się, że praca francuskiego gliny, od czasów Vidocq'a polega wrabianiu niewinnych ludzi w przestępstwa popełniane przez samych policjantów, a następnie wsadzeniu tych wrobionych do ciężkich więzień. Każdy wie jak się to odbywa, każdy czytał albo oglądał „Nędzników” i każdy kibicował Jeanowi Valjean, a nie temu drugiemu, parszywemu glinie, co go ściga nie bacząc na dobre uczynki i wielkie serce. Potem zapoznaliśmy się wszyscy z prefektem Andrioux, który otworzył nam oczy na wiele spraw, oraz z jego synem Louisem, który porzuciwszy rodowe nazwisko przyjął pseudonim Aragon i zaczął pisać komunizujące powieści. Za wiedzą i zgodną urzędników i policjantów republiki rzecz jasna. Czytaliśmy wszyscy o Brygadach Tygrysa, zorganizowanych przez Georgesa Clemenceau, prawdziwym cudzie świata, który uwolnił Paryż i okolice od plagi przestępców. Ci zaś zjawili się w stolicy dwie dekady wcześniej na zaproszenie wymienionego już prefekta Andrioux i jego następcy, a przywołano ich w celu czytelnym bardzo. Otóż chodzi o to, że kiedy się ma do dyspozycji gotowych na wszystko anarchistów o wiele łatwiej zmieniać rządy niż kiedy się ich nie ma. Kłopot w tym jedynie, by mieć ich wszystkich pod kontrolą. No, ale o to najtrudniej, anarchiści zakontraktowani w drugiej połowie XIX stulecia przez pana prefekta rozleźli się po mieście jak wszy i przez to kilkanaście lat później ludzie pana ministra Clemenceau musieli ich wszystkich wystrzelać. Strzelanie do wszy, tak był określił główne, a być może jedyne zatrudnienie francuskich gliniarzy. Bardzo mało było w historii XIX i XX wieku momentów kiedy francuska policja nie umiałaby poradzić sobie z przestępcami. Ja mogę wskazać jeden taki moment. Chodzi o kradzież Giocondy z Luwru. Wszyscy wiemy jak się to odbywało. Biedny Włoch, właściwie nędzarz, zatrudniony przy robotach szklarskich w Luwrze wyniósł pewnego dnia najsłynniejszy obraz świata z tego muzeum. Policja szalała, szukali tego wszędzie, ale nie mogli znaleźć. Tymczasem obraz leżał pod łóżkiem Vincenzo Perugii, bo tak się ten facet nazywał i czekał na kontrahenta. Sam Vincenzo – biedny żebrak bez rodziny – pojechał pewnego dnia do Florencji i tam zaproponował dyrektorowi Ufizzi czy też jakiemuś marchandowi sprzedaż obrazu. Ten od razu zorientował się o co chodzi i dał znać policji, a ona ujęła Perugię, ten zaś wskazał gdzie znajduje się Gioconda. Ona przez cały czas leżała pod łóżkiem i wyobraźcie sobie, że nic się jej nie stało. Czy ten gość od obrazów zadzwonił na policję do Paryża? A gdzie tam, powiadomił normalnie gliniarzy florenckich. Zaraz, zaraz, florenckich? A co ten nadęty pajac coryllus pisał ostatnio o Toskanii w swojej głupiej książce o Czechach? Że, co? Że to jest brytyjski lotniskowiec na włoskiej ziemi, czy jakoś tak...co za pomysły...że Florencja pełna jest Anglików, że Livorno to brytyjski port, a najważniejszym człowiekiem w całej Toskanii jest brytyjski ambasador? Naprawdę takie rzeczy wypisywał, ale to przecież nie może być prawda. Giocondę ukradł biedny Włoch, zatrudniony w Luwrze przy konserwacji ram obrazów. Potem miał proces, ale był to raczej kabaret niż proces, sędzia uśmiał się serdecznie z takiego żartu, a Vincenzo powiedział, że zabrał Giocondę, bo mu się wydawało, że powinna być ona we Włoszech, bo tam została namalowana. Pan sędzia uprzejmie wyjaśnił mu, że Leonardo namalował obraz dla króla Francji, Franciszka I i jego miejsce jest w Paryżu. No i nasz biedny złodziej zgodził się z tym. Potem wypuszczono go na wolność zaliczając w poczet niewielkiej kary czas spędzony w areszcie. Czym zajmował się Peruggia kiedy znalazł się na wolności? To ważne pytanie. Otóż on wrócił do Paryża i założył w centrum miasta sklep z obrazami. Dziwne trochę, nie? Biedny Włoch, analfabeta, złodziej, robotnik najemny, który z trudem opłaca wynajęte mieszkanie na przedmieściu, powraca do stolicy i tam zakłada sklep z obrazami. Niektórym to się, kurcze, w życiu powodzi.

Przypomnijmy jeszcze w którym roku zniknęła ta Gioconda – w 1911. A kiedy się znalazła – w 1913, w grudniu. Kolejny rok zaś obfitował w różne wydarzenia jak pamiętamy. Nikt ich jednak nie kojarzy z Vincenzo Perugią.

Żaden z nieudacznych francuskich policjantów nie popełnił wówczas samobójstwa, dostali widocznie jakieś gwarancje i zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. No i wybuchła ta cholerna wojna, w której Francja stanęła po tej samej stronie co Wielka Brytania, a policja zamiast popełniać samobójstwa musiała się zająć szukaniem niemieckich szpiegów.

Dziś jednak jest inaczej. Pan komisarz Fredou nie dostał żadnych gwarancji, zostawiono go sam na sam z tą śmierdzącą, rozdmuchaną przez media sprawą, z tą demonstracją, która miała się odbyć w niedzielę i z tym stosem pogróżek, które spłynęły na jego skrzynkę mailową. Ponieważ autorzy notatki o jego śmierci są tak samo przygotowani do wykonywania zawodu dziennikarza, jak pan Fredou do walki z islamskim terroryzmem, zadają na koniec pytanie: czy jego śmierć miała związek z zamachami?

I cóż tu rzec? Może nie miała, może zabił się, bo go żona zdradzała i o tym usłyszymy wkrótce. A może znajdą jakieś całkiem inne wyjaśnienie. My jednak, zatwardziali zwolennicy teorii spiskowych, upierać się będziemy przy tym, że jednak było coś na rzeczy, że śmierć komisarza i ta kradzież Giocondy, a nawet wybuch I wojny światowej mają ścisły związek z zamachami w redakcji Charlie Chebdo. A koszulki z napisem „Je suis Herlic Fredou” nie założy nikt, mogę Was o tym zapewnić. To jest po prostu za duży obciach.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl Mamy tam cały festiwal promocji. „Dzieci peerelu”, „Nigdy nie oszczędzaj na jasnowidzu” oraz „Dom z mchu i paproci” sprzedajemy po 10 złotych plus koszta przesyłki. „Najlepsze kawałki” oraz 2 i 3 numer Szkoły nawigatorów sprzedajemy po 15 złotych plus koszta przesyłki. Zapraszam także do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie.

I jeszcze jedno, od Remigiusza Hanaja, producenta płyt z muzyką ludową, które są na naszej stronie dostałem wczoraj taką wiadomość. Uważam, że celowe jest umieszczenie jej tutaj

 

Potrzebna jest krew dla dziecka chorego na białaczkę B Rh-.To bardzo rzadka grupa.Trzeba dotrzeć do wielu osób.
 
Kontakt: Marzena Czyż 515 250 700.
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka