coryllus coryllus
4993
BLOG

Errata do Hemingwaya

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 82

Jak wiecie pisząc popełniam mnóstwo błędów, pomyliłem datę śmierci papieża Juliusza II i zamiast 1513 napisałem 1514, wczoraj podałem, że pismo, gdzie przedrukowano fragmenty tekstów Mai Narbutt jest anglojęzyczne, a ono jest w cholerę francuskojęzyczne. Do tego ten Hemingway co go parę dni temu opisywałem, podałem, że współpracował z CIA, a przecież w czasie kiedy współpracował nie było CIA. Słusznie więc wytknął mi moje przyrodzone wady kolega buchalter, słusznie domagał się, bym poprawił błędy, bo to jest normalnie skandal pisać tak niechlujnie. Są przecież ludzie, którzy zawodowo zajmują się wyławianiem takich kompromitacji i pilnują, żeby jednemu czy drugiemu autorowi nie urosło za bardzo ego i żeby swoją aktywnością nie speszył on czasem wydawców pisarzy anglojęzycznych oraz pisarzy rosyjskich, którzy jak wiadomo są skończoną doskonałością i błędów nie popełniają nigdy.

Podobnie jest w filmach, tam też są ekipy zajmujące się szukaniem różnych fo pasów, a to zegarek na ręce rycerza, a to ciężarówka w tle jedzie, a to samolot nad głową Aleksandra Wielkiego. No i inne takie. Ja kiedyś oglądałem taki film klasy C o piracie Czarnobrodym. To był Anglik rzecz jasna, który zwalczał Francuzów na Atlantyku. No i wyobraźcie sobie, że bandery na tych francuskich statkach były trójkolorowe, a rzecz się przecież rozgrywała na długo przed rewolucją, Czarnobrody zginął w roku 1718, odrąbano mu głowę w czasie ataku na jego statek. Nie pamiętam, by ktokolwiek, kiedykolwiek w Polsce zwracał uwagę na błędy tego rodzaju w produkcjach zagranicznych. I nie chodzi tu o Czarnobrodego, ale o inne rzeczy. Myślę więc, że siła aspiracji naszych krytyków jest tak przemożna, że przed dziełami zagranicznych mistrzów mogą się tylko kiwać i powtarzać jakąś mantrę. No i demaskują przy tym swoją misję. Jest nią utrzymywanie odpowiedniego poziomu zawstydzenia wśród młodych aspirujących twórców, którym mogłoby przyjść do głowy, że są lepsi niż Hemingway.

I co myślicie, że on nie był tym agentem CIA? Oczywiście, że nie był, bo agencji wtedy nie było. No ale były inne organizacje i on się do nich bardzo chciał zapisać. Była na przykład taka organizacja jak KGB, do której Ernest chwilowo wstąpił. Sam się do nich zgłosił w roku 1941, chciał trochę poszpiegować dla wolnego świata, tak myślę, bo co niby miało nim kierować? Bogato się ożenił, jeździł po świecie, polował, pił drogie alkohole. Cóż jeszcze mogłoby go spotkać? Chciał przeżyć kolejną przygodę i zgłosił się do rezydentów KGB. Rok 1941 był to dziwny rok, że pojadę klasykiem, od Mendoga się wywodzący....cóż to wydarzyło się w tym roku...aha, rozstrzelano jakichś oficerów gdzieś na Białorusi...no tak, ale przecież pan Ernest nie musiał o tym wiedzieć. On, po swojej przygodzie w Hiszpanii, po zapoznaniu się z Karolem Świerczewskim, wiedział gdzie jest dobro, a gdzie zło. U podstaw zaś rozpoznania przez niego tych kwestii leżało przekonanie, że każdy myślący człowiek jest ateistą. No i Ernest był ateistą, bo był myślący. Myślał, myślał, myślał i wymyślił, że będzie pracował dla Moskwy. Skąd ja to wiem? Otóż wydano w USA taką oto książkę „The Rise and Fall of the KGB in America”. Tam właśnie opisana jest przygoda Ernesta z rezydentami naszej ulubionej organizacji. Niejaki Aleksander Wasiliew opisuje tam Hemingwaya jako szpiega dyletanta, powiedzmy wprost – jako aspirującego gamonia, któremu się zdawało, że umiejętność strzelania do kaczek i bicia słabszych kolegów to są predyspozycje czyniące zeń materiał na agenta. Do Rosjan zwracał się pan Ernest wielokrotnie, pierwszy raz przed wyjazdem do Chin, otrzymał wtedy pseudonim Argo i miał dostarczać informacji politycznych. Autorzy książki twierdzą, że nie sprawdzał się w tej roli. No, ale nie rezygnował, poszedł jeszcze do ruskich szpiegów kilka razy, żeby się od nowa zapisać do KGB, najpierw w odwiedził ich w Hawanie, a potem w Londynie. W końcu jednak powiedzieli mu paszoł won, a on zrozumiał, że nie jest to zaproszenie na piwo. Tak to opisują dzisiaj.

Po ujawnieniu tych rewelacji, autorzy książki zajmują się już tylko tym, by przedstawić Ernesta jako poczciwego durnia, czyli rozmiękczyć wymowę faktów. Oto w latach czterdziestych ikona amerykańskiej literatury chce szpiegować dla Rosjan, odkrywane są groby katyńskie, potem następuje zimna wojna, a Ernest dalej tam łazi... Jakie miał motywacje? Tylko nie mówicie mi, że chciał rozwalić KGB od środka, jak Leszek Moczulski PZPR.

Przepraszam, czy ja napisałem KGB? A niech to znowu ten błąd, zaraz przyjdzie tu ktoś i będzie mi czynił, jakże słuszne wyrzuty. Przecież w latach czterdziestych nie było jeszcze KGB, ta organizacja nazywała się inaczej, chyba NKWD, prawda...? Czy to nie była ta sama organizacja, na którą spada odpowiedzialność za rozstrzelanie oficerów w Katyniu, czy to nie byli ci goście, których nienawidzi każdy prawdziwy polski patriota, taki co prócz patriotyzmu, chce jeszcze epatować swoim twardym charakterem. O matko, właśnie tak jest, to wszystko prawda....Ernest chciał się zapisać do NKWD, jak przeżyją to jego wielbiciele....! Nieważne, ważne, że ja się pomyliłem. Co za pech. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że przepisałem te informacje z Guardiana, który uparcie używa nazwy KGB, bo redaktorom w głowie nie pomieści się, że ktoś mógłby na takie kosmetyczne bzdury zwrócić uwagę. To się może zdarzyć tylko w Polsce, w kraju, gdzie za pomocą tanich treści konstruuje się grupy wzajemnego wsparcia uprawiające różne pogańskie kulty. Jak ci mali kosmici, co ich faceci w czerni zamknęli w szafce na poczcie i kazali modlić się do karty rabatowej z pizzerii. Tym właśnie mili czytelnicy są wielbiciele Ernesta Hemingwaya i wielbiciele Edwarda Stachury, tym są wszyscy ludzie pokładający nadzieję w odległych i nigdy nie poznanych kreacjach, w siwiejących brodaczach, co latali po polu z dubeltówką, albo w młodzieńcach z gitarą, co mają na tyłku nie dostępne dla innych, luksusowe dżinsy. Oto link do artykułu na temat Hemingwaya

http://www.theguardian.com/books/2009/jul/09/hemingway-failed-kgb-spy

 

Teraz coś o Stachurze. Okazuje się, że w sieci jest mnóstwo nagrań, na jego temat. W tym również takie:

https://www.youtube.com/watch?v=nYh6QvqCaHE

 

Ja nie mogłem obejrzeć tego do końca, bo jednym z gawędziarzy jest w tym filmie Wojciech Siemion. Pan Wojciech to nie jest bohater z mojej bajki, a twierdzę wręcz, że nie jest on bohaterem z żadnej bajki. To jest postać z książek Hemingwaya, w dodatku tych słabszych. Tutaj zaś jawi się jako wielki miłośnik i znawca poezji i prozy Edwarda Stachury oraz jego życia. I myślę sobie, jaka to szkoda, że Jarosław Iwaszkiewicz nie doczekał chwili kiedy będą wrzucane filmy na YT, on dopiero mógłby opowiedzieć nam ciekawe rzeczy na temat poezji Steda.

 

31 stycznia mam spotkanie z czytelnikami w moim rodzinnym mieście, w Dęblinie, w domu kultury, który teraz jest w budynku dawnej przystani nad Wisłą, tuż przy moście drogowym. Początek o godzinie 16.00. 19 lutego zaś o 17.30 (chyba) odbędzie się spotkanie w Gdańsku, w bibliotece, tak jak w zeszłym roku, w tym całym centrum handlowym, jakże się ono nazywa....Manhattan chyba...Zapraszam wszystkich serdecznie.


 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl Mamy tam cały festiwal promocji. „Dzieci peerelu”, „Nigdy nie oszczędzaj na jasnowidzu” oraz „Dom z mchu i paproci” sprzedajemy po 10 złotych plus koszta przesyłki. „Najlepsze kawałki” oraz 2 i 3 numer Szkoły nawigatorów sprzedajemy po 15 złotych plus koszta przesyłki. Zapraszam także do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura