coryllus coryllus
7247
BLOG

Cyjanek do zatruwania motyli nocnych

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 179

Dziś ciąg dalszy rozważań o istocie rynku wydawniczego. Zacznijmy od segmentów, prowokacji i tak zwanych grup. To są elementy, które tworzą każdy właściwie rynek gdzie handluje się ideą i treścią. Czy to malarski czy to literacki czy filmowy. Mamy więc segmenty, jeden pisze o wrażliwych kobietach, a drugi o zabijaniu wrażliwych kobiet, trzeci o pedałach w wojsku, a czwarty o tym jak poderwać chłopaka w mundurze nie wychodząc z domu. Żeby pisanie miało napęd potrzebne są prowokacje, a żeby prowokatorom nie odbiło za bardzo i nie rozleźli się gdzieś z gotówką, którą im się wręczy tytułem zaliczki, potrzebne są grupy wsparcia, czyli różne artystyczno literackie towarzystwa wzajemnej adoracji. One mają też w pewnych momentach funkcję napędową czyli prowokacyjną, w naszych bowiem okolicznościach przyrody, macherzy od rynku wydawniczego przekonani są, że skandal sprzedaje książki. Czasem tak rzeczywiście jest, ale musi to być skandal specyficzny. W Polsce przećwiczyliśmy kilka wersji grup literackich. Te pierwsze złożone były z jakichś egzemplarzy o odmiennej niż reszta konstrukcji wewnętrznej. Chodziło o udowodnienie, że jak ktoś się wychował w rodzinie o korzeniach łemkowskich to jest wrażliwszy i ma delikatniejszą duszę, niż zwykły rzymski katolik. Chodziło o to by pokazać ludzi mających dziwne nazwiska, takie jak Odija i przekonać czytelników, że oni właśnie, przez tę swoją inność są niejako z natury predysponowani do tworzenia literatury wysokich lotów. Nie wiem czy pamiętacie te czasy. To były późne lata dziewięćdziesiąte. Nie mam żadnych informacji na temat sprzedaży książek takich autorów jak Bartek Odija, ale myślę, że nie była za wysoka. To się w końcu wypaliło, bo nikt tego nie chciał czytać. Prócz pana Bartka w tym towarzystwie była jeszcze pisarka Tulli, którą dziś się jeszcze czasem wyciąga z pawlacza, żeby pokazać tłuszczy jak wygląda prawdziwa, wrażliwa kobieta o pięknej duszy. Nie mają dla niej żadnej litości. Kiedy projekt o nazwie uduchowione dziwolągi został wygaszony na scenę weszli prowokatorzy pełną gębą. Choć nie o gębę w ich prowokacjach chodziło, a na pewno nie tylko o nią. Wiecie, chodzi mi o tego całego Witkowskiego, o Masłowską i podobne towarzycho, które dziś zajmuje się blogerką modową, albo śpiewa piosenki całkiem dla nikogo. Projekt umarł śmiercią naturalną, no może nie całkiem, może ktoś zawstydzony poddusił go w ostatniej fazie troszeczkę. Teraz mamy na tapecie tak zwanych solidnych rzemieślników, takich wicie, rozumicie remiechów, co to znają realia, potrafią się do nich odnieść i za swoją solidną rzemieślniczą robotę dostają rzetelne wynagrodzenie. Ja już opowiadałem kiedyś dowcip o słowie „rzetelne”, ale jeszcze powtórzę. Jestem wręcz uczulony na to słowo, albowiem w czasach kiedy pisałem jeszcze w gazetach i latałem po świecie, w poszukiwaniu jakiegoś miejsca do publikacji swoich kawałków, zauważyłem prawidłowość taką – jak ktoś używa słowa „rzetelny”, obojętnie w jakim przypadku, to znaczy, że nie ma zamiaru płacić. Sami to kiedyś przećwiczcie.

Literaccy rzemieślnicy muszą mieć do dyspozycji segmenty, inaczej nie funkcjonują, systematyka rynku równoznaczna z systematyką tematów jest im niezbędna. To oni zwykle są autorami kryminałów, albowiem powiedziane jest i zapisane w tajnych księgach, że kryminały, najlepiej proste są najskuteczniejszym narzędziem prania mózgów, prócz rzecz jasna dziennikarstwa śledczego najwyższych lotów. Rynek kryminałów jest olbrzymi i one się właściwie od siebie niczym nie różnią, można by przepisywać jeden z drugiego, dodając tylko coraz bardziej idiotyczne, wskazujące rzecz jasna na rzemieślnicze mistrzostwo szczegóły i pchać to na rynek. Byle tylko ktoś chciał brać. No, ale wiadomo, że bierze się tę tandetę tylko od niektórych, bo format polega na tym, że w najbardziej płytkim i powtarzalnym segmencie rynku kreuje się najbardziej posłusznych i najgłupszych autorów, którzy sami wierzą w to, że są genialni. Zygmunt Miłoszewski i jego twórczość są tutaj sztandarowym przykładem i lepszego nie trzeba. Kiedyś tak nie było, za komuny gdy sytuacja była odwrócona pisaniem kryminałów dorabiali najlepsi, albo po prostu oficerowie SB, było tam dużo aspiracji, tweedowch marynarek, ogrzewania dłonią kieliszka koniaku, bungalowów, spraw spadkowych z dziełami sztuki jako clou i takich tam historii, o których mieszkaniec PRL nie miał rzecz jasna pojęcia. Kiedy zostaliśmy wciągnięci do systemu rynek kryminałów się odwrócił, dawni autorzy książek takich jak „Alfabetyczny morderca” czy „Czarny koń zabija nocą” znaleźli sobie jakieś ciekawsze i lepiej płatne zajęcia, a za kryminał wzięli się ludzie nie mający pojęcia o niczym, przede wszystkim zaś o konwencji. Ja się czasem zastanawiam czy ten brak pojęcia nie jest może jakimś środowiskowym sznytem, czy oni się wręcz nie rozpoznają po tym, kto ile i jakich idiotyzmów wstawił do swojego kryminału. Wszyscy pamiętamy Słomczyńskiego, dwujęzycznego tłumacza, który na polecenie czynników oskarżał arcybiskupa Kaczmarka, pisał on kryminały pod pseudonimem Joe Alex, podobno świetne. Ja tego nie mogę potwierdzić, ponieważ z wyjątkiem Sherlocka Holmesa, nie przeczytałem w życiu żadnego kryminału. Po prostu żadnego, odrzucało mnie. Mam jednak w domu książkę Joe Alexa pod tytułem „Cichym ścigałem go lotem”. Wziąłem ją wczoraj do ręki, otworzyłem i przeczytałem, że jedna z postaci tam występujących zajmuje się badaniem czy też kolekcjonowaniem motyli z gatunku acherontia atropos, czyli zmierzchnic trupich główek, wielkich, bardzo pięknych zawisaków. No i zgadnijcie czym ten facet truje swoje ćmy? Nigdy byście na to nie wpadli. Na coś takiego mógłby wpaść dzisiaj jedynie Zygmunt Miłoszewski. Otóż do zatruwania motyli używa się cyjanku potasu. Ponieważ ja kolekcjonowałem motyle, łowiłem je, zatruwałem i przyszpilałem do styropianu mogę Wam zdradzić, że do zatruwania motyli używa się eteru. Cyjanek za to świetnie nadaje się do zatruwania słoni, jeśli jest ich akurat za dużo w pobliżu. Mój kolega zaś, który jest jeszcze większym realistą niż Joe Alex i Zygmunt Miłoszewski razem wzięci, twierdzi, że na słonie najlepszy jest inny sposób. Trzeba wyłożyć drogę do wodopoju papierem ściernym i one, jak będą tam chodzić każdego ranka, zetrą sobie w końcu nogi i będzie je można zebrać do wora całkiem bezpiecznie i zawieźć na skup, gdzie Murzyn płaci za kość słoniową i mięso od kilograma.

Na takich numerach zasadza się zawsze, podkreślam, zawsze solidne literackie rzemiosło, które reklamowane jest potem w mediach i promowane za granicą. Swoją drogą zaskakujące jest to, że nikt nigdy nie porównuje warsztatu piekarza i warsztatu zduna, choć i jeden i drugi jest rzemieślnikiem. Jeśli idzie o pisarzy porównywanie ich do ślusarzy czy rzeźbiarzy zawsze przychodzi ludziom z łatwością. - Cyzelowałem każde słowo – mówi bohater książki „Młodość Jasia Kunefała”. A jeden pan przekonywał mnie kiedyś, że Kapuściński przez długie godziny rzeźbił w słowie. Myśmy już tu kiedyś z tego rzeźbienia w słowie szydzili i nie ma powodu, by to powtarzać.

Mamy więc teraz epokę rzemiosła, której symbolem jest Miłoszewski. Jest to oczywiście kolejna odsłona tej samej propagandy, tyle, że teraz tłuczonej z większym zacięciem, bo włączył się w to jakiś zagraniczny wydawca, powiązany z bankami, który ma za zadanie formatować rynki w krajach takich jak Polska. Ja mam teraz coś do powiedzenia temu, nieznanemu mi przecież człowiekowi. Chciałem przekazać mu słowa następujące: nie doczekanie twoje dziadu. I na tym etapie rozstajemy się z jego budżetami i jego pupilem czyli Zygmuntem M.

No, ale mamy kogoś innego jeszcze. Mamy faceta, który jest bohaterem wywiadu zatytułowanego „Selekcjoner książek”. On się nazywa Michał Nalewski (pewnie dlatego, że pochodzi z Nalewek, bo niby jak inaczej?). Pan Nalewski siedzi u Prószyńskiego, gdzie dostał robotę i czyta nadsyłane prace. Wywiad traktuje o tym z grubsza, że nikt nie czyta dziś, każdy pisze i jeszcze oczekuje natychmiastowego sukcesu. To jest oczywiście prawda, ale przyczyną tego stanu rzeczy są pracodawcy Nalewskiego, przyczyną tego są wydawcy Kalicińskiej i innych idiotek, którzy nakręcili koniunktury na śmieci, po to by łatwiej było im wyławiać tych nieco bardziej zdeterminowanych i formatować za ich pomocą rynek i świadomość czytelnika. Przypominam – książka to medium intymne, takie samo jak radio, ona trafia wprost do serca i tą drogą, dosercowej iniekcji najłatwiej wstrzyknąć ludziom fenol, wiedzieli o tym już esesmani w Oświęcimiu.

Fach Nalewskiego jest całkowitą fikcją w tym wymiarze, w którym on go usiłuje przedstawić. Jego zadaniem bowiem nie jest szukanie zdolnych autorów, ale konstruowanie tła. Na tym tle, złożonym z jakieś szarej masy oszukanych niespełnieńców pokazywać się będzie tych, których system dobrał przez kooptację, wybrańców jednym słowem. Tak to jest skonstruowane i nie będzie inaczej. O oszukańczym charakterze pracy Nalewskiego przekonać się możemy przyglądając się fotografiom jakie towarzyszą temu wywiadowi. To jest dokładnie ten sam sposób, który stosowali pisarze kryminałów w PRL, tweedowa marynarka, laska, ze złotą gałką, przycisk do papieru w kształcie głowy Buddy, wszystko oświetlone niesamowitym światłem, aura tajemniczości i wiedzy hermetycznej.

Dlaczego ja twierdzę, że to oszustwo? Nie ma ani jednego nazwiska które zostałoby przez Nalewskiego wypromowane. Przez dwa lata nie znalazł nikogo wartego druku, a jeśli znalazł to nie chce o tym mówić, bo funkcja tego tekstu jest inna. Trzeba pokazać, że nie ma autorów, nie ma, no nie ma i już. Tylko ten Zygmunt ze zdolniejszych, a ze starszych to jedynie Tulli. Może jeszcze Odiję wygrzebią, jak sobie ktoś o nim przypomni. Poza tym nic. Normalnie nic. Tekst, żebyśmy nie umarli z nudów wzbogacony jest – na zasadzie szyderstwa – fragmentami odrzuconej przez Nalewskiego prozy. Nie wiem z czego mamy się śmiać, bo kawałki te niczym nie różnią się od bredni wypisywanych przez Tokarczukową, Zygmunta czy Tulli, a pewnie niektóre są nawet lepsze. No, ale jak powiadam nie o to chodzi. Fałsz jest dwa piętra wyżej. Nalewski ma coś udać dla potrzeb wywiadu, ma zagrać poetę, co po nocach czyta cudze teksty, by zarobić na życie, a w rzeczywistości jest kimś innym.

Mówi Nalewski rzecz jasna o kryminale. Bo to jest przecież najwdzięczniejszy segment rynku dla takich oszustów. Proszę, możemy zacytować cały fragment:

 

Kryminał to przez ostatnie lata najchętniej wybierany gatunek przez pisarzy, choć to jedna z najtrudniejszych konwencji, bo to powinien być tekst, który od pierwszej do prawie ostatniej strony nie ma słabych momentów. I zwykle musi minąć pół roku czytania propozycji wydawniczych, żebym trafił na dobry kryminał. Ale przychodzi taki moment poszukiwań, gdy tekst za tekstem jest słaby. Fabuła leży, realia leżą, portret psychologiczny postaci nie istnieje. Wtedy nachodzi mnie taka myśl, że autorzy piszą kryminały, bo dają możliwość zabicia kogoś. Choćby fikcyjną, ale jednak. I to im wystarczy.

 

Otóż kryminał jest najłatwiejszą konwencją, bo produkcje kryminalne przyrastają w tempie geometrycznym, w powieściach tych zmienia się jedynie dekoracja i wygląd bohaterów. Nie ma tam żadnej psychologii, jest jedynie taniocha i aspiracja. Żaden kryminał nie wciąga od pierwszej do ostatniej strony, a popularność tej konwencji bazuje na niechęci ludzi do tak zwanych poważnych rzeczy i na ich kompleksie niższości. - Poczytam sobie kryminał, bo nic innego mnie nie wciągnie. Kryminał też nie. Inna jest jego funkcja, co było do okazania wczoraj i dziś. No i ta motywacja, jaką podaje Nalewski – ludzie chcą kogoś zabić. Oczywiście, bo są sfrustrowanymi gamoniami i jeszcze do tego biją żony, jak twierdzi Miłoszewski.

 

Klęska autorów, którzy wysyłają swoje książki do Nalewskiego nie jest ich winą w najmniejszym stopniu. Nie każdy może być pisarzem, bo do tego potrzebne są rzeczy, o których Miłoszewskiemu ani Nalewskiemu nawet się nie śniło. Nie śniło się o nich także Kalicińskiej, Tulli i Tokarczukowej. To jest tylko układ sprzężony, grupka wybrańców, którzy są przekaziorami treści i tło kreowane z biedaków selekcjonowanych przez Nalewskiego. Tak to wygląda w rzeczywistości.

Wczoraj okazało się, czego jakoś nie zauważyliśmy, że Maja Narbutt jest dawną współpracowniczką Bertolda Kittela, najsłynniejszego dziennikarza śledczego III RP, że też nie zorientowaliśmy się wcześniej jaka to klasa i sznyt...

 

31 stycznia mam spotkanie z czytelnikami w moim rodzinnym mieście, w Dęblinie, w domu kultury, który teraz jest w budynku dawnej przystani nad Wisłą, tuż przy moście drogowym. Początek o godzinie 16.00. 19 lutego zaś o 17.30 (chyba) odbędzie się spotkanie w Gdańsku, w bibliotece, tak jak w zeszłym roku, w tym całym centrum handlowym, jakże się ono nazywa....Manhattan chyba...Zapraszam wszystkich serdecznie.


 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl Mamy tam cały festiwal promocji. „Dzieci peerelu”, „Nigdy nie oszczędzaj na jasnowidzu” oraz „Dom z mchu i paproci” sprzedajemy po 10 złotych plus koszta przesyłki. „Najlepsze kawałki” oraz 2 i 3 numer Szkoły nawigatorów sprzedajemy po 15 złotych plus koszta przesyłki. Zapraszam także do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura