coryllus coryllus
4651
BLOG

Mojżesz vs Czyngis Chan albo niedźwiedź Wojtek w Elsterze

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 58

Ktoś tu ostatnio narzekał na powtarzalność holywoodzkich scenariuszy, że ciągle są o tym samym i właściwie od 100 lat, pomijając tak zwane kino gatunkowe, nic się tam nie zmienia. Jak trzeba zrobić jakąś mega produkcję to mamy 100 procent pewności, że będzie ona o Mojżeszu, albo o Noem. No, a jak się znudzi Noe, to może coś o Mojżeszu nakręcą. No, ale ile można oglądać Mojżesza? Kiedy zejdzie z ekranów film o nim, da się coś o Noem i będzie git. - Tato – mówi mały synek – już 6 raz byliśmy na tym filmie, kiedy pójdziemy na coś innego. - Jutro – będą grali świetny film o Mojżeszu. Teraz też wchodzi na ekrany film o Mojżeszu, który wziąłem początkowo za film o Aleksandrze Wielkim, bo na obrazku Mojżesz wygląda trochę jak Bolesław Chrobry. Obawiam się, że poza ten, jakże uproszczony schemat nie wyjdziemy nigdy. Czasem ktoś marudzi, że nasze rodzime mity nie są przenoszone na ekran. A po co, że spytam? Popatrzcie co się dzieje w tym całym Hollywood: Mojżesz, Noe, Aleksander Wielki, trójpolówka normalnie. A jedno gorsze od drugiego. Kiedyś skrytykowałem tu film o Aleksandrze Wielkim, to mi jeden z komentatorów napisał, że pracował przy tym filmie najwybitniejszy amerykański historyk epoki. Pewnie dlatego, że Amerykanie czują silną duchową więź z Aleksandrem Macedońskim. Jakoś nie widać, by wybitnych historyków zatrudniano przy filmach takich jak „47 roninów”. Tam zatrudnia się ludzi zwanych wizjonerami, czyli szaleńców, którzy z pięknej historii o honorze robią jakiś cyrk, a w roli głównej obsadzają Harrego Houdini.

Oczywiście, ktoś powie, że w Hollywood robi się również inne filmy, o pięknym umyśle na przykład, albo o gladiatorach, albo o czymś tam. Okay, ja się zgadzam, ale Mojżesz ma zdecydowany priorytet, a zaraz za nim idzie Noe.

Inaczej jest w Rosji, mało oglądam rosyjskich filmów, ale mam wrażenie, że tam miejsce Mojżesza zajmuje Czyngis Chan oraz jego potomkowie. Pewnie dlatego, że scenografia do tych produkcji jest w Rosji tania, wystarczy, że ekipa pojedzie nad Kubań czy Jenisej i można kręcić filmy o Czyngis chanie, Ogedeju, Kubiłaju, Tamerlanie i o czym tam chcecie. Kostiumy są te same, trzeba tylko zmieniać aktorów. Ten co grał Czyngisa, będzie w kolejnej produkcji Kubiłajem i na odwrót. Ja obejrzałem ostatnio dwa takie filmy i z obydwu nie jestem zadowolony. Pierwszy z nich to „Horda” niskobudżetowa produkcja z rosyjską aktorką w roli Mongołki. Głównym bohaterem jest tam „ciudotworiec” z Moskwy, święty mąż, który ma ową, oślepłą z niewiadomych przyczyn kobietę, matkę chana, uzdrowić czyniąc cud chrześcijański. Przedstawiciele innych religii próbowali, ale bez skutku i chan musiał przerobić ich na rąbankę. Jemu też się początkowo nie udaje, ale wielki chan zamiast odciąć mu głowę, proponuje „ciudotworcowi” pracę w kotłowni. Nie jest lekko, ale jakoś dają chłopaki radę bo święty mąż ma jeszcze asystenta - Piet'kę. W końcu bohater nasz, wskutek licznych cierpień doznaje czegoś w rodzaju objawienia, co szczęśliwie przedstawione jest w sposób oszczędny, matka chana odzyskuje wzrok i wszyscy są szczęśliwi. Poza samym chanem, który niespodziewanie umiera. Jeśli ktoś spodziewa się po tym filmie wielkich scen batalistycznych i tak zwanej epiki, ten niestety się rozczaruje. Podobnie będzie z tymi, co obejrzeli początek i widząc dwóch zakonników przybyłych z Awinionu liczyli, że wątek ten znajdzie jakieś rozwinięcie później. Mowy nie ma. Ci aktorzy byli pewnie tak drodzy, bo mówią obaj po francusku, że zatrudniono ich tylko do epizodu. Reszta normalnie jest poprzebierana w to co tam się nad Jenisejem nosi na co dzień i mieszka w swoich normalnych mieszkaniach. Film wyszedł przez to tani, egzotyczny i wielu osobom będzie się podobał. Niedostatki scenariusza nikogo nie zrażą.

Kolega namówił mnie na obejrzenie innego rosyjskiego filmu o Mongołach. Nosi o jakże zaskakujący tytuł „Mongoł” i opowiada o Czyngis Chanie,w sposób mocno uproszczony, to znaczy bez polityki i istotnych jej elementów, przenosząc cały ciężar narracji na tak zwane relacje osobiste. Już to Temudżyna z żoną, już to z przyjacielem i rywalem Dżamuką. Ten film jest lepszy niż poprzedni, ale jakoś mnie nie przekonuje. Pewnie przez to, że ten Temudżyn jakiś taki kobiecy. Mało w tym filmie jest również scen walki, a te które są, filmowane są z dołu i chodzi w nich o to, by pokazać, jak bryzga krew z rozciętych brzuchów. Mamy oczywiście dużo efektów komputerowych, ze znanym już wszystkim pokazywaniem pola bitwy z granic kosmosu, żeby wszyscy widzieli jak wielkie są armie i jak szybko się przemieszczają. Myślę, że z tą batalistyką w filmach jest poważny kłopot. Nie można przecież pokazać prawdziwej walki, bo ona była, jak sądzę, mało widowiskowa, a poza tym rozgrywała się błyskawicznie. W tym przypadku można się jeszcze ratować ujęciami w zwolnionym tempie, ale kiedy ktoś chce pokazać taktykę, musi już wymyślać jakieś sceny autorskie, nie mające nic wspólnego z rzeczywistością. No, ale taki jest film i tego się nie zmieni. To nawet lepiej moim zdaniem, sztuka na tym zyskuje, a eksperci z uniwersytetów tracą. W filmie „Mongoł” mamy taką wymyśloną scenę – atak opancerzonych, uzbrojonych w dwa miecze wojowników na wielki oddział wrogów. To nie może być prawdziwe, ale jest bardzo widowiskowe i niejako symbolizuje rzeczywistą taktykę wojsk mongolskich.

Mamy więc zachód i wschód – Mojżesza i Temudżyna. No, a co u nas? To co zwykle od lat niemal dwudziestu – niedźwiedź Wojtek w nurtach Elstery. W nowej odsłonie nosi ów serial tytuł „Hiszpanka” i podobno właśnie robi najbardziej spektakularną w dziejach polskiego kina klapę. I nie będzie lepiej, a to z tego względu, że w naszych okolicznościach przyrody step i Mongołów można kręcić jedynie na poligonie w Biedrusku, co wygląda wręcz fatalnie i jest tak wiarygodne jak Borys Szyc pod Wiedniem.

Ja widzicie nie chcę się tu skarżyć na niedostatki polskiej narracji historycznej, bo ona kuleje właściwie wszędzie, co nie znaczy, że zwalnia nas to od obowiązku nieustannego jej ulepszania. Można oczywiście powiedzieć, że nie mamy na tę narrację wpływu. Nie mamy, nie mamy...trochę mamy. Oczywiście, jest dziś tak, że cały tak wyczekiwany boom który uwolnił wreszcie bohaterów patriotycznych z niewoli zapomnienia (ale mi się napisało) kończy się nadrukami na koszulkach wyobrażającymi tych bohaterów w pozach co najmniej kontrowersyjnych jeśli nie komicznych. I lepiej nie będzie – chcieliście Polski no to ją macie, skumbrie w tomacie, pstrąg....My jednak możemy trochę nasze opowieści podrasować. Po to między innymi ogłosiłem w tym roku dwa konkursy. Jeden na komiks, a drugi na esej. Obydwa zakończyły się bardzo spektakularnymi klęskami. Ja nie wiem czy poważne organizacje, bo ja, rozumiem, jestem dla uczestników tych konkursów, mimo tego, że obiecuję gotówkę, człowiekiem niepoważnym, borykają się z podobnymi problemami. Przypuszczam, że nie. Ze mną jest tak, że prace konkursowe przysyłane są w ostatniej chwili, a uczestnicy tłumaczą się albo chorobą, albo czymś jeszcze bardziej dramatycznym. Kochani, nie ma obowiązku uczestnictwa w tych konkursach, a prace nadsyłane na ostatnią chwilę nigdy, podkreślam nigdy nie spełniają moich oczekiwań. Powtarzam jeszcze raz, ja tych konkursów nie organizuję po to, by wspierać biednych i potrzebujących autorów, którzy nie mają gdzie się podziać, tylko, żeby posługując się nimi zarobić pieniądze i tymi pieniędzmi podzielić się z autorem. Tak działają wszystkie poważne wydawnictwa i ja, choć może na to nie wyglądam, działam również w ten sam sposób. Nie jestem instytucją unijną, która zajmuje się transferem gotówki, rozdzielając nikłą jej część wśród tak zwanych potrzebujących, w której to grupie, po bliższym rozpoznaniu ujawniają się sami krewni i znajomi rozdającego. Jestem prywatnym wydawcą, który poszukuje dobrych autorów – podkreślam to raz jeszcze dobrych autorów, takich do których można mieć pewność, że odniosą sukces.

Na razie nie będzie żadnych konkursów. Może w przyszłym roku. To ciężkie doświadczenie i nie mam zamiaru powtarzać go póki co.

Nagrodę główną i jedyną w konkursie pod tytułem „Kto zabił Bartolomeo Berecci” otrzymuje Jolanta Gancarz. Tekst, który napisała Jola, a znacie ją jako autorkę „Szkoły nawigatorów”, jest dobry, ma kilka słabszych momentów, ale na tle innych prac uznać go można za niemal doskonały. Jest to poza tym tekst poważny, to znaczy widać, że autorka napracowała się przy nim jak nie wiem co. Jolanta przedstawiał w sposób niezwykle drobiazgowy sytuację polityczną i gospodarczą na tle której dokonano mordu na Bereccim. Zwróciła uwagę na momenty i kwestie, na które nie zwróciłby uwagi żaden, podkreślam, żaden z tak zwanych zawodowych historyków, że o publicystach takich jak Zychowicz nie wspomnę. Miejscami coś tam trzeba będzie poprawić, ale jakość tego tekstu jest poza dyskusją.

Nie wiem czy się to uda, bo tekst mimo sporej objętości może okazać się za krótki, ale chciałbym wydać go w formie książki. W serii z białą sową, która, pomyślana została jako szansa, dla innych niż ja i toyah autorów. Niestety mimo wszystkich składanych mi obietnic, nie dotarł do mnie żaden tekst, który miał się ukazać w tej serii. Spróbujemy więc z materiałem o Bereccim. Nie w tym momencie, ale wiosną. Teraz musimy przygotować wydawnicze lokomotywy, które pociągną nas ku lepszej przyszłości i pozwolą na ogłoszenie nowych konkursów. Prócz nagrody głównej postanowiłem ustanowić jedną nagrodę pocieszenia. Będzie nią publikacja w jednym z kolejnych numerów „Szkoły nawigatorów” oraz honorarium za tę publikację. Nagrodą tą wyróżniony zostaje Marcin Woźniak. Na ten moment to wszystko.

Wasz zasmucony organizator konkursów

 

31 stycznia mam spotkanie z czytelnikami w moim rodzinnym mieście, w Dęblinie, w domu kultury, który teraz jest w budynku dawnej przystani nad Wisłą, tuż przy moście drogowym. Początek o godzinie 16.00. 19 lutego zaś o 17 albo o 18 odbędzie się spotkanie w Gdańsku, w bibliotece, tak jak w zeszłym roku, w tym całym centrum handlowym, jakże się ono nazywa....Manhattan chyba...Zapraszam wszystkich serdecznie. 7 marca zaś odbędzie się spotkanie ze mną w Warszawie poświęcone ostatniej Baśni jak niedźwiedź, czyli baśni czeskiej. 7 marca, sobota, godzina 17. 12 marca zaś mamy z Toyahem spotkanie w Opolu, na uniwersytecie, w sali którą wysadzili bracia Kowalczykowie. Początek o godzinie 18.00


 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl Mamy tam cały festiwal promocji. „Dzieci peerelu”, „Nigdy nie oszczędzaj na jasnowidzu” oraz „Dom z mchu i paproci” sprzedajemy po 10 złotych plus koszta przesyłki. „Najlepsze kawałki” oraz 2 i 3 numer Szkoły nawigatorów sprzedajemy po 15 złotych plus koszta przesyłki. Zapraszam także do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie.

 

Ponieważ wielkimi krokami zbliża się moment wydania pierwszego w nowej edycji tomu „Baśni jak niedźwiedź”, który będzie miał, według życzenia czytelników twardą oprawę, oraz zawierał będzie dziesięć barwnych ilustracji, zamieszczam oto krótki trailer zapowiadający to wydarzenie. Przygotował go oczywiście Tomek Bereźnicki. On także jest autorem ilustracji.

 

http://youtu.be/PZ77GGVUfLw

 

Wrzucajcie go, proszę gdzie tylko możecie.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura