coryllus coryllus
6292
BLOG

Szatańska księżniczka

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 61

Niestety straciłem dzisiaj głos, z wyjazdu do Gdańska nic nie będzie. Przepraszam wszystkich, którzy wybierali się na to spotkanie. W środę albo w czwartek podamy nowy termin.

 

Osoba, o której dziś napiszę interesuje mnie od wielu już lat. Miałem ją nawet opisać w pierwszym tomie Baśni, ale sądzę, że ten życiorys rozsadziłby konwencję książki. Mamy bowiem oto przed sobą mistyfikatorkę, której kariera układa się w sposób z naszego punktu wodzenia typowy, ale jednak szczególny. No bo jej życiorys odsłania jednak kilka ważnych obszarów, na które uwagi nie zwracają ani historycy, ci się zresztą nią wcale nie interesują, ani historycy sztuki, bo oni z kolei nie interesują się niczym.

Nasza bohaterka urodziła się jako Izabela Schwarz, ponoć w Sosnowcu, ale pewności co do tego nie ma. Nie ma też pewności co do daty urodzin, bo zmieniała ją kilkakrotnie ujmując sobie lat. Na starość przyznała się, że był to jednak rok 1893, a nie rok 1896 ani tym bardziej nie rok 1906, bo i taki wpisywała do dokumentów. Jej ojciec Wilhelm Schwartz był przemysłowcem branży węglowej, miał też na boku mnóstwo innych interesów i był postacią najbardziej tajemniczą w całej naszej historii. Przez swoją córkę zaś został opisany jako sympatyczny papcio-wariatuńcio, który zawsze miał pieniążki, dla swojej kochanej Beluni.

Obecnie mamy w Polsce dwie biografie naszej bohaterki, ale ja znam tylko jedną, nosi ona tytuł „Szatańska księżniczka” i jest po prostu zbiorem anegdot o mężczyznach i przygodach Izabeli. Zbiorem fatalnym, ale jednak dającym niejaką wiedzę o niej samej i jej otoczeniu. Druga biografia nosi, o ile pamiętam tytuł „Ta piękna mitomanka” i nie wiem czym jest, ale sam tytuł już zalatuje fałszem. Izabela z pewnością nie była mitomanką, była osobą poważną i dojrzałą i świadomą wyzwań jakie stawia przed nią życie. I tylko komuś takiemu jak Gombrowicz mogło się zdawać, że to wariatka.

Najcenniejszym źródłem wiedzy o niej są jej własne książki, które gorąco polecam wszystkim. Nie są to bynajmniej książki błahe, jak o nich pisali krytycy, są to książki ważne i poważne, bo przy wszystkich swoich wadach i misjach, miała pani Iza trochę talentu i potrafiła go właściwie spożytkować. Ja znam dwie jej książki „Córka czarownicy na huśtawce” oraz „Król węży i salamandra”. Są one do kupienia na allegro i jak wszystkie istotne książki, kosztują grube pieniądze. O czym one traktują? O niczym ciekawym z punktu widzenia tych bałwanów krytyków literackich i tak zwanych badaczy literatury, ot prosty opis wychowania dzieci w bogatych domach żydowskich przemysłowców. Ciepły i sympatyczny klimat, obyczaje, matka, ojciec, rodzeństwo...interesy, współpracownicy taty, marzenia i plany na przyszłość. Jednym słowem samo życie. Do tego okraszone autentycznym poczuciem humoru, ponieważ w przeciwieństwie do swojej biografki Krystyny Kolińskiej pani Iza miała prawdziwe poczucie humoru.

Opiszę teraz w skrócie i po łebkach życie Izabeli Schwarz, na inny opis niż powierzchowny nie ma tu bowiem miejsca. Najpierw, na studiach, zafascynowała się socjalizmem. Zaczęła pracować w bibliotece Związku Metalowców, gdzie od razu zrobiła furorę, bo ci wszyscy oczadziali od ideologii działacze zaczęli przyłazić do biblioteki, żeby pogapić się na jej nogi. Wcześniej przychodzili tam, jak to się mawia dziś, zrobić litra. Książek nikt nie wypożyczał, bo i po co, jak wszystko klarowali na zebraniach. Kiedy związek miał jakieś kłopoty, albo trzeba było zakupić nowe książki do biblioteki Iza leciała do swojego papcia, a on wyjmował pugilares i odliczał te tysiące, ile tam było potrzeba tym zwariowanym socjalistom, kolegom jego córki, na tę ich wywrotową działalność. Czytając „Króla węży” człowiek nie może się pozbyć myśli, że to Wilhelm Schwarz utrzymywał ze swoich, poupychanych w kieszeniach drobniaków, ten cały przedwojenny socjalizm. W czasie pracy w bibliotece Iza poznała zdolnego studenta filozofii Aleksandra Hertza, wkrótce wyszła za niego za mąż, a opis ich narzeczeństwa, to jest proszę państwa sam miód i ultramaryna. Zachęcam do zapoznania się. Wkrótce okazało się jednak, że małżeństwo nie spełnia oczekiwań Izy, bo małżonek miast realizować to co się czasem określa mianem komunii ciał, zasypiał nad książkami o Heglu. Robił bowiem doktorat. Wkrótce zresztą pojechał do Wiednia na studia, a jego młoda żona została w Warszawie. W tym czasie jej rodzice byli już w separacji. Wilhelm mieszkał w Polsce, a jego żona, Felicja, de domo Kino, w Paryżu wraz z młodszym rodzeństwem Izabeli. Samotny papcio i jego zwariowana córka socjalistka, nie mogło wyniknąć z tego nic dobrego. Bela – jak o niej mówiono - znalazła sobie wkrótce nowe towarzystwo. Socjaliści bowiem zaczęli ją śmiertelnie nudzić. W jej życiu pojawił się Witkacy i jego banda. Ich już papa Wilhelm nie musiał utrzymywać, ale musiał tolerować ich w domu. Trudno powiedzieć z kim z tej bandy Iza miała romans, a z kim nie miała, dla pewności przyjmijmy więc, że miała ze wszystkimi. Witkacy namawiał ją nawet na ucieczkę na morza południowe. Skończyło się tak, że sportretował ją w „Pożegnaniu jesieni” jako Helę Bertz, demoniczną księżniczkę opętaną seksem i manipulującą wszystkimi dookoła. Ja tu celowo używam tych wyświechtanych frazesów, ponieważ mam ciężkie podejrzenia, że misja Beli przy Witkacym polegała na czymś zgoła innym niż głaskanie go po skroniach. Myślę też, że żaden poważny, żydowski przemysłowiec nie tolerowałby tego człowieka u siebie w domu, gdyby nie miał wobec niego jakichś planów. No, ale jakie to mogły być plany, nie wiemy, po nikt takich spraw nie bada.

W końcu, kiedy papcio zorientował się, że sprawa z Witkiewiczem nie jest rozwojowa wysłał Belę do Wiednia, do męża. Tam czekały na nią same nudy. Same, samiuśkie, i byłaby się biedna Iza zanudziła na śmierć, gdyby nie ich sąsiad, profesor filozofii, bojownik o wolność i demokrację, o szczęście ludów uciemiężonych, z którym nawiązała romans. Był on przyjacielem i niejako mentorem jej męża. Nie znamy jego nazwiska, bo biografka Kolińska nie zajmuje się takimi drobiazgami. Zaraz po tym romansie Iza opowiedziała wszystko swojemu młodemu mężowi. Znudził on bowiem ją już tak mocno, że postanowiła się z nim rozwieść. I zrobiła to z przytupem. Po powrocie do Warszawy, całą sprawę przedstawiono papciowi, a on przeprowadził rzec całą od strony finansowo-administracyjnej.

Po rozwodzie Bela zaczęła bywać w Ziemiańskiej i w Zodiaku i tam poznawać oraz kokietować wybitnych artystów. Nie szło jej to za dobrze, bo oni tę swoją sztukę i poezję traktowali jednak serio, a ona widziała swoje i trochę z nich żartowała. Ze Skamandrytów lubił ją tylko Wieniawa, ale mogło to wynikać z zbliżonych temperamentów, a nie wspólnych zainteresowań. W porównaniu bowiem z Belą, wszyscy ci Skamandryci, z Tuwimem na czele, to nawet nie zimne ryby, to zimne obleńce.

Wreszcie papcio wysłał ją do Berlina, gdzie poznawała innych artystów i snuła plany na przyszłość z nimi związane. A w końcu pojechała do Paryża, gdzie czekał na nią, znany jeszcze z czasów witkacowskich August Zamoyski, rzeźbiarz, człowiek dostający poważne zlecenia i pracujący na dużych budżetach. Iza brylowała po kawiarniach i, jakby to powiedzieć, penetrowała polskie środowisko artystyczne. I nie tylko polskie. To ona wykreowała Chaima Soutine podsuwając go znanemu marchandowi Leopoldowi Zborowskiemu rodem z Zaleszczyk. Ten Leopold to jest ciekawa postać, on zaczynał jako bukinista, a potem zajął się sztuką, miał jakieś kontakty w akademii i dzięki temu mógł kreować artystów, mógł mówić który jest dobry, a który słaby. Jeśli pamiętacie taki stary film pod tytułem „1919” to on tam występuje. Nie jest jednak sympatycznym gapciem, który przymila się do dziewczyn, ale kimś zgoła innym. Kiedy Francuzi kręcili ten film nie wiedzieli jeszcze nic o poprawności politycznej i przedstawili go jako zimnego sukinsyna, który czeka aż biedny Modigliani umrze w końcu, po to, by on mógł przejąć wszystkie jego obrazy za bezcen. I tak to właśnie było, Leopold stał się właścicielem wszystkich obrazów Modiglianiego. Zrobił wielką karierę, ale ponoć dobił go kryzys i zbankrutował.

Paryż, kapiści, August Zamoyski, wielki świat. Iza w tym Paryżu, pracowała także w redakcji pisma „Polonia” gdzie zajmowała się mniej więcej tym samym co w bibliotece Związku Metalowców, wysyłała książki na zamówienie do polskich rodzin w górniczych okręgach Francji. Kolińska pisze, że były to w większości książki religijne, ale ja myślę, że ona się mija z prawdą, że oferta musiała być skonstruowana trochę inaczej. Trochę o religii, trochę socjalizmu i trochę senników egipskich. Tak myślę, nie wiem czy się ze mną zgodzicie?

W Paryżu poznała nasza bohaterka swojego drugiego męża, Andrzeja Gelbarda, architekta. Kiedy wrócili do Warszawy, nowy mąż zapragnął dziecka i stabilizacji. Iza zaś nie myślała o takich sprawach, bo jej stabilizacja ani dziecko nie ciekawiły wcale. No, ale zaszła w końcu w ciążę. Niestety dziecko urodziło się martwe, a małżonek znalazł sobie inną panią, wdowę z przychówkiem, która zapewniła mu to co zwykle nazywa się ciepłem domowego ogniska.

Później przyszła wojna, a Bela Hertz-Gelbard trafiła do getta, skąd została wykupiona. Przeniesiono ją do innego getta, w Otwocku, które miało ponoć ocaleć. Uciekła stamtąd i przetrwała wojnę jako Stefania Czajka, na fałszywych papierach, w domu kowala pod Mińskiem Mazowieckim. Napisała o tym książkę pod tytułem „Uratował mnie kowal”, ale nie ma najmniejszych szans, by tę książkę gdzieś kupić. Zresztą nikt jej nie chciał tego wydać, albowiem powojenni krytycy uważali ją za grafomankę. To jest oczywiście pomyłka, ze wszystkich polskich autorów jakich znam, ona najmniej zasługuje na miano grafomanki, w przeciwieństwie do takiego Andrzejewskiego, czy Konwickiego, grafomanów skończonych i nadętych do tego. Ach! Byłbym zapomniał, z czasów przedwojennych dobrym jej kumplem był także Iwacho, jak go nazywali nieżyczliwi, czyli Jarosław Iwaszkiewicz.

Okoliczności w jakich Izabela przedostała się z domu kowala pod Mińskiem do partyzanckiego oddziału AL w Lubelskiem, nie są do końca rozpoznane. Fakt pozostaje faktem, że tak się stało. Była w partyzantce pod koniec wojny. A zaraz po przejściu frontu została, ach jak się to dziwnie plecie, porucznikiem UB w Katowicach.

Wśród wszystkich ciotek rewolucji wybuchło oburzenie, że ta przedwojenna, burżujska zdzira śmie kalać mundur oficera ludowego wojska polskiego, bo w takim mundurze Bela się fotografowała. Pisano listy, protesty, apele, a afekt tego był takie, że Iza dostała błyskawiczny awans na kapitana. I jako kapitan UB została asystentką profesora Stanisława Lorentza w czasie jego akcji poszukiwania zagrabionych przez Niemców dzieł sztuki. I wyobraźcie sobie, że pojechali kiedyś na Dolny Śląsk, a tam jakiś człowiek powiedział im – Izie i Lorentzowi – że w pobliskiej karczmie leżą wielkie skrzynie drewniane, a na nich są napisy „Matejko”. Iza z Lorentzem w samochód i do karczmy, odbijają wieka skrzyń, a tam „Batory pod Pskowem” i inne takie historie. Nie ma co gadać, nie miała powodów do narzekania na nudę nasza pani Iza.

Kiedy już zakończyła swoją misję, została członkiem ZLP, z którego ją wyrzucono, bo ponoć nic nie pisała. Nie było to prawdą, bo miała gotową książkę „Uratował mnie kowal”, ale tej nikt nie chciał wydać. Ukazała się dopiero w 1956 roku. Na starość pani Iza rozpoczęła wojażowanie po świecie. Dostała paszport, pieniądze i wyruszyła do Argentyny odwiedzić swojego starego przyjaciela z Zodiaku Witolda Gombrowicza, który opisał ją w słowach przykrych i nie adekwatnych do istoty ich wzajemnej relacji. Chciał, żeby mu przywiozła z Polski aparat fotograficzny, a ona zapomniała. Potem jeszcze opisała go kilka razy w 'Przekroju”.

Kiedy czytamy o tych jej spotkaniach z Gombrowiczem, nie możemy się oprzeć wrażeniu, że ten stary, głupi Sandauer, który rościł sobie pretensje do wykreowania Gombrowicza w Polsce „zwrócenia uwagi krytyki na jego twórczość”, niczego by nie zwojował bez pani Izy. Bo nawet jeśli założymy, że też był oficerem UB, to z pewnością nie dysponował, ani takim uśmiechem, ani tak perfekcyjnymi nogami, ani też nie miał takich kontaktów w Ameryce Południowej i innych krajach, jak ona.

Byłbym zapomniał, Iza stała się bohaterką jeszcze jednej książki, Panna Leopard ze „Wspólnego pokoju” to właśnie ona.

Prócz Argentyny Izabela, która wyszła w międzyczasie za mąż za pana Stachowicza, odwiedzała także RPA, Indie i Kanadę, wszędzie tam spotykała się z ciepłym przyjęciem w środowiskach polonijnych. Zmarła w roku 1969, kiedy przygotowywała się do kolejnych podróży. Przedtem wydała kilka wartościowych książki, które podpisane są całym konglomeratem jej nazwisk – Izabela Czajka Stachowicz.

Co się stało z papciem zapytacie? Jeszcze przed wojną, wiedziony nieomylnym instynktem przemysłowca z branży węglowej, wyjechał do Montevideo i tam zmarł. Jej pierwszy mąż zaś – Aleksander Hertz także wyemigrował, mieszkał w Nowym Jorku, był wybitnym socjologiem.

Taki to mamy życiorys przed oczami. Nie wiem jak wy, ale ja sądzę, że ona zasługuje na dużo więcej niż dwie cienkie książczyny napisane przez jakieś niezorientowane w realiach pańcie, które swoje dzieła nazwały biografiami. Zasługuje na przykład pani Iza na wydanie dzieł zebranych. Tego jednak nikt nie zrobi, po nie wiadomo gdzie są spadkobiercy praw autorskich.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka