coryllus coryllus
4199
BLOG

Inwencje, konwencje i handel obrazami

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 31

Nie tak dawno mieliśmy tu okazję przyjrzeć się jak działa profesjonalnie prowadzony rynek sztuki. Mam tu na myśli te fragmenty tekstu o Izabeli Stachowicz, które dotyczyły jej pobytu w Paryżu. Może dla kogoś nie było to do końca zrozumiałe, ale dziś właśnie przyszedł moment byśmy sobie to mogli wytłumaczyć do końca. Wiadomo, że o tym kto jest a kto nie jest wielkim i uznanym artystą decyduje akademia, jeśli akurat moment dziejowy mamy taki, że akademia jest w odwrocie decyduje o tym tajna policja, albo gangi, które chcą się obłowić na spekulacji obrazami nikomu nieznanych malarzy. Najlepiej by malarze ci pochodzili z dalekich stron, z miast i wiosek o których nikt nie słyszał i by mieli jak najdalej do Kościoła. Kiedy bowiem zaczną malować jakieś motywy religijne nikt na tym nic nie zarobi. Generalna bowiem tendencja na rynku jest taka, by uciekać od takich motywów i promować inne. Niekoniecznie od razu abstrakcję, ale po prostu coś innego niż święci z aureolami. Idealnie nadają się do naszego przedsięwzięcia biedni żydowscy chłopcy ze wschodnich ziem dawnej Rzeczpospolitej. Każdy patrząc na nich będzie się litował nad ich nędzą i podziwiał ich wrażliwość artystyczną. Są oni niedrodzy w utrzymaniu, a ich marzenia o sławie i bogactwie budzą śmiech, tak są pretensjonalne. Ludziom postronnym wydawać się może, że oni do tego Paryża trafili sami, wiedzeni instynktem, to jest oczywiście nieprawda, sami to oni mogliby trafić co najwyżej do karczmy, a jakby ktoś im podał pomocną dłoń mogliby zrobić karierę brakarza w lasach u Radziwiłłów. I tyle. No, ale są w Paryżu. Ktoś ich zauważył i tam wysłał. Nie twierdzę, że od razu Wilhelm Schwartz ojciec Izabeli, ale może ktoś z przyjaciół Leopolda Zborowskiego. Jasne, że z takimi egzemplarzami jak Soutine i Chagall może być trochę kłopotu, dlatego prócz nich ściąga się do Paryża dobrze ułożonych absolwentów jakichś wschodnich akademii, dajmy na to w Warszawie czy Krakowie, którzy mają dobrze poukładane w głowie i rozumieją trendy. Na miejscu musi się nimi ktoś zająć, to znaczy ktoś wpływowy, ktoś, kto nie rozumie i nigdy nie zaznał nędzy, za to doskonale rozumie jakimi motywami kierują się akademicy promujący tego czy innego twórcę. W czasach dawniejszych najlepiej było mieć na tym stanowisku kogoś z arystokracji. No i w przypadku Izabeli i jej taty tym kimś był August Zamoyski, któremu mało kto i mało co mogło zaimponować. Pan ów przed wojną i po wojnie wskazywał palcem tych artystów, którzy mogli robić karierę za granicą i zgarniać dobre kontrakty. Po wojnie było z tym trochę kłopotu, bo tajna policja, paszporty i żelazna kurtyna, ale Izabela ciągle miała wpływy, a byli zapewne inni, którzy też chcieli trochę zarobić. Kiedy już wyselekcjonowano odpowiednią grupę, przychodziła pora na wystawy i promocję. To jest najłatwiejsza rzecz na świecie, wynajmuje się dwóch pismaków i robi kilka katalogów. Zaprzyjaźnieni krytycy za oceanem, w takim LA Times na przykład piszą artykuł na osiem stron o znakomitym malarzu i rzeźbiarzu i wszystko się kręci. Kiedy koniunktury hulają można zacząć wyselekcjonowane dzieła sprzedawać muzeom, które płacą pieniędzmi podatników. Na stanowiskach dyrektorów tych muzeów są sami zaufani ludzie i nie ma niebezpieczeństwa, że ktoś się z czymś zdradzi. Kupują też prywatni kolekcjonerzy, jakieś świry, Japończycy, którzy nic nie rozumieją, albo ktoś podobny. Od razu do akcji wkraczają wtedy zaprzyjaźnione firmy ubezpieczeniowe, które sprzedają polisy na te wszystkie arcydzieła. Potem zaś, żeby świat o artystach i ich dokonaniach nie zapomniał wynajmuje się złodziei, co dokonują zuchwałych napadów na galerie, żeby wynieść stamtąd mały kolorowy obrazek zapaćkany z góry na dół plamkami. Oczywiście są też złodzieje, którzy rabują sztukę sakralną, ale oni mają inne zadania. Ten facet co w Gnieźnie połamał relikwiarz św. Wojciecha nie był przecież idiotą, wiedział z czym ma do czynienia. Nie zdewastował tego z głupoty tylko specjalnie. Myślę, że na to po prostu opiewał jego kontrakt.

Tak to mniej więcej wyglądało w szczęsnych latach przed wojną i tuż po niej. Dzisiaj wszystko się zmieniło, bo istoty tak delikatne, odziane w miękki szal wrażliwości, istoty takie jak Izabela Stachowicz należą już do przeszłości. Dzisiaj na selekcjonera wynajmuje się jakiegoś agresywnego draba, który każe sobie po prostu płacić za możliwość wypromowania tego czy innego pacykarza znad Wisły. Nim samym nikt się nie przejmuje, bo na jego miejsce czeka już dziesięciu podobnych. On ma dostarczyć towar, czyli ludzi, którzy coś tam smarują po płótnie, albo dłubią w glinie. I doprawdy wcale nie muszą to być Żydzi. Wystarczy, żeby nie malowali świętych, a najlepiej żeby w ogóle nie malowali ludzi i zwierząt. Autobusów, pociągów i tramwajów też nie. Oni mają produkować ten towar, który następnie jest pretekstem do wielokrotnych transferów gotówki w tę i z powrotem. Zmiana jakościowa jest wyraźna i najbardziej stracili na niej złodzieje. Nikt ich już nie potrzebuje, bo tendencja na rynku jest taka, żeby marginalizować publiczność, która mogła się jeszcze sztuką podniecać nie mając pojęcia o tym wszystkim, o czym my tu piszemy, tak jak ludzie dawniej podniecali się teleturniejem 'Wielka gra”. A złodzieje najbardziej potrzebni są publiczności, podkręcają bowiem ludziom emocje. Teraz na rynku są sami znawcy, czyli ujarani degeneraci z dziwnymi fryzurami, którzy są za małą grupką, by dla podkręcenia ich emocji inwestować w profesjonalnego złodzieja. Wszystko załatwiane jest więc w coraz bardziej kurczącej się niszy. Są naganiacze porozstawiani w krajach takich jak Polska i Czechy, są nadzorcy pilnujący galerii, gdzie schodzą się oczadziałe snoby i kolekcjonerzy, którzy nie interesują się już zakupionym przedmiotem, ale pieniędzmi które dzięki temu zakupowi wyprali. Rynek zmierza ku całkowitej umowności, podobnie jak rynek finansów. Zamiast przedmiotów będą na nim wkrótce tylko nazwiska i cyfry przeglądane w komputerze. No i znawcy, którzy tego będą doglądać nie wychodząc ze swoich zadymionych pokoików. O tym, że mam rację niech zaświadczy fakt, że od ponad pół wieku Hollywood nie nakręciło ani jednego filmu, który opowiadałby o rynku sztuki i jego walorach. Wszystko mamy, narkotyki, nieruchomości, przemysł zbrojeniowy, sport, wszystko co chcecie, a sztuki nie ma.

Ktoś zapyta do czego potrzebni są tam jeszcze ci wszyscy artyści? Czy nie można tego po prostu skasować i zamknąć, przerzucając tych ludzi na jakiś inny odcinek, dajmy na to do malowania kominów. Otóż nie można, bo w cieniu czają się już podstępni biskupi, którzy tylko czekają na jeden błąd. Jak się odpuści rynek sztuki, nawet ten umowny, fikcyjny polegający na tym, że działa giełda przypadkowych zupełnie nazwisk, oni zaraz zaczną podsuwać tym pacykarzom zlecenia na obrazy religijne. Od razu tak będzie mówię Wam. I nic nie pomoże kolejny sobór, na którym zatwierdzi się tym razem dobitniej, że już nie trzeba malować św. Dominika, ani innych świętych, że wystarczy serce Jezusa, a i to jest aż nadto. Nic to nie pomoże, bo jak ktoś się nauczył malować, albo jak nawet się nie nauczył tylko mu się wydaje, że umie od razu zaczyna smarować tę Matkę Boską, co tam o niej od księdza na mszy usłyszał. Od razu. Dlatego właśnie należy kontrolować rynek, należy utrzymywać tę całą fikcję, płacić tym durniom krytykom i promować tych kretynów malarzy, żeby sprawy nie wróciły do poprzedniego porządku.

Ktoś może powiedzieć, że to nieprawda, bo te wszystkie dzieła są w istocie emanacją wrażliwości artysty i tak trzeba na nie patrzeć. Otóż nie, być może kiedyś tak było, ale środowisko artystów degeneruje się błyskawicznie i jeśli dawno temu jakiś pan namalował śmierdzącą sadzawkę z nenufarami, nic nie stoi na przeszkodzie, by wynająć sześciu innych, którzy sukces ten powtórzą w trochę innej konwencji. A malując nie będą myśleć o wrażliwości, ale o honorarium. Manewr ten nazwać możemy pogłębianiem rynku sztuki, który prócz omówionej wyżej sublimacji zmierzającej wprost ku cyfrom i nazwiskom, ma też aspekt edukacyjny. Wszystkie ambitne dzieci w szkołach muszą się dowiedzieć kto i dlaczego te nenufary namalował. Potem zaś poznać wszystkich naśladowców tego pana jacy zamieszkują okolicę. To jest właśnie głębokość rynku właśnie i mierzy się ją w chłopach. Mamy na przykład rynek malarstwa pseudoimpresjonistycznego głęboki na sześciu chłopa.

Trochę inaczej jest z filmem, który też podpada pod kategorię „handel obrazami”. Tu złudzeń jest więcej, na rynku nie było nigdy złodziei, co najwyżej naśladowcy, a największy kłopot jest z kryteriami oceny. Są bowiem dwie szkoły – falenicka i otwocka. Jedna za najważniejszy walor filmu uznaje prawdopodobieństwo psychologiczne postaci, a druga długie i wysmakowane ujęcia w tonacjach czarno białych. Na rynku filmowym postęp wyeliminował krytyków, którzy pełnili tę samą funkcję co złodzieje na rynku obrazów. Dziś każdy może być krytykiem filmowym. I obecność Krzysztofa Kłopotowskiego niczego tu nie zmienia. No, ale wróćmy do tych kryteriów oceny. Tu u nas, na blogach toczy się od paru dni dyskusja o filmie „Ida” i poza standardowym gadaniem o antysemityzmie pojawiają się też opinie artystycznie dojrzałe. Nawet Jacek Jarecki coś o tym napisał. Ludzie zastanawiają się czy postaci są psychologicznie prawdopodobne. Proszę państwa, jeśli chodzi o ten aspekt to myślę, że najdojrzalszym psychologicznie obrazem ostatnich lat był Shrek. I tego sukcesu nic nie przebije. Ida zaś jest takim prowincjonalnym naśladownictwem wspomnianych przeze mnie nenufarów, które zrobił były księgowy z przedsiębiorstwa zajmującego się remontami budynków kolejowych. Kazali to zrobił. Mamy te długie ujęcia, tę czerń i biel, ale efekt jest taki dokładnie, jak przy produkcji pączków przez kogoś niezorientowanego, kto zasugerował się wyłącznie kolorem produktu. Dyskusja o walorach artystycznych tego filmu nie ma sensu, podobnie jak dyskusja o psychologii postaci. To jest sygnał, że rynek filmowy pogłębił się już o szóstego chłopa i wzbogacił o producenta pączków, które co prawda do jedzenia się nie nadają, ale wyglądają prawie jak te prawdziwe. Tylko pachną trochę dziwnie.

 

7 marca w kawiarni Niespodzianka w Warszawie, odbędzie się mój wieczór autorski. Początek o 17.00. 9 kwietnia zaś będę miał wieczór autorski w Gdańsku, w bibliotece mieszczącej się w centrum handlowym Manhattan, początek o 18.00. Zapraszam. Zachęcam także od odwiedzenia strony www.coryllus.pl i sklepu Foto Mag przy stacji metra Stokłosy w Warszawie.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura