coryllus coryllus
6121
BLOG

Redaktor Skwieciński promuje "Szkołę nawigatorów"

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 75

Przyznam, że się nie spodziewałem, no ale człowiek doświadcza różnych zaskoczeń przez całe życie i musi być przygotowany na wiele niespodzianek. Oto w zeszłotygodniowym numerze „W sieci” ukazał się felieton Piotra Skwiecińskiego zatytułowany „Buldog, który nie zaznał klęski”. W nim zaś, z wrodzoną, a może nabytą dyskrecją, promuje autor najnowszy, brytyjski numer „Szkoły nawigatorów”. Czyni to ostrożnie, wszak nie można ludziom wywalić prawdy w oczy od razu bo pomdleją, stosuje różne chwyty łagodzące przekaz, ale rzecz w istocie sprowadza się do tego właśnie – do promocji naszego kwartalnika. Pisze na przykład Piotr Skwieciński tak:

 

...w Moskwie stwierdziłem ze zdumieniem, że część Rosjan, nie tych zwykłych, ale należących do elity, ma jeszcze jeden obiekt emocji, Anglię. Uważają tam za jedyny naród europejski, który zachował dawną wielkość....

 

Sami widzicie jak redaktor manewruje, był rzekomo w Moskwie, w dodatku parę lat temu, co zaznacza na początku i tam spotykał się z rosyjskimi elitami. Bo niby z kim miał się spotykać? No i oni powiedzieli mu o swojej fascynacji Anglią. On zaś przypomniał to sobie po kilku latach i postanowił opublikować akurat wtedy kiedy ja wpuściłem na rynek Szkołę Nawigatorów z memoriałem Johna Dee do królowej Elżbiety w środku. Dziękuję miły redaktorze, naprawdę nie spodziewałem się....

 

Pisze nam dalej Piotr Skwieciński, że Anglicy zajmują poczesne miejsce wśród zagrożeń jakimi straszy się dzieci rosyjskich inteligentów. Chodzi o to, że komunizm został zainstalowany w Rosji przez Intelligence Service i wszyscy gensekowie byli po prostu agentami MI6. Nie wiem czy redaktor Skwieciński nie posunął się tutaj trochę za daleko, ale Beria był ponoć naprawdę tym agentem i miejscowe, wsiowe chłopaki z Chruszczowem na czele musieli go skasować, żeby trochę odsapnąć. Stąd właśnie wziął się potem ten cały wyścig zbrojeń. Asekuruje się trochę nasz redaktor pisząc, że są to tematy z literatury fantastycznej. Nie dziwimy mu się, bo jak się okaże, że ktoś wyłoży nagle budżet na promocję czegoś innego niż Wielka Brytania, to zostanie on z tymi swoimi teoriami jak nie powiem kto i gdzie.

 

My się jednak tymi wszystkimi okolicznościami przejmować nie musimy, nas one nic nie obchodzą, bo my się interesujemy prawdą, a nie karierą w mediach. Skwieciński zaś bardzo ostrożnie podchodzi do tematu i sugeruje, że ów lęk przed Brytyjczykami to efekt XIX wiecznej rywalizacji Rosji z Koroną o wpływy na wschodzie. Otóż nie miły redaktorze, to lęk przed tym, że oni znowu wysadzą na północy swój desant tak jak to zrobili za czasów Iwana IV i będą tam rządzić swoimi metodami, przez co populacja Rosjan zmaleje w ciągu kilku lat o połowę. Wiem, że to trudne do uwierzenia, ale taka jest niestety prawda, Skwieciński zaś, bojąc się czegoś najwyraźniej, popada w stan euforyczny w trakcie pisania o Wielkiej Brytanii. Pisze, że Londyn wolny był od rusofilii, w przeciwieństwie do Berlina i Paryża. Oczywiście, że był wolny, tak samo jak był wolny od indianofilii, aborygenofilii, małpofilii i karaluchofilii, bo w takich kategoriach w Londynie od czasów Iwana IV postrzega się Rosjan.

 

Najlepsze jak zwykle zostawił nasz redaktor na koniec. Pisze bowiem na zakończenie tak:

 

Zawsze to wiedziałem. Uważałem jednak, że rosyjskie postrzeganie współczesnej Brytanii jako czegoś jakościowo odmiennego od innych krajów europejskich to ogromna przesada. Że to anachroniczna wizja Anglii. Że ten kraj zdegenerował się, tak jak jego odwieczni rywale zza kanału czy też wrogowie z wojen światowych. Ale decyzja Camerona przekonuje mnie, że się myliłem. Wielkiej Brytanii udało się – sam nie wiem, w jaki sposób – zachować sporo z tego, co sami Anglicy nazywają bulldog spirit (duch buldoga). Psa, z którym utożsamiają się Anglicy. Niedoznanie upokorzenia wojenną klęską to naprawdę niesłychanie cenny kapitał. To szczepionka przeciwko wielu chorobom. Rosyjskie elity mają rację.

 

Ja szczerze mówiąc nie potrafię sobie wyobrazić jak mogła wyglądać ta rozmowa Skwiecińskiego z rosyjskimi elitami parę lat temu. Musieli mu niezłych historii naopowiadać, bo jak widzimy największym marzeniem naszego redaktora jest przystać do bandy bulldoga i razem z nim gryźć łydki jakichś Bogu ducha winnych osób. I jeszcze to zdanie: zawsze to wiedziałem....Co za niespodzianka, szkoda, że się swoją wiedzą redaktor nie podzielił z nami wcześniej. Ja musiałem przekopać się przez setkę książek, żeby wyciągnąć wnioski, które tu obrabiamy od dwóch lat. On zaś zawsze wiedział....

Przestanę już szydzić, bo sprawa jest poważna. Fakt, że Skwieciński ocenia wyjazd brytyjskich wojsk na Ukrainę w kategoriach historycznych, że myśli o państwach i narodach w kategoriach degeneracja, prosperity, wyższość cywilizacyjna i niższość, czyni zeń niestety osiołka. To, że Cameron wysyła tam wojska świadczy o tym, Korona jest zainteresowana eksploatacją Ukrainy, a może także czeka na ofertę Putina. Ta oferta zawsze, podkreślam, zawsze wymierzona będzie w najżywotniejsze interesy Polski. Obecność zaś Brytyjczyków na terenie Rusi czy to Moskiewskiej czy to Kijowskiej zawsze oznacza wyłącznie cholerne kłopoty. Jeśli Skwieciński nie dojrzał do takich perspektyw, to jest mi niezmiernie przykro, ale stwierdzić muszę, że jedynym co go interesuje jest ta nędzna kariera publicysty w niszowych mediach.

 

Prawda jednak powoli się przebija, na ostatnim spotkaniu w Niespodziance jeden z czytelników powiedział, że w jakimś podręczniku akademickim napisane jest wprost, że w czasach Iwana IV północna Rosja była brytyjskim protektoratem. Oczywiście nikt jeszcze nie użyje do określenia tego protektoratu nazwy Oprycznina, świat by się przecież zawalił, ale widzimy, że postęp jest. Teraz Skwieciński dorzucił swoje trzy grosze, a jak Brytyjczycy wylądują w Kijowie Michta napisze tu artykuł o tym jaki wpływ wywierał Londyn na Moskwę i zacznie go zdaniem: zawsze wiedziałem. Oni wszyscy zawsze wszystko wiedzą, tylko boją się powiedzieć.

 

Dlaczego prawda o Kompanii Moskiewskiej musi być ukrywana pod jakimiś teoriami spiskowymi i popularną literaturą, dlaczego Skwieciński drży przed pogłębieniem tematu i zasłania się jakimi rosyjskimi elitami, z którymi spotykał się w Moskwie. Otóż dlatego, że napisanie prawdy zmienia całkowicie ocenę polskiej polityki wobec Moskwy za czasów Wazów. Wszystko ulega odwróceniu, smuta nie jest smutą, car Iwan nie jest wielkim rosyjskim władcą, ekspansja na tereny Syberii i chanatu Kazańskiego nie jest ekspansją Moskwy. Na to nikt nie jest jeszcze gotowy. No, ale poczekajcie aż chłopcy Camerona trochę się tam zadomowią. Możemy zobaczyć ciekawe rzeczy.

 

Na razie redaktory drżą jak liście osiki i próbują nieśmiało przemycać różne – w ich mniemaniu – niepoprawne i ciekawe treści, które mogą być dla polskiego czytelnika zaskakujące.

 

Napiszę więc jeszcze raz jak było. John Dee w swoim, opublikowanym we fragmentach w ostatnim numerze kwartalnika „Szkoła nawigatorów” memoriale, uzasadnił od strony prawnej brytyjskie roszczenia do ziem amerykańskich i rosyjskich. Potem ściągnięto z Morza Śródziemnego Ryszarda Chancellora i wysłano go do Moskwy. Nie przypadkiem tam trafił, jak pisze Hakluyt, ale specjalnie. Iwan zdobył Narwę i to oznaczało, że pozycja Moskwy zmieniła się całkowicie. Następnie założono Kompanię Moskiewską, a jej faktorzy pojawili się w Archangielsku. No i się zaczęło. Co? To co Rosjanie w swojej wywołanej strachem tępocie nazywają sukcesem gospodarczym. Mordowanie elity, grabież na wielką skalę, likwidacja Nowogrodu Wielkiego i zniszczenie Tweru. Pięćdziesiąt lat ucisku, horroru i dzikich morderstw. Do tego czasu nawiązywał później każdy rosyjski despota od cara Piotra począwszy na Stalinie kończąc. Trudno więc nie zapytać, czy nie stały za nimi czasem brytyjskie pieniądze. Pozycja Brytyjczyków w Moskwie słabnie kiedy w Inflantach umacniają się Szwedzi, a oni się tam umacniają za francuskie pieniądze. Zdobycie Narwy przez Szwedów zmienia politykę kompanii wobec rosyjskich aborygenów. Polacy nazywają ten moment zwycięstwem nad Moskwą i piszą, że pokój w Jamie Zapolskim był wielkim sukcesem dyplomacji polskiej. To jest, przepraszam, za wyrażenie gówno prawda. Cel strategiczny nie został osiągnięty, nie zdobyto Narwy, przejęli ją Szwedzi, dopuszczając od gry kapitał francuski. Polakom zaś nie pozostało nic innego jak w następnym rozdaniu spróbować przejąć Moskwę. Do której byli zapraszani przez miejscowe elity, przodków tych, którzy tak pięknie gawędzili ze Skwiecińskim parę lat temu. Władzę w Moskwie próbowano przejąć metodą angielską, to znaczy podmieniając dwa razy cara. No, ale się okazało, że Minin z Pożarskim wynajęli najemników w Szkocji i skończyło się wypędzeniem Polaków z Kremla. Rosjanie do dziś nazywają tę karną ekspedycję, która przybyła pewnego dnia do Archangielska i pomaszerowała do Moskwy – powstaniem ludowym przeciwko Polakom. Bo to Polacy są głównym wrogiem Rosjan. Dlaczego? Bo ich nie wymordowali tak jak Brytyjczycy, nie odebrali im wszystkiego i nie zrujnowali ich kraju ze szczętem. My zaś, ustami różnych kretynów, do dziś musimy się tłumaczyć z Dymitriad. Miły redaktorze Skwieciński, dziękuję za promocję, ale doradzam więcej śmiałości w drążeniu tych tematów, zbliża się bowiem moment kiedy będzie można już mówić i pisać o tym swobodnie. Ktoś może pana uprzedzić i nie będzie już mógł pan zaczynać swoich demaskatorskich tekstów zdaniem: zawsze wiedziałem.

 

Zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl gdzie można już kupić reklamowany przez Skwiecińskiego numer „Szkoły Nawigatorów”. W sklepie FOTO MAG będzie on dopiero w piątek albo w sobotę, bo zapomniałem go wysłać wczoraj, wyjdzie dopiero jutro.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka