coryllus coryllus
4280
BLOG

O nas, "naszych" i onych, czyli sedno aspiracji

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 81

Szydzimy tu sobie z „naszych”, ich pseudonimów i dziwnych funkcji jakie pełnią w gazetach. I do głowy nam nie przyjdzie, że to jest po prostu format. Przez pewien czas łudziliśmy się, że takiego Gmyza naprawdę wyrzucają z pracy, że ma on prawdziwe kłopoty, a potem, ponieważ jest dobry w swoim zawodzie i bystry, jakoś sobie radzi. Zupełnie jak niektórzy z nas. To są oczywiście brednie. Żaden z nich postawiony w naszej sytuacji nie poradziłbym sobie sam. Mógłby zająć się co najwyżej jakąś prostą pracą fizyczną i tyle. No, ale oni są częścią projektu zwanego niezależnymi tygodnikami opinii, projektu, który służy do przepychanie sformatowanych treści wprost w tłumy i dlatego właśnie nie muszą się martwić o nic, poza stawkami za tekst, które być może negocjują, a może nawet i tego nie czynią, bo jest jakiś gotowy grafik.

Podkreślam – niezależność opiniotwórczch tygodników to jest format. Nie ma tam krzty autentyzmu i poznajemy to po Mazurku, znawcy win i Semce, znawcy rumu. Poznajemy to po ich pseudonimach i sposobie w jaki ktoś im kazał formułować wypowiedzi. Jeśli ktoś poszukuje autentyczności w mediach powinien zacząć dziś czytać gazownię, w porównaniu z takim Gmyzem Trotylem, Orliński i jego pomysły są jak świeże masełko na śniadanie. O autentycznym współczuciu Mariusza Szczygła dla opisywanych przez niego postaci nawet nie wspominam, tak jest ono oczywiste.

Dlaczego oni się w to stoczyli? Jak to stoczyli zapyta ktoś niezorientowany? Przecież to sukces. Tyle czasu walczyli z kłamstwem w mediach, tyle się namordowali broniąc prawdy i niezależności, że wreszcie im się należy. No tak, wreszcie ktoś dostrzegł, że wokół publikowanych przez nich treści stworzył się rynek, na którym można sprzedawać nie tylko reklamy i koszulki, ale można także używać lansowanych przez nich treści do manipulacji znacznie poważniejszych, czego przykładem jest Zychowicz.

No to my musimy zadać teraz ważne pytanie, dlaczego ten ich sukces nastąpił dopiero teraz skoro tyle było prawdy w ich tekstach? Dlaczego taka Gazeta Polska wyglądała przez długie lata jak szyderstwo z uczuć prostych ludzi, dlaczego kosztowała tak drogo i dlaczego jej redaktor naczelny był nieznanym nikomu sprzedawcą powierzchni reklamowych, bez widoków na jakąkolwiek karierę? Co się stało, że wtedy nie, a teraz tak i jaka była droga do tego sukcesu? Powiem wprost – droga była prosta, a jej początek to początek blogosfery. Bez blogosfery „nasi” zostaliby zawinięci do wora już dawno i pies z kulawą nogą by się nimi nie zainteresował. Media przeszkadzają politykom na lokalnych rynkach treści, jak ktoś nie wierzy nie popatrzy na relacje SLD z Trybuną. Ta gazeta jeszcze jakoś ciągnie, ale jako narzędzie polityczne nie nadaje się do niczego. Nasi też nie byliby potrzebni PiS, tym bardziej, że kiedy zaczęła się na dobre ich medialna kariera, od razu próbowali ustawić się na pozycji dziennikarzy obiektywnych, czyli dowalali równo PiS-owi i reszcie. Nie był to żaden obiektywizm, ale zaburzenie proporcji tak drastyczne, że dziś w końcu ich za to nagrodzono. Mają swoje programy, swoją telewizję, mają swoją sławę i rynek, który muszą obsługiwać sformatowanymi treściami. Czy im to wystarcza? Oczywiście, że nie. Oni chcieliby być jak gazownia i wkrótce do tego dojdzie, bo treści lansowane przez dziennikarzy gazownianych nie znajdują już dziś popytu nigdzie, poza środowiskami emerytowanych nauczycieli języka rosyjskiego.

Relacje „naszych” z blogosferą były początkowo niejasne, to znaczy ktoś tu z kimś się znał, Toyah był w programie Pospieszalskiego i jest z nim na ty, inni też mają jakieś kontakty. Nie ma jednak mowy o tym, by ktoś z nas znalazł się wśród nich. To są rzeczy nie do pomyślenia, a jeśliby kiedykolwiek taka propozycja padła i była poważna okupione byłoby to całkowitym wyrzeczeniem się niezależności przez blogera. Byłoby to wpisaniem się w format wymyślony dla niezależnego dziennikarstwa gdzieś w Ameryce. No i my na to, ja przynajmniej, nigdy nie pójdziemy. Okazjonalnie możemy coś gdzieś napisać, ale cyrografów podpisywać nie będziemy. Nikt tego zresztą od nas nie oczekuje, bo blogosfera, o czym już pisałem, od razu została sformatowana tak, by uniknąć jakichś niespodzianek. To znaczy wśród tak zwanych prawdziwków były też fałszywki, czyli ludzie z drugiego rzędu medialnych aspirantów, albo po prostu ludzie skoligaceni z układem, którzy robili tu za naiwnych i dobrych działaczy z prowincji. Mam na myśli wprost Rybickiego i Wszołka, a pewnie też Wołodźkę, który dawniej miał, o ile mnie pamięć nie myli, niebieski blog. Teoretycznie więc nikt autentycznie zdolny nie miał szans się przez to przebić. No, ale proszę, jakoś się udało, więc oni nie mogą już nic innego robić, jak tylko brnąć w te swoje formaty i z jeszcze większym wdziękiem udawać znawców dobrej kuchni i materiałów wybuchowych.

O tym, że nie ma i nie będzie mowy o żadnym „awansie”, że nikt nam niczego nie zaproponuje naprawdę, dowiedziałem się bardzo późno. Właściwie dzięki Grzegorzowi Braunowi. On się autentycznie zainteresował II tomem Baśni jak niedźwiedź i szczerze próbował go lansować i ja uległem wtedy jeszcze raz złudzeniu, że może jednak istnieje jakiś rynek i ja się nań dostanę przez niszowe media i ktoś mi załatwi promocję. I wtedy stało się coś dziwnego. Ta cała telewizja PiS co nas sfilmowała trzy lata temu, przestała się interesować kolejnymi projektami mojego wydawnictwa, a ja dowiedziałem się, że jest wprost zakaz pokazywania tak Brauna, jak i mnie. Grzegorz Braun próbował jeszcze parę razy przemycić gdzieś w eter jakieś nasze tutejsze bon moty, jak choćby ten o władzy świętej i tajnej, ale spotykał się zawsze z taką samą reakcją jak student z prowincji, który usiłuje opowiedzieć śmieszny kawał kolegom na wydziale filologii polskiej w Warszawie, wśród których są dzieci dziennikarzy telewizyjnych. Wybałuszone gały, otwarty dziób i milczenie. Wtedy właśnie zrozumiałem, że będzie jak na rynku muzycznym, grać i śpiewać mogą tylko dzieci muzyków, to samo jest z aktorstwem, a żeby zaistnieć naprawdę trzeba stworzyć sobie własny rynek, przyciągnąć i zainteresować własnych czytelników i mieć własne, oryginalne nie dające się podrobić treści. W tej całej sytuacji szczególnie żal mi muzyków, bo jest mnóstwo zdolnych ludzi w kraju, a radio ciągle puszcza Panasewicza sprzed 30 lat, Kukiza i innych dziadków leśnych. Dzieciaki zaś próbują sprzedawać swoje płyty na festynach i łudzą się, że kariera jest tuż, tuż, wystarczy, że pani z lokalnego radia zrobi z nimi wywiad.

Najtrudniej jest zniszczyć rynek książki i za ten rynek zabrano się na końcu. Sprawa jest poważna, bo okazało się w tym roku, że lepiej – miast zachować dystrybucję i dopuścić do obiegu kilku autorów niezależnych – wygodniej jest wszystko rozwalić i przenieść sprzedaż do Biedronki. Zamieniając pisarzy w śmieci.

Gdzie więc jest ten sukces, o którym tyle mówimy? Sukces został sprowadzony do prostego zabiegu, trzeba złożyć podpis na cyrografie i już. Nic więcej, tylko tyle. Jak się wobec tego powinien zachować autor poważny, powinien przyjąć taką postawę, by nikt nawet najodważniejszy diabeł nie pomyślał, że w ogóle warto doń podchodzić z jakimś cyrografem. Oczywiście trochę żartuję, bo nikt nie odgadnie pułapek złego, ale też jest w tym trochę powagi, bo innego wyjścia nie ma.

 

Na koniec jeszcze raz dołączam nagranie z wieczoru autorskiego w Dęblinie

 

http://www.youtube.com/watch?v=N9e7xCyDoFQ

 

No i nasze trailery.

https://www.youtube.com/watch?v=agpza8Ag5bA

https://www.youtube.com/watch?v=kJ7REL-ee4s

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl i do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka