coryllus coryllus
5133
BLOG

Triumf nauki polskiej

coryllus coryllus Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 57

Są pewne stałe znamiona upadku, one są czasami opisywane jako znamiona triumfu, albo jaskółki jakiejś nowej wolności, ale to złudzenie. Uniwersytet w Polsce należy do rzędu świeckich świętości i mało kto zdaje sobie sprawę z tego do jakich patologii tam dochodzi. Jeden z komentatorów wrzucił tu wczoraj link do listu, opisującego działalność gangów w PAN i jej najbliższym otoczeniu, gangów które drenują budżety dokładnie tak, jak wszystkie mafie świata. Nie będę opisywał szczegółów sami możecie przeczytać co się odbywa w Polskiej Akademii Nauk i w instytucjach pokrewnych. Ponieważ ludzie związani z nauką notorycznie grzeszą pychą, a do tego mają dużą autonomię, nie ma właściwie siły, by ich jakoś powściągnąć. Właściwie trzeba by było prowadzać tych schwytanych na złodziejstwie ulicami miast w żółtych czapkach hańby na głowie. Innego wyjścia nie widzę. Instytucje naukowe, w tym uczelnie stały się maszynką do przepuszczania unijnych pieniędzy na projekty coraz bardziej idiotyczne i coraz bardziej fikcyjne. I od rozpoznania różnych uczelnianych fikcji powinniśmy zacząć naszą opowieść. Jasne jest, że uniwersytet i instytucje, którymi obrósł, nie mają żadnej rzeczywistej niezależności. Ona jest pewną figurą i potrzebna jest właściwie w jednym tylko momencie – kiedy wkracza prokurator. Uczelnie służą właściwie do dwóch rzeczy, sprawują kontrolę nad ludźmi utalentowanymi, którym nie dają żadnej szansy na rozwój, bo nikomu ten rozwój nie jest potrzebny i są zapleczem werbunkowym dla służb. Innych funkcji współczesny uniwersytet nie posiada. Można się oczywiście łudzić, ale po co. Oszustwo to zostało zdemaskowane w zacytowanym tu wczoraj liście dotyczącym co prawda PAN, ale myślę, że podobna sytuacja ma miejsce we wszystkich placówkach naukowych. Jeśli ktoś się łudzi, że patologia ta zostanie zwalczona ten myli się niestety, albowiem taka sytuacja to syndrom upadku kraju. Być może ostateczny, a być może jeszcze nie. Szacownym profesorom złodziejom nie da się wyjaśnić, że źle czynią, bo oni mają już takie ego, że gdyby na nie wleźli i spadli nie została by z nich mokra plama. Utwierdzają ich w tym poczuciu wyższości zagraniczni koledzy oraz instytucje dzielące pieniądze. Patologii uczelnianej i naukowej zwalczyć nie można bo ona jest wpisana w politykę Unii, która w dawnych czasach nazywana była po prostu polityką mocarstw. Polska, mogę się oczywiście mylić, nie ma żadnej oferty dla poważnych naukowców, nie ma jej chyba nawet dla historyków sztuki i archeologów pradziejowych. No więc po jaką cholerę utrzymuje się te wszystkie placówki? Czyim zapleczem one są?

Młodzi pracownicy naukowi mogą się jeszcze łudzić, że ich misja polega na kształceniu dzieci i młodzieży. No, ale te stare pryki, co stoją przy największym korycie już chyba nie mają takich projekcji? Prawda mili państwo w czarnych beretach na bakier? Nikt już się nie łudzi, że ma jakąś oświeceniową misję, że musi kształcić adeptów i dzieciom w główkach rozjaśniać, bo niby po co? Przy tym wszystkim zaskakujące jest to, jak bogata jest oferta różnych paranaukowych rozrywek w szkołach. A to robotyka, a to jakieś pokazy chemiczne, a to prezentacja kości dinozaurów i innych ciekawostek. To nie jest bynajmniej część procesu uaktywniania dzieci, które potem zaciekawione tymi pokazami rozpoczną studia i zrobią kariery naukowe. Nie ma czegoś takiego jak kariera naukowa w Polsce, to co bierzemy za ową karierę jest wynikiem jakichś zakulisowych kompromisów związanych z jumą publicznych pieniędzy. Pokazy w szkołach zaś to ostatnia deska ratunku. Dzieciom one nie są wcale potrzebne, one mają przekonać tych młodych ludzi, którzy wpakowali się w pułapkę o nazwie „studia doktoranckie”, że są jeszcze do czegoś potrzebni. A przecież wcale nie są. Dawniej, kiedy „państwo ludowe” rzeczywiście potrzebowało specjalistów z różnych dziedzin nikt nie popularyzował wiedzy w szkołach, bo szkoła z istoty do tego służyła. Wypełniała swoje zadania gorzej lub lepiej, ale wypełniała. Młodzi pracownicy naukowi nie mieli zaś czasu jeździć po festynach szkolnych, by prezentować różne sztuki. Zamiast nich do szkół zaglądali często muzycy i iluzjoniści.

Nie wiem czy wszyscy zdają sobie z tego sprawę, ale w dawnych, dawnych czasach, ludzie nauki, potrzebni byli także Kościołowi. Dziś to już przeszłość. I nie ma się co łudzić, że jest inaczej, bo mnóstwo księży robi doktoraty. Niech robią. Nie ma to znaczenia. Piszę teraz pierwszą część cyklu „Kredyt i wojna”, która układa się zupełnie inaczej niż to myślałem na początku. Nie sądziłem na przykład, że przyjdzie mi wspomnieć o Piotrze Abelardzie. A przyszło. I to w kontekście dość ciekawym. Oto Piotr Abelard, kiedy mieszkał sobie w St. Denis, pogodzony (prawie) ze światem, ni z tego ni z owego zaczął majdrować przy postaci patrona opactwa, który był jednocześnie patronem Francji. Troszkę szydził ponoć, że ojcowie i bracia nie rozumieją iż postać, którą biorą za patrona królestwa była w rzeczywistości kimś innym i żyła dużo, dużo później. W książkach piszą o tym z intencją całkiem fałszywej, że niby Abelard chciał dociec prawdy, ale źli mnisi oskarżyli go o zdradę stanu, król zaś wtrącił do więzienia. No, ale mafie, którym służył, w końcu jakoś go z tego więzienia wyciągnęły. To jest kolejna informacja potwierdzająca ulubioną naszą hipotezę, że świat nowoczesny istniał zawsze. I zawsze wszyscy wszystko rozumieli. Jak ktoś zaczyna podważać autentyczność patrona Francji to znaczy, że szykuje grunt pod wysuwanie roszczeń terytorialnych przez obcych. Szlus, koniec, innego sensu to nie ma, a najbardziej nie ma to sensu naukowego. No, ale Piotr Abelard jest ulubionym patronem wszystkich egzaltowanych doktorantów nauk humanistycznych, którzy mają jakieś hormonalne kłopoty i tego także zmienić się nie da.

Po latach powróciłem do prozy Waltera Scotta i znalazłem w jego powieści „Ivanhoe” ciekawą informację. Oto jeden z bohaterów Izaak z Yorku, przymuszony przez złych normańskich baronów do finansowania rebelii króla Jana, miast pozostać na wyspie, kiedy przybywa na nią król Ryszard, dobry i szlachetny, decyduje się wraz z córką opuścić Anglię. Gdzie się udaje? Do Grenady rzecz jasna. A co tam się dzieje w tej Grenadzie w roku pańskim 1194? Właściwie nic, rozkwitają nauki i sztuka. Co z polityką spytacie. Leży, cały prawie półwysep na nowo zajęty przez chrześcijan. Arabskie królestwa podzielone na kawałki i zadłużone po uszy, ale nauka i sztuki rozkwitają. Nie wiemy co to znaczy, pewnie doktoranci w szkołach jakieś pogadanki organizowali. A co ze starymi naukowcami, z wypróbowaną kadrą? Część przeniosła się do nowo otwartej placówki w Oksfordzie, jeszcze za czasów króla Henryka II, a reszta czeka na rozwój wypadków i pewnie też wyjedzie. Po co w takim razie wybiera się tam bankier Izaak z Yorku? Jak to po co? Robić inwentaryzację masy upadłościowej. To oczywiste przecież. No i nie może do końca porozumieć się z królem Ryszardem. Nie jest on już tak dobry dla Żydów, jak jego ojciec Henryk. Wkrótce jednak i to się zmieni.

Kiedy inwentaryzacja masy upadłościowej doszła do szczęśliwego końca, kiedy większość poważnych naukowców opuściła półwysep Iberyjski i przeniosła się do starej wesołej Anglii, w Grenadzie zostali już tylko ci, którzy mieli jakieś interesy w Afryce. No, potem oni też wyjechali i można było zlikwidować projekt nazywany czasem „Mauretańską Hiszpanią”. Oczywiście, że upraszczam, oczywiście, że szydzę, ale kiedy myślę o tym Oksfordzie, o tych dawnych królach, co to ich już tylko w filmach akcji pokazują, zawsze przypomina mi się profesor Kołakowski i pani Wolińska oraz jej mąż Brus. Ludzie, którzy przybyli tu, żeby zinwentaryzować masę upadłościową, a następnie wyjechali do Oksfordu. Uważacie, że to porównanie nie jest dość dokładne? A które jest?

 

Zapraszam na stronęwww.coryllus.ploraz do sklepu Foto Mag przy stacji metra Stokłosy w Warszawie. Przypominam też, że 9 kwietnia w Gdańsku odbędzie się mój wieczór autorski, początek o 18.00, miejsce – biblioteka w budynku Manhattan. 23 maja planowane jest spotkanie w Częstochowie, wystąpimy ja i Tomek i będziemy gadać o komiksach, ale także trochę o polityce, bo organizatorzy obawiają się, że jak będzie o samych komiksach to ludzie nie przyjdą. No, nie wiem. Mnie się wydaje, że może by przyszli. A wy? Jak myślicie? Na 6 i 7 czerwca zaplanowaliśmy spotkania w Szwajcarii, w zamku w Rapperswilu i w Genewie. Okropnie się boję tej podróży, bo ja wiecie nie podróżuję, a muszę tam jechać samochodem, żeby zawieźć książki.

Na koniec jeszcze raz dołączam nagranie z wieczoru autorskiego w Dęblinie

 

http://www.youtube.com/watch?v=N9e7xCyDoFQ

 

No i nasze trailery.

https://www.youtube.com/watch?v=agpza8Ag5bA

https://www.youtube.com/watch?v=kJ7REL-ee4s

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl i do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie