coryllus coryllus
5775
BLOG

O systematyce produktów politycznych

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 106

Produkty polityczne dzielą się na: imperialne, misyjne i bankowe. Pierwsze i trzecie istniały zawsze, a drugie powołał do życia Pan Nasz Jezus Chrystus, mniej więcej dwa tysiące lat temu. Ich charakterystyczną cechą jest to, że są niezależne od produktów imperialnych i toczą stałą walkę o uniezależnienie się od produktów bankowych. Proces ten nazywamy historią chrześcijaństwa. Bywa różnie, przyznam, czasem jest górka, a czasem dołek. Teraz mamy dołek, a ja w nowej książce o kredycie opisuję moment kiedy była górka.

Wszystkie trzy rodzaje produktów pozostają ze sobą w nieustającej interakcji. Wewnętrzne mechanizmy działania każdego produktu są niezmienne od początku istnienia. Wymianie ulegają jedynie narzędzia, jakimi posługują się użytkownicy produktów politycznych. Owo wymienianie narzędzi stwarza przed naszymi oczami złudzenie zmian istotnych. Te jednak nie zachodzą. Są dwa rodzaje narzędzi, których używają użytkownicy produktów politycznych. Jedne służą do maskowania istotnej misji, czyli do tego, by stworzyć wrażenie iż produkt bankowy lub imperialny jest w istocie misyjny, drugie zaś przeznaczone są do ekspansji. Szczegóły działania pojedynczych narzędzi stanowią główną treść publikacji pisanych przez głębokich myślicieli, politycznych, wizjonerów i wieszczów, którzy wierzą w tak zwaną przyszłość. Tymczasem nie ma żadnej przyszłości, jest tylko przeszłość i tam należy szukać odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Im dalej tym lepiej, bo tam nie sięgają imperia i banki. Muszą bowiem pilnować zbyt wielu spraw tu i teraz.

Dlaczego wizjonerzy, publicyści i myśliciele nie sięgają w czasie produkowania swoich analiz politycznych w daleką przeszłość, koncentrując się na tej najbliższej? Dzieje się tak ponieważ są elementem jednego z narzędzi, konkretnie zaś narzędzia maskującego idee imperialne lub bankowe. Nie mogą więc napisać jak jest naprawdę, muszą „analizować” politykę tego czy innego prezydenta i wyciągać z niej jakieś wnioski, z reguły nie przystające do okoliczności, które stworzyła konkurencyjna organizacja, okoliczności nazywanych czasami epoką, a czasami momentem historycznym. I tak się to plecie. Od kiedy mamy ten stan, bo przecież nie zawsze tak było? Myślę, że momentu kiedy wymyślono postęp. Można sobie to ustawiać różnie na osi czasu, nie ma to znaczenia, bo też i żadna oś czasu nie jest instrumentem wiążącym kogokolwiek. No, ale dla ułatwienia można tak zrobić i powiedzieć, że to wszystko przez oświecenie i rewolucję francuską. Można też powiedzieć, że to przez reformację, albo, że jeszcze wcześniej wszystko się zaczęło, w chwili kiedy Roger Bacon przeprowadził swój pierwszy eksperyment z prochem strzelniczym. Dla nas tutaj wiążącym momentem będzie ten, w którym Imperium Brytyjskie sformułowało swoją doktrynę. I bardzo proszę byśmy nie ustalali czy stało się to w czasie panowania Elżbiety I w XVI wieku czy może już w czasie panowania Henryka II w XII wieku. To jest w istocie bez znaczenia.

Mechanizm działa inaczej. Chodzi o to, by odwrócić uwagę od sposobu konstruowania i używania narzędzi przez użytkowników produktów imperialnych i bankowych, przeciwko produktom misyjnym. To zaś można uzyskać jedynie wtedy kiedy podsunie powstanie następująca opozycja: masa – ośrodek dystrybucji informacji. Zgromadzenie dużych ilości ludzi w jednym miejscu i narzucenie im zasad życia, z gruntu im obcych jest początkiem działania imperiów i banków. Masy podpięte są pod ośrodki informacji, dystrybuujące złą nowinę. Po tym się właśnie poznaje, że mamy do czynienia z bankiem lub imperium. Kiedy więc słyszymy Tymańskiego, jak śpiewa pieśń zawierającą słowa: mam znowu doła, znów pragnę śmierci...musimy go zapytać, który bank reprezentuje. To jest kluczowe dla sprawy.

Produkty misyjne podporządkowane Kościołowi zajmują się głoszeniem dobrej nowiny, a tamci złej. Katarowie w Langwedocji posiadali ruchome ośrodki dystrybucji informacji i one właśnie kładły ludziom do głowy, że wszystko jest do deeeee....A światem rządzi szatan. Socjaliści i komuniści w ogóle zrezygnowali z szatana bo oszczędzali na produkcji religijnych gadżetów. Boga nie ma, świat jest zły trzeba go naprawiać. Ruszajmy z posad...itd, itp....

Należy więc pilnie obserwować ludzi, którzy gromadzą się gdzieś w masach, rzekomo sami z siebie. Należy ich pytać o źródła finansowania oraz o to ile mają gotówki przy sobie (im mają więcej i im jest ich więcej tym lepiej, oznacza to, że od nikogo nie są zależni i mogą robić ze swoimi pieniędzmi co chcą). Jeśli jednak napotkamy na swojej drodze jakąś gromadę gołodupców słuchających co tam gadają z głośnika ustawionego na ulicy, musimy wiać w drugą stronę, chyba, że mamy przy sobie rewolwer. Czy narzędzie zbudowane na tej zasadzie: masa+ośrodek informacji głoszący złą nowinę jest niezniszczalne? Rzecz jasna nie, można prowadzić wśród tych ludzi misję, tak jak wszędzie, ale do tego potrzebna jest wola, charyzmaty, polecenie z góry i inne podobne rzeczy. No, a przede wszystkim odwaga. Szybko bowiem okazuje się, że ta rzekomo przez nikogo nie zorganizowana masa jest sterowana nader sprawnie i jak ktoś będzie ich próbował nawracać, wyjdą spośród nich tak zwani samozwańczy liderzy z pałkami w rękach i będzie zamiecione.

Cechą charakterystyczną konstrukcji używanych przez imperia i banki jest niezgoda na zastany porządek – bynajmniej nie zawsze firmowany przez misję, a często przez same imperia i banki, które próbują z zastosowaniem nowego narzędzia wycisnąć jeszcze więcej potu i krwi z mas. Prócz niezgody na zastany porządek, ważne jest też dążenie do prawdy. W misji problem ten nie istnieje, bo Chrystus jest drogą, prawdą i życiem. Imperia i banki muszą jednak używać tego narzędzia, jakże uwodzicielskiego, bo inaczej masa się zatomizuje każdy zacznie skrobać swoją rzepkę, pożenią się i jeszcze jeden drugiemu coś w testamencie zapisze. Same kłopoty. Dążenie do prawdy jednoczy ludzi i daje im cel. W czasie ich wędrówki ku prawdzie niepostrzeżenie zmienia się cel i podnosi koszty tej podróży, ale nikt tego nie zauważa, bo wszyscy są zahipnotyzowani. Dążenie do prawdy za wszelką cenę, prawdy historycznej, filozoficznej, politycznej wyklucza sukces i wyklucza zbudowanie czegokolwiek. Jest samą destrukcją. Ja to opiszę na przykładzie dawnym, po który na pewno nie sięgną współcześni myśliciele.

Oto doktryna polityczna królestwa Franków opierała się na legendzie o św. Dionizym, a właściwie na dwóch legendach, które zlały się w jedno. Święty Dionizy zamordowany pod Paryżem i Dionizy autor dzieła o hierarchii niebieskiej. W świadomości Franków była to jedna i ta sama osoba, choć nie było to prawdą. Badacze zaś w pewnej chwili zaczęli określać Dionizego, tego od serafinów, cherubinów i tronów mianem Pseudo-Dionizego. I dalej tak o nim piszą. Nie ma to jednak dla nas żadnego znaczenia. Dzieło Pseudo-Dionizego trafiło do Francji z Bizancjum, a podarunek ten, o czym nie przeczytałem nigdzie, ale sam to tak zinterpretowałem, miał być delikatną polityczną sugestią dla króla Franków, że jest kurcze jakaś hierarchia, tak w niebie jak i na ziemi. No i w hierarchii tej cesarz z Konstantynopola umieszczony jest wyżej niż król jakiegoś barbarzyńskiego plemienia. Mijały lata i Paryż bardzo się przywiązał do św. Dionizego i jego legendy. Dzieło zaś Pseudo-Dionizego znalazło wdzięcznego odbiorcę w opacie Sugerze, o którym już tu pisałem. I on tknięty jakąś mocą, zaczął przebudowywać chór bazyliki opackiej w swoim klasztorze poświęconym św. Dionizemu. I wtedy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawił się w pobliżu Piotr Abelard i zaczął grzebać w papierach. Doszukał się jeszcze jednego Dionizego i w ogóle zaczął robić dym, że z tymi Dionizymi to jest wszystko nieprawda. Oskarżono go, jakże słusznie o zdradę stanu i wsadzono do więzienia. W tym czasie Suger budował swój chór, a z czasem inni zaczęli naśladować jego metodę. Wszystko dzięki temu Pseudo-Dionizemu, co to nie był tym Dionizym, któremu ścięto głowę na Montmartrze. I co? Prawda, nieprawda, Dionizy, Pseudo-Dionizy, a katedry stoją. Czyż nie? I w tym właśnie realizuje się potęga misji. O czym my nie pamiętamy, bo jesteśmy skupieni na zabawie narzędziami, które podsuwa nam zarządca imperium i zarządca banku. Najpełniej widać to w deklaracjach prawicowych myślicieli takich jak Ziemkiewicz, który publicznie ogłasza, że nieważne jest czy ktoś umie na czymś grać czy nie, ważne, żeby tacy jak on i jego koledzy mieli publiczną przestrzeń do wygłaszania swoich opinii, które mają nas – a my odgrywamy tu rolę mas – doprowadzić do prawdy. To jest, wybaczcie, herezja. I to z gatunku tych bardziej prymitywnych i głupich.

Misja nie funkcjonuje bez momentu realizacji dzieła zaznaczającego wielkość i prawdę misji. Prawdę istotną, a nie przepraszam za wyrażenie „historyczną”. Do tego zaś potrzebne są umiejętności zwane czasem mistrzostwem, czasem warsztatem, a czasem jeszcze inaczej. Związki pomiędzy sztuką a misją były głębokie i imperia oraz banki strawiły sześć stuleci nad tym, by je rozerwać. Mogę nawet stwierdzić wprost, że ikonoklaści to przedstawiciele banków.

Nie pytajcie mnie więc co robić i co mówić, albo kogo popierać. Bo ja zawsze Wam odpowiem to samo: trzeba nauczyć się rysować kotka, albo budować jacht. Inaczej nie da rady. Zbawianie cywilizacji łacińskiej i inne, podobne formuły to pułapki, dla ciężkich frajerów, wymyślone w gabinetach zarządców imperiów i zakamarkach banków.

Prócz takich prostych pułapek czekają na nas także inne, najgorsze są te związane z interpretacją tak zwanych faktów historycznych, czyli momentów znajdujących się w obrębie narzędzi stosowanych przez banki i imperia. I – wybaczcie – mi tutaj przychodzi do głowy jeden tylko przykład. A mianowicie to w jaki sposób Grzegorz Braun łączy treść Przepowiedni Fatimskiej z Rosją. Po pierwsze, nie jest naszą rolą zgadywać co chciała powiedzieć dzieciom Matka Boża, tak jak nie było rolą Sugera wnikanie w to który Dionizy jest tym właściwym. Stwierdzenie więc, że nie wiadomo kto kogo będzie nawracał w najbliższym czasie, jest chybionym i niestosownym bon motem, który w mojej głowie utkwił mocno i siedzi tam już od dłuższego czasu. Nie miałem nigdy okazji by się o to z Grzegorzem Braunem pokłócić, a i sądzę, że już się taka okazja nie zdarzy. Wspominam więc o tym teraz. Nie mogę także zgodzić się na to co Grzegorz Braun opowiada czasem o wielkim księciu Konstantym, który miałby zostać królem Polski. I przez to tradycja korony miałaby zostać zachowana. Wielki Książę Konstanty był elementem produktu imperialnego, jakim była od czasów wielkiej smuty Rosja. Produktu imperialnego z istoty wrogiego misji Kościoła nawet jeśli przez moment wydawało się, że jest inaczej. Wielki Książę Konstanty nie nadawał się na króla Polski, bo ta nigdy nie była imperium, a cała jej historia to dzieje misji walczącej z bankami i imperiami. Podobnie jak historia Francji. Nie można uratować korony sięgając po inną koronę wystruganą w imperium. To się nie może udać, a opowiadanie takich kawałów jest równie niestosowne jak samodzielna interpretacja Przepowiedni Fatimskiej. Ewentualne wykorzystanie czegoś co przychodzi z Rosji, może się odbyć – w mojej ocenie – na takie zasadzie, na jakiej Suger przebudował chór swojej bazyliki korzystając z wizji zawartej w dziele Pseudo-Dionizego, który jego królowi ze złą i polityczną intencją podsunął cesarz Bizancjum.

Upraszczając rzecz do jednej formuły: banki i imperia to porządek globalny a misja to porządek uniwersalny. Banki i imperia dążą do ortodoksji i niewoli, ponieważ zależy im na tym, by przepisy i zasady przez nie narzucane obowiązywały zawsze. Misja dąży do wolności i piękna albowiem działa w wymiarze ponadhistorycznym. My zaś jesteśmy tu po to, by prostować ścieżki. Na dziś to tyle.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do sklepu Foto Mag przy stacji metra Stokłosy i przypominam, że od piątku do niedzieli trwają w Białymstoku targi książki, na których będę. Odbędą się w tym czasie dwa spotkanie autorskie, jedno w Białymstoku przy uli. Ciepłej 15, w piątek o 18.00, a drugie w Sokółce w domu kultury, w sobotę o 18.00

 

 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka