coryllus coryllus
6395
BLOG

Wiosna w Białymstoku i bojkot w Sokółce

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 166

Zacznę od tego, że miasto Białystok jest piękne wiosną. Nie bywam tam w innych porach roku co prawda, a wiosna piękna wszędzie z wyjątkiem wysypiska śmieci w Łubnej nad którym krążą stada głodnych mew i wron, ale dla porządku powtórzę jeszcze raz: pięknym miastem jest Białystok wiosną.

Teraz do rzeczy. Skończyły się targi. W zeszłym roku wydawało mi się, że coś jest z tymi targami nie tak, bo wynik był słaby. Złożyłem to na karb miejsca, postawili mnie na górze, na takim pięterku, gdzie klienci zaglądali raczej przypadkowo i okazyjnie. Nie udało mi się w zasadzie sprzedać żadnej książki ludziom innym, niż ci którzy znali blog. W tym roku postanowiłem poprawić swoją pozycję i poprosiłem organizatorów o miejsce na dole. Dostałem je i byłem szczęśliwy przez pierwszy dzień trwania targów. Okazał się on jedynym naprawdę owocnym dniem. Zupełnie bez nadziei na sprzedaż zabrałem ze sobą sześć książek Ani Murdoch zatytułowanych „Polska i Niemcy w strefie euro”, sprzedały się wszystkie do południa pierwszego dnia. Jeden pan wziął od razu cztery. Nie zbadane są wyroki boskie, książka naukowa, ekonomiczna, wzbudza większe emocje niż komiks, przynajmniej w Białymstoku. Zobaczymy jak będzie w Warszawie.

Potem było już tylko gorzej. Gdyby nie spotkanie w bibliotece przy ul. Ciepłej 15 targi zakończyłyby się katastrofą. W sobotę nikt nie miał zamiaru niczego kupować. W zasadzie mógłbym te książki rozdawać, bo oferta publikacji dostępnych po 5 zł od egzemplarza była tak szeroka, że nie pozostawało nic innego. Opowiadanie ludziom o treści i walorach edytorskich mijało się z celem, bo jak coś kosztuje 5 zeta to jest z istoty lepsze od tego co kosztuje 40 zeta.

Prawdziwym bohaterem tych targów był nasz kolega Beczka, który przyjechał do Białegostoku na rowerze aż z Suwałk, a to jest przecież 145 kilometrów po górkach i dołkach. Posiedział ze mną chwilkę, był na spotkaniu i w niedzielę wrócił do Suwałk na tym samym rowerze. Podróż w jedną stronę trwała dziesięć godzin. Cześć i chwała naszemu koledze Beczce.....nie każdy zdobędzie się na coś takiego.

Na stoisku obok stali ojcowie z wydawnictwa Serafin i przysłuchiwali się jednym uchem co ja tam opowiadam ludziom o tych jezuitach w Paragwaju i o roli klasztorów. Miało to swoje konsekwencje następnego dnia.

Wieczorem pojechaliśmy z kolegą Krzyśkiem do Sokółki gdzie miałem umówione spotkanie. Kolega Krzysiek pracuje w IPN i opowiadał mi, że Sokółka to środowisko patriotyczne, prawicowe, silne duchem i bardzo dobrze zorganizowane, a na spotkania organizowane przez IPN przychodzi zawsze około 40 osób. Pani z biblioteki przy Ciepłej 15 potwierdziła te rewelacje. Kiedy mieliśmy wsiadać do mojego samochodu zaparkowanego wzdłuż ulicy Odeskiej, przy której zbudowano Operę Podlaską, zatrzymała nas straż miejska i udzieliła mi pouczenia na okoliczność parkowania w miejscach niedozwolonych. Było to o tyle ciekawe, że pod tą operą nie ma gdzie zaparkować, a ludzie, którzy przyjechali na targi musieli gdzieś stanąć, bo trzeba przecież nosić książki. No i odwiedzającym nie chciało się biegać kawał drogi z miejskich parkingów do opery, a potem wracać z siatkami pełnymi książek za pięć złotych sztuka. Przed naszym wyjazdem organizatorzy ostrzegali kilkakrotnie, by przeparkować samochody. No, ale nie było ich gdzie przeparkować więc nikt się tym nie przejmował. Potem strażnik powiedział mi, że oni by nie przyszli pod operę wlepiać mandatów, bo dobrze wiedzą jak jest, ale dostali zawiadomienie o naruszeniu przepisów. Jakiś zdenerwowany tym drogowym bezprawiem obywatel miasta zadzwonił do straży i powiedział, że to skandal takie parkowanie pod operą no i oni nie mieli już wyjścia, musieli przyjechać. I to jest proszę Państwa coś, co czasem nazywamy wiecznym, nieodgadnionym ludzkiego ja. A niektórzy mówią o tym duża ekstrawagancja, ale mimo wszystko powiem Wam, że Białystok jest naprawę bardzo piękny wiosną.

Kiedy już dojechaliśmy do tej Sokółki mijając po drodze Wasilków i wieś o nazwie Geniusze, okazało się, że na spotkanie przyszły dwie osoby plus organizator. Ja się trochę zdziwiłem, ale spotkanie się odbyło. Pani Anna i Pan Stefan wysłuchali mojej gawędy, dostali ode mnie książki w prezencie i myślę, że byli zadowoleni. Pan organizator widząc cały ten ambaras powiedział mi wprost, że on zrobił absolutnie wszystko, by każdy potencjalnie zainteresowany takim spotkaniem został o nim poinformowany. Wywiesił plakat, dał ogłoszenie na stronie miasta i wysłał do wszystkich patriotów miasta Sokółka osobne sms-y z datą, miejscem i nazwiskiem prelegenta. Powiedział mi też, że od niektórych dostał informację zwrotną o treści dającej się zawrzeć w zdaniu – przybyły do Sokółki autor, Gabriel Maciejewski, nie ma stosownych referencji, a treści propagowane przez niego w Internecie są dalece nie kompatybilne z poglądami patriotów z miasta Sokółka.

Rodzi się teraz ważne pytanie, a raczej kilka ważnych pytań. Po pierwsze u kogo trzeba się starać o referencje, by zasłużyć na uwagę patriotów w mieście Sokółka? Czy w związku z cudem, który miał tam miejsce niedawno wystarczą referencje od prymasa, czy konieczne są listy uwierzytelniające od samego Ojca Świętego? Po kolejne – czy cały ruch patriotyczny w Polsce zmierza ku temu, by wydawać i przyjmować referencje, takie wiecie certyfikaty szczerego patrioty, z wizerunkiem orła w koronie, husarza na koniu i podpisem komandora Węgrzyna? Okazało się bowiem, że jeden z moderatorów ruchu patriotycznego w Sokółce, jest członkiem rajdu katyńskiego. To mogło mieć również wpływ na frekwencję jak sądzę. A Wy? Co o tym myślicie? No więc ponawiam pytanie: czy zmierzamy w stronę referencji, certyfikatów i innych takich historii? A może wręcz ku inicjacjom patriotycznym? To by było jeszcze lepsze i bardziej integrujące środowisko niż proponowany przez Zybertowicza patriotyczny kołczing.

No i na koniec jeszcze jedno pytanie: czy w innych miastach też będą ode mnie wymagali referencji? 7 maja jadę do Opola, może lepiej powiedzieć o tym wcześniej, oszczędzimy sobie kłopotów, a ja zostanę w domu i zamiast ględzić o szansach wyborczych Grzegorza Brauna, popracuję uczciwie nad kolejną książką. Co na to organizatorzy spotkania w Opolu?

W ostatni dzień targów, w niedzielę, było trochę lepiej, przyszli ludzie i kupowali normalne książki, a nie tylko te po pięć złotych. Sprzedałem nawet komiks w języku angielskim pewnemu Hiszpanowi imieniem Ricardo. Zacznę jednak od początku. Z samego rana zagadali do mniej ojcowie z wydawnictwa Serafin, no i ja jeszcze raz wyłożyłem im co sobie myślę o roli klasztorów i zakonów w historii ludzkości. Lekko się zdziwili i powiedzieli, że mało w tym duchowości. Na co ja odpowiedziałem jak zwykle, że skoro tyle osób zajmuje się duchowością, nie będzie chyba wielkim kłopotem jeśli ja jeden opiszę rzecz całą trochę inaczej, w kontekstach bardziej doczesnych. Uśmiechnęli się i powiedzieli, że przyjdą jeszcze pogadać. Nie przyszli choć siedzieliśmy obok siebie. Ponieważ oni podsłuchiwali co tam gadałem poprzedniego dnia, nie miałem skrupułów, by podsłuchiwać co oni mówili w niedzielę, a było naprawdę ciekawie. Oto pojawił się przy ich stoisku pan z wydawnictwa Agora, który siedział w pewnym oddaleniu od nas. Przywitał się z ojcami serdecznie i zagadał żartem, że wymyślił znakomity tytuł dla gazety, którą ojcowie mogliby wydawać. Oto – rzekł pan z gazowni – powinna się ta gazeta nazywać „U Boga”, albo może „Uboga”, chodzi o tę fantastyczną grę słów, którą bawił się ostatnio na prezentowanym tu filmie jeden z najlepszych kołczów w Polsce, wiecie ten co pracuje 14 godzin na dobę i jeszcze ma czas dla domu i dzieci. Chodzi o dowcipne połączenie znaczeń dwóch słów: Bóg i nędza.

Jeśli wydarzenie to, ten podsłuchany przeze mnie bon mot, nie jest metaforą czasów, to nie nazywam się coryllus. Oto przedstawiciel korporacji, z istoty Kościołowi wrogiej, a wrogość tę maskującej różnymi emocjonalnymi przedstawieniami, przychodzi do dwóch zakonników i proponuje im by założyli gazetę o nazwie „Uboga”. Dlaczego do ciężkiej cholery nie idzie z tym do Michnika? I jemu nie złoży takiej propozycji, toż to powinien być pewny sukces. Dlaczego idzie z tym do ludzi Kościoła i jeszcze uważa, że to znakomity żart. Naprawdę Białystok jest piękny wiosną....

Potem przyszedł do mnie pewien starszy pan, inżynier budowlany z tejże Sokółki i opowiedział mi fantastyczne historie z dawnych czasów, które były udziałem członków jego rodziny. Oto jakaś jego ciotka była świadkiem zamachu na Lenina. Opowiadała, że wcale nie było tak jak to piszą w podręcznikach, że postrzelony Lenin wsiadł do swojego auta i ruszył na Kreml, żeby znaleźć się pod osłoną gwardii łotewskiej. Było inaczej, położyli go na ławce, a on tylko trzepotał rękami, jak umierający gołąb. Kiedy zaś padły strzały, a wszyscy widzieli, że strzelała kobieta, większość widzów od razu zwiała i tylko niektórzy przyglądali się z daleka całemu zajściu.

Targi skończyły się o 16.00 w niedzielę. Jechałem do domu i usiłowałem znaleźć coś ciekawego w radio. W radio Maryja leciał akurat koncert życzeń więc przełączyłem na program pierwszy polskiego radia. Tam trzeba trafu, dawali monolog jakiegoś zboczeńca. Opowiadał on o swojej fascynacji małymi dziewczynkami, o tym jak opiekował się dziećmi pewnej wdowy w młodości i jak się z nimi bawił. Potem mówił o swojej kolekcji lalek, które przybijał gwoździami do stołu, oraz o jednej, którą pokawałkował i spalił w piecu. Było też o tym, jak chodził na zawody sportowe, w których brały udział dziewczynki i jak się nimi emocjonował. Kiedy miał dosyć lalek imitujących małe dzieci kupił sobie kobiecy manekin i łaził po sklepach z bielizną, by ten manekin ubierać w koronkowe majtki i biustonosze. A kiedy się nim znudził wsunął go pod łóżko. Pewnego dnia zaś usłyszał, że coś pod tym łóżkiem piszczy. Wyciągnął więc tę swoją plastikową dziewczynę z pajęczyn i kurzu, a tam, jak się okazało, w jej brzuchu zrobiły sobie gniazdo myszy. I akurat miały młode. No i on to gniazdo zalał wrzątkiem z czajnika. Potem opowiadał jeszcze inne rzeczy, a ja tego słuchałem z coraz większą ciekawością. Na koniec zaś okazało się, że było to słuchowisko Tadeusza Różewicza pod tytułem „Śmieszny staruszek”. Nie miałem doprawdy pojęcia, że ulubieniec wszystkich powojennych awangard pisał takie rzeczy. Człowiek się uczy całe życie. Jeszcze raz przełączyłem na inną stację, a tam nadawali akurat reklamę debiutanckiej powieści jakiejś wariatki, fragmenty czytała Maria Peszek. Debiutancka powieść w rozgłośni radiowej? Co za świat. W przyszłym roku z pewnością będzie owa pani gościem targów w Białymstoku, który naprawdę jest bardzo piękny wiosną. Aha, zapomniałbym dodać, że w tym roku najważniejszymi gośćmi byli Jonathan Carroll stary oszust i satanista, oraz ten cały agent wywiadu, którego nazwiska zapomniałem, a o którym piszą teraz we wszystkich gazetach. No i oczywiście Stasiuk, był też Stasiuk.

Ja w przyszłym roku do Białegostoku się nie wybieram, nie skusi mnie nawet wiosna.

Kiedy wysłuchałem już audycji o zboczeńcu, napisanej przez wybitnego polskiego poetę i pisarza, a także zapowiedzi debiutanckiej powieści koleżanki Marii Peszek, włączyłem rozgłośnię Radio dla Ciebie. Tam nadawali czeską muzykę. I tego słuchałem już do końca.

Zapraszam Was jak zwykle na stronę www.coryllus.pl i zostawiam Wam kawałek tego czeskiego, jakże inspirującego, muzycznego satanizmu.

https://www.youtube.com/watch?v=ZEZg3TX1k_g

 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura