coryllus coryllus
3857
BLOG

Imperium duszy II

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 23

Pisałem już o tej książce, ale nie zaszkodzi powtórzyć, zwłaszcza, że dyskusja u Toyaha na temat hinduizmu rozwija się wartko i dynamicznie. Dawno, dawno temu kanadyjski podróżnik, zafascynowany kulturą Indii napisał książkę pod takim właśnie tytułem. Ja, o ile pamiętam napisałem potem tekst pod takim tytułem i teraz dla odróżnienia musiałem postawić numer przy tytule. Nazywał się ów pan, a może nadal się nazywa, Paul Wiliam Roberts, a w Polsce wydano jedynie dwie jego książki, jedną o Indiach, a drugą o Egipcie. Pan Roberts jest wprost zafascynowany Sai Babą i dla niego właśnie przybył do Indii. Uważa, że poza nim wszystko w Indiach jest fałszywe lub nie całkiem prawdziwe. I właśnie dlatego warto tę książkę przeczytać, dla tego sarkazmu z jakim odnosi się on do miejscowej, trwającej tysiące lat kultury. Jest również Roberts wrogiem chrześcijaństwa, za jedną z większych pomyłek uważa obecność w Indiach matki Teresy, która jedynie opiekuje się biednymi, nic im w zamian nie dając, Sai Baba zaś zbudował kompleks świątynny, lotnisko i inne ważne udogodnienia. Roberts nie odpowiada na pytanie po co on to zbudował, bo nie ma przecież słowa o tym, że leczy się w tym szpitalu jakichś biedaków, ale po wczorajszych doniesieniach na temat surogatek możemy postawić pewne hipotezy. Sai Baba to sprawa stara jak świat i nie wiadomo nawet czy ten facet żyje. W każdym razie na targach w Białymstoku, były sprzedawane książki o nim i jego misji.

Dobrze byłoby jednak zastanowić się, stosując metodę pana Robertsa (bardzo malowniczą), kto go wynajął. Książkę tę polecam szczególnie Toyahowi, bo ona jest bardzo śmieszna i pisana zupełnie w jego stylu, w dobrym angielskim stylu, akapit za akapitem, tak, że nic nie umyka czytelnikowi z bogactwa myśli autora.

Książka ta gdzieś tu leży na półce, ale nie mam czasu, by jej szukać, musicie więc polegać na mojej pamięci. Oto Roberst, opisując wizytę w Indiach w latach dziewięćdziesiątych, a robi on wrażenie człowieka dobrze poinformowanego, z dużą dozą szczegółów opisuje przekręty w przemyśle motoryzacyjnym, jakich dokonywali synowie Indiry Gandhi. Nigdzie co prawda nie napisał, że to przez podpisywane ich rękami kontrakty, Sikhowie zamordowali królową Indii, bo nikt nie ma złudzeń co do tego, kim była ta kobieta, ale sugestia jest silna. Dlaczego Sikhowie? Bo Indira zniszczyła złotą świątynie Sikhów. Tło tych wydarzeń miało charakter religijny – ponoć – ale jak przeczytamy dokładnie książkę Robertsa dowiemy się, że gros indyjskiej produkcji rolnej kontrolowane jest przez Sikhów właśnie. Jeśli dodamy do tego informację, że przez cały okres powojenny, pomiędzy jakąś zapyziałą sikhijską dziurą, a jednym z największych portów lotniczych Wielkiej Brytanii istniało bezpośrednie połączenie lotnicze, będziemy mieli prawie pełny obraz rozkładu sił politycznych na Subkontynencie. Oto królowa Indira i jej zwariowani synowie, chcą uwolnić się od wpływu Londynu, przez co od razu dostają się pod wpływ Moskwy, co oczywiście jest spadnięciem z deszczu pod rynnę. Żeby uniezależnić kraj, trzeba wyrwać rolnictwo i przemysł spod obcych wpływów. Z rolnictwem się nie udało, bo Indira została zamordowana, a z przemysłem poszło tak sobie, bo kontrakty podpisane przez jej synalków okazały się fikcją. To znaczy indyjskie samochody jeździły od okazji do okazji, indyjskie czołgi zaś nadawały się jedynie na parady. Nie wiem czy obydwaj synowie Indiry zostali zamordowani, ale Raijv na pewno.

Pan Roberst daje nam czytelny bardzo sygnał dotyczący sposobów w jaki Indie próbowały uwolnić się od ciśnienia brytyjskiego kapitału. Otóż weszły w kooperację ze Szwecją, a kiedy premier Olof Palme, pod wpływem swoich sojuszników z Moskwy i Londynu, czegoś tam im odmówił Rajiv kazał go zastrzelić. Nie wiem czy to prawda, ale tak nam to relacjonuje Roberst, a po przeczytaniu tej książki zorientujecie się, że nawet jeśli ten facet kłamie, to jest niesłychanie wprost dobrze poinformowany.

Ciekawie opisuje pan Roberts kwestie kolonizacji, to znaczy – jak wszyscy brytyjscy poddani – podkreśla bohaterstwo Hindusów, szczególnie sułtana Tipu oraz bestialstwo żołnierzy korony, ale zaraz zaczyna się rozpisywać o św. Franciszku Ksawerym i jego misjach, przy których całe okrucieństwo grenadierów werbowanych w slamsach Londynu topi się jak śnieg wiosną. Czegóż te katoliki nie robią, mordują dzieci na oczach matek, im samym zaś obcinają powieki, żeby nie mogły zamknąć oczu, widząc cierpienie dzieci, itp., itd....

Najlepiej jednak wyszło Robertsowi zdemaskowanie różnych fałszywych guru, którzy nie umywają się do Sai Baby. To jest tak sugestywne, że wypada zapytać czy pan Roberts nie jest czasem autorem wynajętym przez to konsorcjum od przeszczepów, którego przedstawicielem handlowym na Indie jest Sai Baba.

Najgorzej dostało się pewnemu staremu zboczeńcowi, kolekcjonerowi rolce'ów, który – jak oni wszyscy używał imienia Bhagavan – i ściągał do swojej aśramy setki młodych ludzi z USA, którzy za pieniądze swoich rodziców utrzymywali jego i jego bandę sami robiąc z siebie przy tym małpy.

Roberst ma wiele krytycyzmu dla Indii i ich kultury, inaczej nie zostałby przedstawicielem handlowym Sai Baby. To jest facet przytomny, świadom pułapek, jakie przed nim stanęły. Wie, że jeden fałszywy ruch i jego książka stanie się niewiarygodna, dla tych, którzy fascynują się Indiami naprawdę, a nie jedynie przez smród kadzidełek.

Fascynujący jest także opis handlu haszyszem, który rozwinął w Pakistanie pewien Kanadyjczyk, wyglądający jak sympatyczny menedżer średniego szczebla. To jest tam opisane dokładnie, tak dokładnie, że nie sposób nie nabrać podejrzeń iż za całym tym handlem, który odbywa się właściwie jawnie, stoi Korona. Pan ów, prócz haszyszu, sprzedaje i kupuje również kobiety, rekrutowane głównie ze zdegenerowanych, kompletnie ogłupiałych dziewczyn, urodzonych i wychowanych gdzieś na Środkowym Zachodzie, które trafiają w ręce pakistańskich i hinduskich mafiozów, a potem na śmietnik. Nie ma przy tym żadnych skrupułów, ani wahań. Loty pomiędzy Szwajcarią, Bombajem, a doliną Panczsziru nie stanowią dla tego faceta żadnego problemu. Sam mieszka na Goa, terytorium w teorii portugalskim, gdzie ma willę, na której dachu suszą się wielkie, kleiste płaty haszyszu, za jeden taki placek można pójść do indyjskiego więzienia na całe życie. W nim jednak nie ma strachu. Kiedy organizuje imprezę dla przyjaciół, potrafi ściągnąć z Anglii zespół The Who na dwie noce, a potem wyekspediować go z powrotem do Londynu.

Sposób życia tego pana został nam podany z niezbędną dozą sarkazmu, ale i tak najgorsza w tym wszystkim jest Matka Teresa oraz św. Franciszek.

Myślę, że to ostatnia w miarę prawdziwa książka o Indiach, jaka została wydana w Polsce. Książka napisana przez człowieka wynajętego, dobrze opłaconego, który adresował swój przekaz do ludzi sobie podobnych, to znaczy znakomicie zorientowanych czym naprawdę są Indie. Roberst miał w nich wzbudzić przekonanie, że jedynie Sai Baba jest prawdziwy, a musiało mieć to związek z działalnością gospodarczą i medyczną tego ostatniego. A także z polityką korony, co oczywiste. Książka ta jest stara, Roberst opisywał w niej lata siedemdziesiąte i dziewięćdziesiąte, ale przez to jej wiarygodność jeszcze rośnie. Nie w naszych oczach rzecz jasna, ale nie dla nas została przeznaczona. Przeczytajcie ją i porównajcie z innymi książkami o Indiach, pisanymi, na przykład przez autorów z Polski. Zobaczycie na czym polega różnica i jak głupio wyglądają ci wszyscy polscy odkrywcy, ci podróżnicy szukający nowych wrażeń, dla których widok ghatów w mieście, które dawniej nazywało się Benares jest powodem do niesłychanych wzruszeń. Roberst zrobił wywiad z tym facetem, co zarządza paleniem zwłok w tym świętym miejscu. Nazywają go królem i jest on jednym z najbogatszych ludzi w Indiach, tak to zostało opisane, ale jeśli Indie wyglądają rzeczywiście tak, jak nam to opisał Paul Wiliam Roberts, możemy się tylko zastanawiać kto kontroluje tę całopalną industrię, która pochłania koszmarne pieniądze i daje komuś władzę nad budżetami rodzin, które nieraz pół życia gromadzą środki na pogrzebowy stos. Drewno w Indiach jest bowiem bardzo drogie.

Naprawdę jest to stara dobra, fascynująca książka, napisane przez dobrego poddanego Korony, Kanadyjczyka. Właśnie dlatego, że ją znam napisałem wczoraj w komentarzu u Toyaha, że wszystkie sznurki z Katmandu wychodzące z miejscowych klinik gdzie czekają na poród zapłodnione surogatki muszą prowadzić do Kanady.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy i na debatę prezydencką do Opola, która odbędzie się 7 maja w sali braci Kowalczyków na tamtejszym uniwersytecie. Początek o 18.00  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka