coryllus coryllus
7688
BLOG

Oragnizacje bez organizacji czyli klęska Brauna

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 241

Do największych głupstw jakie się ostatnio pojawiły w sieci zaliczam wystąpienia doktora Brzeskiego. To jest coś tak absolutnie kuriozalnego, że w zasadzie nie powinienem o tym pisać, ale ponieważ doktor Brzeski pokazuje się w nagraniach i przez to od razu zyskuje cały wianuszek wielbicieli, którzy jego absurdalne tezy powtarzają, muszę się do tego odnieść.

Pan Brzeski gada głównie o organizacjach, opowiada same truizmy, które omawiane były na tym blogu wielokrotnie, tyle, że zamiast mówić o organizacjach piramidalnych i sieciowych, Brzeski mówi o horyzontalnych i wertykalnych. Nie będę się rozwodził nad tym dlaczego to jest głupsze od mojej propozycji, porównajcie po prostu piramidę z takim stosem plastikowych kubków poukładanych jeden na drugim i wtedy wszystko zobaczycie jasno.

Brzeski postuluje też, że należy tworzyć organizacje bez organizacji, to wtedy wróg ich nie zniszczy. To jest żałosne, albo nawet gorzej niż żałosne. Ktoś może powiedzieć, że bojówki islamskie są taką organizacją, bo trudno je zniszczyć. No trudno, pewnie, że trudno, ale nie tylko ja mam przecież wrażenie, że sieciowy charakter tych bojówek jest fikcją, która ma zasłonić sposób finansowania charakterystycznych dla struktur piramidalnych, czyli po prostu państwowych. Na całym Bożym świecie istniała tylko jednak prawdziwa „organizacja bez organizacji”, było nią ziemiaństwo polskie, które swoją moc czerpało z niezależnych budżetów, koligacji rodzinnych i umiejętności osobistych każdego z uczestników tej zabawy. I to jest jedyna możliwość kiedy powstaje organizacja bez organizacji. Musi być budżet, którego nikt nie wręcza, budżet, który powstaje sam z siebie, przy jakimś tam ryzyku rzecz jasna, bo rynki, szczególnie żywnościowe są opanowane przez gangi finansowane z centrów bankowych. Do tego muszą być rodziny i wspólna wiara oraz każdy mężczyzna musi umieć posługiwać się bronią. Jeśli te warunki nie są spełnione żadna organizacja bez organizacji nie powstanie. Przekonywali mnie w Opolu, że jednak nie, że powstanie, pod warunkiem, że nie będzie miała więcej niż osiem osób w składzie. No, ale nam nie jest potrzebna taka organizacja, nam jest potrzebna organizacja sieciowa o poważnych możliwościach, która może się obronić.

Sukces wspomnianej wyżej organizacji, a w takim przypadku sukcesem jest już samo przetrwanie, możliwy był jedynie dzięki temu, że kraj nie został zreformowany, to znaczy, że do głosu nie doszło mieszczaństwo, które z całą pewnością rozprawiłoby się z wielką własnością ziemską w sposób niezwykle brutalny. I tu trzeba zadać sobie pytanie – czy możliwe było w ogóle ocalenie Polski w XVIII wieku, a jeśli tak to czy Polacy gotowi byli ponieść koszta takiej operacji, co niewątpliwie wiązałoby się z przelewem krwi bratniej. Wydaje mi się, że nie. I to jest ważna nauka. Struktura państwa została poświęcona dla dobra kasty, co oczywiście nie podoba się nikomu, ale to z tej kasty wyrośli najlepsi obywatele i najwaleczniejsi bojownicy. Dalszy rozwój wypadków uczy nas, że kiedy kastę poświęca się dla struktur państwa co nastąpiło w roku 1918 wcale nie jest lepiej. Jest znacznie gorzej. I naszym teraz zadaniem na najbliższe lata, nie jest słuchanie idiotyzmów Brzeskiego, nie jest zakładanie organizacji bez organizacji, ale wyjaśnienie, poważne i głębokie tego dylematu, oraz opracowanie w oparciu o to wyjaśnienie nowego programu politycznego.

Wracajmy do naszych rozważań. Banki od czasów najdawniejszych zdawały sobie sprawę, że ujarzmienie baronów, całkowite ich ubezwłasnowolnienie jest warunkiem pełnej kontroli nad rynkami. Kościół, na próby podporządkowania rynku żywności królowi, a w praktyce bankom – w Anglii, głównie żydowskim - odpowiedział utworzeniem wielkich zgromadzeń zakonnych, które na długi czas opanowały gospodarkę. I tak to się plotło. W książce, którą wczoraj właśnie skończyłem pisać, mamy wyraźne przykłady takich działań. Już Henryk II, król Anglii, w XII wieku zmusił swoich baronów do zburzenia wież obronnych w ich posiadłościach. Wiele setek lat później, Walter Scott opisywał domostwo jednego ze swoich bohaterów jako zbudowane „na saksońską modłę”. To znaczy komfortowo, płasko, bez żadnego wertykalnego akcentu. Tak się właśnie maskuje istotne intencję władzy w literaturze popularnej. I to się nie zmieniło do dziś.

Nie jest możliwe utworzenie żadnej organizacji bez organizacji w celu innym niż oszukanie członków takiej struktury. Po to, by wierzyli oni, że uczestniczą w czymś prawdziwym i istotnym, podczas gdy w rzeczywistości wykonywać będą polecenia jakiejś nierozpoznanej „góry”.

Nie jest możliwe, bez własnych pieniędzy, w dodatku dobrze pilnowanych i ukrywanych przed wszelką kontrolą utworzenie jakiegoś „oddolnego ruchu” oburzonych, zawiedzionych, zmielonych i popieprzonych czy czego tam byście sobie nie wymarzyli. To są idiotyzmy przeznaczone dla dzisiejszych trzydziestoparolatków, którzy nagle się obudzili, bo zobaczyli w telewizji Kukiza, coś im tam zaświtało we łbach, a sąsiad na bazarku spotkany, powiedział, że ponoć tym wszystkim rządzą Żydzi. I to wiecie może być nawet prawda, bo jakoś ten Kwaśniewski dziwnie przecież wygląda.

Nie mogę patrzeć na teksty wiszące w salonie, które zaczynają się od słów – wydaje mi się, że coś z tym Kukizem jest nie tak, bo zobaczyłem jak chwali go Wojewódzki i Monika Olejnik. Od razu nabrałem podejrzeń.

To jest sposób rozumowania wyborców Kukiza i – jak sądzę – większości wyborców. Ta nieprawdopodobna spostrzegawczość, która przeradza się w pychę i pewność co do własnych racji. I co, to ci ludzie mieliby stworzyć organizację bez organizacji? A po co? Co mieliby robić? Gadać? Śpiewać piosenki zaangażowane, rabować banki, czy może jeszcze coś innego? Otóż nic, oni nie mieliby w tej swojej organizacji nic do roboty, poza tym, że na dany sygnał podskakiwaliby do góry i wrzucali kartki do urn, kiedy zaszłaby taka potrzeba.

Powtarzam więc jeszcze raz – bez nieformalnych związków pomiędzy członkami organizacji, bez budżetu, który jest wynikiem zaangażowania na jakimś rynku połączonego z ryzykiem, bez umiejętności posługiwania się różnymi rodzajami broni, nie ma żadnej organizacji bez organizacji. Przez nieformalne związki rozumiem związki rodzinne, klanowe, bo mogą być także nieformalne związki homoseksualne, ale organizacje bazujące na takich relacjach stają się w krótkim czasie elementem polityki imperiów. Mogą być także nieformalne związki polegające na wspólnym mordowaniu niewinnych, ale organizacje oparte na takich związkach mają wymiar jedynie propagandowy i nadają się tylko do pokazywania w telewizji, albo opisywania w antysemickich broszurkach Leszka Bubla.

O tym do czego nadają się rozumiane w sposób opisywany przez Brzeskiego organizacje nieformalne mogliśmy się przekonać obserwując udział Grzegorza Brauna w wyborach prezydenckich. I nie chodzi mi tutaj o zmarnowany entuzjazm czy coś podobnego, ale on przekonanie, że sam udział w tych wyborach jest ważny, bo treści lansowane przez Grzegorza Brauna przebiją się do mediów. Otóż jest to przekonanie błędne. I wielka szkoda, że kandydat na prezydenta, mimo swojej niewątpliwej inteligencji nie potrafi pojąć kwestii tak prostych. Radykalizacja przekazu w mediach powoduje natychmiastowe usunięcie z tych mediów nośnika tego przekazu. Za dwa tygodnie parę osób niewyraźnie sobie przypomni, że był jakiś Braun, ale to nic dobrego, panie, to to był chyba, ten no....faszysta i narodowiec....Main Kampf pokazywał i pięć piw zamawiał w telewizji.

Nie ma sukcesu bez zaplecza, a to musi być zasobne. I nic tu nie pomoże gadanie, że sukcesem jest już sam udział. Nie jest i póki członkowie ekipy Grzegorza Brauna nie staną przed tą jaśniejącą prawdą, nic z tego całego budzenia rycerzy nie wyjdzie. Rycerze wstaną, przetrą oczy, ziewną i pójdą spać dalej. Im wcześniej uda się wam panowie to zrozumieć, tym lepiej. Myślę, że Grzegorzowi Braunowi pozostają dwie drogi, jedna to włączenie się do jakiejś innej organizacji i podporządkowanie jej wytycznym, co jest chyba mało prawdopodobne, a druga to zgromadzenie poważnego budżetu na wybory za cztery lata. Jeśli prawdą jest to co pisze Mirosław Dakowski na swoim blogu, to znaczy, że poparcie w Ameryce dla Grzegorza Brauna jest znikome, sposób ten jest jeszcze trudniejszy do wykonania niż ten pierwszy.

Ja mógłbym wskazać Grzegorzowi Braunowi jeszcze jedną drogę, ona nie jest prosta, ale nie ma już chyba, poza Kukizem, rzecz jasna, prostych rozwiązań na tym świecie. Kiedyś, dawno temu, kiedy snuliśmy dość naiwnie różne plany, zapytałem Grzegorza Brauna, dlaczego nie nakręci filmu o biskupie Kaczmarku. Przez telefon go zapytałem, więc nie miałem okazji zobaczyć jego reakcji mimicznej. W słuchawce zapadła cisza, a potem on mnie z kolei zapytał, czy ja się doktoryzowałem z biskupa Kaczmarka, że wychodzę z takimi propozycjami. Ja się niestety daję dość łatwo zbijać z pantałyku i nie wiedziałem co odpowiedzieć. Dopiero później pomyślałem, że do zrobienia filmu o biskupie Czesławie Kaczmarku nie jest potrzebny doktorat tylko dobra wola i odwaga. No i pieniądze rzecz jasna. Jeszcze później zaś pomyślałem, że Grzegorz Braun uznał mnie po prostu za prowokatora. Co – jeśli jest prawdą – wygląda dość dziwnie w kontekście wypowiedzi o żydowskim zarządzie powierniczym kondominium rosyjsko-niemieckiego. No, ale do wszystkiego musimy dojrzeć.

Jest jeszcze jeden element decydujący o sile organizacji nieformalnych, czyli organizacji bez organizacji jak chce Brzeski. To jest umiejętność każdego z członków takiej organizacji do dźwignięcia jakiegoś ciężaru. Organizacja ma strukturę biegunowo różną od tej jaką charakteryzuje publiczność w kinie czy teatrze. Póki co jednak większości moderatorów ruchów politycznych, a nie dotyczy to tylko Grzegorza Brauna, ale wszystkich, wydaje się, że najbardziej potrzebna im jest liczna publiczność. To błąd i jednocześnie demaskacja. Kiedy bowiem ktoś potrzebuje publiczności, to znaczy, że działaczy przywożą mu w teczkach, albo w ogóle ich nie potrzebuje. Najjaskrawszym przykładem takiej postawy jest oczywiście Janusz Korwin Mikke.

Myślę, że zarzut dotyczący demaskacji nie dotyczy akurat Grzegorza Brauna, ale myślę też, że on nierozsądnie uwierzył w możliwość zgromadzenia wokół siebie takich samoistnych liderów.

Na koniec chciałem, tak dla podtrzymania optymistycznego nastroju, przypomnieć scenę z filmu „Siedmiu samurajów”, tę w której widzimy jak werbuje się chętnych do obrony wioski przed bandytami. Kierownik ekipy zaprasza ich po kolei do wnętrza chaty, a za ścianą stoi jego kolega z wielkim drągiem. Jeśli kandydat, pewien siebie, przekracza próg dostaje natychmiast w łeb tym drągiem. Jego kandydatura zaś zostaje z automatu odrzucona. Jeśli zaś zatrzymuje się przed chatą i z uśmiechem pyta kierownika, czy ma go za durnia, wtedy zostaje przyjęty. Takich jest oczywiście mniejszość. Póki nie przejdziemy na ten sposób werbunku sojuszników nie ma o czym gadać.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do sklepu Foto Mag przy stacji metra Stokłosy i na targi książki w Warszawie na Stadionie Narodowym. Już od jutra można mnie spotkać na stoisku 354 G, Toyah będzie w sobotę i niedzielę.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka