coryllus coryllus
6565
BLOG

Kim był Krzysztof Kąkolewski

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 61

Dziś, co zrozumiałe, będziemy tutaj mieli festiwal opinii na temat ostatnich dni kampanii i samych kandydatów. Nie mam zamiaru w tym uczestniczyć, napiszę więc kilka słów o Krzysztofie Kąkolewskim, który zmarł wczoraj.

Z jego książkami zetknąłem się późno, bo jak wiecie Kąkolewski był autorem wypchniętym na margines. Pewnego dnia, było to może ze sześć, a może osiem lat temu, portal WP opublikował jego tekst o rodzinie Frykowskich. Ten tekst był niesłychanie marny. To znaczy była to taka demaskacja zatrzymana w połowie. Coś zostało powiedziane, ale więcej było niedomówień, w dodatku idiotycznych. Okazało się, że to fragment książki „Jak umierają nieśmiertelni”. Ja się okropnie tym materiałem zbulwersowałem, nie prowadziłem wtedy jednak jeszcze bloga, więc nie mogłem tego skomentować. Próbowałem jednak dowiedzieć się czegoś bliższego o Kąkolewskim. Był to czas kiedy zaglądałem jeszcze do archiwum gazowni, gdzie dawno, dawno temu, zaraz po studiach, podjąłem pierwszą pracę. Zapytałem pewną starszą panią o tego Kąkolewskiego, a ona wykrzyknęła – to szuja! Wybrał patriotyzm! I na tym rozmowa się urwała. Ja nie wiem czy Kąkolewski wybrał patriotyzm, bo ten jego tekst, który zrobił na mnie tak duże, ale złe wrażenie, bynajmniej tej tezy nie potwierdzał. Potem dopiero dowiedziałem się, że Kąkolewski napisał książkę o pogromie kieleckim. Po tej książce, a także po książce dotyczącej Frykowskich i Polańskiego gazownia rozpoczęła drukowanie cyklu artykułów o Kielcach i o Frykowskich. Anna Bikont posunęła się nawet do tego, że nazwała Jana Frykowskiego endekiem oraz stwierdziła, że miał on charakterystyczny, ostry, góralski profil (albo jakoś podobnie, dokładnie nie pamiętam). To było absolutne mistrzostwo świata.

Przypomnę krótko co o starym Frykowskim, ojcu Wojciecha, pisał Kąkolewski. Otóż bracia Frykowscy prowadzili przed wojną fabrykę włókienniczą w Łodzi i słynęli z uczciwości oraz prawości. Potem przyszedł Hitler i zrobił w Łodzi getto, ale Frykowscy tam nie trafili, nie wiadomo z jakich względów. Potem przyszli komuniści i znacjonalizowali fabryki, a fabrykantów wygnali lub zabili, ale nie Frykowskich, ci zostali zostawieni w spokoju, prawdopodobnie ze względu na tę swoją uczciwość. O Janie Frykowskim Kąkolewski pisał z najwyższym uznaniem, jak o postaci nie z tego świata. Mamy bowiem oto komunizm, stalinizm, zamordyzm i ciemność, a Jan Frykowski, mieszkaniec Łodzi, ustala jakie będą kursy walut na czarnym rynku w Polsce i prowadzi normalną robotę bankierską, tyle, że z ukrycia. Jego syn Wojciech zaś, zadaje się w chłopakami z filmówki, a także słynie z tego, że porywa z ulicy dziewczęta, żeby się z nimi zabawić, a potem je wyrzucić kopniakiem za drzwi. Jeśli się mylę do doprawdy w szczegółach, może nie wyrzucał ich kopniakiem, ale po prostu mówił, żeby sobie poszły. Kąkolewski pisał, że Wojtek Frykowski, który był bardzo silny, potrafił napaść na środku Piotrkowskiej na parę zakochanych, pobić amanta, a dziewczynę sobie zabrać. I nie było siły, która by mogła na niego wpłynąć. Nawet milicja obywatelska nic nie mogła wskórać. Polański nakręcił swój pierwszy film za pieniądze Frykowskiego. Potem zaś na emigracji Frykowski został jego „ochroniarzem”.

Jego ojciec Jan miał największą w kraju flotę aut. Kiedy zmieniły się czasy, dostał cynk, że powinien uciekać i cała ta kawalkada załadowana różnym dobrem ruszyła w kierunku Szczecina, żeby tam zapakować się na statki i popłynąć na zachód. W porcie jednak zostali aresztowani. Przed wyjazdem połowę majątku Jan Frykowski przekazał swojemu synowi Wojciechowi, koledze Polańskiego. Jemu nic się nie stało, dalej prowadził życie bon vivanta, kiedy jego tata, król nie istniejącej giełdy, siedział w Rawiczu i wyplatał koszyki. Kiedy Polska go znudziła wyemigrował. W USA został zabity przez mansonidów wraz z żoną Polańskiego. Kąkolewski sugerował, że mordercy nie wybrali domu Polańskiego przypadkowo, zrobili to ze względu na Frykowskiego, któremu zdawało się, że będzie w Kalifornii takim samym królem życia, jak w Polsce. Ponoć zadarł z murzyńskimi gangami, a ci wynajęli Mansona, żeby go sprzątnął. Akurat w tym samym miejscu była żona Polańskiego i kilka innych osób. Tak, według mojej zawodnej pamięci, wyglądała historia rodziny Frykowskich opisana przez Krzysztofa Kąkolewskiego. Nigdzie nie było powiedziane wprost, że Frykowski był po prostu człowiekiem wyznaczonym do kontrolowania obrotu złota i dolarów w strefie komunistycznej. Na to zaś wskazywał opis jego działalności. Nie można bowiem mieć floty samochodów, nie można rządzić pieniądzem mieszkając w kraju rządzonym przez komunistów, w dodatku w mieście, gdzie rezyduje Moczar.

Później były te wszystkie teksty w gazowni, która opis Kąkolewskiego, bardzo niedoskonały, próbowała łagodzić.

No ale przede wszystkim zasłynął Krzysztof Kąkolewski z demaskacji pogromu kieleckiego, czego nikt mu nie mógł darować do samej śmierci i dlatego był zamilczany. U początków kariery jednak był on stawiany w rzędzie najlepszych polskich reporterów debiutantów, obok Kapuścińskiego i Hanny Kral. To była trójka cudownych dzieci, które miały zrobić kariery w PRL i opisać kraj oraz świat na modłę nowoczesną, ale jednocześnie zgodną z doktryną PZPR. Kąkolewski wyłamywał się z tego schematu powoli, ale konsekwentnie, z pewną ostrożnością, czemu dziwić się nie należy, aż w końcu doszedł do tego pogromu.

Gdyby dziś oceniać całą trójkę autorów, trzeba by powiedzieć, że Kapuściński jako jedyny zrozumiał czego się od niego oczekuje i zadanie swoje wypełnił tak dobrze jak tylko potrafił. Nie umiem ocenić Hanny Krall, bo nie znam jej książek, ale Kąkolewski uwierzył, jak się zdaje, w tę całą literaturę i w prawdę czasu. No i chciał robić te swoje książki według własnego widzimisię. To było niewykonalne z przyczyn oczywistych, stąd takie dziwaczne hybrydy jak książka „Jak umierają nieśmiertelni”. Kiedy się postarzał, przestało mu już tak bardzo zależeć i po prostu przeszedł na tę stronę, którą uważał za właściwą. Tak to oceniam.

W latach siedemdziesiątych napisał cykl rozmów z urzędnikami hitlerowskimi zatytułowany „Co u pana słychać”. Opublikował tam między innymi rozmowę z Reihnefarthem. Książka wywołała wielkie kontrowersje w Polsce i w Niemczech. Nie czytałem tego i nie wiem o jakiego rodzaju kontrowersje chodziło. W każdym razie stwierdzić trzeba, że był Krzysztof Kąkolewski jednym z nielicznych, a być może jedynym prawdziwym autorem jaki żył w PRL i w ćwierć wieku po jego upadku. Może nie wszystko mu się udawało, ale przynajmniej się starał.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do Sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy, a także na kiermasze IPN, gdzie będę sprzedawał swoją nową Baśń i nowy album, odbędą się one 10 i 13 czerwca przy Marszałkowskiej, w dawnym lokalu kawiarni Budapeszt.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura