coryllus coryllus
4256
BLOG

Maurice Druon czyli formatowanie historii

coryllus coryllus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 52

Jest w kulturze francuskiej potężny ładunek pretensjonalności, którego nie potrafię znieść. On nie jest w zasadzie definiowalny, bo nasz współczesny język nie zna słów by go opisać, ale kiedy przyjrzymy się bliżej dziełom tego nurtu łatwo zauważymy skąd się owa pretensjonalność bierze. Może powiem od razu: z aspiracji.

Wiele osób pamięta film Louisa Bunuela zatytułowany „Piękność dnia”. To jest nieprawdopodobny koszmarek, w którym główną rolę gra Catherine Denevue. Aktorka, której osobiście nie lubię, ale wielu mężczyzn uważa, że jest to skończona piękność. W takich zresztą rolach była zwykle obsadzana zanim się nie zestarzała – jako ucieleśnienie marzeń francuskich komiwojażerów przemierzających kraj pociągami dalekobieżnymi lub samochodami simca. W filmach pokazywano ją zwykle w niecodziennych układach damsko-męskich podszytych jakąś tam perwersją, zwykle bardzo tanią. Nie wiem czy w ogóle można mówić o drogiej perwersji, albo o perwersji wyrafinowanej, ale załóżmy, że tak, że można. No więc w tych filmach z panią Katarzyną jej nie było. Za to taniochy ładowali tam ile wlezie. No i to samo jest z tym filmem Bunuela. Opowiada on o pięknej młodej dziewczynie, która ma równie młodego i pięknego męża (mam nadzieję, że nic nie pokręciłem). Nudzi on ją jednak śmiertelnie i dziewczyna postanawia rozerwać się podejmując pracę w burdelu. Przyjmuje ksywę „Piękność dnia”, bo przyjmuje klientów wtedy kiedy jej mąż jest w pracy. Żeby maksymalnie wyeksploatować kontrasty pokazują w tym filmie jak pani Kasia, śliczna jak poranek obsługuje włochatych grubasów po pięćdziesiątce, łysych, sapiących i spoconych. Kiedy oglądałem te film byłem człowiekiem doświadczonym więc wynudziłem się setnie i chyba nawet nie dałem rady wysiedzieć do końca. No, ale jak go puścili w tym 1968 roku młodzieńcom i dziewczętom z porządnych burżujskich domów, musiał na nich zrobić odpowiednie wrażenie. Po seansie zaś z delikatnych emocji tych głupich dzieci został tylko pył. W Polsce dzieło Bunuela pokazywała telewizja w ramach tak zwanych ambitnych projektów. Po co ja o tym piszę? Otóż film został nakręcony na podstawie opowiadania Josepha Kessela, stryja znanego pisarza historycznego Maurice'a Druon'a. Zanim przejdziemy do bratanka musimy napisać kilka słów o stryju. Joseph Kessel urodził się w Argentynie, w prowincji Entre Rios, był synem żydowskiego lekarza z Litwy. Wraz z tatą i mamą podróżował po całym świecie. Tak nas poucza ciotka wiki. Dla nas tutaj najistotniejsze będzie, że w czasie I wojny światowej znalazł się na Syberii. Był nie tylko żołnierzem, ale także reporterem. Nie wiemy niestety co robił dokładnie, nie wiemy czy nawiązał jakieś relacje z czeskimi generałami, ani też czy miał może coś wspólnego z admirałem Kołczakiem.

Do jego najbardziej znanych „rosyjskich” tekstów należy opowiadanie „Machno i jego Żydówka”. Opisuje tam Nestora Machno, anarchistę, jako zaprzysięgłego wroga Żydów, który zmusza biedną żydowską dziewczynę do ślubu w cerkwi. To jest tak samo autentyczne jak opowiadanie „Piękność dnia”, w którym widać jak grubi przedsiębiorcy trwonią pieniądze na jakąś głupią gęś w tanim burdelu. Machno był poważnym gangsterem, a relacje pomiędzy nim, jego ludźmi, a płcią przeciwną dokładnie opisał Izaak Babel w opowiadaniu 'U naszego bat'ki Machny”. Choć w zasadzie jemu też nie należy za bardzo wierzyć. Machno tak bardzo się zdziwił, że Żydzi okrzyknęli go antysemitą, że nawet napisał w tej sprawie specjalny memoriał. Nosi on tytuł „Do Żydów”. Z samym Kesselem zaś spotkał się w jakiejś restauracji, żeby wyjaśnić o co dokładnie Żydom chodzi i czego tak naprawdę od niego – sławnego bat'ki Machny – chcą. Nie wiem jak to się skończyło, bo Nestor Machno wkrótce umarł, jak powiadają na anginę.

No, ale Joseph Kessel żył nadal i nadal tworzył, a jakby tego nie było dość, wdrażał jeszcze do zawodu swojego bratanka Maurice'a. Ich pierwszym wspólnym utworem, który sławny jest do dziś na całym świecie była pieśń "Chant des Partisans" . Pieśń ta miała ponoć swoją rosyjską wersję i była sztandarowym utworem niejakiej Anny Marly, która naprawdę nazywała się Anna Bietulińska i pochodziła z Sankt Petersburga. Była emigrantką, białą Rosjanką, której ojca zamordowali bolszewicy. Ciekawe jest to, że słowa francuskie do tej pieśni Kessel i jego bratanek Druon napisali w Londynie, gdzie znaleźli się po zajęciu Francji przez Niemców. Uciekli tam rzecz jasna poprzez frankistowską Hiszpanię. W Londynie wraz ze swoim holenderskim mężem znalazła się również pani Marly. Pieśń ta, powstała przecież w okolicznościach nieznanych, natychmiast okrzyknięta została nieoficjalnym hymnem francuskiego ruchu oporu. Po wojnie zaś proponowano, by stała się po prostu hymnem republiki i zastąpiła Marsyliankę. Na to jednak Francuzi się nie zgodzili. Mamy więc reportera Kessela, który nie waha się jeździć na Syberię, nie waha się też przed wizytami w podrzędnych burdelach, mamy pieśń podniosłą wykonywaną przez kobietę szlachetną i piękną o obco brzmiącym nazwisku, no i mamy małego Maurice'a, który myśli o swojej karierze. Ta musi być związana z polityką, ale we Francji i nie tylko tam, dobrze jest wchodzić do polityki poprzez odpowiednio sformatowaną literaturę. I tak Maurice pisze najpierw trzy tomową ramotę pod tytułem Les grandes familles,a potem już tych „Królów przeklętych”, których tak przecież kochamy. Następną jego książką jest „Aleksander Wielki”, rzecz opublikowana w roku 1958,

Żeby nie robić sobie absmaku wkleję co tam jest w wiki na temat powieści „Aleksander Wielki”. Oto fragment:

 

Innym znanym dziełem pisarza jest powieśćAleksander Wielki (Alexandre le Grand) opowiadającą dzieje starożytnego zdobywcy z perspektywy nadwornego wieszczbiarza iczarnoksiężnikaAristandra z Telmessos. W twórczości pisarza zwraca uwagę kunsztowna narracja i nieszablonowe rozwiązaniafabularne, oparte zarówno na wiedzy historycznej jak również wykorzystujące motywy okultystycznelegendarne oraz sensacyjne, będące częścią europejskiego dziedzictwa historycznego i kulturowego.

 

Wszystkie dzieła Maurice'a opowiadają o wielkości Francji, tak się nam przynajmniej zdaje. Ja ze swej strony, ze strony człowieka bez przerwy napadanego i atakowane za moje książki, chciałbym tu wspomnieć o dwóch aspektach prozy Druona, które umykają uwadze czytelników, ale osobom odwiedzającym ten blog nie umknęły. Cykl „Królowie przeklęci” rozpoczyna się, jak pamiętamy, od procesu templariuszy i spalenia Jakuba de Molay. Potem mamy tę całą historię o klątwie, całkiem oszukaną i dętą, jeszcze bardziej dętą niż ta cała „Piękność dnia”. O co chodzi? Pisze Druon o różnych sposobach likwidacji ludzi, którzy zostali przeklęci przez Jakuba de Molay. I tam jest między innymi fragment o tym, że Wilhelma de Nogaret otruto sulfocyjankiem rtęci wtopionym w wosk świec. Informacja ta znajduje się w przypisach. Dawno temu, na tym blogu nasz kolega Simbelmyne przeprowadził krótkie i niezwykle owocne śledztwo, które wykazało, że sulfocyjanek rtęci to wynalazek XIX wieczny, który Druon zaadaptował na potrzeby wielkości Francji. Po co on to zrobił? Dlaczego w ogóle eksploatował wątek klątwy? Bo inaczej musiałby przyznać, że nie było żadnej wielkości Francji, bo inaczej musiałby przyznać, że wielkość Francji nie istnieje bez Kościoła. A tak za pomocą opowieści o sulfocyjanku i sproszkowanych szmaragdach uwolnił się od konieczności stawiania hipotez bliskich prawdy.

Mimochodem niejako wspomina nam, że człowiek odpowiedzialny za upokorzenie papieża Bonifacego VIII i za cały proces Templariuszy – Wilhelm de Nogaret był synem katara. To zaś jest dla całej historii Francji XIII i XIV wieku kluczowe. Chodzi bowiem o rzecz prostą, po 150 latach zwalczania herezji na Południu, udało się ją zaledwie rozproszyć. Najsławniejszy, między innymi dzięki Druonowi, król Francji, Filip IV o mało nie został pozbawiony całej katarskiej krainy, bo bankierzy i kupcy z Tuluzy wpadli pewnego dnia na pomysł, że wybiorą sobie innego króla, a będzie nim młody następca tronu Majorki. A było to już po wszystkich procesach, stosach, inkwizycji, endurze, zdobyciu Montsegur i innych rewelacjach, którymi ludzie ekscytują się do dziś. Przestraszony Filip kazał powiesić kilku mieszczan, ale z resztą musiał iść na układ. I to jest klucz do sprawy wielkości Francji i wielkości pisarza nazwiskiem Maurice Druon. Syn katara Nogaret montuje proces templariuszy i przygotowuje wielką schizmę, a pochodzący z rodziny litewskich Żydów francuski pisarz i polityk udaje, że tego nie widzi. Kieruje naszą uwagę na sulfocyjanek rtęci. Wystarczy jednak zajrzeć do najważniejszego dokumentu wydanego przez papieża Bonifacego ósmego, żeby wszystko stało się jasne. Oto bulla Unam Sanctam z roku 1302, pierwszy jej artykuł brzmi: niezależność władzy świeckiej od duchownej jest herezją manichejską. I na tym w zasadzie można by zakończyć.

Czy już teraz rozumiecie, dlaczego w pierwszym tomie 'Kredytu i wojny” zastosowałem taką złożoną metodę narracji? Inaczej się nie da, bo walniemy łbem w sulfocyjanek. I do niczego nie dojdziemy. To wszystko, są sprawy bardzo świeżej daty, choć rozgrywały się 800 lat temu. Ponieważ mam tego świadomość, będę się powoli przygotowywał do II tomu tej książki, w którym mam nadzieję, ostatecznie rozprawimy się z prozą Maurice'a Druona i innymi dziełami francuskich historyków-popularyzatorów. Nie mogę też słuchać uwag na temat rzekomej hermetyczności tej książki i zbyt odległego ponoć od współczesnych nam problemów obszaru dociekań. To są czyste brednie. Nie zejdę z tej drogi i już. Nie przekonacie mnie.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl gdzie można już kupić pierwszy tom nowej Baśni zatytułowany Kredyt i wojna opowiadający o opisanych wyżej wypadkach. Zapraszam też na targi w Szczecinie w dniach 19-21 czerwca oraz do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura