coryllus coryllus
4249
BLOG

O różnicach pomiędzy edukacją a agitacją

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 66

Pod wczorajszym i przedwczorajszym tekstem, komentatorzy przywołali niejakiego Jordi Savala, wybitnego, katalońskiego muzyka, wirtuoza muzyki dawnej, który specjalizuje się w projektach wydawniczych ciężkich od treści i znaczeń. Wydaje płyty, do których dołączone są teksty demaskujące historię. Jak wiemy historię demaskować można tylko w jeden sposób i w jedną stronę, to znaczy demaskuje się brudy i zło pleniące się w Watykanie i hierarchii. Jeśli idzie o przeciwników Kościoła, to mają oni zawsze czyste intencje, a jeżeli błądzą to nie ze swojej winy. Nawet jak każą wymordować jakieś miasto czy wręcz połowę populacji ludnego kraju, zawsze czynią to ze szlachetnych pobudek. Mechanizm ten działa zawsze tak samo i jest przewidywalny, nie ma jednak woli by go demaskować, że o przeciwstawianiu się nie wspomnę. Mamy w piśmiennictwie historycznym dwa nurty – propagandowo-agitacyjny, zwany popularyzatorsko-edukacyjnym i akademicki. Ten pierwszy reprezentuje pan Saval, muzyk i wydawca, który łączy sztuki i technikę, osiągając ciekawy efekt propagandowy. Nie wiem jak z jego skutecznością, ale rozumiem, że to jest przeniesienie chamskiej, bolszewickiej agitacji, na wyższe poziomy, tak, by trafiła do ludzi z aspiracjami, którzy coś tak gdzieś czytali i coś tam gdzieś słyszeli. Jeśli idzie o nurt akademicki, nie ma on żadnego znaczenia i miał go już nie będzie, albowiem akademia służy temu jedynie, by nikt nie zajął jej miejsca. Jest atrapą, łataną coraz gorszej jakości deskami. Teksty akademickie nie obchodzą nikogo, nawet samych pracowników akademii, mają one charakter hermetyczny i trudno w ogóle uwierzyć w to, że pełnią jakąś funkcję edukacyjną. To jest takie przedpiekle, gdzie różni popaprańcy szkolą się w trudnych sztukach przetrwania w warunkach narzuconych im przez obłąkanie, bynajmniej nie pospolite.

Jak już kiedyś stwierdziliśmy, a każdy kolejny dzień umacnia nasze przekonanie, liczy się tylko sfera znaczeń określona tu przeze mnie slangowym, angielskim słowem pop. Jeśli chcemy, by coś zniknęło, albo by się nie pokazało musimy tylko zainteresować tym pracowników uniwersytetu, a oni już zadbają, by interesujące nas kwestie nigdy nie znalazły się w żadnym periodyku budzącym śladowe choćby zainteresowanie. Sfera pop także może być kontrolowana poprzez narzucanie jej pewnych, zwykle niesłychanie spłyconych treści, które lansowane są tam tradycyjnie „ze względu na dobro czytelnika”, ten bowiem przez wszystkich, tak akademików, jak i dziennikarzy traktowany jest jak debil. W najlepszym razie jak plastyczna masa, którą można dowolnie kształtować. I tu najlepszym przykładem jest działalność Piotra Zychowicza i jego żony.

Na tak zarysowanym tle postać katalońskiego artysty Savala jawi się niczym czysta światłość. Nie dość, że wirtuoz, to jeszcze erudyta, nie dość, że gra, to jeszcze pisze, a do tego wydaje luksusowe albumy, które zadowalają najbardziej wybrednych. Coś niesamowitego. Tematy które eksploatuje pan Saval mieszczą się co prawda w kanonach manipulacji wypracowanych dawno temu w Londynie, Oksfordzie i Cambridge, ale ponieważ towarzyszy im muzyka, nikt, poza nami rzecz jasna, nie zwraca na to uwagi. Pan Savall przygotowuje właśnie projekt opowiadający o katarach i krucjacie roku 1209, która rzekomo tych katarów zniszczyła. Jak wiemy jest to kłamstwo, krucjata nikogo nie zniszczyła, przeciwnie, została zatrzymana na niewielkim obszarze wicehrabstwa Trencavel, była stale zagrożona i w końcu się rozsypała. Dalsze poczynania jej dowódców to seria chybionych posunięć oddalających całe przedsięwzięcie od celu głównego jakim było zdobycie Tuluzy. Papież w końcu zawiesił tę krucjatę i cystersi musieli się dobrze namęczyć zanim ją wznowił. Krucjata nie upadła tylko dzięki determinacji jej dowódcy – Szymona de Montfort, dzięki weneckim pieniądzom wydzielanym nader oszczędnie oraz dzięki cystersom, dla których walka z herezją oznaczała być albo nie być. Aha, zapomniałem jeszcze o przyrodzonych ograniczeniach i głupocie ludzi próbujących zatrzymać tę krucjatę. Oni mają także swoją zasługę, gdyby nie Rajmund de ST. Gilles, hrabia Tuluzy, gdyby nie król Piotr z Aragonii, szlag by to wszystko trafił. Oni jednak swoim agresywnym idiotyzmem przyczynili się do ocalenia Montforta i utrzymania się krzyżowców na Południu. Piszę to wszystko po raz kolejny, bo jak widzicie sprawa ta nie umarła i ciągle jest odgrzewana przez ludzi bynajmniej nie pospolitych, bo co by nie mówić o Savalu, jest to postać wybitna. I jemu się chce robić wielki projekt poświęcony herezji. Nam więc musi się chcieć tym bardziej.

Dlaczego powinniśmy na to reagować? Ponieważ w zasadzie wszystko co jest nam podtykane pod nos to fałszywka. Im zaś piękniej jest opakowane i im większe środki zaangażowano w promocję oraz powstanie takich treści tym bardziej są one podejrzane. Propaganda bowiem jest sztuką niezwykle przyszłościową i spełnić się tam mogą różni ludzie, nie tylko tłumoki rozlepiające plakaty agitujące za reformą rolną, ale także wybitni artyści. Sprawy ważne i istotne są zaś ukrywane. Naprawdę ukrywane, a nie tak jak tajemnice z książek Dana Browna. Najważniejszym przykładem niech będą książki Mieczysława Jałowieckiego, którymi tu wszyscy żyjemy. Książki te możemy czytać dzięki osobistemu zaangażowaniu wnuka Jałowieckiego i nie wiemy co się z nimi stanie, kto będzie właścicielem praw autorskich kiedy tego szlachetnego pana zabraknie. Być może sprawa zakończy się tak, jak w przypadku Józefa Mackiewicza.

Są jednak postaci i treści ukrywane jeszcze skrzętniej niż Mieczysław Jałowiecki i jego doświadczenia. Jedna z takich postaci kończy moją ostatnią książkę, ja sam usłyszałem o tym człowieku po raz pierwszy ledwie jesienią zeszłego roku, a w języku ojczystym mamy na jego temat póki co tylko artykuł Ryszarda Mozgola opublikowany w „Pro fide, rege et lege”. Emanuel hrabia Małyński, był magnatem z Wołynia, człowiekiem majętnym i wpływowym, a do tego zaangażowanym w projekty polityczne Ententy. Jako jeden z pierwszych ludzi na świecie przeszedł szkolenie pilotażu w prowadzonej przez braci Wright szkole, która mieściła się w Pau, na południu Francji. Jego patent pilota miał numer dwieście i coś, nie pamiętam, dokładnie ile. Małyński uczestniczył w wielu eksperymentach pilotażowych, które były, co tu gadać, związane z działalnością szpiegowską. Szwedzi zabronili mu przelotu nad Bałtykiem, z obawy, że zorientuje się jak rozmieszczone są bazy wojskowe na Szkierach. Małyński był bowiem obywatelem rosyjskim i z polecenia cara odbywał te wszystkie kursy. Jakby tego było mało zaangażował się też, pod pozorem prywatnych podróży, w działalność agenturalną Imperium, jeździł do Indii, do Palestyny i, jak to mówią, zwiedzał. Był również w USA i Kanadzie, gdzie podejmowano go w kołach wielkiej finansjery. Miał opinię dziwaka i kobieciarza, był kimś w rodzaju zwariowanego lorda, sportsmena, który postępuje według własnych reguł i nie liczy się z nikim i z niczym. Emanuel Małyński nie znosił Niemców i wiele by dał za to, by Niemcy wojnę przegrały. Kiedy jednak doszło do tego, efekt jaki uzyskano przywiódł Emanuela Małyńskiego do przytomności. Trudno orzec czy pod wpływem tego co zobaczył w USA, czy pod wpływem wypadków w Rosji, zmienił się całkowicie jego stosunek do polityki, zmieniły się także jego poglądy na przyszłość Europy. Małyński jako pierwszy pisarz i myśliciel wprost zdemaskował rewolucję jako narzędzie wielkiej finansjery. Nie miał co do tego złudzeń, podobnie jak nie miał złudzeń co do tak zwanej demokracji, republik powstających na gruzach imperiów wschodnich i reformy rolnej. Jeśli wydaje Wam się, że możecie przeczytać cokolwiek jego autorstwa w języku polskim, jesteście w błędzie. Jego pisma wydano po raz ostatni w roku 1928, jest to jednak zaledwie fragment spuścizny. Pisał po francusku i niewiele z tego zostało przetłumaczone. I myślę, że nie zostanie, dopóki nie zrobi tego 'Szkoła nawigatorów”. Ja się przymierzam do wydrukowania, w którymś kolejnym numerze fragmentów pism Małyńskiego, ale nie dokonałem jeszcze wyboru. Nie mam czasu po prostu. Oczywiście, można mieć zastrzeżenia do wielu jego koncepcji, podnosi bowiem Małyński wysoko postać Metternicha, który według niego rozumiał znaczenie rewolucji jako systemu, a nie jako rozproszonego szaleństwa, które nie jest w żaden sposób koordynowane. Małyński, jako szlachcic kresowy, mógł się fascynować Metternichem, choć nam to przez mózg i gardło nie przejdzie. Patrzył bowiem na politykę ze środka, a nie od zewnątrz jak my.

Emanuel Małyński jak wszyscy poważni myśliciele polityczni doszedł do tego samego miejsca, w którym znalazł się później Nicolas Gomez Davila. O Małyńskim jednak zapomniano, a to z tego względu, że jest on całkowicie nieużyteczny dla płytkiej, patriotycznej narracji, produkowanej przez różnych Zychowiczów i Łysiaków. Małyński rozumiał jakim wielkim grzechem była zgoda na podział Węgier, Małyński rozumiał sprawę własności, tak jak należy ją rozumieć. Tak się bowiem złożyło, że na liście najbogatszych właścicieli ziemskich w przedwojennej Polsce zajmował dziewiąte miejsce.

Kiedy dowiedziałem się o jego istnieniu, pomyślałem, że jego historia będzie znakomitym zakończeniem pierwszego tomu „Kredytu i wojny”, książki opowiadającej przede wszystkim o metodach polityki rozumianej globalnie. Sądzę, że to nie koniec naszej przygody z Emanuelem Małyńskim. Naszą misję bowiem rozumiemy jako edukację, a nie jako agitację. Nie powtarzamy tego co wyklepano przez ostatnie dwieście lat, szukamy rzeczy ważnych i zapomnianych.

 

Przypominam, że jutro wyjeżdżam na targi do Szczecina, nie będzie więc tu żadnych tekstów aż do poniedziałku. Zapraszam wszystkich mieszkańców Pomorza Zachodniego na Plac Lotników, gdzie odbywać się będą trzydniowe targi książki. Zapraszam też na stronę www.coryllus.pl i do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka