coryllus coryllus
3615
BLOG

O szkołach realnych, specjalnych i elitarnych

coryllus coryllus Rozmaitości Obserwuj notkę 29

Jak wiecie jestem autorem całkowicie już zapomnianej książki pod tytułem „Dzieci peerelu”. Książka ta opowiada o późnych latach siedemdziesiątych i latach osiemdziesiątych, a jej głównym tematem jest szkoła. Nie tylko, bo jest tam kilka opowiadań luźnych napisanych w wyniku zainspirowania różnymi zdarzeniami i postaciami. Po latach okazało się, że książka ta wzbudza dość spore emocje, a wczoraj zadzwonił tu ktoś, jakiś anonimowy pan i wymieniając nazwiska powiedział, że zostanę pozwany do sądu. Nie powiem, zdziwiłem się, bo ja w swojej książce żadnych nazwisk nie wymieniałem. No, ale dobrze, czekamy na ten sąd. Wcześniej dzwoniły tu różne osoby, które twierdziły, że rozpoznały się na kartach tej książki i miały do mnie pretensje, że źle je opisałem. Głównie chodziło o to iż nie wymieniłem wszystkich zasług dla lokalnej społeczności. Telefony te trochę mnie zirytowały. Mógłbym o tym w zasadzie nie pisać, ale podejrzewam, że sytuacja będzie eskalować, a więc nie mogę dać sobie wejść na głowę i przyjmować spokojnie takich uwag, bo łatwo mogą się one zamienić w pogróżki. Dziś więc postanowiłem napisać o szkole, o naszej starej, dobrej szkole, którą oswajano dla nas książkami takimi jak „Przygody Marka Piegusa” i „Siódme wtajemniczenie” oraz komiksami o Tytusie, Romku i A'Tomku. Dzieci w tej wymyślonej szkole były słodkimi łobuziakami, a nauczyciele choć może trochę zwariowani, zawsze mieli dla tych dzieci serce i czas. To, jak wiecie nie jest prawda. Spróbujemy tu pokrótce opisać jak było w rzeczywistości.

Ci którzy czytali „Dzieci peerelu” i chodzili w tamtym czasie do szkoły wiedzą czym były tak zwane klasy niesportowe. Otóż w piątej klasie dzielono uczniów na lepszych i gorszych. Ci lepsi byli potem cały czas ulepszani, to znaczy nie zmieniano im nauczycieli, nie traktowano jak idiotów, nauczyciele zaś, którzy prowadzili z nimi zajęcia byli zwykle bardziej zrównoważeni, niż ci z klas niesportowych. Ja trafiłem do klasy niesportowej. W zasadzie gdybym w piątej klasie przestał chodzić w ogóle do szkoły nie byłoby dziś widać różnicy. Nasza klasa była klasą oferm i dzieci traktowanych jak idioci lub potencjalni idioci. Co również nie było prawdą, bo wśród nas byli i dobrzy sportowcy i ludzie inteligentni. Nie przypominam sobie jednak, by chodziło do naszej klasy, albo do jakiejkolwiek klasy niesportowej, jakieś nauczycielskie dziecko. A wiele z tych dzieci było skończonymi głąbami i ofermami. Nie będę tu opisywał upokorzeń, jakich doznawaliśmy przez te lata nauki, ale może, nie, może pozwolę sobie na jeden opis, bo nie mogę go wyrzucić z pamięci. Pamiętam jak pod koniec ósmej klasy zorganizowano takie kursy przygotowawcze do szkół średnich. Spośród nas, a była nas dwudziestka, chyba tylko ja i kolega Krzysiek zostaliśmy dopuszczeni do tego rarytasu. Powtarzano tam intensywnie materiał i rzeczywiście kurs ten dużo nam dawał. Nigdy nie zapomnę pewnej sytuacji, która się wtedy zdarzyła. Oto jedna z polonistek, dziś już świętej pamięci, wybrała najlepszego ucznia z najgorszej klasy i najgorszego z najlepszej, ustawiła obydwu przy tablicy i kazała im na czas robić rozbiór logiczny i gramatyczny zdania. Tak się złożyło, że najlepszym uczniem z najgorszej klasy byłem ja, a najgorszym uczniem z najlepszej taki kolega, który gdzieś tam sobie dziś mieszka. Nie znałem go dobrze. Nie pamiętam jaki był wynik tego starcia, ale założenie było chyba takie, żeby tym lepszym dzieciom pokazać, że mają o wiele większe szanse niż my, biedni durnie. Pani bowiem, przez cały czas trwania tego eksperymentu, a dla mnie ciągnął się on w nieskończoność, uśmiechała się znacząco i tajemniczo. To jest historia z gatunku subtelniejszych, bo były także o wiele bardziej drastyczne. Sami wiecie jakie, bo były one udziałem każdego z nas.

To co dziś rozumiane jest jako rozwijanie potencjału najlepszych dzieci nie istniało wówczas wcale. I mam na to wiele przykładów. Weźmy dwa: najlepszy biegacz w mieście, chodził razem ze mną do klasy niesportowej, chodził ze mną do klasy także najlepszy bramkarz w mieście. I tak sobie chodziliśmy nie wiedząc co nas w przyszłości czeka. Prawdziwym kryterium które kształtowało strukturę szkoły były wpływy rodziców. Moi rodzice mieli wpływy lokalne i mocno ograniczone. Przydawały się one jedynie na zajęciach z wychowania technicznego, bo pracowali oboje w magazynie, a jak pamiętacie na rynku nie było wówczas niczego, jeśli więc czegoś brakowało w pracowni ZPT, pan prowadzący wołał mnie do magazynku i mówił – leć do matki. Kiedyś tak poleciałem po butapren i wpakowałem się w sam środek kontroli matczynego magazynu. Jakoś tam z tego wybrnęła, ale potem już ograniczyliśmy z panem od ZPT te wypady.

Wpływy innych rodziców były o wiele poważniejsze i dzieci te były również traktowane bardziej serio. Ich losy ułożyły się różnie, raz lepiej raz gorzej, ale nikt z moich kolegów póki co nie protestował przeciwko treściom zawartym w „Dzieciach peerelu”. Przeciwnie, spotkały się one z ciepłym i pełnym zrozumienia przyjęciem.

Teraz słów kilka o misji pedagogów. Była ona rozumiana w sposób dziwaczny, do zasług naszych nauczycieli należy, na przykład, założenie szkoły specjalnej. To jest oczywiście bardzo potrzebna placówka i ja nie neguję potrzeby powstawania takich szkół. Warto by jednak zastanowić się, czy nie lepiej byłoby założyć klasę albo dwie dla dzieci zdolniejszych, takich, którym nie wbija się do głów codziennie, że do niczego się nie nadają. Praca z młodzieżą dysfunkcyjną daje rzecz jasna wiele satysfakcji, ale sądzę, że praca z dziećmi naprawdę bystrymi też może być ciekawa i inspirująca, szczególnie dla polonistek. Ktoś powie; czego się czepiasz po tylu latach gamoniu, toż miałeś dwie klasy dla zdolnych, a jedną dla głupszych....żal ci, że nie chodziłeś do tej lepszej? Powiem wprost: trochę żal....Kiedy sobie dziś o tym myślę, o tych wszystkich latach, decyzjach, które musiałem podjąć, o tym jak inaczej przebiegałoby moje życie, gdybym nie należał do tych naznaczonych dzieci, to jest mi trochę żal....O wielu bowiem rzeczach, mimo młodego wieku decydowałem sam, w ukryciu, dorośli trochę mi przeszkadzali, ale czasem pomagały mi okoliczności. Kiedy miałem przeciwko sobie i jedno i drugie nie mogłem zrobić nic, byłem przecież tylko dzieckiem.

 

Zapraszam na stronęwww.coryllus.plgdzie można już kupić 7 numer Szkoły nawigatorów. Można już także kupić nowy tom Baśni jak niedźwiedź, zatytułowany „Kredyt i wojna”, zapraszam też do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie. Informuję również, że 16 lipca odbędzie się mój wieczór autorski w Bielsku Białej, początek o godzinie 18.00 w lokalu przy ul. Wzgórze 14. Wieczór organizowany jest przez miejscowy Klub Najwyższego Czasu, a tytuł spotkania brzmi „Moja Rzeczpospolita”. 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości