coryllus coryllus
4692
BLOG

Kim jest Isabel Preysler?

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 11

Nasze rozważania o dziedziczeniu i jego tajemnych aspektach, co rusz są wzbogacane jakąś nową podnietą. Oto dowiedzieliśmy się właśnie, że człowiek, który do niedawna zasługiwał na miano najlepszego pisarza na świecie, porzucił swoją dotychczasową żonę i związał się z kobietą od niej młodszą. I teraz uwaga – nie dużo młodszą, ale trochę młodszą. To ważna informacja, bo prowadzi nas ona do wniosków dalekich od standardowego ględzenia o rui i porubstwie.

Zacznijmy jednak od jakości tekstów naszego bohatera. Mario Vargas Llosa, bo o nim tutaj mowa, był naprawdę wielki, póki nie zaczął pisać o pojednaniu izraelsko-palestyńskim i podobnych, nic z naszego punktu widzenia nie znaczących historiach. Potem przyszły różne opowieści o wspomnianej rui i wreszcie Nobel prise, na którą to nagrodę czekał Llosa latami. Na starość się doczekał, choć wszyscy wiemy, że powinien ją dostać już dawno temu, zaraz po tym jak napisał powieść „Wojna końca świata”. No, ale za propagowanie treści chrześcijańskich, misyjnych, krucjatowych wręcz nikt żadnych nobli, skobli czy innych precjozów nie wręcza. Musiał więc nasz bohater zmienić nieco front. Trzeba mu oddać, że bardzo długo pisał po swojemu i tak jak chciał, bardzo długo....no, ale ileż może czekać rozbudzona ambicja. Ileż mogą czekać te oszalałe na jego punkcie dziewczyny, o których wspomniał w liście do żony, zrywającym ich wieloletni, sakramentalny związek. Niespełnienie, brak akceptacji przez sztywną i nie mającą konkurencji hierarchię, która zarządza rynkiem literatury jest czymś strasznym, czymś nie do zniesienia. Szczególnie dla kogoś takiego jak on, dla człowieka świadomego przemijania, liczącego się ze śmiercią i doskonale rozumiejącego jak to wszystko jeździ. Llosa dobrze wie kto i dlaczego dostaje Noble i dobrze wie jak bezczelna potrafi być ta cała noblowska komisja. Jakim beznadziejnym grafomanom przyznają te nagrody, jakim osłom patentowanym. On musiał na to patrzeć latami i milczeć. No, ale wreszcie coś puściło i jak napisałem, zmienił front. Wszystko co nastąpiło później było konsekwencją tej decyzji. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Llosa z pisarza wybitnego, którym był w wieku lat czterdziestu, zamienił się w autora głodnych kawałków o du..ie Maryni i huzarach, potem przyszła kolej na przelotne romanse, których było coraz więcej i więcej, aż wreszcie u jego boku pojawiła się pani Isabel Preysler. Niech Was nie zmyli nazwisko, nie snujcie tu zaraz jakichś teorii spiskowych i masonach i cyklistach. Pani ta bowiem urodziła się w Manili i jest Filipinką. Ona nawet tak wygląda. To znaczy wyglądała trzydzieści lat temu, zanim zrobiła sobie te wszystkie operacje plastyczne, które upodabniają ją do sklepowego manekina. Ma ona dziś 64 lata i jest nową partnerką Mario Vargasa Llosy. Nie jest on rzecz jasna jej pierwszą miłością, tych bowiem było wiele, pani Isabel wychodziła za mąż kilkukrotnie i wszyscy mężczyźni jej życia byli ludźmi znanymi i podziwianymi. No, może nie przez cały czas, ale okresowo z całą pewnością, był to w dodatku podziw bardzo intensywny. Zaczęło się od ślubu z Julio Iglesiasem, z którym Isabel ma syna Enrique. Później poślubiła hiszpańskiego arystokratę Carlosa Falco Grinon, a następnie ministra finansów w rządzie socjalisty Felipe Gonzalesa Miguela Boyera. Pan Boyer był tym człowiekiem, którzy utrzymywał przy władzy socjalistyczną juntę za pomocą różnych machlojek, po to, by później odejść w niesławie. Jego żona, obecnie narzeczona Mario Vargasa Llosy jest z zawodu dziennikarką, a specjalizuje się w wywiadach ze sławnymi ludźmi. Swoich mężów poznawała właśnie w ten sposób – umawiając się z nimi na wywiad. To jest mechanizm bardzo prosty i czytelny, któremu nie można jednak odmówić wdzięku. Nie wyobrażam sobie, że jakaś polska dziennikarka umawia się na wywiady ze znanymi ludźmi, a potem bierze z jednym czy drugim ślub. Ktoś powie, że takie rzeczy są w Polsce niemożliwe, bo jednak jest różnica pomiędzy Krzysztofem Krawczykiem, a Julio Iglesiasem, podobanie jak jest różnica pomiędzy Igorem Newerly a Llosą. No jest, ale niechby któraś choć raz spróbowała, tak wiecie, żeby i u nas zapachniało wielkim światem. Wiem, że to się nie zdarzy, bo tu proporcje są odwrócone. Ci z którymi się przeprowadza wywiady są w przeważającej masie nikim, to jętki jednodniówki bez przyszłości, przeszłości z wątłą teraźniejszością, której nie potrafią zagospodarować. Co innego taki Iglesias, Boyer czy Llosa. U nas to dziennikarki i dziennikarze telewizyjni są dobrymi partiami i to wiele mówi o sytuacji, w jakiej się znajdujemy oraz o wszystkich różnicach pomiędzy światem prawdziwym, a wystruganym z kartofla.

Pani Isabel Preysler nie wzięła się jednak znikąd, nie zaczynała kariery dziennikarskiej w skupie butelek jak niektórzy, ona pochodzi z dobrej, albo jak mówią niektórzy zacnej rodziny. Jej tata był szefem filipińskich linii lotniczych, a także członkiem zarządu banku hiszpańskiego w Manili. Ona zaś chodziła do porządnej katolickiej szkoły. W przeszłości rodziny majaczą nam jakieś poważne biznesy tekstylne, jakieś włókna, które służyły do produkcji lin okrętowych. Mamy więc tu do czynienia z osobą poważną, a jej zjawienie się u boku Mario Vargasa Llosy z całą pewnością nie jest przypadkowe. Czy taki Llosa bowiem, który jest co prawda już stary, nie mógłby wyrwać gdzieś jakiejś dwudziestki? Oczywiście, że by mógł. Nie musiałby nawet się za bardzo starać. No, ale zamiast dwudziestki ma przy sobie plastikową emerytkę umocowaną w dynastii bankierskiej. O czym to może świadczyć? O tym zapewne, że prawa autorskie do książek są aktywami traktowanymi serio przez wielką finansjerę. Llosa bowiem, jak napisał w liście do żony, nie ma zbyt wiele czasu, kiedyś umrze, a zanim umrze chce być szczęśliwy. No i proszę, jest szczęśliwy u boku ukochanej kobiety. Co będzie potem, nie jest ważne. Przewiduję scenariusz następujący. Llosa wystąpi o rozwód, dostanie go za jakieś tam, niemałe pieniądze, potem weźmie ślub z Isabel, a potem zejdzie z tego świata w glorii i chwale. Prawa autorskie po nim zostaną zapuszkowane i schowane głęboko, tak, by nikt nie mógł sobie zarobić na jego książkach. Na rynku zaś pojawią się nowe treści, które nie będą miały już nic wspólnego z powieściami takimi jak „Wojna końca świata”, ani z innymi, tymi z ostatnich lat jego życia. Na rynku zaś pojawią się nowe gwiazdy, nowi autorzy, którzy poprzez swój talent lub jego całkowity brak, bo cóż to jest dla bankierów wykreować na gwiazdy pokolenie grafomanów, urabiać będą opinię publiczną. To się dzieje na naszych oczach. Sami widzicie, a ja co jakiś czas wysłuchuję pytań w rodzaju; ale panie, co tu panie robić....Co robić? Pisać oczywiście. Szukać czytelników, póki jest internet i trochę wolności. Upychać tu swoje treści, maksymalnie rozbudowane, maksymalnie odległe od tego co proponują nam media i macherzy od rynku. Szukać tych treści, budować swoje hierarchie, wydawać książki i pisma i pilnować praw do nich. Tworzyć rynki jednym słowem. Nawet jeśli będą to rynki lokalne to i tak dużo. Powtórzę to jeszcze raz: jak ktoś przyjdzie na jakieś moje spotkanie i zapyta mnie jak uratować cywilizację łacińską, rzucę w niego pierwszym tomem Baśni, tym w twardej oprawie. Waży prawie kilogram, więc nie radzę ryzykować. Na tym kończę na dziś. Jadę do Bielska Białej.

Mam tam dziś spotkanie o 18, przy ul. Wzgórze 14. Zapraszam.

 

Przypominam, też w dniach 31 lipca – 2 sierpnia w Gdyni odbywa się nadmorski plener czytelniczy, jedziemy tam we dwójkę z moją żoną. Impreza zlokalizowana jest na bulwarze nadmorskim, gdzieś w okolicach skweru Arki Gdynia.

6 sierpnia zaś odbędzie się wieczór autorski w Zielonej Górze – sala „Nad kotwicą” przy al. Zjednoczenia 92, początek o godzinie 18.00.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura