coryllus coryllus
4468
BLOG

Markiza Angelika vs Andrzej Kmicic

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 67

O tym, że literatura popularna to sprawa niezwykle poważna pisaliśmy tutaj nie raz. Nie wiem czy ktoś poza stałymi czytelnikami tego bloga zrozumiał o co chodzi, ale dziś przyszła pora, by rzecz ostatecznie ustawić we właściwych rejestrach. Byłem wczoraj w Tesco i zobaczyłem tam coś, co jest już właściwie w każdym sklepie sieciowym – kosze wypełnione stosami książek. Już nie półki z równo ułożonymi tomami, ale po prostu śmietnik, w którym grzebią przypadkowi ludzie. Jednym słowem degradacja totalna. Wśród tych książek były tytuły lepsze i gorsze, były całkowite gnioty, ale był też Jean Raspail, autor ciekawego bardzo dzieła pod tytułem „Król Patagonii”. Przekopałem wszystkie cztery kosze i wybrałem coś dla siebie – 3 i 5 tom przygód markizy Angeliki, autorstwa Anne Golon. Nie będę tutaj kokietował nikogo i strzygł oczami, że niby nie wiedziałem co biorę, że skusiła mnie lekka treść i chciałem się latem rozerwać przy lekturze mało wyszukanej. Nic z tych rzeczy. Markiza Angelika to jedna z najważniejszych książek wszech czasów. Jest jeszcze ważniejsza niż Egon Erwin Kisch i Leo Perutz razem wzięci. Można się o tym przekonać czytając opis tego wielotomowego dzieła w wiki, albo notkę biograficzną autorki na skrzydełku książki. Tam są same ważne rzeczy. Ja jeszcze nie przeczytałem ani linijki z tych książek, ale swojego zdania jestem pewien. A do zakupu tych dwóch tomów skłonił mnie jeden z czytelników, który przysłał mi maila następującej treści:

 

Witam Pana!

Po lekturze Kredytu i Wojny obejrzałem Angelikę wśród piratów z lat 
sześćdziesiątych. Co za zabawa! Angelika jako żona hrabiego Tuluzy, z 
zaufanym Żydem, nienawidzącą despoty króla Francji, zamężna z 
prekursorem Oświecenia prześladowanym przez króla. To był ulubiony film 
Pani Zosi - woźnej z mojego przedszkola.

Wkrótce Angelika i Sułtan. Ciekawe co tam będzie!

Kłaniam się z podziękowaniem za książkę.

 

Sami rozumiecie, że po przeczytaniu takiej informacji od razu, kiedy tylko te okładki z rozebraną, rudowłosą Michele Mercier znalazły się w zasięgu mojego wzroku, zdecydowałem się na zakup. Jak wiecie wszystkie filmy o przygodach Angeliki były emitowane w telewizji w czasach gierkowskich. Ja ich nie oglądałem, bo mi matka zabraniała. Ze względu na to właśnie, że Michele pokazywała tam piersi, czy jakieś inne fragmenty ciała. Koledzy, którzy mieli nieco bardziej liberalnych rodziców, opowiadali potem o tym filmie z wypiekami na twarzy. Tak więc nie widziałem ani jednego filmu z tej serii. Przedwczoraj próbowałem obejrzeć coś w sieci, ale fatalnie to szło i przerwałem, zdążyłem przyjrzeć się jedynie temu życzliwemu Żydowi nazwiskiem Savary, który pomaga Angelice odnaleźć męża, hrabiego Tuluzy.

No, ale pora zdradzić jakieś fragmenty fabuły i fragmenty życiorysu autorki. Najpierw fabuła. Oto Angelika, młoda dziewczyna z niezbyt bogatego rodu, którą wydają za mąż za człowieka o przydomku mało zachęcającym i raczej ponurym. Hrabiego Tuluzy nazywają „starym kulawcem z Langwedocji” i mówią, że ma okropną bliznę na twarzy. Kiedy więc rodzina wysyła Angelikę na Południe nie ma ona zbyt wielu powodów do radości. Okazuje się jednak, że ten mąż, nie dość, że jest wcale, wcale, to jeszcze wykazuje się jak na francuskiego arystokratę niezwykłą delikatnością i nie wymusza na Angelice powinności małżeńskich od razu. Grzecznie czeka, aż jej się zachce (przepraszam za ten ton, ale jestem już stary i nie chce mi się owijać w bawełnę). Tak się szczęśliwie składa, że hrabia Tuluzy prowadzi w swoim zamku różne eksperymenty chemiczne, chodzi zdaje się o pozyskiwanie złota. Angelika zaś jest dziedziczką starych i nikomu niepotrzebnych kopalni ołowiu. Tak piszą w wiki, ale trzeba to wszystko dokładnie przeczytać. Idźmy dalej, pan Hrabia Joffrey de Peyrac, posiada wypracowane przez siebie know how, które pozwala odzyskiwać złoto z rud ołowiu. I dzięki temu on i Angelika stają się bajecznie bogaci. No, ale zły król Francji, przy pomocy jeszcze gorszych księży i mnichów montuje proces o czary i doprowadza biednego Joffreya na stos. Potem wydziedzicza Angelikę i przejmuje te kopalnie ołowiu oraz know how. Prawda, że ładne? A to dopiero początek, są przecież jeszcze inne tomy, bo okazuje się, że tego męża wcale nie spalili, jest ten odcinek o sułtanie i o piratach, a najlepsze, że jest też cały tom (filmu chyba nie zrobili) poświęcony Kanadzie i przygodom Angeliki wśród Indian i jezuitów. Nic nie zmyślam, wszystkie ważne tropy są tam zawarte i my musimy je tylko wskazać i opisać, ku uciesze licznie zgromadzonej publiczności.

No, a teraz pora na autorkę, a raczej na autorów całego cyklu. Zwykle podaje się, że książki o Angelice zostały napisane przez Anne Golon, ale to tylko literacki pseudonim, pani owa nazywała się bowiem w rzeczywistości Simone Changeux i była córką oficera marynarki. Urodziła się w Tulonie, co jak wiecie ma swoje znaczenie. Nie wiemy co jej tata robił w roku 1940 i jaka była jego rola w zatapianiu tulońskiej floty, być może żadna. W wiki podają, że był on także naukowcem, zdaje się, że też chemikiem. W notce o autorze, która znajduje się w każdym tomie przygód Angeliki piszą o Simone rzeczy zupełnie fantastyczne. Stoi tam jak byk, że w czasie okupacji przemierzała Francję na rowerze, „w miarę możliwości działając na rzecz jej wyzwolenia”, do tego malowała i fotografowała. Przyjdzie nam kiedyś, przy okazji książki o Bereccim, która jest teraz poprawiana, zastanowić się jaka była istotna rola pejzażu w dziejach sztuki. No, ale do rzeczy – jeździła sobie Simone na tym rowerze, aż zajechała do frankistowskiej Hiszpanii. Nic złego jej tam nie spotkało, pomieszkała chwilę i wróciła. Potem zaś autor lub autorka notki, która/który ani chybi jest dzieckiem Simone pisze, że w domu jej siostry przechowane zostały plany inwazji w Normandii. To oczywiście może być wymysł, ale jeśli mamy papę kapitana okrętu wojennego i naukowca, a do tego tę chemię gdzieś tam w tle, zaryzykować możemy twierdzenie, że Simone i jej rodzina to osoby z najbliższego kręgu dobrego generała De Gaulle'a. Nie wiemy tylko jaką rolę owe osoby przy generale pełniły. No, ale idźmy dalej. Po wojnie Simone jedzie do Kongo, jest już wtedy dziennikarką i ma robić tam reportaż o budowie katedry pod wezwaniem św. Anny w mieście Brazzaville. Tak to zrozumiałem, ale może ktoś mnie poprawi. W Kongo spotyka swojego męża byłego już rosyjskiego arystokratę, poszukiwacza przygód, chemika po uniwersytecie w Nantes Wsiewołoda Gołubinowa. Był on synem rosyjskiego dyplomaty, czynnego w Persji, a potem udał się na emigrację. Simone zakochała się z wzajemnością, oboje wrócili do Francji i zaczęli pisać powieści historyczne, w tym cykl o Angelice. Mieszkali w Wersalu. Rozumiem, że nie w pałacu, ale w bezpośredniej jego bliskości. Co było dla obojga niezwykle inspirujące. Potem wyjechali do Kanady i tam mąż Simone, który przyjął pseudonim Serge Golon zmarł. Ona zaś, autorka poczytnych powieści, została okradziona przez wydawców, którzy najspokojniej w świecie zaczęli jej książki wypuszczać na rynek nie płacąc tantiem. Do tego wydawano Angelikę w wersji mocno okrojonej, wyrzucano z niej całe fragmenty, ważne z różnych punktów widzenia, ale nieważne dla wydawcy. Tak się to nam przedstawia, ale ja myślę, że było inaczej i trzeba by dokładnie przeczytać wydania stare oraz te nowsze, a następnie porównać i sprawdzić co zostało przez takie Hachette usunięte i z jakiego powodu. Z wydawnictwem Hachette procesowała się Simone przez 10 lat i w końcu wygrała. No, ale ile to trwało i ile nerwów ją kosztowało. Jak widzicie bardzo trzeba uważać z tymi prawami autorskimi. Teraz mała dygresja. Jakie to jednak dziwne, że takiego Druona nikt nie próbuje okraść z jego praw, a biedną Simone, córkę kapitana okrętu, gaulistkę ożenioną z białym emigrantem, który siedział w więzieniu za sprawą złego rządu Vichy, rąbią na pieniądze bez żadnej litości, a przecież wszyscy wiedzą kto te książki napisał, są ekranizacje i sprawa jest mocno upubliczniona. No, ale takie jest życie i nic nie zrobimy.

Teraz pora na drugą część naszych rozważań. W tym samym koszyku, w którym leżała Angelika były też różne polskie książki. Między innymi jakiś tomik z wyrysowanym na okładce rycerzem, czy też powstańcem co wznosi sztandar siedząc na koniu, z tego sztandaru zaś kapie krew. Za nim widać innych powstańców jak szykują się do szarży. Tytułu nie zapamiętałem, ale było to coś w rodzaju „Krwawy sztandar” albo bardzo do tego zbliżone. Na 4 stronie dali zdjęcie autora, który okazał się być...ta dam...ta dam....chemikiem, specjalistą od jakichś syntez. I on tam w tej książce opisuje te bohaterskie zrywy Polaków. Chodziło zdaje się o Powstanie Styczniowe, czy coś podobnego. Generalnie rzecz rozwijała się w kierunku promocji patriotyzmu i była (chyba), bo nie doczytałem jakimś historycznym sajans fajans. Kiedy wieczorem wróciłem do domu, zadzwonił telefon i znajomy głos zapytał czy znam autora nazwiskiem Rawinis. Ja go oczywiście nie znałem, ale zaraz sprawdziłem o kogo chodzi. Otóż pan Rawinis jest zasłużonym członkiem Solidarności, redaktorem wielu pism i autorem cyklu powieści zatytułowanego 'Saga rodu z Lipowej”, sprzedawanego ongi w kioskach Ruchu i Kolportera. Teraz zaś zaczął pisać kolejny cykl powieści pod tytułem „Dworek pod malwami” czy jakoś podobnie. Ja ze swojej strony mogę jedynie pogratulować panu Rawinisowi dystrybucji. Czytał jego książek nie będę, wystarczą mi tytuły poszczególnych tomów. Ta cała saga z Lipowej to jest opowieść o polskich rycerzach z czasów poprzedzających bitwę pod Grunwaldem. Nie zaglądając do książki zgaduję, że nie ma tam ani słowa o hutach, choć akcja powieści rozgrywa się przecież pod Częstochową, nie ma tam słowa o życzliwych bądź nieżyczliwych Żydach, ani o sposobach przejmowania majątku przez władców. Mogę się mylić, ale urządźmy sobie tu dziś taki mały quiz – zgaduj zgadula, w której ręce złota kula! Jak wiecie prócz polskich cyklów powieściowych eksploatujących dawne czasy są jeszcze inne, na przykład skandynawskie, które sprzedawane są już ponad 30 lat, mam na myśli te wszystkie sagi o ludziach lodu i inne głupoty. To wszystko ma się do markizy Angeliki tak, jak budowane przez Papuasów lotniska z patyków do prawdziwych, polowych lotnisk US army na Nowej Gwinei w końcu II wojny światowej. Jest to jednym słowem kolejna odsłona kultu cargo. Autorzy literatury popularnej produkowanej w państwach niepoważnych nie mają pojęcia jaka była, jest i będzie jej rzeczywista funkcja. Literatura popularna traktowana jest jako rezerwat gdzie przechować się mogą i trochę zarobić sfrustrowani działacze związków zawodowych, jako jakiś sposób promowania treści rzekomo dla kogoś ważnych, na przykład młodzieżowego patriotyzmu, albo jeszcze coś innego, równie głupiego. To jest oczywista pomyłka i jedyną jej funkcją istotną jest zamulanie mózgu multiplikowanymi w coraz większej ilości fałszerstwami na nasz własny temat. Jak powiadam, mogę się mylić, ale fakt, że polski chemik pisze książkę o Powstaniu styczniowym i do głowy mu nie przyjdzie, by napisać książkę o kopalniach, jest moim zdaniem zdumiewający. No i grubość tej książki, jakieś 150 stron, to jest żenada. Jeden poszatkowany przez wydawcę tom Angeliki ma ponad 300 stron. Piszę to wszystko, ze szczerą nadzieją, że oni, ci autorzy nie podchwycą tematu, bo wtedy będę miał chleb i robotę do końca życia. Oni zaś nadal będą eksploatować miłość Kmicica do Oleńki w coraz to nowych dekoracjach, nie rozumiejąc, że krew kapiąca ze sztandaru nie jest w ogóle istotna i nikogo, poza nimi samymi nie podnieca.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl i przypominam, że w dniach 31 lipca – 2 sierpnia w Gdyni odbywa się nadmorski plener czytelniczy, jedziemy tam we dwójkę z moją żoną. Impreza zlokalizowana jest na bulwarze nadmorskim, gdzieś w okolicach skweru Arki Gdynia.

6 sierpnia zaś odbędzie się wieczór autorski w Zielonej Górze – sala „Nad kotwicą” przy al. Zjednoczenia 92, początek o godzinie 18.00.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura