coryllus coryllus
2908
BLOG

Borys Szyc zagra Tadeusza Kantora

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 34

Wśród polskich aktorów mamy takich co potrafią zagrać kaloryfer i takich co nie potrafią zagrać nawet siebie samych, a mimo to nie przeszkadza im ta dysfunkcja w karierze. Do tych pierwszych ludzie (ja nie, bo nic nie oglądam) zaliczają Tomasza Kota, a do tych drugich Borysa Szyca. On się w rzeczywistości nie nazywa Szyc tylko Michalak, ale cóż to jest za nazwisko dla wybitnego aktora – Michalak? Zmienił więc je sobie i teraz kariera stoi przed nim otworem. I wczoraj właśnie zostałem porażony tą wiadomością, że Borys Michalak zagra Tadeusza Kantora. W swojej nieopisanej naiwności sądziłem, że projekty takie jak Kantor i jego teatr będą powoli wygaszane, że to jest czas miniony, dokonany i my się już tym nie musimy przejmować. Był sobie taki eksperyment, na który władza wydała pozwolenie, kogoś tam uwiódł, kogoś pozostawił obojętnym, ale w ostateczności wygasł i nie ma po czym płakać. Ostatni rycerze teatru Cricot2 czyli bracia Janiccy szlifują diamenty i to wystarczy właściwie za pointę. A tu niespodzianka. Szyc-Michalak zagra Kantora. I nawet zdjęcia pokazali, jak ten ucharakteryzowany Borys udaje pana Tadeusza. I wiecie co Wam powiem? Wygląda na tych zdjęciach zupełnie jak Witkacy. Zastanawiam się, po doświadczeniach z aktorem Żebrowskim w filmie „Wiedźmin” ( uciekaj Ściemniasie) czy Szyc w ogóle wie w czym gra i kogo przyszło mu, przepraszam za kolokwializm, odstawiać. No, ale miejmy nadzieję, że wie.

Film ma powstać na podstawie sztuki samego Kantora zatytułowanej „Nigdy już tu nie powrócę”. To jest o ile pamiętam rzecz o wyobcowaniu artysty z wszelkich środowisk, w tym ze środowiska, w którym wyrósł. I ja te nostalgie Kantora rozumiem, ale nie rozumiem po co kręci się o nim filmy. Poza dwoma spektaklami – Umarłą klasą i Wielopolem, całkowicie nie nadającymi się dla widza tak wtedy jak i dzisiaj, Kantor pozostawił po sobie tylko te poprzyklejane do płócien parasolki. To jest trochę mało jak na wielkiego artystę. Po co więc się ten kotlet odgrzewa? Myślę, że powód jest jak zwykle ten sam. Obszar zwany kulturą polską, będący pod szczególnym nadzorem sił oficjalnych i tajnych musi być odpowiednio sprofilowany. Pewne rzeczy powinny być eksponowane, a pewne zamilczane i koniec. To być może dotyczy całej sztuki na świecie, ale pewności co do tego nie mamy, choć przesłanki są silne. Jeśli tak jest, wypada – nie ma innego wyjścia – uznać tę tendencję za rytualną. To znaczy, że wszelkie sztuki mimetyczne są spychane na margines, widzom zaś pokazuje się bełkocących wariatów, albo obrzygane płótna. Chodzi o to, by nie mogli tam zobaczyć samych siebie. Niemożność oglądania samych siebie, w różnych kontekstach, powoduje – w mojej ocenie – całkowitą destrukcję osobowości, nie tylko pojedynczych ludzi, ale całych, dużych grup. Niemożność porównania siebie z innymi to pozorny komfort, który bardzo łatwo zamienić w piekło, ot choćby wyciągając ludzi z domów, w których siedzieli i gapili się na głupawe seriale nie o nich i zamykając ich w jakimś obozie pracy lub tylko na zmianie w sklepie Lidl.

Ostatnim wielkim artystą był moim zdaniem Jerzy Duda Gracz i bardzo proszę byśmy teraz nie dyskutowali tutaj o stylu, gustach i tym podobnych głupstwach, bo nie to jest ważne. To są durnoty, które w toku gawędy ulegają redukcji, po to, by na sam koniec przybrać formę najbardziej prymitywnych awangardowych postulatów, zgłaszanych już tyle razy, właściwie co pokolenie. Nie ma nawet sensu tego demaskować, tak przewidywalne są to sprawy. No, ale na ich promocję ciągle znajduje się budżet. I tak dziś mamy film o Kantorze, a tam zamiast żywego Tadeusza Kantora mamy fatalnego aktora Szyca, który występuje pod fałszywym nazwiskiem. Kiedyś, w dawnych czasach skrót rosyjskich liter CCCP interpretowany był przez dzieci tak: Cep Cepa Cepem Pogania. No więc z tym Szycem i Kantorem jest dokładnie tak samo. Fałszywy guru odgrywany przez złego aktora, który nosi wymyślone nazwisko. Budżet na to wykłada, jak mniemam nasza ulubiona instytucja, czyli Instytut Sztuki Filmowej.

Nie sądzę, by ktokolwiek był w stanie dać uczciwą interpretację dokonań Tadeusza Kantora. Zwykle są one ograniczane do jakiegoś bełkotu o przeżyciach wojennych plus wspomniane tu postulaty awangard. No, ale ma ta sztuka przez duże sztu pewną ważną funkcję. Powoduje, że wokół niej koncentrują się aspirujący do ministerialnych budżetów artyści i dziennikarze zwani krytykami. I te budżety zawsze się w takich sytuacja znajdują. Przykłady można by mnożyć. Ja się wobec tego, nie pierwszy już zresztą raz, zastanawiam, w czyim imieniu działają polscy urzędnicy? Kogo oni reprezentują, bo że nie Polskę i jej rację stanu to pewne. Jakiego rodzaju terapii jesteśmy poddawani? To pytanie będzie chyba bliższe istocie sprawy. A propos terapii, przyszła do mnie książka napisana przez Wacława Korabiewicza, założyciela Klubu Włóczęgów Wileńskich, tego samego co należeli doń Jędrychowski i Miłosz. Książka nosi tytuł „Cuda, bez cudu, czyli rzecz o dziwnych lekach”. Był bowiem Wacław Korabiewicz lekarzem. Kiedy tylko ją otworzyłem od razu ukazał się mym oczom widok niezwykły. Oto trzy zamazane fotografie, na jednej widzimy sześciu facetów w siedzących nad wiadrami ocynkowanymi i podnoszących do ust kieliszki. Na drugim ci sami faceci już bez kieliszków, ale za to ze smutnymi minami. Na kolejnym, najbardziej drastycznym, widzimy jak ludzie ci rzygają wprost do ocynkowanych wiader co stały pomiędzy ich kolanami. Podpis pod tym zestawem po prostu zwala z nóg. Brzmi on: leczenie alkoholików hipnozą. No więc ja mam wrażenie, że nas również leczy się hipnozą, nie z alkoholizmu bynajmniej, ale z czegoś innego. Są jak wiecie jednak w tym obłędzie jakieś przebłyski nadziei. Ja opowiem o tym, co mi się przytrafiło. Jak pamiętacie w I tomie Baśni jak niedźwiedź jest opowiadanie zatytułowane „O malarzach trzeciorzędnych”. Tekst dotyczy artystów wybitnych, ale w warunkach końca XIX i początku XX wieku skazanych na zapomnienie – Józefa Rapackiego i Bronisławy Rychter-Janowskiej. Dzięki temu opowiadaniu zaczęli do mnie dzwonić malarze pejzażyści, tacy jak Józef Panfil, malarz wybitny, absolwent łódzkiej akademii. Zaczęli dzwonić i utwierdzać mnie w słuszności tych moich intuicji. No więc, nie wszystko jeszcze umarło, choć na promocję w mediach sztuka prawdziwa szans nie ma. To jasne, podobnie jak nie ma szans na pozyskanie budżetu państwowego. Filmu o Rapackim nikt nie zrobi, to oczywiste o Bronisławie Rychter tym bardziej, za często się modliła i pewnie zostałby uznana za dewotkę. No i ten motyw, który ogrywała bez przerwy – dwór polski oświetlony słońcem lub lampami. I nic więcej. To się nie może podobać filmowcom.

Nie mam dobrej pointy, którą mógłbym zakończyć ten tekst. Miejmy więc chociaż nadzieję, że ten Szyc w filmie o Kantorze zrobić coś tak głupiego i niestosownego, że całe to dzieło trzeba będzie wsunąć na pawlacz i tam pozostawić do końca świata tak jak to się przytrafiło uciekającemu Ściemniasowi.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl i przypominam, że w dniach 31 lipca – 2 sierpnia w Gdyni odbywa się nadmorski plener czytelniczy, jedziemy tam we dwójkę z moją żoną. Impreza zlokalizowana jest na bulwarze nadmorskim, gdzieś w okolicach skweru Arki Gdynia.

6 sierpnia zaś odbędzie się wieczór autorski w Zielonej Górze – sala „Nad kotwicą” przy al. Zjednoczenia 92, początek o godzinie 18.00.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka