coryllus coryllus
4012
BLOG

Niepokoje związane z firmą Gebethner i Wolf

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 70

Jeśli się komuś zdaje, że może tak po prostu sięgnąć po zdigitalizowaną wersję książki zatytułowanej „Z dziejów firmy Gebethner i Wolf” to niestety jest on w błędzie. Książka znajduje się w bibliotece pomorskiej, w zbiorze zastrzeżonym, do którego dostęp mają nieliczni. Wzrok mój, nie tak doskonały jak parę lat temu, skierował się wczoraj sam z siebie na ten właśnie obiekt – na firmę Gebethner i Wolf. Sam nie wiem jak to się stało, ale jakoś się stało. Z najbardziej pobieżnego oglądu dziejów tego przedsiębiorstwa wyzierają sprawy horrendalne, a co by było gdyby udało się nam sięgnąć głębiej? Strach pomyśleć. Najpierw powiem co przeczytałem. Oczywiście wikipedię, ale także fragmenty wspomnień Aleksandra Słapy zawarte w tomie „Kopiec wspomnień”. To jest zbiór krakowskich wspominków napisany przez samych postępowych autorów, wydany w latach pięćdziesiątych. Pan Słapa zaś bibliofil, wydawca i autor opisuje tam początki swojej kariery w interesującej nas firmie. Do tego jeszcze przeczytałem fragment „Pitavala krakowskiego”, a konkretnie tekst zatytułowany „Zbrodnia przy odwachu”. I od tego zacznę. Nie będzie żadnych wstępów, zagadek, żadnego budowania emocji. Powiem wprost: rodzony brat Michała Roli-Żymierskiego zamordował kierownika księgarni Gebethnera przy rynku w Krakowie. Do pomocy miał kolegów murarzy, którzy przebudowywali wcześniej pałac Spiski, siedzibę firmy, wszyscy byli w PPS. Faceta naprali młotkiem po głowie, poddusili, a brat późniejszego marszałka wepchnął mu do ust swoją własną, ściągniętą z nogi skarpetę. Kierownik księgarni zmarł wskutek uduszenia. Oczywiście w roku 1913, ani późniejszy marszałek, ani nikt z jego rodziny nie nosił nazwiska Żymierski. To byli Łyżwińscy i pod takim nazwiskiem występuje w opowiadaniu pitavalowym morderca – Jan Łyżwiński. Salmonowicz, Szwaja i Waltoś, autorzy Pitavala nie zająknęli się słowem na temat koligacji rodzinnych zabójcy, a książka wydana została w latach siedemdziesiątych, dziwne więc, że w ogóle umieścili to opowiadanie w swoim zbiorze, bo przecież Żymierski żył uporczywie i coś tam jednak znaczył. Jaruzelski kazał nawet wydać jego biografię, książka wyszła bez nazwiska autora, a wstęp napisał on sam – Wojciech Jaruzelski. Uczciwej biografii Żymierski nie ma do dziś, ktoś ją tam zaczynał pisać pod koniec lat dziewięćdziesiątych, ale nie skończył. Myślę, że gdyby powstała także byłaby w zbiorze zastrzeżonym. Taką to mamy wolność mili moi.

Wracajmy jednak do firmy Gebethner i Wolf. Pan Słapa w swoim uroczym, wspominkowym tekście opisuje w jaki sposób zmieniała się dystrybucja treści ze wstecznych na postępowe w obrębie szkół średnich oraz uniwersytetu. On sam kończył gimnazjum św. Jacka, co mieszkańcy Krakowa odczytają zapewne w sposób istotny i coś nam tu, biednym profanom, na ten temat powiedzą. W szkole była biblioteka, którą zawiadywał profesor Paulisch. Dawał on uczniom do czytania różne książki, głównie te otrzymywane od Gebethnera. Były to same przygodowe nowości, Paulisch nie był jednak głupi i prócz nowości kazał im czytać także rzeczy starsze, na przykład żywoty świętych. Potem, w okolicznościach niejasnych, odsunięto go od biblioteki i na jego miejsce przyszedł profesor Kruk, który wywalił z księgozbioru co tam było niepotrzebnego, a więc głównie literaturę katolicką, a na jej miejsce wprowadził nowości. I teraz uwaga – nowością była wtedy Rodziewiczówna. Ona zafascynowała Słapę, ale na krótko, bo później czytał już tylko literaturę postępową.

Firma Gebethner i Wolf była absolutnym potentatem na rynku i miała sposoby dystrybucji swoich wydawnictw takie, o jakich się dziś nikomu nie śni. Każdy klient, poważny i mniej poważny znajdował tam coś dla siebie. Można było mieć w księgarni linię kredytową pod zakup książek, taki miesięczny abonament spłacany w dogodnych ratach. Były też inne cuda. Słapa jednak nie odnosi się do tego wszystkiego krytycznie, ale entuzjastycznie. Monopol Gebethnera i Wolfa na dystrybucję treści wśród młodzieży starożytnego miasta Krakowa uważa za coś fantastycznego. Ktoś powie, że nie było monopolu, bo były inne wydawnictwa. Oczywiście były, ale Gebethner narzucał trendy i kierunki, a reszta szła za nim.

Ciekawie opisuje Słapa system dystrybucji książek na prowincji. Oto ni z tego ni z owego jakiś wykształcony tradycyjnie, religijny Żyd, miast sprzedawać drewno czy stare szmaty, zakładał gdzieś w zapadłej galicyjskiej dziurze księgarnię, która była jednocześnie wydawnictwem. Potem za pieniądze brane nie wiadomo skąd opłacał miejscowych nauczycieli, którzy byli tak nędznie uposażeni, że nie mieli właściwie wyjścia i oni robili redakcję i korektę tekstów. Wydawano tym systemem tak zwane powieści groszowe, w sam raz na kieszeń gimnazjalisty. Były to rzeczy pełne emocji i przygód, ale także książki patriotyczne i patriotyczna poezja. Słapa wymienia nam dwóch takich wydawców, pochodzących z samego środka galicyjskiej nędzy, byli to Zuckerkandel ze Złoczowa i West z Brodów.

Tak się jakoś porobiło, że przed samą I wojną umysły nasiąknęły mimowolnie treściami postępowymi i stosownymi do nadchodzących wypadków. To jest oczywiście teoria spiskowa, bo jakżeby inaczej, przecież nie można podejrzewać uczciwych księgarzy o działalność propagandową. No, a nawet jeśli to przecież była to słuszna propaganda, służąca niepodległości Polski. Jasne, niepodległości Polski....a Salmonowicz, Szwaja i Waltoś, jak opisywali zbrodnię Łyżwińskiego to się nawet nie zająknęli na temat jej istotnych motywów. Napisali, że chodziło o rabunek 8 tysięcy koron. To była znaczna suma, ale jak ktoś chce rabować znaczne sumy nie wybiera się w tym celu do księgarni położonej tuż przy odwachu, gdzie 24 godziny na dobę dyżurują uzbrojeni żandarmi. Łyżwiński dostał 18 lat twierdzy – w 1913 roku, a jego dwóch kompanów czapę. A to przecież jego skarpeta była przyczyną śmierci kierownika księgarni, a nie czyjaś inna. Ponoć był za młody, żeby go powiesić, miał 19 lat.

Jeśli sobie uprzytomnimy, o czym pisze nam Słapa Aleksander, wybitny polski bibliofil, że z Krakowa do królestwa zostały przewiezione wszystkie kupione w Belgii browningi, którymi robiono w Królestwie, rewolucję roku 1905, jeśli sobie uprzytomnimy, że sam Słapa jako uczeń udzielał korepetycji synowi dyrektora krakowskich kolei, a później przez swojego prawnego opiekuna, bo ojciec zmarł mu wcześnie, Wacława Anczyca, równie zasłużonego jak on dla kultury polskiej, zarekomendowany został na stanowisko subiekta do Gebethnera, to coś nam zacznie świtać. Te browningi przewożono w skrzyniach z cukrem i była to wielka tajemnica. Tak nam pisze Słapa. Kolejarze zaś to byli jedyni ludzie w całej Galicji zainteresowani szczerze komunizmem. Jedyna grupa na którą mogli liczyć lewicowi agitatorzy. Pan Anczyc zaś miał wydawnictwo, którego właścicielem był jedynie w połowie, bo drugą połowę posiadali panowie Gebethner i Wolf. No więc tak, chłopcy wzbudzający zaufanie i nadzieję, kierowani byli do zawodu bardzo wcześnie, a jeszcze wcześniej załatwiano im korepetycje w domu dyrektora kolei, później zaś dziwnym zbiegiem okoliczności, ktoś zabijał kierownika księgarni, w której pracowali. Słapa, choć przecież był tam zatrudniony, nawet się nie zająknął o tym wypadku. A przecież musiał wiedzieć, bo wiedział o tym cały świat. Firma Gebethner i Wolf otworzyła swoje filie w Paryżu i Nowym Jorku.

I jeszcze jedno, pan Słapa w czasie przeżył silną fascynację literaturą kryminalną, czytywał Sherlocka Holmesa, wydawanego przez jednego z tych galicyjskich spryciarzy. Nie był to Holmes pisany przez Conan Doyle'a, ale przez tych zagłodzonych nauczycieli z Brodów czy Złoczowa. No i kiedy już przeczytał wszystkie groszowe zeszyty postanowił kupić sobie rewolwer. Tak po prostu. W tym celu poszedł do syna stróża w swojej kamienicy, ten syn był znanym złodziejem i poprosił go by załatwił mu jakąś klamkę. I ten mu załatwił, przyniósł jakiegoś starego browninga, z jedną kulą w bębnie. No więc tak: syn stróża, który na pewno współpracuje z policją, bo wszyscy stróże współpracują, jest złodziejem, załatwia on rewolwer dla przyszłego subiekta księgarskiego, rekomendowanego przez Wacława Anczyca patriotycznego wydawcę druków postępowych. Możemy zaryzykować twierdzenie, że był to jeden z tych rewolwerów co je miano w 1905 wywieźć do Królestwa, ale jakoś tak się złożyło, że pozostał on w Krakowie. Słapa nawet wystrzelił z tego rewolweru i zrobiła się niezła draka, ale wszystko rozeszło się po kościach. Ho, ho, tak, tak, jak powiedział klasyk....

Wróćmy teraz do początku firmy Gebethner i Wolf. Ponoć powstała z połączenia kapitałów dwóch subiektów księgarskich – Gebethnera i Wolfa. Mamy więc przed oczami gadżet jeszcze bardziej niezwykły niż ten rewolwer – kapitał zakładowy subiekta, z którego wyrasta największa firma wydawnicza w Europie środkowej. Coś niesamowitego! Firma ta od razu właściwie zajmuje się dystrybucją literatury patriotycznej na terenie ogarniętego powstaniem Królestwa. Przemycają chłopaki bibułę powstańczą z Niemiec, aż gwiżdże, a pan Wolf trafia nawet z tego powodu do więzienia. Siedzi kilka miesięcy w cytadeli warszawskiej. Wypuszczają go jednak i cała impreza zaczyna się od początku. Właściwie przez cały okres popowstaniowy Gebethner i Wolf stoją na straży polskości i pielęgnują patriotyzm. Oczywiście nie tylko, wydają także książki postępowe, których autorzy krzewią różne idee, bez których kolejarze krakowscy w ogóle nie wyobrażają sobie niepodległości. I to jest widoczne w całej polityce wewnętrznej firmy, za którą odpowiadał pan Wolf, a później jego potomstwo. Jest widoczne, ale za słabo, bo książka „Z dziejów firmy Gebethner i Wolf” znajduje się w zbiorze zastrzeżonym. Coś tam jednak widać. Oto w niemieckiej wiki piszą, że trzeci syn Roberta Wolfa był współpracownikiem i przyjacielem Feliksa Dzierżyńskiego. W latach międzywojennych zaś, głównym redaktorem firmy był znany nam dobrze lewicowy intelektualista, ulubieniec Adama Michnika Aleksander Wat. Tyle udało mi się znaleźć. Może Wam bardziej się poszczęści. Powiem jeszcze tylko, że prywatne przedsiębiorstwo Gebethner i Wolf istniało do roku 1960. Prawie tak długo jak prywatna fabryka kosmetyków Miraculum.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie, do księgarni Tarabuk przy Browanej 6 i przypominam, że 4 września w Piastowie, w tamtejszym domu kultury, odbędzie się mój wieczór autorski, początek o 17.00. Zostawiam Wam jeszcze nagranie z Zielonej Góry i z Bielska Białej.

 

https://www.youtube.com/watch?v=WmcxrL1PoeA

 

https://youtu.be/wl26Ad0MnDk  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka