coryllus coryllus
3873
BLOG

Czy kultura to sfera wolności?

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 163

Wojciech Młynarski w swojej piosence zatytułowanej „Róbmy swoje” umieścił następującą frazę: drobiazgów parę się uchowa: kultura, sztuka, wolność słowa. Wykonując ten utwór artysta zawsze się uśmiechał, albo puszczał do publiczności oko, żeby wszyscy wiedzieli, że jest tak naprawdę z nimi, po tej samej stronie, czyli po stronie kultury, sztuki i wolności słowa. I ja, podobnie jak większość ludzi wierzyłem w to, że sprawy mają się tak, jak śpiewa Młynarski, że wolność mieszka w słowie i wystarczy ją wyrazić, by stała się faktem. Nie przeszkadzało mi przy tym, że w innym utworze ten sam Młynarski przyznaje prawo do wolności słowa tym jedynie, którzy przez trzy pokolenia mają kontakt z kulturą. Pamiętacie to? Ja dokładnie nie pamiętam, ale chodziło o to, że byle cham nie może tak po prostu nic stworzyć, ani nawet aspirować. Było to dziwne tym bardziej, że sam Młynarski jest raczej parweniuszem, a do tego miał zapewne świadomość, że o tym, by ktoś nieprzerwanie utrzymał kontakt z kulturą przez trzy pokolenia nie ma w zadanych nam warunkach mowy. Wiedział też zapewne o tym, że ci, co za jego czasów stanowili elitarną publiczność to nie była elita w rozumieniu przedwojennym, ale jakaś potworna zbieranina, w której rej wiedli beneficjenci systemu. Nie zastanawialiśmy się nad tym wszystkim głębiej, ale minęły lata i chyba nadszedł czas, by coś o tym napisać. Czy wolność słowa rzeczywiście istnieje? Dla nas tutaj oczywiste jest, że osiągalna jest ona dopiero przy bardzo dużym wysiłku i po dużej ilości upokorzeń, wyzwisk, szyderstw, które stopniowo przechodzą w obojętność. Kiedy bowiem nie można kogoś uciszyć, bo akurat jest inny etap, wtedy trzeba go zamilczeć. I my to przerabiamy cały czas. Trzeba też powiedzieć, że większość autorów nie aspiruje do wolności słowa, a co za tym idzie do wolności myśli. Większość autorów oczekuje, że ktoś, nie wiadomo dokładnie kto zbuduje hierarchię, w której oni, wykonując jakieś wyuczone wcześniej ruchy, będą awansować. Jeśli ktoś nie rozumie o co mi chodzi, niech zajrzy na twitter. Tak jest to wyraźnie widoczne. Najjaskrawiej zaś w przypadku tak zwanych prawicowych publicystów, którzy w ogóle nie rozumieją o czym my tu gadamy. Ale może to i lepiej. Jeśli autorzy nie mają szans na to, by zaistnieć w mediach, czynią zwykle z pisania terapię, a polega ona na powtarzaniu treści już gdzieś przemielonych, które lekko się modyfikuje, albo i nie, w zależności ile samozaparcia i determinacji ma autor. Większość bowiem autorów niezależnych poszukuje wyłącznie akceptacji. I niczego więcej. Wobec tak spozycjonowanego rynku oczywiste jest, że żadna wolność słowa nie istnieje i to co nazywamy kulturą nie jest obszarem wolności, ale obszarem manipulacji propagandowej. Ci zaś, którzy aspirują do sukcesu jako autorzy są poddawani ciśnieniom, których zwykle nie wytrzymują, bo kto by tam pisał dzień w dzień, bez nadziei na jakikolwiek odzew, kto by szukał tematów, które mogą rozbudzić wyobraźnię, kiedy media podsuwają gotowe kalki. To właśnie one są tym, co nam swego czasu wyśpiewał Młynarski: kulturą, sztuką i wolnością słowa. Ja tu nie chcę nikomu odbierać nadziei, ale musimy sobie zdawać sprawę, że nie będzie lekko i raczej nie należy oczekiwać nagrody.

Myśmy sobie wczoraj z Toyahem przypomnieli trochę czasy kiedy różni „nasi” omawiali nasze poczynania na twitterze. Jedna pani wręcz domagała się, żeby nas uciszyć, tak jej przeszkadzaliśmy. Pani ta produkuje się do dziś w różnych telewizyjnych teatrzykach gdzie omawia się sprawy bieżące w sposób uznany kiedyś jednogłośnie za atrakcyjny, a w istocie nieznośny i podławy. Chodzi mi o tę całą Irenę Szafrańską. Już o niej zapomniałem, ale jakoś mi się odświeżyło. Ona też reprezentuje kulturę, sztukę i wolność słowa, podobnie jak Młynarski i wszyscy „nasi” dziennikarze znani Szafrańskiej z imienia i nazwiska. Podobnie jak Magda Umer, którą wczoraj przypomniał Toyah, bratanica Adama Humera i córka Edwarda Humera oficera informacji wojskowej. Tak właśnie, gdzieś tam w gabinetach oficerów informacji wojskowej biją źródła wolności słowa, kultury oraz sztuki, o których tak pięknie śpiewał pan Wojciech. Nie ma się co oszukiwać. Wypada postawić pytanie: czy zawsze tak było? Jeśli popatrzmy na międzywojnie, uznać wypadnie, że prawie zawsze. Wtedy pisali ludzie tacy jak Kaden Bandrowski, Nałkowska i Wańkowicz, którzy formatowali rynek treści, oczywiście można było coś tam boczkiem zrobić, ale niewiele. Jak ktoś za bardzo szumiał, jak Nowaczyński narażony był na poważne niebezpieczeństwo. Kiedy cofniemy się jeszcze dalej okaże się, że prawdziwa wolność słowa istniała w zasadzie tylko pod zaborami, kiedy szalała cenzura. Powody były dwa, ciśnienia zewnętrzne próbowały rozsadzić imperia, których miejsce miały zająć tak zwane demokracje, a przez to prasa traktowana była trochę bardziej serio niż dziś. Zawsze bowiem istniało niebezpieczeństwo, że ten czy inny dziennikarz, reprezentuje swoich wpływowych przyjaciół z zagranicznych banków, albo struktur tajnych. Po drugie słowo było wentylem bezpieczeństwa dla władzy, im więcej szczekali poddani tym mniej mieli ochoty na działanie. Wolność zaś słowa, kojarzona była nie tylko z wolnością polityczną, ale także obyczajową i przez tę specyfikę wymierzoną w Kościół. Na taką wolność pozwalali wszyscy i triumfu takiej wolności się doczekaliśmy. Wolność dziś to właściwie pornografia. Nic więcej. Cała reszta, tej rzekomej wolności słowa, to powielanie formuł wymyślonych gdzieś za granicą, albo w zaciszach różnych gabinetów i thing thankach. No właśnie, mamy jeszcze te thing thanki, kolejny symbol naszej wolności. To są fabryki memów pracujące pełną parę 24 godziny na dobę bez przerw na drugie śniadanie. Gdzie w tym wszystkim jest miejsce na wolność? Tu można wyprodukować tylko antywolność czyli agresję na każdą nową i świeżą treść, która nie pasuje do tych sprasowanych prymek myśli, przeżuwanych przez ludzi aspirujących do ilorazu. I my się z czymś takim spotykamy właściwie codziennie. Powiedziałbym nawet, że symbolem tej antywolności jest ewidentnie prowokacyjne hasło umieszczone w Gazecie Polskiej – my informujemy, oni kłamią. To jest totalitaryzm rodem z dziennika Prawda, przykrojony na miarę naszej czeredki, która przeżywa i przeżuwa codziennie to samo. Dobrze wiemy, że oni kłamią, ale robią to o wiele bardziej wdzięcznie niż „nasi” z tą całą Szafrańską na czele, dobrze wiemy, że z tą informacją bywa różnie, a nawet jeśli pokusimy się o całkowitą demaskację i powiemy furda informacja, liczy się sprzedaż, to stwierdzić będziemy musieli, że ze sprzedażą też jest fatalnie. Po tej konkluzji na rzeczywistą wolność zostaje nam tyle miejsca ile na brud za paznokciem. I z tego właśnie co nam się uda wyskrobać zza tego pazura, „nasi” chcą zbudować nową Polskę. Powodzenia, będziemy się temu przyglądać bez entuzjazmu, pielęgnując przy tym ile sił, naszą rzeczywistą i wielką wolność, którą stwarzamy sobie sami, codziennie.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie, do księgarni Tarabuk przy Browanej 6 i przypominam, że 4 września w Piastowie, w tamtejszym domu kultury, odbędzie się mój wieczór autorski, początek o 17.00. Zostawiam Wam jeszcze nagranie z Zielonej Góry i z Bielska Białej.

 

https://www.youtube.com/watch?v=WmcxrL1PoeA

 

https://youtu.be/wl26Ad0MnDk  

 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka