coryllus coryllus
4711
BLOG

Cze.Kiszczak albo o zagospodarowywaniu znaczeń

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 60

Ponoć ma się niebawem ukazać biografia generała Kiszczaka. Widziałem nawet okładkę, a na niej tytuł - „Cze. Kiszczak”. Ta zabawna zbitka słowna ma nas przekonać, że autor tego dzieła nie ma co do generała złudzeń. Być może tak jest rzeczywiście, ale jak tu ktoś oznajmił, autor ten jest byłym pułkownikiem WP, który teraz wziął się za robotę historyka. Poleca go nawet sam Sławomir Cenckiewicz. I tu muszę się zatrzymać, bo dziwi mnie nieustająco fakt, że ludzie z wojska i milicji, a także nowych służb, mają ten dziwny przymus pisania książek demaskatorskich. Nie rozumiem tego z jednego prostego powodu – oni niczego tak naprawdę zdemaskować nie mogą, mogą jedynie kokietować czytelnika i to w zasadzie wszystko. I na tym właśnie zasadza się sprzedaż tych druków, na kokieterii. Ona może być mniejsza albo większa, bo jak wiemy użycie sławnego nazwiska, zwłaszcza kiedy jego, przepraszam za kolokwializm, „nosiciel” już zszedł, znacznie podnosi wynik. No, ale nie zmienia to faktu, że biografie te i demaskacje, bo rzecz ma też oczywiście wątpliwy urok demaskacji, są wyłącznie kokieterią. One, po gwałtownym wzroście sprzedaży idą w zapomnienie i nie ma już o czym gadać za pół roku, tym bardziej, że inni umierają i oni też powinni mieć swoją demaskatorską biografię. W czasie tego zapominania i jawnego lekceważenia jest trochę płaczu, że jednak słabo, że nie idzie, ale potem autorzy się uspokajają, mają przecież te emerytury i etaty nie muszą wobec tego walczyć o życie, jak niektórzy czynni na rynku wydawcy. Niezmiernie mnie jednak dziwi entuzjazm promocyjny takiego Sławomira Cenckiewicza, który za każdym razem czy to przy książce swojej i pana Wojciechowskiego, czy przy tym Kiszczaku, usiłuje swym autorytetem podnieść sprzedaż. Poczynania te doprowadzą w końcu do tego, że nikt nań nie będzie zwracał uwagi, a stanie się to już niebawem. Kto bowiem po Kiszczaku? Nie widać żadnego istotnego kandydata na nieboszczyka z biografią. Demaskacje zaś zostały już wypsztykane przez Zychowicza. Idzie chyba pora, jak to zwykle wśród ludzi rozumujących prosto, na odkrycie, że Piłsudski i Dmowski zmarli na syfilis. Tylko czy to będzie aż tak mocne jak Kiszczak, w końcu co to jest za afera – syfilis, szczególnie w dzisiejszych czasach, przy takiej ilości antybiotyków na rynku. No, ale nie uprzedzajmy faktów i dajmy chłopakom poszaleć.

Wyjaśnię jeszcze może tylko dlaczego ja się czepiam. Otóż jeśli państwo nasze będzie w dalszym ciągu produkować takie ilości agentów służb przeróżnych, a wszyscy oni będą rekrutowani spośród studentów historii, może się okazać, że wszyscy polscy pisarze to tajniacy i byli tajniacy. To zaś jest niedopuszczalne, choć możliwe do pomyślenia. Niedopuszczalne z tego względu, że ludzie ci gotowi będą wprowadzić przymus czytania ich książek, a wtedy zatęsknimy za analfabetyzmem.

Czepiam się ich także dlatego, że jednak ten Kiszczak i inne sprawy są ważne dla nas wszystkich i dla tego co kiedyś nazywało się prawdę historyczną. Mam zaś, jak pisałem, pewność, że z tych ich książek nic nie wynika, że kontekst jest tam wąski, można rzec wsiowy i zagrodowy, a opisywane postaci groteskowe. I tak będzie już zawsze, ponieważ oni inaczej nie potrafią, a w mózg mają wprasowaną charakterystyczną dla służb mundurowych pogardę dla czytelnika. Tak jak w Szwejku zupełnie, cywil jest nikim, a oficer wszystkim. To się nie zmienia. W Polsce zaś piszący oficer to jest coś pomiędzy człowiekiem a aniołem, różnica w tym, że jeden jest obdarzony płcią. Ciekawszy od piszącego oficera służb polskich jest tylko pijany, piszący oficer służb polskich. Jeśli nie wiecie dlaczego, przysiądźcie się do takiego w barze.

Dziwi mnie też, że książka o Kiszczaku ukazuje się po jego śmierci, kiedy generał nie może już polemizować, nie może zgłaszać uwag do biografii i wytoczyć sprawy w sądzie. To dziwne, bo wszystkie wymienione przeze mnie rodzaje aktywności znacznie by podniosły sprzedaż dzieła, a Kiszczak przecież i tak by umarł. Wtedy zaś można by było zrobić dodruk, albo wydanie drugie uzupełnione. No, ale jest po Kiszczaku i po ptokach, martwego generała musi lansować Cenckiewicz. Tempo w jakim wychodzi ta biografia jest spore, a to znaczy, że po większej części było ono gotowe już wcześniej autor zaś czekał z drukiem na zgon. To częsta praktyka wśród różnych biografów i nie ma się czemu dziwić. I zawsze jest ta rachuba, błędna moim zdaniem, że śmierć napędzi klientelę. Pewnie tak, ale rozłożenie sukcesu biografii nieboszczyka po części na ostatnie dni przed śmiercią i te kilka miesięcy po zgonie byłoby z mojego punktu widzenia bardziej efektywne.

Teraz słów kilka o mechanizmie promocyjnym opartym na nazwiskach. Sprawa Kieżuna, znacznie osłabiła moc sprzedażową Sławomira Cenckiewicza i teraz właśnie okaże się jak ona jest wielka, przy tym Kiszczaku. No, ale ktoś może powiedzieć, że Cenckiewicz nieważny, bo biografię sprzeda sam Kiszczak. Pewnie trochę tak, ale trzeba to będzie pociągnąć dłużej i wtedy ktoś ze znanym nazwiskiem jest niezbędny. Zobaczymy jak zadziała ten mechanizm. Mam nadzieję, że słabo, bo wtedy pan Sławomir powróci do przytomności i napisze wreszcie biografię Ignacego Matuszewskiego. Wierzymy w to głęboko. Jeśli nie, wykreuje na naszych oczach kolejnego oficera-poetę, który będzie miął ambicje, by kształtować naszą wyobraźnię i świadomość przez najbliższe lata. Nie wiem jak Wy, ale ja tego nie chcę, nie mam ochoty, by dawni podwładni generałów opowiadali mi o ich życiu, nawet jeśli byli do nich nastawieni krytycznie. To już więcej prawdy powiedziałaby o swoim mężu Teresa Kiszczakowa. Tak sądzę, czytając jej wiersze i opowiadania, demaskatorskie w stopniu niedostępnym wszystkim autorom czynnym dziś na rynku, tym mundurowym i tym po cywilnemu.

No, ale dajmy już spokój panu generałowi, niech mu ziemia lekką będzie. Zastanówmy się, czy my w ogóle mamy, jako wydawnictwo i jako autorzy szansę na to, by sprzedawać się tak dobrze jak ten pan co napisał biografię Kiszczaka? Na pierwszy rzut oka nie może być o tym mowy. Nie ma na okładce żadnego sławnego nazwiska, nie ma tam też nic o syfilisie Piłsudskiego, nie ma nic o narkotykach, prostytucji, ani w ogóle o niczym co się kojarzy z seksem lub przemocą. Dwie książki, zawierające takie elementy czyli „Nigdy nie oszczędzaj na jasnowidzu” i „Rock and roll czyli podwójny nokaut” sprzedają się najsłabiej mimo przystępnych cen. Te nasze książki, które nie mają na okładkach nic wspólnego z seksem, przemocą, Kiszczakiem, Jaruzelskim i chorobami przenoszonymi drogą płciową, są z punktu widzenia wydawców, cywilnych, wojskowych, każdych właściwie, niesprzedawalne. Okładki są nieczytelne, nieoczywiste, tytuły nic nie mówią czytelnikowi, nie zachęcają go do kupienia, a do tego nie lansuje nas już nikt. Nawet Braun, nie mówiąc o Cenckiewiczu. No, ale my nie schodzimy z rynku. Ja zaś mam coraz głupsze pomysły jeśli idzie o wydawnictwo, chcę na przykład wydać w przyszłym roku niepotrzebną nikomu książkę Tadeusza Sołtyka o budowie jachtów, książkę pełną specjalistycznej wiedzy technicznej, w dodatku po części przestarzałej, bo nikt już nie robi jachtów z drewna, a także pełną szczegółowych rysunków. Cenckiewicz nawet na to nie spojrzy, choć autorem tego dzieła jest jeden z najwybitniejszych polskich konstruktorów i historyka powinno to zainteresować mocno. I jeszcze te komiksy, memiksy i inne rzeczy. Na okładkę dajemy Piłsudskiego zawiązującego sobie na czole cesarską flagę Japonii, a ludzie nas pytają czy to jest Wojciech Pijanowski. Groza i komedia w jednym. A zaraz wypuścimy kolejną część tego dzieła, gdzie na okładce widać profesora Leszka Kołakowskiego na tle czerwonej gwiazdy jak mierzy z rewolweru magnum wprost w czytelnika. Całe szczęście, że Tomek go podpisał, bo ludzie gotowi by pomyśleć, że to brudny Harry.

A jednak jesteśmy ciągle na rynku. Jak to możliwe? Myślę, że trochę nam pomagają organizatorzy targów. Ot, na przykład na targach w Warszawie, które rozpoczną się za dwa tygodnie postawili nas obok ośrodka Karta, nieopodal „Czarnego” i tego wydawnictwa co wypuściło książkę Tryczyka o tym jak Polacy mordowali Żydów. Na przeciwko nas postawili zaś stoisko Demartu, z którym właśnie wygrałem trzecią sprawę w sądzie. Przysięgam, że o to nie prosiłem, ale jakoś tak samo wyszło i to jest doskonały układ, który po części tłumaczy dlaczego nam się udaje.

Aha, byłbym zapomniał, są jeszcze czytelnicy. Oni naprawdę nie są tymi ludźmi za których biorą ich oficerowie poprzebierani za pisarzy. Wiem to z całą pewnością.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl i przypominam, że kończy się nakład SN nr 6 i II tomu Baśni jak niedźwiedź.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka