coryllus coryllus
4496
BLOG

Popularyzatorzy histerii

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 73

Rozmawiałem wczoraj chwilę z człowiekiem, który sam siebie określił mianem człowieka ze styropianu. Rzekł mi ów kolega taką rzecz: zadziwiające jest ubóstwo wspomnień poświęconych czasom Solidarności w porównaniu do takiej choćby literatury legionowej. - Bo nie było żadnej szarży na bagnety – ja na to. On zaś powiedział, że nie, nie było szarży, bo być nie mogło. Ludzie zaś zwyczajnie wstydzą się pisać prawdę o tamtych czasach, bo zostali zwyczajnie oszukani i wykorzystani przez prowokatorów. Powiedział mi to facet, który w sierpniu 81 stał przed bramą stoczni. No więc ja go od razu zapytałem czy to prawda, że Kurski z kolegami przedarł się przez kordon zomowców i wbiegł na teren stoczni. Na co on mi powiedział, że żadnego kordonu nie było. I to jest przyczynek do tego jak się pisze najnowszą historię.

Próbowałem go namówić do napisania książki o tamtych czasach, ale pośmiał się tylko i powiedział, żebym dał spokój. No to powróciłem do mojego ulubionego pomysłu czyli do wywiadu rzeki. Także odmówił. A szkoda. Może więc ktoś z ludzi, którzy pamiętają tamte czasy naprawdę, zdecyduje się jednak coś napisać. Komuny już, prawda, nie ma, wolność zwyciężyła, SB nie gania za opozycją po klatkach schodowych, zomowcy nie pilnują zakładów pracy. Można pisać, aż będzie furczało, czyż nie? Oczywiście, że nie. Bo tamte czasy, co było do okazania na przykładzie awantury o tytuł i treść mojej notki zostały właśnie zawłaszczone. Wykupiono po cichu prawa do eksploatacji tego terenu, a jednym z dzierżawców został Igor Janke, autor książki „Twierdza. Solidarność Walcząca. Podziemna armia”. Nie było żadnej podziemnej armii, wszyscy o tym wiedzą i to jest już pierwsze kłamstwo. Jak jest dalej nie mam pojęcia, bo książka jeszcze do mnie nie dotarła. Ciekawe jest jednak to, że nikt z bohaterów tamtych czasów nie chwyta za pióro, pozostawiając to ludziom wynajętym, którzy ani nie byli tam w środku, ani nie mieli chyba do tego wszystkiego zbyt emocjonalnego stosunku. I tak na naszych oczach, przy biernym udziale bohaterów zdarzeń, którzy nie wiedzą co powiedzieć dokonuje się zakłamanie historii. I wszyscy klaszczą. Potem zaś, za dziesięć lat będzie płacz i zgrzytanie zębów. Będzie, bo być musi. Komuna wkładała masę wysiłku w to, by ukryć, schować, zniszczyć unieważnić publikacje z czasów II RP i wcześniejsze, by je zastąpić makulaturą produkowaną przez bohaterów pracy socjalistycznej i walki o lepsze jutro. My zaś system ten udoskonaliliśmy w stopniu wcześniej nieznanym. Obniżono poziom edukacji w szkołach, wbito ludziom na łeb garnek pełen frustracji, który zsunął im się na oczy i całkowicie zablokował możliwość ruchu. Nikogo nie trzeba nawet straszyć, bo ze strachu człowiek robi czasem sensowne rzeczy i jest z tym potem kłopot. I w tych okolicznościach zapędzono ich do konsumowania treści zwanych historią narodu i państwa. Wcześniej zaś ogrodzono teren, postawiono tabliczkę z napisem „wykopaliska historyczne” i zaczęto sprzedawać koncesję. Właścicielom zaś terenu powiedziano, że to dla ich dobra, bo tak właśnie wygląda wolność i prawdziwy kapitalizm. Prócz dzierżawy terenu przedmiotem umów handlowych są także sposoby eksploatacji czyli technologia wydobycia. Umówiono się, nad naszymi głowami, że historię eksploatuje się w ten a nie inny sposób. Generalnie jest to stara technologia wymyślona przez Marksa, pełna pojęć wytrychów, niezmienna w każdych warunkach. Na naszym terenie ma ona rys szczególny, nazwiemy go tutaj histerycznym. Polega to na tym, że choć poszczególni eksploratorzy wykupili koncesję tylko do części terenu ich aspiracje sięgają dalej. Oni chcieliby być właścicielami całości. Nie mogą, bo ich nie stać, ale chcieliby. Stąd od czasu do czasu wybuchają kłótnie zwane debatami. One kręcą się zawsze wokół jednej kwestii: który gang ma całkowite i niezbywalne prawo do eksploatowania polskiej historii według własnej technologii? Gangi określają same siebie innym słowem, co oczywiste, słowem które zwykle opatrzone jest przymiotnikiem patriotyczny, narodowy, socjalny, albo jakiś jeszcze. Cechą charakterystyczną ich działań, jakże głupich i płytkich, jest załatwianie spraw rodzinnych, czyli opisywanie historii w krótkiej perspektywie dwóch, trzech pokoleń. Ma to zapewnić im oraz ich dzieciom tak zwany święty spokój i pewność, że nic złego na ich temat nie przedostanie się do prasy. To jest metoda, patrząc z naszej perspektywy, idiotyczna. Nas bowiem nie interesuje, kto był dobry, a kto zły w czasach zaborów czy pierwszej Solidarności. Nas interesuje jak państwo nasze i ludzie je zamieszkujący mogą odnieść się, aktywnie i twórczo, do prób zawłaszczenia terenu, zasobów, przeszłości i przyszłości przez organizacje globalne. I to w zasadzie wszystko. Innych powodów zainteresowania historią nie ma. Gangi twierdzą inaczej, są inne sposoby i one dotyczą bezpośrednio członków gangu. Dotyczą, bo w opisanym tutaj przeze mnie sensie, każdy gang, obojętnie co ma wypisane na sztandarach, jest jedynie ekspozyturą organizacji globalnych. W momencie kiedy przestaje być wobec nich lojalny, a bywają sytuacje, że musi do tego dojść, sięga po sojusznika lokalnego czyli naród i wtedy określa się go mianem „patriotyczny”. Takim patriotycznym gangiem byli ludzie Piłsudskiego, co wysiedli z tego czerwonego tramwaju na przystanku „Niepodległość”. Teraz ważne pytanie: czy my, ludzie, stanowiący nieformalną organizację o charakterze lokalnym, utrzymującą się z pracy rąk własnych lub własnej głowy, mamy do wyboru jedynie takie gangi? Czy my nie możemy stworzyć własnej organizacji? W warunkach, które mamy nie. Zostaniemy okrzyczani zdrajcami sprawy polskiej właściwie w jednej chwili, bo nasze, będę twierdził, że jedyne poważne zainteresowanie Polską i jej historią wykracza daleko poza rodzinne związki opozycjonistów, syfilis marszałka i Czarnolas i lipę. Zostaniemy okrzyczani zdrajcami, ponieważ technologia wydobycia historii jest przejęta, a każdy sojusz gangu z nami jest zawierany na zasadach skrajnie dla nas niekorzystnych. Potrzebni jesteśmy tylko w wyjątkowych wypadkach i tylko do pewnych określonych zadań. Na przykład do zorganizowania strajku na terenie kopalni, kiedy konkurencyjny gang próbuje przejąć całą narrację, czyli całą technologię historycznego gawędzenia. Potem odsyła się nas do domów i tam możemy już sobie konsumować ten „Czas honoru” czy co oni w tej telewizji pokazują, siedząc przed telewizorem w kapciach i koszulce z patriotycznym napisem.

Ktoś powie, że ładne to porównanie do kopalni, ale skoro wydobywa się w określonej technologii to pewnie na powierzchnię wyjeżdża też określony rodzaj urobku. Rzecz jasna, że tak jest. Co w takim razie z resztą? Co z tymi treściami, które nie mogą być pokazane nam? One wędrują do magazynów organizacji globalnych, które sprzedały naszym gangom technologię wydobycia. To jasne. I tam od czasu do czasu wykorzystywane są do produkcji naukowych, wycinkowych publikacji takich jak na przykład ta, co ją teraz kolega Edward tłumaczy, która nazywa się bodajże „Polityka Żydów w średniowieczu” czy jakoś podobnie. Żaden gang nie zdecyduje się na jej przetłumaczenie i wydanie po polsku, albowiem mogłoby to wywołać jakieś niepotrzebne środowiskowe niesnaski. Środowiskowe, bo nikt spoza środowiska o takiej czy innej jakiejś ważnej książce nigdy by się nie dowiedział.

Czy istnieje możliwość zmiany tej sytuacji? Teoretycznie tak. Jakiś czas temu napisałem do Józefa Orła list, w którym zawarłem prośbę o to, by zorganizował w Klubie Ronina spotkanie blogerów z Igorem i Bogną Janke. Nie powiem dokładnie, co mi odpowiedział Józef. Powiem tylko, że nie stchórzył i powiedział, że zapyta. Być może nawet już zapytał, ale otrzymał odpowiedź odmowną. Czas jest moi mili nie po temu, by organizować taki ekskluzywne i dynamiczne spotkania. Gangi nas w tej chwili nie potrzebują, ludowy, emocjonalny patriotyzm będzie dziś zagospodarowywany w zamkniętych laboratoriach i gabinetach, z których wychodzić będą gotowe książki-pólprodukty, zadziwiające i krepujące tych wszystkich, co latem roku 1981 stali pod stocznią. Na ulicę każą nam wyjść dopiero jak PO powróci do władzy. PO – podkreślam, nie lewica, bo na moje oko szykuje się teraz sojusz z lewicą, a co za tym idzie, na powierzchnię naszej kopalni wyjadą nowe, dla wielu zaskakujące treści. Nasza rola polega teraz na przeżuwaniu, na ciągłej nieustającą konsumpcji treści, które przetworzone nieco i podrasowane, zostały dla naszego dobra, żebyśmy bez sensu po mieście nie latali szukając księgarni, wrzucone do sieci „Biedronka”. Niech żyje wolność i swoboda! Kochajmy się! O roku ów! Lipa, lipa i po lipie, Czerwone jabłuszko przekrojone na krzyż....Pa. Do zobaczenia na targach w Warszawie i Wrocławiu.

 

Tradycyjnie już proszę wszystkich, którzy mogą i chcą, by reklamowali ten tekst na swoich blogach. Zapraszam na stronę www.coryllus.pl

 

Aha, byłbym zapomniał, drugi numer Szkoły nawigatorów chodzi na allegro po 40 złotych za egzemplarz.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka