coryllus coryllus
2373
BLOG

O zwierzętach politycznych, takimż widmie i naszej misji

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 39

Najpierw o widmie. Zasugerowałem tu niedawno, że cała polityka, bądź jak kto woli pop polityka to widmo rozszczepialne, takie samo, jak to które było wymalowane na wewnętrznej stronie podręcznika do fizyki, używanego przez nas dawno temu w szkole podstawowej. Pewne zakresy widma są widoczne dla wszystkich, a pewne tylko dla niektórych, ludziom zaś „robiącym” w pop polityce najbardziej zależy na tym, by znaleźć się w tym zakresie widma, które jest dostrzegalne przez jak największą ilość osób. Ja to wiem na pewno i zaraz udowodnię posługując się przykładami. Zanim jednak do tego przejdę chciałbym jeszcze raz podkreślić istotę tej konstrukcji. Oto żadne poglądy, przekonania, wiara czy ambicje związane z misją, nie mają najmniejszego znaczenia kiedy w grę wchodzi pragnienie znalezienia się we właściwym zakresie widma. Tam jest nawet wskaźnik, taka strzałka wskazująca optimum. To moja teściowa jest tym wskaźnikiem. Jak ona coś widzi, to znaczy, że wszyscy przez nią widziani muszą być należycie uposażeni i znajdują się w miejscach, na które czekali przez całe życie. Moja teściowa miała ostatnio wypadek, złamała kość udową. Wszystko przez to, że zamiast oglądać telewizję jak dawniej, chodziła bez sensu po domu. No i się potknęła. Nie mogła tego telewizora włączyć, bo w widocznym przez nią zakresie znaleźli się wszyscy szczerze znienawidzeni przez takich jak ona politycy i dziennikarze. W tym rzecz jasna wszyscy „nasi”. Nie ma tam co prawda jeszcze takich egzemplarzy jak Robert Tekieli, ale myślę, że wkrótce będą. Trzeba będzie wtedy zwiększyć ochronę nad babcią, bo może być naprawdę źle.

Jeśli idzie o polityków, to ich poglądy i – nie bójmy się tego słowa – format, niewiele się zmieni. To znaczy Jarosław Kaczyński, Beata Szydło i Andrzej Duda będą mówić to co mówili dawniej, a pop polityka traktować ich będzie jak dekoracje, które się dodaje do istotnych treści, dekoracje przykrawane raz tak, a raz siak w zależności jakie będą potrzeby. Inaczej z dziennikarzami, oni, jeśli znajdą się w w tym wyczekiwanym przez nich zakresie widma, muszą coś zrobić ze swoimi dotychczasowym przekazem. Muszą go uelastycznić. I to widzimy już dziś, jak oni się uelastyczniają.

Wrzuciłem tu niedawno kawałek tekstu, krótką notkę podpisaną przez Roberta Tekieli, której treść była, jak na standardy niezależnej gdzie się ukazała dość kuriozalna. Oto napisał pan Robert do niedawna charyzmatyk leczący przez nakładanie rąk, że w tym roku wyprodukuje się w Polsce kilka ważnych dla naszej kultury seriali, w tym serial o Michalinie Wisłockiej i Tadeuszu Kantorze. Ja się mocno zdziwiłem, że Tekieli używa takiego wyrazu jak „seksuolog”, bo do tej pory zdawało mi się, że coś takiego nie może mu przejść przez usta, a jeśli by się tak zdarzyło, że by przeszło, Tekieli zamieniłby się od tego w czarnego psa i z wyciem ruszył drogą w noc. No, ale jak widać myliłem się. Robert Tekieli przygotowuje się do wkroczenia w ten zakres widma, w którym stanie się widoczny dla odbiorcy masowego. Czyni to, przyznać trzeba dyskretnie i z wdziękiem, ale wiemy, że stać go na więcej i myślę, że czekają nas wkrótce różne niespodzianki, związane z jego osobą, ale nie tylko. Będą też inni bohaterowie zdarzeń.

Byłem wczoraj w gościach u sąsiada, który jest muzykiem, trochę gadaliśmy i ja bezskutecznie próbowałem wyjaśnić temu sąsiadowi, że nie ma żadnych możliwości porównania talentu i sukcesu muzyka i literata. Muzykiem się jest od urodzenia, to jest dar boży, który całe życie trzeba doskonalić. Pisarz zaś to przeważnie oszust skrywający swoje deficyty za alkoholizmem lub obsesjami seksualnymi, który w dodatku czyni wszystko, by nie pisać książek, o których ciągle opowiada. System, w którym żyjemy, to znaczy ciągłe i utrzymywane moim zdaniem sztucznie uwielbienie dla literatury, mit o szlachetności zawodu pisarza, połączony z możliwościami promocji jakie dają media, powoduje, że można zrobić geniusza z każdego. Dowodów na to jest aż nadto, ale ja wczoraj potężnie się zmęczyłem próbując wyjaśnić to mojemu sąsiadowi. On oczywiście rozumiał doskonale co ja chcę powiedzieć, ale miał jakiś taki dzień, że się sprzeciwiał i był, jak to mawiają na Rycicach „sprzeczny”.

Rozpisywaliśmy się tu ostatnio o Sumlińskim, który – wniosek taki wyciągam po obejrzeniu jego najlepszych zdjęć – jest produktem agencji PR. Jeśli to co mówi jest choć w połowie prawdą, jeśli rzeczywiście sprzedał dużo książek, nie tyle co deklaruje, ale połowę tego, albo nawet jedną trzecią, to w zasadzie jest już żywym pomnikiem. Nic mu się nie może stać, znalazł się we właściwym zakresie widma, a media, w tym te największe i najsilniejsze mogą mu, przepraszam za wyrażenie skoczyć. Fakt, że Sumliński ma kłopot z wyrażaniem myśli i emocji, że nie ma warsztatu, że nie rozumie co to znaczy pisanie, nie ma tu żadnego znaczenia. Ta jego koślawa, rzekoma proza, plus kilka zdjęć w czarnym płaszczu na tle mokrego, warszawskiego bruku, załatwiają sprawę. Ludziom to wystarczy. To jest ten mechanizm, który działa w przypadku Bonda. Idiotyczny serial, który oglądają ludzie z aspiracjami, bo to taka konwencja. Sumlińskiego czytać będą ci, którzy myślą emocjami i nie są w stanie porównać jednego tekstu z drugim i ocenić jakości. Interesuje ich tylko kto zabił i na ile lat posadzą Komorowskiego. To, że go wcale nie posadzą, nie ma również znaczenia, ważne, że ich ulubiony autor zasugerował taką możliwość. Tylko to się liczy.

Był taki czas, że zastanawialiśmy się tutaj skąd na firmamencie rodzimej literatury, wzięła się autorka tak beznadziejna jak Elżbieta Cherezińska. Różne tu padały sugestie, w tym najważniejsza, czyli ta, że pani Ela jest koleżanką Szewacha Weissa. No, ale wczoraj dzięki zamieszczonemu tu linkowi, dowiedzieliśmy się, że pani Cherezińska jest absolwentką tego samego wydziału teatrologii, który opuścili między innymi Igor Janek i Cezary Gmyz. Jeśli ktoś się dziwi, że teatrolodzy zostają dziennikarzami i pisarzami, to ja nie potrafię mu pomóc niestety, bo o tych teatrologach pisaliśmy tu już wielokrotnie. To jest pewna misja. Tak więc Elżbieta Cherezińska to także teatrolog, a w faktu tego płynie wniosek taki, że kiedy postanowiła zostać pisarką, to nie było siły, żeby nie została. Ile głupstw i pornografii nie napisze jeszcze pani Ela, za każdym razem będzie promowana w „naszych i nienaszych mediach. Tak to jeździ.

Co z nami spytacie? Otóż w czasie tej wczorajszej dyskusji z sąsiadem wymyśliłem, że nasza sytuacja opisana jest w powieści Karola Maya zatytułowanej „Winnetou”. Nie pamiętam w którym tomie, ale podobieństwa są wyraźne. Oto Old Sutterhand został, wraz z kilkoma traperami, samymi malowniczymi postaciami, schwytany przez Indian Kiowa czy też przez Komanczów. No i ci zamiast ich zamordować od razu, jakby się to zdarzyło normalnie, urządzają różne zawody sportowe, i dopiero po ich zakończeniu zamierzają pozabijać naszych bohaterów. Wszystko ku radości dzieci czytających tę książkę. Old Sutterhand ma jakieś tam doświadczenie, ale umówmy się, że wobec przeważającej liczby wrogów nie na wiele ono się zda. Jego kumple są sympatyczni i ciekawi, ale wobec warunków w jakich mają się rozgrywać te zawody, czyli totalnej ustawki, której zasad pilnują szamani i pomniejsi wodzowie, szans na sukces nie ma żadnych. Zupełnie jak w salonie24, gdzie każdemu się zdawało, że ma szansę, a wygrywał i tak zawsze Stary. Ostatnio zaś powrócił tam Andrzej Kijowski, jakże wyraźnie kojarzący się z Indianami Kiowa. I to już jest prawdziwy dramat.

No, ale wracajmy do książki Karola Maya. Old Sutterhand zdaje sobie sprawę jakie deficyty mają jego kumple, ale wie, że wyjścia nie ma, trzeba wygrać. Podsuwa im więc różne proste, ale nadające się do wykonania od razu pomysły, dzięki którym zwyciężają oni w tych zawodach pływackich, w rzucaniu nożem do celu i w czymś tam jeszcze. Potem jakoś uciekają z niewoli i znów wędrują po prerii.

I z nami jest właśnie tak samo. Celem bowiem nie jest zwycięstwo w tych kretyńskich zawodach organizowanych przez szamanów z teatrologii, ale wolność i swoboda twórcza. Celem jest także zbudowanie jakiegoś, małego na razie środowiska, które będzie zauważalne na rynku książki. Na tyle, by ludzie biorący do ręki „dziennikarskie śledztwo” Sumlińskiego mogli je przynajmniej z czymś porównać. I tak oto Hania napisała książkę dla dzieci, raczej niezwykłą i nie podpadającą pod żadne schematy. Książkę o życiu we dworze w dawnych czasach, książkę o stole, stajni i bibliotece, a także o tym, że porządek w życiu to ważna rzecz. Mam nadzieję, że idąc zgodnie z planem uda nam się ją wydać przez wakacjami. Wszystko się trochę opóźniło przez ten wypadek naszej babci. Tomek rysuje jedyny na świecie polemiczny komiks, którego treścią będzie zamach na Heydricha, polemikę toczyć będziemy z Karelem Saudkiem i jego słynnym komiksem z lat osiemdziesiątych. Maciek pisze książkę o ideologach radykalnego islamu, a Jola przygotowuje specjalny numer Szkoły nawigatorów, którzy dostępny będzie poza prenumeratą i dotyczył będzie roli Żydów w gospodarce, w różnych okresach dziejów. Premiera najpewniej w wakacje. Ja na razie nic nie robię, a powinienem, ale tłumaczę się sam przed sobą, że babcia chora, dzieci też pokasłują, no, ale nie można tak dalej. Od jutra trzeba się zabrać do czegoś konkretnego. Aha, byłbym zapomniał. Niebawem wyjdzie nasz pierwszy reprint, wspomnienia księdza Mariana Tokarzewskiego zatytułowane „Straż przednia”. Ciekawa rzecz, wydana raczej luksusowo, ale cena będzie przystępna.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl. Do księgarni Tarabuk, do księgarni Przy Agorze i do sklepu FOTO MAG

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka