coryllus coryllus
2533
BLOG

Straż przednia. Fragmenty

coryllus coryllus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 45

Mam dziś przed sobą ciężki dzień, tak więc zamiast tekstu autorskiego zostawiam Wam dwa fragmenty wspomnień księdza Tokarzewskiego z tomu „Straż przednia”, Pierwszy o Petlurze, a drugi o Żymirskim. Propozycja z wczoraj i przedwczoraj pozostaje aktualna, jeśli sprzedamy ten tom wspomnień, wydamy kolejny. Powiem Wam w tajemnicy, że już go przygotowujemy, ale co to będzie nie zdradzę.


 

1, Dlaczego Petlura przegrał?

Bolszewicy rosyjscy tak prędko obrzydli ludowi na Rusi, że Petlura właściwie mógł mieć nadzieję, że wznieci ruch dla uwolnienia się z pod jarzma bolszewicko-żydowskiego. Dlaczego jemu nie udała się ta „robota”. Kiedyś w przyszłości wielcy politycy i historycy sądzić będą o tem na podstawie najrozmaitszych dokumentów urzędowych. Jednak, prawdy istotnej nie powiedzą, jeśli nie sięgną do pamiętników ludzi „małych”, którzy nie w stolicach, w kancelarjach wojskowych, czy cywilnych, ale na prowincji wśród ludu pracowali, z nim się zżyli, potrafili zdobyć sobie zaufanie tego ludu, bez różnicy narodowości i przed którymi nikt z tak zwanych działaczy ludowych, małomiasteczkowych i wiejskich, nie potrzebował i nie miał najmniejszej racji kłamać.

Do liczby takich ludzi „małych”, obdarzonych wyżej wymienionymi przymiotami zaliczam siebie i dlatego swoje zdanie, wypowiadam o istotnych powodach, dla których Petlura przegrał sprawę. Na próżno przyjaciele jego zwalają winę na Polskę, że oręża nie dała, że pieniędzy nie dała, że inne państwa tego ruchu petlurowskiego nie podtrzymały.

Nie tu się ukrywała główna przyczyna.

Pierwszy powód przegranej, to był brak ludzi ideowych.

Petlura otoczył się karjerowiczami i bardzo nikły procent miał ideowych ludzi.

Tacy współpracownicy, na prowincji zwłaszcza nie byli w stanie zrodzić narodowego ducha ukraińskiego.

Mówię wyraźnie „zrodzić”, bo na Podolu i Wołyniu tego ducha nigdy nie było, a wszystko to, co stworzył Petlura było sztucznym ukrainizowaniem, które nikogo literalnie tam nie obchodziło.

O szkołach ukraińskich chłopstwo i słyszeć nie chciało.

Odezw i gazet pisanych po ukraińsku nikt z ludu nie czytał. Wydrwiwano język, wyśmiewano strój narodowy żołnierzy petlurowskich. Było to na Podolu i Wołyniu powszechne. Przy takim nastroju mas ludowych, kiedy kto był wspomniał o „wolnej samodzielnej Ukrainie”, to uważano go za prowokatora lub warjata. Wierzono, że: „wróci car”, „będzie Polska”, „będą Niemcy”, na Podolu; uwierzono by, że i Japończycy będą. Ale ani jednego człowieka nie spotkałem na Podolu i Wołyniu w ciągu 20 lat pracy kapłańskiej, który by wierzył szczerze, że kiedyś będzie Ukraina samodzielna.

Trzecia przyczyna: wszystkie rządy ukraińskie ciągle deklamowały chłopom: „ziemia i wola”.

Ponieważ to samo „o ziemi i woli” głosili i bolszewicy, lud wybierał tego, kto był w danym momencie silniejszym i od którego można było jak najwięcej wziąć, a jak najmniej z siebie dać.

Bolszewicy przyszli ze swoim wojskiem i „rekruta” nie wymagali, a Petlurze trzeba było dać go.

Po co? Dla „ziemi i woli?”

Bez żadnego zachodu i dawania rekruta miał to chłop od bolszewików.

Dla sprawy narodowej?

Ależ o tem pojęcia nikt nie miał.

Po czwarte: lud chciał, żeby ktoś mu dał spokój, ład, żeby władze cywilne i wojskowe istotnie broniły sprawy ludu. A wojska petlurowskie różniły się od bolszewicko-żydowskich tylko tem, iż Żydów biły, a lud jednakowo obdzierały.

Po piąte: Petlura się skompromitował w oczach ludu bezpowrotnie – rozkazem swoim o wycofaniu z obiegu złota i carskich pieniędzy. Lud to wręcz nazwał złodziejstwem.

 

2. Major Żymirski (Łyżwiński)

 

Kiedy pułk Hallera przeszedł przez Zbrucz na Podole, w nocy przyszli  do mnie w przebraniu w rosyjskich płaszczach: major Żymirski, Boruta-

-Spiechowicz i kilku innych. Przyjąłem ich z otwartemi rękoma, całem sercem ciesząc się, żem wreszcie zobaczył ludzkie twarze wojskowych!

Tuż, o kilka kroków, drugi dom plebanjalny cały był zajęty przez bolszewików.

Z okien swego mieszkania widzieli, że w nocy w moim mieszkaniu był jakiś ruch niezwykły.

Służba przyrządzała herbatę, sprzątała naczynia.

Zajmowałem tylko dwa pokoiki. W jednym sam spałem, w drugim matka moja, salonik oddałem na szkółkę, gdzie też większość, drogich

moich gości musiała rozlokować się na nocleg. Zmęczeni drogą za długo spali i kiedy dziatwa rano wpadła do Szkółki, ze zdziwieniem otworzywszy buziaki, słyszała, że wojskowi rozmawiają po polsku. Instynkt duszy dziecięcej od razu im podszepnął, że to nie bolszewicy, to „nasi”.

W parę godzin potem w mieście już wiedziano, że jacyś niezwykli goście w nocy przyszli do proboszcza, ubrani byli w uniformy wojskowych rosyjskich, a rozmawiali po polsku. Na  drugi  dzień  żyd  M.  przyszedł  i  wręcz  mi  powiedział:  „wiem, że ksiądz ma u siebie gości oficerów polskich, ja muszę ich widzieć. Oddział bolszewicki, który rozlokował się za miastem na dworcu kolejowym grozi nam, że jeżeli do godz. 2-ej nie zapłacimy kontrybucji bardzo wysokiej, to nas wytruje gazami. Ja muszę poradzić się, co my mamy robić”. Major Żymirski rozwiał obawy pana M. tłumacząc, że ponieważ miasto jest w kotlinie i od dworca oddzielone rzeką, więc mogą Żydzi spokojnie spać, bo z dworca gazy do miasta nie dojdą. Uszczęśliwiony Żydek pobiegł do swoich i treść rozmowy opowiedział. Tuż zaraz na dziedzińcu jak powiedziałem był drugi dom kościelny zajęty przez bolszewików. Na parterze mieszkali bolszewicy-Moskale, w suterenach bolszewicy-ukraińscy. Ciągle się ze sobą kłócili i o dziwo, ciągle, to z jednego, to z drugiego obozu ktoś do mnie przybiegał ze skargą i... groźbą, że „tak dłużej być nie może”. Bolszewicy rosyjscy zapowiadali, że wyrżną Ukraińców, Ukraińcy znowu grozili, że wysadzą w powietrze mieszkających na parterze bolszewików rosyjskich. Major Żymirski rozesłał swoich oficerów w różne strony na wywiady, z których mieli wrócić za parę dni, sam zaś został na probostwie. Agenci moi dali mi znać, że na drugi dzień o godzinie 12-ej rozpoczną się walki uliczne, między bolszewikami rosyjskimi a ukraińskimi.

Sąsiedzi rozpytywali służbę, kto to był w nocy na probostwie i co to jest za gość u księdza.

Kiedy opowiedziałem o tem wszystkiem memu gościowi, major Żymirski, wyjął rewolwer i powiada: „mam siedem kul, sześć wpakuję bolszewikom, a siódmą sobie. Żywcem im się nie oddam. Mogę jedną kulę i dla księdza zostawić, bo jeśli mnie tutaj złapią, to obaj zginiemy nie bardzo lekką śmiercią”.

W czas jednak przebrawszy się niepostrzeżenie wyszedł z probostwa.

W godzinę później zaczęła się strzelanina pod kościołem.

Po wyjściu majora przyszli, na probostwo, bolszewicy, zapytując, kogo przechowuję. Na szczęście, nikogo nie zastali. Na drugi dzień zaczęli się zjeżdżać towarzysze Żymirskiego, Boruta-Spiechowicz i inni, jeden po drugim. Musiałem ich jak najprędzej wyprawić w dalszą podróż, bo probostwo było pod bardzo ścisłą obserwacją.


 

Jak zawsze zapraszam na stronę www.coryllus.pl do sklepu FOTO MAG, do księgarni Przy Agorze i do księgarni Tarabuk, a także do antykwariatu Gryf na Mokotowie (nie pamiętam ulicy). Wszędzie z wyjątkiem Tarabuka jest już książka księdza Mariana Tokarzewskiego „Straż przednia”. 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura