coryllus coryllus
2080
BLOG

Spotkanie w Legionowie czyli o czym zapomniałem

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 37

Wczorajsze spotkanie w Legionowie zaczęło się o 18.30, a zakończyło po 21, było więc standarowo i w zasadzie bez niespodzianek. Pogadanka została nagrana więc pewnie niebawem się ukaże gdzieś w sieci. Ja zaś chciałęm dziś opowiedzieć o tym, co wyleciało mi z głowy wczoraj, a także odnieść się nie niektórych uwag zgłaszanych przez czytelników.

Wśród poruszonych wczoraj kwestii, najważniejsza, ale w konsekwencji nie wygrana całkiem sprawa, to były obchody tysiąclecia państwa i wprzęgnięcie tej rocznicy w propagandę PRL. Jeśli porównalibyśmy ilość zaangażowanych środków i ludzi, którzy w tamtym czasie zajmowali się tak zwaną popularyzacją historii, oraz jakość tego co stworzyli, z tym co dziś przygotowuje się na obchody 1050 lecia państwa, włos powinien nam się zjeżyć na głowie. Najważniejsza rzecz – cała akademia była wówczas wprzęgnięta w tę propagandę. Czy to się komuś podoba czy nie. Do tego wszyscy na tym nieźle zarabiali. Oczywiście państwo komunistyczne miało swoje cele, ale tak jak to powiedziałem wczoraj – komuniści szukali legitymizacji swojej władzy w przeszłości królewskiej, przetykanej purpurą i złotem. Nie zajmowali się kręceniem filmów i pisaniem książek o działaczach robotniczych, bo wiedzieli, że nie ma to najmniejszego sensu, nikt po to nie sięgnie. Ktoś może powiedzieć, że aparat państwowy zmusił akademię do firmowania obchodów milenijnych. Guzik prawda, akademia z największą ochotą się w to włączyła, Czy dziś aparat państwowy reprezentowany przez PiS ma poparcie akademii i czy szykują się jakieś ekstra występy i ekstra produktu na okoliczność 1050 lecia państwa i chrztu? A gdzie tam...dziś akademia ma w nosie państwo, bo zajmuje się genderem, a jeśli coś kogoś interesuje z zakresu historii, to jedynie kwestia czy Piłsudski był lepszy od Dmowskiego czy może na odwrót. Wydarzeniem zaś uświetniającym 1050 lecie chrztu będzie wystawienie, po raz nie wiem który musicalu „Jesus Christ super star”.

Tego się w żaden sposób nie da porównać z działaniami propagandowymi państwa komunistycznego w roku 1966. No, ale komuniści mieli dużo czasu, by się do tej rocznicy przygotować, a nasi nie mają go wcale. To prawda, ale nie do końca. O ile komuniści – powtarzam – szukali legitymacji na swoją władzę w dawnych czasach, o tyle PiS, nie rząd, bo rząd nie jest od tego, ale partia, czyni wszystko, by się od tych „dawnych czasów” odciąć. Tak więc tradycje naszego odrodzonego państwa nie sięgają dalej niż do roku 1918. I to jest uważam dramat znacznie poważniejszy niż różne dziury budżetowe i inne historie.

Moglibyśmy się tym nie martwić wcale i w ogóle nie zaczynać tego tematu, no ale to minister Gliński rozpoczął gawędę o promocji Polski i o tych filmach wysokobudżetowych, na najwyższym poziomie artystycznym, które mają zmienić obraz Polski w świecie. Przyznam, że nieźle wczoraj podrwiliśmy sobie z tych pomysłów. Najlepsze zaś było to, że większość zebranych na sali osób zgadzała się ze mną, jeśli nie we wszystkim, to w zasadniczych punktach na pewno.

Dyskusja po spotkaniu przeniosła się w kuluary i tam jak zwykle padały różne koncepcje i pomysły dalekie od realiów i dalekie od sukcesu, który można osiągnąć tu i teraz niewielkim kosztem. To zaś nas – taki wniosek wypłynął na koniec – najbardziej interesuje – sukces bezwzględny osiągnięty niewielkim kosztem, najlepiej zaś by koszta tego sukcesu ponieśli nasi przeciwnicy. To jest trudno zrozumiałe dla wielu osób myślących wyłącznie emocjami.

Nie lubię, kiedy po spotakniu podchodzi do mnie ktoś i zaczyna mnie badać za pomocą różnych pytań na okoliczność mojej wiarygodności i szczerości moich intencji. To się czasem zdarza i ja tego nie akceptuję, choć staram się być miły. Napisałem 13 książek, wydaję kwartalnik, a wszystko to bez złotówki dotacji, zaangażowałem do współpracy innych, zdolnych autorów, którzy również bardzo się starają. Sugerowanie, że powinniśmy czynić coś innego niż to co robimy do tej pory jest trochę niestosowne. Podobnie jak ciągle przeze mnie słyszalne sugestie, że powinniśmy wreszcie „coś zrobić”. Proszę Państwa, ja i moje otoczenie nie zrobimy już wiele więcej ponadto co wykonujemy do tej pory. To jest, uważam i tak dużo, jeśli ktoś sądzi, że ja czy jakiś inny autor będzie realizował jego osobiste marzenia i obsesje to jest niestety w błędzie. Podobnie błądzą ci, którzy postulują, by wszyscy tak zwani prawicowi autorzy zebrali się w kupę i „coś zrobili”. Co, że spytam? Mamy przeprowadzić zamach stanu? Autorzy są od tego żeby pisać i poszerzać spektrum problemów, które przed ich działalnością były niewidoczne. Innej funkcji nie mają i mieć nie mogą. Autorzy ponoszą spore ryzyko, bo nikt im nie zagwarantuje, że czytelnicy pewnego dnia nie zechcą się na nich obrazić i nie pójdą sobie gdzie indziej. Jeśli ktoś marzy o tym, by zmienić programy nauki historii, lub by wpłynąć na działalność aparatu urzędniczego, niech tworzy organizacje i lobbuje w tych sprawach. Niech podejmuje działania właściwe takim sytuacjom. Autorzy nie załatwią takich spraw. Ponoć na ostatnim spotkaniu Pobudki Grzegorz Braun powiedział, żeby ludzie już przestali gadać, żeby wreszcie coś zrobili. Żaden z autorów nie powie im co, oni zaś – z tego co widzę i słyszę – ograniczają się do konfidencjonalny szeptów w kuluarach.

Figura, którą wiele osób sobie wyobraziło, figura polegająca na tym, że autorzy są reprezenantami biernej i zasłuchanej masy jest fałszywa z istoty i nie daję autorom żadnych szans.

Podobnie jest z tym nieszczęsnym postulatem o zjednoczeniu prawicy. Z faktu, że spotkam się i pogadam z Leszkiem Żebrowskim czy Stanisławem Michalkiewiczem nie wypływa absolutnie nic. Niczego taka pogadanka nie zmieni i niczego nie naprawi. Każdy z nas ma swoją drogę, swoje pomysły i ponosi swoje ryzyko. Żaden z autorów nie ma możliwości wpływania na działalność urzędników. Pomijam już fakt, że wszyscy działamy na absolutnym marginesie, w warunkach skrajnie trudnych. Oczekiwanie, że nasze życiowe dezycje dotyczące prowadzenia tego niełatwego biznesu, wpłyną na losy kraju jest troszeczkę zawyżone.

Jeden z czytelników zapytał mnie wczoraj dlaczego ja sam wydaję swoje książki. To jest pytanie wynikające wprost z niezrozumienia rynku książki. Każdy dziś wydaje sam swoje książki i ja chętnie opowiem o tym jak działa rynek i wyjaśnię dlaczego tak jest. Postuluję to już któryś raz z rzędu, na razie jednak żaden z organizatorów nie zdecydował się na tak ryzykowny temat spotkania. No, ale przyszłość przed nami.

Okazało się, że jutro mogę przyjechać na jarmark Radia Wnet, który odbędzie się w szkole przy ul. Emilii Plater w Warszawie, będę miał ze sobą swoje nowe książki, chętnych serdecznie zapraszam.

 

Zapraszam również na stronę www.coryllus.pl. Do sklepu FOTO MAG, do księgarni Przy Agorze, do księgarni Tarabuk oraz do antykwariatu Gryf przy ul. Dąbrowskiego w Warszawie

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka