coryllus coryllus
4128
BLOG

Edward Woyniłłowicz rozmawia z Piłsudskim

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 2

Jeśli idzie o mnie, to jest rozmowa ta jest jedną z demaskacji ostatecznych. A mam w zanadrzu jeszcze dwie takie, które obrazują dramatyczny stopień niezrozumienia spraw świata tego, przez tak zwanych wielkich. Nie mogłem tego przeczytać drugi raz, podobnie jak nie mogę słuchać bełkotu Jurgiela o obszarnikach i innych bełkotów, na przykład  o innowacyjności. Kuźmiuk ogłosił, że Morawiecki będzie wspierał innowacyjność. A co to  za innowacyjność, którą trzeba wspierać? Ktoś mi może wyjaśnić? Jadę dziś do Radia Wnet, zostawiam Wam ten wstrząsający tekst. Bawcie się dobrze. Wspomnienia Edwarda Woyniłłowicza, część pierwsza dostępnę są na stronie coryllus.pl 

24 czerwca 1920 roku.

Na kwadrans przed naznaczoną godziną byłem już w Belwederze, którego podwórze znalazłem zapełnione karetami i automobilami. Jedni mówią, że to jakieś misje zagraniczne, inni, że to z powodu kryzysu ministerjalnego.

Przychodzi moja godzina, ale mnie nikt nie prosi. Cisną się do głowy wspomnienia w. ks. Konstantego i nocy listopadowej, potem pobytu wielkorządców rosyjskich; bije 2, słyszę jak w sąsiednim pokoju wysyłają do Naczelnika z oznajmieniem o śniadaniu. Nie juściż mam tu siedzieć, aż nim skończą? Porównywam, iż u dygnitarzy najwyższych w Piotrogrodzie tak długo czekać się nie zdarzało, ale na to rządy demokratyczne. Aż wtem wpada adjutant i prowadzi mnie na górę do gabinetu Piłsudskiego. Wyznaję, że byłem ciekawy zobaczyć tę twarz pomarszczoną, z podełba spoglądającą, jak ją zwykle na oleodrukach przedstawiano. Zobaczyłem człowieka średniego wzrostu, prawie bez zmarszczek, raczej z twarzą nalaną, oliwkową, trochę nawet typu mongolskiego. Po podaniu ręki usiedliśmy na 2 obok stojących fotelach i zaczęła się rozmowa, która, pomimo obiadowej pory i tupania adjutantów poza drzwiami, trwała omal całą godzinę, i którą sam przerwałem koło 3, nie chcąc nadużywać posłuchania. Zacząłem od tego, iż jak przed tygodniem udałem się do Mińska po przerwaniu frontu Lepel-Budsław-Głębokie do generała Szeptyckiego po bliższe informacje, słowa prawdy i otuchy o położeniu na froncie, aby przerwać panikę w Mińsku i dać możność dalszej pracy rozmaitym organizacjom społecznym, tak obecnie prosiłem o posłuchanie u Naczelnika Państwa, aby usunąć jeszcze silniejsze przygnębienie, które między ziemiaństwem zapanowało wskutek projektów reform agrarnych, na rozkaz Naczelnika, przez Osmołowskiego zapoczątkowanych. Przygnębienie tem silniejsze, że przerwanie frontu może być już na drugi dzień przez kontrofensywę naprawione, wówczas gdy akt prawodawczy zawsze na dłuższą metę jest obliczony. Zwróciłem uwagę, iż już drugie pokolenie na kresach wyrosło pod jarzmem praw wyjątkowych i miało w swoim katechizmie wypisane, jako grzech główny antynarodowy, pozbywanie się ziemi, i że kiedy, przeżywszy Murawjewych, Kaufmanów, Orżewskich i innych wielkorządców i, utrzymawszy prawie nienaruszony stan posiadania polskiego na Białorusi, doczekaliśmy się nareszcie rządów polskich, ani nam się śniło, że może raptem na nas spaść grom ze strony Macierzy. Trudno nam wierzyć, iżby było wskazane żołnierzowi polskiemu zdobywać kresy na to, aby tam uszczuplić obszar ziemi w rękach polskich będący. Nie wchodząc w szczegóły projektu, naprędce przez Dąbskiego skreślonego, sama chwila zapoczątkowania tej reformy jest niefortunnie wybrana. Wszak Naczelnikowi są niewątpliwie znane zasady budowli betonowych; cienka i na pozór wątła siatka żelazna nadaje tym konstrukcjom główną konsystencję, taką siatką w armiach, stojących na kresach jest młodzież ziemiańska z kresów, bez której armia nasza uległaby bolszewizmowi. Proszę Naczelnika przejechać przez dwory nasze na Białorusi i Naczelnik nie znajdzie tam jednego syna w domu; wszystko to siedzi w okopach, wie za co walczy i całą wagę Kresów Wschodnich dla państwa rozumie. Nasi to synowie głównie ducha w armji utrzymują. Ziemię ojcowską zabrali im bolszewicy, oni krew swą przelewają, aby ją wywalczyć i rodzicom swoim do stóp złożyć, nie juściż do nich ma dojść wieść, że gdy wroga za rubieże przepędzą, to wróciwszy do domów znajdą, iż to, co ojcowie ich przez czas praw wyjątkowych przechowywali i za co synowie głowy swoje kładli, Państwo Polskie im odebrało. Obecnie kwestją bytu dla państwa jest udanie się pożyczki państwowej, którą staramy się usilnie popierać na kresach. Przy tych warunkach, czyż można żądać od ziemianina, którego pozbawiają ojcowizny, aby tracąc swój warsztat pracy, pozbywał się w dodatku gotówki w kieszeni? Może Naczelnik myśli, że to tylko synowie tak ofiarni, a ojcowie poparcia pańskiego nie warci? Proszę Naczelnika przejechać przez dwory nasze i zobaczyć, cośmy, wróciwszy przed 9 miesiącami do domów po inwazji bolszewickiej, bez inwentarzy, narzędzi i wszelkiej pomocy państwowej, dokonali: potrafiliśmy zaorać, zasiać i odłogów prawie nie mamy... Tutaj Piłsudski, który z widoczną niecierpliwością słuchał mego dowodzenia, przerwał z impetem: ,,żadne, najwięcej przekonywające „frazesy” nie zmienią mych poglądów, ani żadna statystyka (o której ani razu nie wspomniałem) mnie nie zmyli. Ziemiaństwo nic nie pracuje na roli, tylko przyszywa orzełki na czapkach i guziki do mundurów, aby zajmować sowicie opłacane posady rządowe. Ziemie leżą odłogiem, porastają brzózkami, a kraj bez chleba!”

Wysłuchałem tego wybuchu cierpliwie, ale gdy skończył, powiedziałem: ,,Naczelniku, pierwszy raz jestem w Belwederze, więc nie mogę się dziwić, że Naczelnik mnie nie zna dostatecznie, ale ci, co mnie znają, wiedzą, że frazesami nie operuję, a za każde swe słowo przywykłem odpowiadać”. I wyznaję, iż przy tych ostatnich słowach z gorączki ręką o stół uderzyłem. Ten epizod poskutkował i od razu zmienił się cały nastrój rozmowy. Widocznie Piłsudski już przywykł do obcowania przeważnie z tymi, którzy go otaczają, od niego zależą i krescytywy oczekują, a tutaj niespodziewanie trafił na człowieka innej miary, niezależnego i zaczęła się rozmowa, że tak powiem sąsiedzka, albo raczej akademicka, między ludźmi odrębnych przekonań i poglądów. Tłumaczył mnie, że klasa ziemiańska musi zejść z pola bytu narodowego, że wszędzie własność większa się kurczy i t. p., co doskonale rozumiałem, ale chciałem, aby ta metamorfoza odbyła się tym sposobem jak na zachodzie, ale nie według modły bolszewickiej. Tłumaczyłem mu, że wcale nie jestem przeciwnikiem reformy agrarnej, owszem, wolę ją nawet przeprowadzać z Piłsudskim, jako Naczelnikiem Państwa, z którym zawsze w ten lub inny sposób porozumieć się można, aniżeli „z suwerennymi” analfabetami w Sejmie, do którego by jeszcze weszli posłowie z Białorusi, wybrani na podstawie 4-przymiotnikowego głosowania i t. p. W biegu dalszej rozmowy Naczelnik zadał mnie pytanie: „Może Sz. Pan nie wie, iż pochodzę z tej samej sfery, co i Pan, albowiem rodzina moja od wieków osiadła na Litwie, musieliśmy tam być nawet poganami, a Sz. Pan pewno był Rusinem”. Odpowiedziałem, iż wiem, że z tej samej sfery, a nawet lepszej, bo ja mam tylko 1 500 dziesięcin, a Naczelnik wiem, że miał 9 000 dziesięcin, jak się o tem w Wilnie onegdaj dowiedziałem, a że nie jestem żadnym żubrem, to Naczelnik musiał się przekonać ze stanowiska, które zająłem podczas konferencji wileńskiej w sprawie uwłaszczenia drobnych dzierżawców, co on z zadowoleniem potwierdził. Na takie próżne tory, gdy rozmowa weszła, a spojrzawszy na zegarek zobaczyłem, iż jest już nie druga obiadowa godzina, ale trzecia nadeszła, pierwszy wstałem i, aby nie odejść z próżnemi rękami prosiłem Naczelnika, aby gdy nowela prawa agrarnego będzie w Wilnie ostatecznie opracowana, przed ostatecznem jej podpisaniem zgodził się wezwać przedstawicieli ziemiaństwa dla wspólnego jeszcze przejrzenia sprawy. Naczelnik odpowiedział, że, o ile to będzie na razie możebne, to przychyli się do mej prośby, wyraził ukontentowanie, że mnie poznał, i, o ile mi się to zdało, w przyjaznem usposobieniu podaliśmy sobie ręce przy pożegnaniu. Wracając do siebie, porządkowałem swe wrażenia. Były raczej ujemne, bezwarunkowo musi to przecież być człowiek niepospolity, bo czemuż on, a nie kto inny zasiadł w Belwederze, ale był to raczej człowiek partji, a nie prawdziwy mąż stanu. Miałem przecież w życiu wiele styczności z ludźmi, którzy w rządach państwa odgrywali decydującą rolę, wychodząc od nich czułem, że miałem do czynienia z ludźmi, u których coś leżało głębszego, coś nowego, a silnego, co mnie imponowało, pomimo, iż nieraz było coś wręcz przeciwnego mojemu światopoglądowi, w tem, co od nich słyszałem, było coś, co mnie zastanawiało i zamyśleć się kazało. Tutaj spotykałem doktryny, a nie argumenty, które by zwalczały moje przesłanki.

 

Przypominam, że 28 kwietnia mam wieczór autorski w Opolu, w bibliotece miejskiej. Będą opowiadał o rynku książki

Przypominam wszystkim zainteresowanym zyskami wydawcom, że w dniach 4-5 czerwca odbywać się będą w Bytomskim Centrum Kultury targi książki, dla których okazją jest 1050 rocznica chrztu Polski. Uczestnicy nie płacą za stoisko, zgłaszać zaś swój udział w imprezie mogą pod adresem info@rozetta.pl. I teraz uwaga! Zostało już tylko jedno miejsce. Jedno miejsce i zamykamy budkę. Jeśli ktoś mimo próśb nie zdecydował się do tej pory, to trudno.


 

Ja zaś zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do sklepu FOTO MAG, do księgarni Tarabuk i do księgarni Przy Agorze oraz do antykwariatu Gryf przy ul. Dąbrowskiego.


 

Na koniec jeszcze krótka pogadanka o targach książki w Bytomiu. Przepraszam wszystkich, za to machanie rękami, ale inaczej nie potrafię i do telewizji się jak widać nie nadaję.


 

http://rozetta.pl/slow-o-targach/


 

http://rozetta.pl/zaproszenie-na-targi/

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka