coryllus coryllus
5314
BLOG

O głębokim znaczeniu słowa nowoczesność

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 85

Miałem wczoraj pogadankę w Radio Wnet, było bardzo ciekawie, a ja jak zwykle mówiłem o organizacjach. Głównie o ziemiaństwie. Tak się złożyło, że na sali był pewien pan, który jest hodowcą koni i o gospodarstwie wiejskim ma pojęcie prawdziwe, a nie takie jak ja. Doszliśmy do ultra ciekawych wniosków, z których najważniejszy jest chyba ten, że od roku 1861 czyli od zadekretowania reformy włościańskiej przez cara, przeszliśmy przez te wszystkie wojny, rewolucje, niepodległości do tego samego co było przed reformą włościańską. No prawie...prawie, bo teraz jest znacznie gorzej. Doszliśmy do gospodarki ekstensywnej, tak wyszydzanej przez wszystkich zwolenników postępu, tyle, że teraz nic co jest na polu i pod nim nie należy już do nominalnego właściciela, ale do banku albo państwa. Upraw nie ma, a Unia płaci nie wartym nic pieniądzem za odłogi. Czyni to celem zdemoralizowania właścicieli, którzy – w większości przynajmniej – ni diabła z tego nie rozumieją, bo dociera do nich jedynie prosty komunikat – jest kasa, nie ma kasy. Teraz zaś po nowej reformie sprawy posunęły się jeszcze bardziej do przodu, oto nie można dokupować ziemi, powyżej 300 ha, nie można jej odsprzedawać ludziom, którzy nie mają papierów rolniczych. Ziemi tej nie można nawet odziedziczyć jeśli się nie jest rolnikiem. I to jest moment najniebezpieczniejszy, bo za chwilę okazać się może, że innych nieruchomości też nie można dziedziczyć, bo nie ma się na nie papierów.

To jest sytuacja prawie identyczna z tą, jaka nastąpiła po roku 1863, czyli po Powstaniu i sławnych carskich ustawach wyjątkowych. Tyle, że teraz nie wieszają. Mamy więc jakby powtórkę tego całego cyklu kredytowo parcelacyjnego, tyle, że bez wojen. Dzięki nowoczesnym narzędziom bankowym, ludzi się dziś jedynie okrada, bez potrzeby ich mordowania. Tak to wygląda na razie, ale jak wiemy sytuacja jest dynamiczna. Teraz w zasadzie należałoby od nowa opisać ten cały cykl, który ma z pewnością jakiś sens finansowy i przynosi komuś zyski, ale z naszego punktu widzenia jest on niezrozumiały, a w większości przypadków niedostrzegalny, bo oglądamy go z wewnątrz, poprzez bardzo słabe optyczne narzędzia.

Proponuję, byśmy się tu dziś zajęli wyjaśnianiem sensów tego procesu – mamy gospodarkę ekstensywną, z tanią pracą, gospodarkę, która utrzymuje kraj, nie eksportuje, na zewnątrz, ale też nie ma takiej potrzeby, bo rynek wewnętrzny jest ogromny. I teraz jeśliby do takiej gospodarki, ktoś wymyślił tanie narzędzia, traktory, siewniki itp., zrobiłby się kłopot na skalę światową, bo wydajność skoczyłaby z miejsca. No, ale nikt tego nie wymyśla, bo po co. Jest pańszczyzna i ona wszystko załatwia, nie ma kredytów, bo są niepotrzebne. To się wszystko razem nazywa zacofanie. Teraz pora na nowoczesność. Trzeba tym wielkoobszarowym rolnikom sprzedać maszyny i wmówić w nich, że należy podnosić wydajność z hektara. Oni za jasną cholerę nie chcą tego złomu kupować, wyjątkiem jest niejaki Piłsudski, ojciec licznej gromadki dzieci, w tym syna Józefa. On kupuje maszyny, inwestuje i zaraz bankrutuje bo maszyny są na kredyt, a wydajność uzyskiwana za ich pomocą, nie jest znów taka duża. Piłsudski musi się przeprowadzić do Wilna i tam utrzymywać rodzinę z różnych interesów. Jego syn przez operacje papy nabiera na całe życie wstrętu do klasy ziemiańskiej, która – Bóg świadkiem – nic złego mu nie zrobiła. Nie ich wina, że ktoś ma ojca idiotę.

Opór właścicieli wielkoobszarowych gospodarstw powoduje następujące efekty – nasilenie się propagandy „postępowej”, w której oskarża się tychże właścicieli o wszystko co najgorsze, od handlu wiejskimi dziećmi począwszy, na „psuciu dziewek” kończąc, potem zaś rozpoczynają się przygotowania do podziału tychże areałów, co zwykle określa się zwrotem – nasilenie nastrojów patriotycznych. Na koniec wybucha lokalna wojna, w naszych okolicach nazywana zawsze powstaniem. Po wojnie wprowadza się ustawy wyjątkowe i zakazuje handlu ziemią, a grunta tych, co choćby przez przypadek stali obok jakiegoś powstańca zostają rozparcelowane. Robi się ruch w interesie.

Po takiej operacji, nauczeni doświadczeniem właściciele największych gospodarstw, bo tylko tacy już zostali, reszta zamieniła się w inteligencję miejską, albo w proletariat, idą po rozum do głowy i przeczekawszy najgorsze, zakładają bank oraz towarzystwo rolnicze, które pozwala na różne operacje zakupowe, w tym także na kupno tych maszyn, co to służą podniesieniu wydajności. Wiedzeni fałszywą, niestety intuicją, sądzą, że to koniec procesu parcelacji i w tym miejscu sprawy staną, oni zaś przewidziawszy o co chodzi, zabezpieczą się na przyszłość przed różnymi atakami. Mają w końcu bank i sobie radzą. Tak powstała jedna z najbardziej nowoczesnych organizacji gospodarczych na ziemiach zabranych, czyli Towarzystwo Rolnicze prowadzone przez Edwarda Woyniłłowicza. Chwilę później powstały inne towarzystwa i w kraju była już sieć towarzystw, czyli silna organizacja gospodarcza, która – z której by jej strony nie oglądał – materializowała idee tej, tak zwanej nowoczesność, o której piali pod niebiosa, wszyscy postępowi inteligenci bez pieniędzy pozostający na łasce i niełasce żydowskich wydawców prasy rozrywkowej. Zdziwilibyście się, gdybyście wiedzieli ile było tych tytułów, w niewielkim w końcu Królestwie Polskim. Ziemianie nauczyli się czegoś po doświadczeniach pierwszej parcelacji, nazywanej mylnie powstaniem, tak im się przynajmniej zdawało. Okazało się jednak, że nie o to idzie. Co innego jest celem, chodzi mianowicie o to, by była nowoczesność prawdziwa. Nie taka, jaką zrobił Woyniłłowicz z kolegami, ale taka jaką robił stary Piłsudski. Na to zgody być nie mogło. Rozpoczął się więc nowa podgotowka propagandowa. Tym razem szło o dobro tych spędzonych do fabryk, zbiedniałych chłopów i wysadzonej z siodła szlachty. Nazwano toto socjalizmem. Była to rzecz tak samo fałszywa jak ta poprzednia i tak samo bazująca na tłumie oszukanych biedaków i frajerów. Wobec jednak istnienia organizacji tak nowoczesnych, skutecznych i silnych jak organizacje ziemiańskie nie szło tego socjalizmu wprowadzić tak po prostu. Nikt go nie chciał, pracujący w fabryce były chłop chodził co niedzielę do kościoła, a socjalizmu z kościołem nie pożeni, mowy nie ma. Pracujący w fabryce były szlachcic zagrodowy chował pieniądze z nadzieją, że otworzy za nie warsztat ślusarski dla syna. Coś trzeba było w tym socjalizmie zmodyfikować, żeby był skuteczny. I wtedy nadjechał czerwony tramwaj, z którego wysiadł Józef Piłsudski, syn tego Piłsudskiego, co to wiecie....tego co chciał być nowoczesny. I powiedział jedno słowo – niepodległość. No i już było wiadomo, że sprawa jest na dobrej drodze. Ziemianie na to – co było do okazania we wczorajszym tekście – rzekli - miły panie, my się przyłączamy, nasi synowie walczą, my wykładamy pieniądze, ziemia jest podzielona przez poprzedni reżim, po co niszczyć dobrze działające, nowoczesne organizacje? Po co oddawać wrogom dobrą ziemię i pracowitych ludzi mieszkających za Berezyną? Na co mesje Piłsudski rzekł w swoim, tak lubianym przez jego kolegów, pardon, towarzyszy stylu – gówno się znacie panowie na gospodarce, mój świętej pamięci papa, ho, ho, ten to się dopiero znał. I nastała nowoczesność prawdziwa, którą w latach trzydziestych Wojciech Kossak skomentował słowami następującymi – dziś, przez podatki i inne obciążenia, nikt z ziemian nie domyśla się nawet, jakim dobrodziejstwem był majątek ziemski przed I wojną.

Czy to był już koniec nowoczesności? A gdzie tam. We wczesnych latach socjalizmu, kiedy oni wszyscy – mam na myśli tak zwanych działaczy – starali się dotrzeć do robotnika i namącić mu w głowie, w partii razem z Piłsudskim był niejaki Dzierżyński. Też szlachcic, też miał ojca kochającego nowoczesność, tyle, że tamten miał mniej do stracenia, przez co nie wariował tak strasznie, jak tata Piłsudskiego. Po nowoczesności a la Piłsudski, przyszła kolej na nowoczesność a la Dzierżyński i ona również została poprzedzona podgotowką propagandową, a następnie wojną. Potem zaś była Unia Europejska, a przed nią pewien moment luzu, kiedy to wszystkim zdawało się, że teraz to już będzie można trochę tej ziemi wokół siebie zgromadzić. No nie można, bo przez ostatnią ustawę znów jesteśmy w czasach Murawiowa w Wilnie, znów obowiązują ustawy wyjątkowa i nic można nic dokupić. Aha, przepraszam, mamy dziś trochę więcej perfidii niż wtedy, bo wszyscy klepią naokoło, że Kościół może zwiększać areał, albowiem jest ten zapis o związkach wyznaniowych. Kościół niczego nie kupi i nie będzie tego obrabiał, bo nie ma kim. Musiałby, niczym stary Piłsudski zaciągnąć kredyt na maszyny. No i znaleźć wykwalifikowanych ekonomów. Za to wszystko trzeba płacić, rynek zaś żywności jest zawalony tanimi produktami z zagranicy. Gdzie Kościół będzie sprzedawał te płody ziemi? Czy ktoś się nad tym zastanowił? Całe szczęście, prócz Kościoła, są jeszcze inne związki wyznaniowe i one na pewno zajmą się naszą, a teraz już niczyją ziemią. I to będzie kolejny etap, tym razem ludność miejska zostanie wypędzona z powrotem na wieś, bo w miastach i tak nie ma pracy. Maszyny są w cholerę drogie, a praca w Polsce będzie tańsza, bo związków wyznaniowych nikt nie zapyta czy te kobieciny co zbierają truskawki na polu liczącym 300 ha, mają opłacony ZUS i są ubezpieczone. O to jestem spokojny. A co jeśli naród z miasta nie zechce wyjść na pole? Już wy się nie martwcie, tramwajów ci u nas dostatek.

Żeby jakoś ładnie spointować nasze rozważania i przekonać Was ostatecznie, że mam rację i wszystko wygląda tak samo jak kiedyś opowiem jakimi interesami parał się stary Piłsudski. Oto przychodzi moment, że syn jego Józef, podobnie jak inni socjaliści, jedzie do Londynu, by tam objąć posadę w wydawanym w języku polskim piśmie „Przedświt” organie krzewiącym we wszystkich trzech zaborach idee nowoczesności i tego całego socjalizmu. Stary mówi na to – miły Ziuku – zrobimy interes. Jak już się zmęczysz tym pisaniem i redagowaniem tekstów postępowych, to weź tę skrzynkę, do której naładowałem najlepszych, litewskich wędlin i sprzedaj to wszystko. A jak zabraknie, telegrafuj do Wilna, ja zaś będę dosyłał. Taką to nowoczesność wymyślił stary Piłsudski. Dziś, jak sami wiecie, wiele osób tak czyni – sprzedają polskie wędliny w Londynie i mają z tego jakiś grosz. On chciał tak samo. Ten jego syn był jednak wyjątkowo nierozgarnięty i zamiast porzucić socjalizm dla handlu mięsem, zrobił odwrotnie. Te zaś wyroby co były w pierwszej skrzynce, towarzysze zjedli w czasie gorących dysput o nowoczesności i postępie. Ja zaś, powiem Wam w tajemnicy, wiem go opchnął ostatni kawałek polędwicy litewskiej. Nigdy byście nie zgadli kto. Zrobił to Karol Libknecht, towarzysz walki Różny Luksemburg. Do ustalenia pozostaje jedynie, czy ten stary, żydowski prowokator zeżarł tę polędwicę w piątek, żeby było nowocześnie i postępowo, czy może w niedzielę.

 

Na stronie www.coryllus.pl macie to wszystko co opisałem w formie znacznie rozszerzonej i bogatszej w szczegóły. Sprawy te opisał Edward Woyniłłowicz w swoich wspomnieniach.

 

Przypominam, że 28 kwietnia mam wieczór autorski w Opolu, w bibliotece miejskiej. Będą opowiadał o rynku książki

 

Przypominam wszystkim zainteresowanym zyskami wydawcom, że w dniach 4-5 czerwca odbywać się będą w Bytomskim Centrum Kultury targi książki, dla których okazją jest 1050 rocznica chrztu Polski. Uczestnicy nie płacą za stoisko, zgłaszać zaś swój udział w imprezie mogą pod adresem info@rozetta.pl. I teraz uwaga! Zostało już tylko jedno miejsce. Jedno miejsce i zamykamy budkę. Jeśli ktoś mimo próśb nie zdecydował się do tej pory, to trudno.


 

Ja zaś zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do sklepu FOTO MAG, do księgarni Tarabuk i do księgarni Przy Agorze oraz do antykwariatu Gryf przy ul. Dąbrowskiego.


 

Na koniec jeszcze krótka pogadanka o targach książki w Bytomiu. Przepraszam wszystkich, za to machanie rękami, ale inaczej nie potrafię i do telewizji się jak widać nie nadaję.


 

http://rozetta.pl/slow-o-targach/


 

http://rozetta.pl/zaproszenie-na-targi/

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka