coryllus coryllus
3157
BLOG

Dzień książki i praw autorskich

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 95

Dziś przypada Międzynarodowy dzień książki i praw autorskich. Miałem co prawda, nie robić już żadnych promocji, ale pomyślałem, że skoro jest taka okazja, to może ostatni raz. Jedna, weekendowa promocja na niektóre tytuły. Nie na Edwarda Woyniłłowicza rzecz jasna, bo jest on zbyt świeży, ale na kilka innych. Będą o 10 zł tańsze. Dzień ten jest też wyjątkowy z tego względu, że gazownia wydała coś, co się nazywa gazeta pisarzy. I to jest rozpacz prawdziwa oraz przypieczętowanie klęski, która nadchodzi. Żeby wskazać czytelnikom pisarzy nie wystarczy już recenzja, nie wystarczy witryna księgarska czy internetowa, nie wystarczy dobra okładka i ciekawa treść. Całą gazetę trzeba zrobić, żeby ci biedni, nikomu nieznani ludzie mogli się polansować przez chwilę. Jeszcze raz więc powtórzę – system dystrybucji i promocji książek, z którego wyeliminowano moment zysku – poprzez dotacje i moment sławy – poprzez nachalną promocję nie może się utrzymać. Czytelnicy nie przyjdą. Jesteście w teatrze wypełnionym klakierami, a i oni wkrótce uciekną. To, że macie pełne kieszenie nic nie znaczy. Pokazują tam tych pisarzy rzekomych i na pierwszym planie jest oczywiście uśmiechnięty Kuczok.Do tego jakaś pani, która mówi, że jest pisarką trójjęzyczną. Pisze po polsku, po niemiecku i trochę po angielsku. To jest naprawdę fantastyczne, polska pisarska, która pisze po angielsku. Jesteśmy w przeddzień jakiejś kosmicznej katastrofy, jakiejś rewolucji w kubku z serkiem homogenizowanym. Pisarze piszący jednocześnie w trzech językach!!! Już to chyba pisałem, ale jeszcze powtórzę. Kiedy mieszkałem w internacie miałem różnych dziwnych kolegów. Byli to w większości mitomani, którzy swoje mrzonki i iluzje nazywali planami życiowymi albo marzeniami. Co drugi chciał pisać książki, a jeden nawet chwalił się, że pisze trzy książki naraz, wszystkie o Dzikim Zachodzie. Jedna z punktu widzenia kowbojów, druga z punktu widzenia Indian, a trzecia bez punktu widzenia. Nigdy w życiu bym nie przypuścił, że świat zejdzie na taki poziom infantylizmu, jaki w roku 1985 reprezentował mój kolega Fazi, kompletnie oszalały mieszkaniec internatu Technikum Leśnego w Biłgoraju. No, ale jak widać świat tam właśnie się znajduje, a Fazi, gdyby pozostał przy swoich literackich planach miałby dzisiaj spore szanse jako autor lansowany przez gazownię obok Kuczoka i reszty. Zostawmy ich samym sobie, nie wspomagają sobie tę twórczość i innowacyjność nie wspomagają i niech tłumaczą jeden drugiemu, że czytelnik nie dorósł do konsumpcji ich dzieł. My musimy robić swoje.

Tak więc dzisiaj i jutro na stronie www.coryllus.pl mamy promocję na niektóre tytuły. Musicie sprawdzić na jakie, bo ja jadę zaraz na jarmark Radia Wnet. Tam także książki będą tańsze. Zapraszam.

Mam jeszcze niespodziankę. Oto kolejny fragment wspomnień Edwarda Woyniłłowicza, znowu o tym, jak wolna Polska obeszła się z Kresami w roku 1921.

 

 

4 kwietnia 1921 roku.List z domu od mego rządcy Zmitruka. Gdy go doszła wiadomość, że odbierają od nas Puzów, który nam linją rozejmową był odstąpiony, i że cała jego praca ku przygotowaniu gospodarki na wiosnę, wszystkie niewygody, trwogi i zabiegi, poszły na marne, wziął rewolwer, aby sobie życie odebrać. Na szczęście wchodząca panna służąca p. marszałkowej go powstrzymała. Przedtem pisał o śmierci matki swojej, dawniejszej praczki naszej Pauliny, osoby prawie 90-letniej, która na łaskawym chlebie w Sawiczach mieszkała, aż bolszewicy zabrali jej krowę, wieprza i ją samą wypędzili do wsi Bratkowa, też przez bolszewików zajętej, gdzie u córki zmarła, a syn o parę wiorst od niej mieszkający nie mógł nawet być na jej pogrzebie, jako kordonem oddzielony. Znowu zgarnianie niedobitków mienia i uchodzenie gdzieś w głąb terytorjum Polsce przysądzonego. Otrzymałem wezwanie do Warszawy na 8 kwietnia, może uda się nawiązać rokowania o sprzedaż akcyj rzeźni miejskich, co by nam warunki egzystencji dalszej ułatwiało. Warunki traktatu ryskiego z dnia 18 marca dokładnie w „Rzeczypospolitej” podane, nie pozostawiają żadnej wątpliwości, że moje Sawicze i Puzów odchodzą do Białorusi sowieckiej.

W Warszawie trafiłem na ogólne zebranie „Związku Polaków z Kresów Białoruskich”, któremu, jak zazwyczaj przewodniczyłem (10 kwietnia). P. Barylski, przewodniczący w jakimś komitecie, mającym na celu sprawy więźniów polskich w Moskwie, zdawał sprawę z warunków bytu tych nieszczęśliwych u bolszewików i z własnego kilkumiesięcznego w więzieniu butyrskiem zamknięcia. Ponieważ rzadko kto z obecnych nie miał w rodzinie własnej osób, które przez to samo przechodziły, sprawozdanie jego niezbyt wielkie wzbudziło zajęcie; ciekawszem było zestawienie warunków, w których się znaleźli powracający więźniowie, gdy się znaleźli na kresach i w Warszawie. Sprawozdawca z wielkiem rozrzewnieniem wspominał przyjęcie więźniów w Baranowiczach, które, jak się wyraził, zniewoliło ich zapomnieć o przeżytej niedoli wśród tej serdecznej atmosfery, wśród tej pieczy o najmniejszych potrzebach, któremi ich otoczyli kresowcy. W Warszawie pociąg ich zatrzymano o dwie wiorsty od dworca, nikt ich nie spotkał, ani o nich się nie zatroszczył. Matki, niosące dzieci, musiały iść pieszo do dworca, dźwigając tobołki; chorzy przystawali w drodze. Prosił więc zebranych, aby swojemi wpływami u władz i społeczeństwa miejscowego postarali się wyrobić lepsze warunki przyjmowania powracających więźniów, przeważnie kresowców, w Warszawie. Podziękowaliśmy mówcy za sprawozdanie, lecz podkreśliliśmy, iż, jako świeżo przybyły, nie orjentuje się w jakiem środowisku przemawia. Gdyby kresowcy mieli jakie wpływy w sferach rządzących lub poparcie w społeczeństwie polskiem, nie widziałby on w zebraniu tylu twarzy wymęczonych, beznadziejnych, które się tylko spotyka u ludzi bezdomnych. Gdyby mówca pożył w Warszawie, przekonałby się, jak kresowiec jest tu niechętnie spotykany, jak go unikają, tak, jak się unika tych, którym się krzywdę wyrządziło. Warszawa chciałaby o kresach, rzuconych dobrowolnie na żer bolszewikom, zapomnieć, Warszawa cieszy się pokojem, kosztem kresów osiągniętym i tylko rachuje zyski, jakie z otwartej granicy rosyjskiej osiągnąć potrafi. Jeżeliby np. niespodzianie wyszedł dekret, usuwający kresowców z Warszawy, nikogo by to nie zadziwiło przy panującym nastroju. Na trybunę wszedł prezesKomitetu Obrony Kresów, Wasilewski,i z ciężkiem uczuciem zaznaczył, że organizacje kresowe miały fundusze i chciały urządzić dla wracających punkt obiadowy, urządzić dla nich czytelnię i t. p., ale otrzymały od władz formalne oświadczenie, że jest na to organizacja rządowa „Jur” i że organizacjom kresowym do tego wtrącać się nie należy.

Ponieważ na zebraniu był obecny mecenas Porębski, który jako delegat kresowców jeździł do Rygi, podjąłem sprawę traktatu pokojowego z dnia 18 marca, w którym interesy kresowców zupełnie zaniedbane zostały, a specjalnie tych, którzy na terytorjum Kongresówki się schronili, czyli prawie wszystkich, albowiem § VI głównie tyczy się tych, którzy znajdują się na terytorjach Białorusi i Ukrainy. Mecenas Porębski naprzód protestował, że źle interpretuję tekst traktatu, a gdy odczytaniem tekstu słowa swoje potwierdziłem, dowodził, że w „Rzeczypospolitej” omyłkowo było wydrukowane. Nie chcąc pogłębiać i tak ciężkiego i beznadziejnego nastroju zebrania, odłożyłem wyjaśnienie do bytności mojej w prezydjum naszych organizacyj na Długiej. I tam jeszcze spotkałem się z zarzutem pesymistycznej interpretacji, aż dopiero interpelacja posła Seydy na posiedzeniu komisji sejmowej spraw zagranicznych w dniu 11 kwietnia, mojemi prawie słowami wypowiedziana, oprzytomniła zainteresowanych, a rzecz znamienna, rząd przyznał się do niemożności wyjaśnienia sprawy i polecił ks. Sapieże przyśpieszyć dochodzenie. Z tego jednego faktu wywnioskować można, jak dalece Joffe wiedział, czego chce, jak dalece delegacja ryska polska stała niżej od rosyjskiej, skoro nie rozumiała, co podpisuje i jak jej sprawy, tyczące się kresów, były obojętne. Niewyjaśniona też i dotychczas pozostała sprawa, czy nam kresowcom, dla obrony naszych spraw majątkowych, wskazane jest lepiej brać świadectwo w odnośnych urzędach, że jesteśmy obywatelami polskimi, czy też raczej uważać siebie za poddanych Bolszewji i, korzystając z praw opcji prosić o przyjęcie do poddaństwa polskiego, ponieważ optanci mają zastrzeżone traktatem pewne prawa majątkowe, zaś obywatele polscy korzystają w Bolszewji tylko z praw najbardziej uprzywilejowanych narodowości. Jaki w ogóle nastrój panował dla kresowców w Warszawie, dosyć będzie stwierdzić, że, gdy w komisji sejmowej była podjęta sprawa obrony mienia kresowców w Bolszewji i omawiano, azali nie należy przed ratyfikacją pokoju sprawy tej poruszyć, większością jednego głosu interpelacja zamierzona upadła i co dziwniejsza, jakoby tym jednym głosem był poseł Kamieniecki, widocznie antykresowym duchem zarażony. Więc też z wielkim aplauzem sprawa pokoju w Sejmie przeszła: zgrzytem tylko było, wyrzucone przez obecnego na galerji sejmowej hr. Henryka Grabowskiego, prawnuka po kądzieli Reytana, słowo „hańba” i wyrzucone przez niego na głowy posłów sejmowych proklamacje. Demonstrant został przez milicję zatrzymany, a pisma warszawskie zajście zbagatelizowały, jako tylko niewłaściwe zakłócenie porządku obrad sejmowych. Traktat był trzy razy odczytany i ratyfikowany. Cześć wam, posłowie suwerenni, za 4 rozbiór kraju! Zaiste, dziwne to jest niezrozumienie całej ważności kresów dla Polski, tak ze strony władzy, jak społeczeństwa w Warszawie i ciągłego lekceważenia interesów kresowych, graniczące nieraz z niesumiennością, że się powołam chociażby na fakt następujący: 3 listopada 1918 r. był wydany dekret o pierwszej pożyczce państwowej, która miała być wypłacona dłużnikom 1 listopada 1919 r. „w takiej walucie, w jakiej wydana została, a jeśli będzie ustalona inna waluta w państwie, to w takiej walucie”. Koroniarze i wielkopolanie subskrybowali naturalnie w markach; galicjanie w koronach; kresowcy w rublach. Ponieważ państwo gwałtownie potrzebowało pieniędzy, a myśmy jeszcze nie wiedzieli, że będziemy, jako „wrzód białoruski’’ operowani, szła między nami silna propaganda możliwie usilnej subskrypcji i chude kieszenie białoruskie wypróżniały się do dna. Nie będę mówił już o tem, że kwestja walutowa i dotąd nierozstrzygnięta. Nie o to nawet chodzi, że gdyśmy, wracając chwilowo do siedzib naszych w jesieni 1919 roku i, licząc na sukurs w zwróconej według dekretu 3 listopada 1918 r. pożyczce, pomocy tej nie otrzymali, bo może Skarb nie był w możności wypłaty, ale niesprawiedliwość w tem nie do darowania, że ta niesłowność tyczyła się tylko kresów. Kto wniósł pożyczkę w markach, ten mógł ją otrzymać w terminie ogłoszonym 1 listopada 1919 r. Więc pomocy pozbawieni byli tylko ci, którzy jej najwięcej potrzebowali, zatem kresowcy. I rzecz znamienna; gdy chciałem tę sprawę podjąć w prasie, żadne pismo nie chciało przyjąć mej interpelacji i nawet p. Niemojewski, niby w sądach swoich niezależny, nie chciał iść przeciw ogólnemu prądowi lekceważenia spraw kresowych. Nie bardzo świetnie dzieje się i na tych kresach, które objęte zostały przez Najjaśniejszą Rzeczpospolitę. Przy ordynacji nieświeskiej pozostały jeszcze dwa klucze, albański i radziwiłłmontowski, zniszczone kompletnie. Zarząd główny wydał z górą siedem miljonów na kupno uprzęży, nasion i t. p., aby z całą siłą na wiosnę warsztat rolny uruchomić. Podczas mego pobytu w Warszawie wpadł przysłany urzędnik ordynacki po informacje, czy warto orać i siać, czy może lepiej nakłady zlikwidować. Czemu? Bo wskutek dekretu sejmowego z dnia 17 stycznia o kolonizacji kresów żołnierzem polskim, oddziały wojskowe samorzutnie zajmują majątki, nota bene te, które są najlepiej zagospodarowane, dzielą „stante pede” pośród szeregowców, a że ci nie mają ani czem urabiać, ani ochoty do pracy, więc od siebie poddzierżawiają miejscowym włoscianom. Losowi temu uległy zdrenowane, zirrygowane Szczorse chreptowiczowskie, Zamirze ks. Światopełk-Mirskiego, Korelicze hr. Puttkamera na Białorusi, majątki hr. Stanisława Czackiego na Wołyniu i wiele innych. Wprawdzie jakoby posłano instrukcję z Warszawy zaprzestania tych eksproprjacyj, ale dekret sejmowy pozostaje dekretem i czeka odpowiedniej chwili dla wprowadzenia w życie.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura