coryllus coryllus
4217
BLOG

Grona Giewu

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 86

Myślałem wczoraj przez cały dzień o tych pisarzach, co to ich gazownia ściągnęła do robienia gazety, a co miało zapewne wskazać czytelnikom książek czyje dzieła mają brać do ręki, jak już wejdą do księgarni. Nie wiem kto wpadł na ten pomysł, ale sądzę, że powinni mu przynajmniej pogrozić palcem, jeśli nie wyrzucić. Po pierwsze – gazownia nie ma wpływu na hurtową dystrybucję książek – a więc nie może sugerować nikomu co powinien kupować w księgarni. Nie wiedzą redaktory co tam jest po prostu. Mogą jedynie zgadywać, że ten cały Nesbo z literką „o” przekreśloną w poprzek na końcu nazwiska. Po drugie, nawet największa moc gazety nie przekłada się nigdy wprost na promocję nazwisk i książek. Kuczok, żeby o nim pamiętali musiał się swego czasu ożenić z Passent Agatą i to jest dopiero poświęcenie, proszę Łaskawych Państwa. A jaka dynamika przy tym. Co najmniej przez pół roku pisali wszyscy o tym małżeństwie, a następnie o rozwodzie. I to mogło mieć rzeczywiście jakiś wpływ na sprzedaż. Jednorazowa akcja typu – wydajemy numer dziennika, nie ma takiej mocy, bo dziennik żyje dzień, jak nas kiedyś pouczył Ernest Skalski redaktor z pewnej znanej gazety.

Tak więc myślałem sobie o tych pisarzach i nagle przyszedł mi do głowy tytuł. Ten co go widzicie na samej górze. No, a jak mi już przyszedł do głowy to od razu kliknąłem w notkę wiki poświęconą autorowi powieści „Grona gniewu”, niejakiemu Steinbeckowi i zobaczyłem tam rzeczy niezwykłe, zagadkowe i trudne do zinterpretowania. I tym właśnie drodzy – że pojadę klasykiem – będziemy się zajmować dziś.

Ja książki Johna Ernesta Steinbecka lubiłem bardzo. To znaczy lubiłem powieść „Na wschód od Edenu” i lubiłem serial nakręcony na jej podstawie. Największy czarny charakter grała tam późniejsza doktor Quinn. I myślę sobie teraz ileż się ona biedaczka musiała nachodzić, żeby wyjść z tego zawodowego dołka, w jaki wepchnął ją ten serial. No, ale udało się i świat zapamiętał ją jako doktor Quinn, a nie jako Cathy. No chyba, że coś pokręciłem i to był kto inny.

Wracajmy jednak do powieści. Otóż powieść „Na wschód od Edenu” nie jest, z niezrozumiałych powodów, uważana za najlepsze dzieło Johna Ernesta, za takowe bowiem uchodzi książka z roku 1939, czyli te całe „Grona gniewu”. Ja tę książkę przeczytałem raz i raz obejrzałem film nakręcony na jej podstawie przez Forda. Uważam, że było to poświęcenie duże, nie powiem, że zrobiłem te dwa wyczyny o jeden raz za dużo, bo jednak czegoś się tam dowiedziałem, a poza tym myślałem o tej książce często, do dziś właściwie i zastanawiałem się dlaczego ona jest tak załgana.

Nie jest łatwo dowiedzieć się kim był w rzeczywistości John Ernest Steinbeck. Oto wiemy na przykład, że nie lubili go intelektualiści z campusów, bo jego proza była za mało intelektualna – tak pisze wiki. Co to do cholery może znaczyć? A proza Hemingwaya to jaka jest? Intelektualna? A tego trzeciego? No, ale o Steinbecku tak piszą. Że niby noblista, ale trochę na wyrost. Ciekawe co by powiedzieli o Kerteszu, albo o Szymborskiej. Steinbeck oczywiście popierał wojnę w Wietnamie i za to go nie lubili, ale zanim ją poparł zapisał w swoim życiorysie piękne karty, które powinny podobać się towarzyszom intelektualistom z uniwersytetów, nawet Żydom.

Dwa lata przed napisaniem swojej najsłynniejszej i najlepszej powieści, która przyniosła mu nagrodę Nobla w roku 1962 odwiedził Steinbeck Rosję radziecką i napisał nawet cykl reportaży. Nie był on nigdy tłumaczony na język polski, a więc sądzę, że jak będziemy robić rosyjski numer Nawigatora, trzeba będzie umieścić tam jakiś fragment. Ja nie wiem co jest w tych reportażach, ale sądzę, że coś bardzo dla Rosji radzieckiej pochlebnego. Gdyby było inaczej, rok 1939, rok klęski wrześniowej w Polsce, nie zaowocowałby taką ważną społecznie książką jaką bez wątpienia są „Grona gniewu”.

Tak jak to powiedziałem w ostatniej pogadance w radio Wnet, nie mogę się pozbyć wrażenia, że powieść ta nie opowiada o latach wielkiego kryzysu na środkowym zachodzie, ale mówi o czymś zupełnie innym. O tym mianowicie, że rodzina biedaków może żyć i walczyć o swoje nawet wtedy kiedy banki odbiorą im ziemię. Jest to co prawda tragedia, ale banki to jednak siła wyższa, coś w rodzaju Opatrzności.

Powieść ta, jest momentami tak tandetna, że nie sposób tego wytrzymać. W końcówce zaś matka, której umarło dziecko, karmi piersią dorosłego, umierającego z głodu mężczyznę. Być może w roku 1939 były to normalne estetyczne standardy, jeśli idzie o powieść amerykańską, poza tym motyw jest stary, antyczny chyba nawet, więc ma to jakieś osadzenie w kulturze. Jako jednak coś, co ma podkreślać autentyczność dzieła i jego surową prawdę trochę się nie sprawdza, jest po prostu dęte mówiąc wprost. No to po co została napisana ta powieść? Jeśli w Polsce, na terenach, które produkują żywność dla sporej części globu, wykonuje się operację depopulacji, a czyni się to rękami Niemców i Rosjan, jeśli dewastuje się kwitnące gospodarstwa i niszczy zasiewy, jeśli wpędza się w nędzę miliony ludzi, to może zachodzi potrzeba by czymś to propagandowo przykryć? Ktoś mógłby na przykład, sam z siebie, bez zlecenia zacząć opisywać różne okropności, odbywające się w Europie Wschodniej i nakręcić jakąś niezdrową koniunkturę. Kiedy uwaga publiczności zwrócona jest w inną stronę, nie ma takiej obawy. No, a w roku 1939 publiczność amerykańska interesowała się niezwykłą i bardzo wiarygodną powieścią Johna Ernesta, który opisał życie biedaków w Kalifornii i dostał za to nagrodę Pulitzera w roku 1940.

I teraz najlepsze. Nigdy byście nie zgadli na jaki język przetłumaczono tę powieść najpierw. Nawet nie próbujcie. Powiem Wam zresztą od razu – na niemiecki. Oto w roku 1939 wybucha ta straszna wojna, towarzysze radzieccy wraz z towarzyszami Niemcami podzielili Polskę. Ci sami Niemcy zajęli rok wcześniej Czechosłowację, z której pewien brytyjski urzędnik wywozi setki żydowskich dzieci, żeby uniknęły holocaustu, a tu nagle laureat nagrody Pulitzera wydaje w tychże strasznych, hitlerowskich Niemczech swoją książkę. Okay, powie ktoś, on miał niemieckie korzenie, może po znajomości mu to załatwili. No dobra. Czy wiecie jaki był drugi język, w którym wydano tę powieść? Nie zgadniecie. Nawet nie próbujcie. Powiem wam zresztą od razu – norweski. Oto nagrodzona Pulitzerem powieść amerykańska, ukazująca życie biedaków w obozach pracy ukazuje się jednocześnie prawie w hitlerowskich Niemczech i w okupowanej przez Niemców Norwegii. No dobrze. Czy wiecie jaki był trzeci język, w którym opublikowano tę powieść? Nigdy nie zgadniecie, nawet nie próbujcie. Zresztą powiem Wam od razu – włoski. Nic nie zmyślam, tak było i tak piszą w wiki. Oto kalendarium – 1940 – nagroda Pulitzera, w tym samym roku przekład na niemiecki i na norweski, a następnie na włoski.

Ktoś powie – nie podniecaj się facet, w roku 1940 kiedy Brytyjscy urzędnicy już uratowali te żydowskie dzieci z Czechosłowacji, USA nie przystąpiły jeszcze do wojny. Można więc było wydawać w Niemczech co się chciało z amerykańskiej prozy. No dobrze, a czy wiecie w którym roku wydano książkę Steinbecka w Niemczech po raz drugi? Nigdy nie zgadniecie, nawet nie próbujcie. Zresztą powiem Wam od razu – w 1943. Wtedy wojna już była, prawda. Nie z Niemcami co prawda, ale z Japonią, ale była i USA były w obozie koalicji antyhitlerowskiej.

Na języki inne, takie jak francuski, turecki, rosyjski i polski, książkę Steinbecka przetłumaczono dopiero po wojnie, kiedy zaczęto u nas budowę realnego socjalizmu. Sam zaś autor został ogłoszony wybitnym pisarzem, piewcą surowego życia robotników. W roku 1963 odwiedził nawet Polskę i polował w Białowieży z samym Igorem Newerly, co zostało uwiecznione na zdjęciach. Wtedy też dziennikarze polscy złożyli na jego ręce kondolencje z powodu zamordowania prezydenta Kennedy'ego.

Mamy więc dwie kwestie do rozważenia – czy powieść „Grona gniewu” jest dziełem zleconym? I jak długo USA pozostawały w dobrych stosunkach z Niemcami mimo zewnętrznych oznak wrogości.

Ponieważ dziś z samego rana w salonie ogłoszono, że Obama pogroził palcem Brytyjczykom, naszym największym obecnie sojusznikom i przestrzegł ich przed wychodzeniem z Unii, wiemy już, że Niemcy nadal są największym sojusznikiem USA na starym kontynencie. Tak samo jak to było w roku 1939, 1940 i późniejszych, kiedy to odbywał się w Polsce holocaust. Jak pamiętamy polityka brytyjska prowadzona jest na kontynencie według dość czytelnego schematu, który zakończył się już dwa razy tak samo – wybuchem dwóch wojen. Oto Niemcy rosną w siłę, a Brytyjczycy próbują ich powstrzymać wrzucając im pod nogi coraz to innych swoich kontynentalnych sojuszników. Niemcy ich miażdżą, ale jadą dalej, bez żadnych przeszkód. Polityka brytyjska dąży więc do tego, by w konflikt z Niemcami weszli Rosjanie, co zwykle kończy się tak samo, czyli zmiażdżeniem Rosjan przez Niemców. Następnie zaś Brytyjczycy, za pomocą starych i wypróbowanych chwytów wciągają do wojny USA. Czy coś na tym zyskują? Po roku 1918 zyskali, po roku 1945 stracili, przynajmniej teoretycznie, bo nikt nie wie dokładnie jakie są aktywa Brytanii. Można je tylko oceniać bardzo powierzchownie. Ważne jest, że USA wchodzą w ten konflikt z Niemcami niechętnie i każą sobie zań słono płacić. Niech te daty niemieckich wydań prozy Steinbecka będą nam drogowskazem. Dziś nie ma chyba mowy o wojnie, ale granica wpływów i aktywności brytyjskiej na kontynencie została wyznaczona. Czy oni się tym przejmą? To nie jest dobre pytanie. Właściwe bowiem brzmi – czy Polacy cokolwiek z tego rozumieją? Podejrzewam, że nic. Brytyjczycy zaś – obym się mylił – nie cofną się ani o krok. Obama zaś i jego gang będzie po staremu trzymał z Niemcami.

Teraz kolejna kwestią, którą postawiłem na początku. Czy powieść „Grona gniewu” jest dziełem zleconym? Wygląda na to, że tak. Nie jest łatwo machnąć 600 stron ot, tak sobie. John Ernest zresztą spisał swoje wrażenia z obozów pracy w dolinie Salinas, najpierw w formie reportaży, a dopiero potem zrobił z nich powieść. Była to więc rzecz solidnie przygotowana, która – to jedna z jej licznych funkcji – miała uderzyć także w lokalnych polityków środkowego zachodu. Gubernator Oklahomy wprost zarzucił Steinbeckowi kłamstwo. On się jednak tym nie przejął. Inni lokalni politycy także byli wściekli, ale co mogli zrobić – facet dostał Pulitzera. Potem była wojna, na której nie takie rzeczy widziano. No, a po wojnie nasz dzielny reporter grzecznie pojechał do Wietnamu, by tam relacjonować przygody marines. I za to został znienawidzony przez postępowych intelektualistów. No, ale to już inna historia.

No, a co robi ze swoimi pisarzami gazownia? Śmiech na sali. Gazetę im każą redagować, że niby sława od tego będzie większa. Nie róbcie chłopaki jaj. Uczcie się od najlepszych, a przede wszystkim odświeżcie jakoś tę waszą Nike, bo wstyd już nawet na to patrzeć, nie mówiąc o braniu tego do ręki.

 

Jeszcze tylko dziś na stronie www.coryllus.pl trwa promocja związana z dniem książki i praw autorskich. Potem zamykamy nasz promocyjny kramik i wracamy do starych cen. Stanie się to dziś w nocy, punkt 12.00.

 

Na koniec link do pogadanki w radio Wnet. Mamy małą kamerę, dlatego tak to wygląda. No, ale profesjonalizm jest bóstwem fałszywym jak to już ustaliliśmy, więc nie ma się co przejmować

 

http://www.radiownet.pl/#/publikacje/akademia-wnet-wyklad-coryllusa

 

Zbliżają się targi książki w Bytomiu, zapisywać się już nie można, lista jest zamknięta. Mam jednak coś do zakomunikowania. Oto w trakcie targów publiczność będzie wybierać najbardziej popularnego autora. Będą kupony rabatowe i będzie można głosować na tego autora. Otóż życzyłbym sobie, żeby tym autorem został Leszek Żebrowski. Nie żebym Was do czegoś namawiał, albo wręcz narzucał jakieś decyzje. To wykluczone. Nigdy w życiu bym się nie ośmielił.

Ja tylko delikatnie sugeruję jakie są moje preferencje. Nagrodą dla najpopularniejszego autora będzie emaliowana rozeta z brązu, z odpowiednią dedykacją. O wiele gustowniejsza niż ta cała Nike. Nie mówiąc już o złotej rybie z gipsu, co ją sobie „nasi” wręczają.

 

W czwartek – 28 kwietnia – wieczór autorski w Opolu, w bibliotece miejskiej, poświęcony rynkowi książki. Będę miał ze sobą nowości. Początek o 17.00.

 

Ja zaś zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do sklepu FOTO MAG, do księgarni Tarabuk i do księgarni Przy Agorze oraz do antykwariatu Gryf przy ul. Dąbrowskiego.


 

Na koniec jeszcze krótka pogadanka o targach książki w Bytomiu. Przepraszam wszystkich, za to machanie rękami, ale inaczej nie potrafię i do telewizji się jak widać nie nadaję.


 

http://rozetta.pl/slow-o-targach/


 

http://rozetta.pl/zaproszenie-na-targi/

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka