coryllus coryllus
4266
BLOG

Nowoczesność i patologia

coryllus coryllus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 96

Jadę dziś do Opola, będę miał wieczór autorski w bibliotece miejskiej, początek o godzinie 17.00. Spotkanie organizują studenci, a więc ludzie nie mający pieniędzy. Ja się oczywiście domagam zwrotu kosztów podróży, jak zwykle, ale oni wpadli na taki pomysł, żebyśmy książki na spotkaniu sprzedawali o złotówkę drożej. Wtedy ponoć wszyscy będą zadowoleni. Oni oszczędzą, ja dostanę swój zwrot kosztów, a czytelnicy nie odczują różnicy w cenie. Nie wiem czy to dobry pomysł, ale zgodziłem się nań, uważam bowiem, że mnie uwiarygadnia w oczach publiczności. Oto jestem jedynym gawędziarzem na prawicy, który musi się wykłócać o pieniądze w związku z wyjazdami. Inni tego nie czynią, ich sława i wielkość jest zrozumiała sama przez się. Ja wziąłem się znikąd, wszyscy to wiedzą i uważają, że zawsze można na mnie te parę złotych oszczędzić. Nie mówię tego, żeby dopiec biednym studentom z Opola, po prostu opisuję stan, który czasem ma miejsce. Nie zawsze rzecz jasna, bo do jest wiele miejsc, gdzie zapraszają mnie tak, jakbym był samym Grzegorzem Braunem albo nawet Stanisławem Michalkiewiczem. No, ale jednak mam też różne dziwne przypadki. No dobra, na tym kończę, chciałem tylko powiedzieć, jakie będą warunki brzegowe dzisiejszego wieczoru. Musimy być transparentni.

Teraz o nowoczesności i patologii. Postanowiłem umieścić tu kolejny fragment wspomnień Edwarda Woyniłłowicza, dotyczący działalności Mińskiego Towarzystwa Rolniczego. Jest on pisany ręką autora, chociaż nosi tytuł 'Przypisek wydawcy". Oto przed Państwem sprawozdanie z działalności organizacji nowoczesnej, skutecznej, przynoszącej pieniądze i dającej satysfakcję wielu ludziom. Oranizacji, która została zniszczona w imię postępu. Po to, by na jej miejscu zainstalować patologię. Cóż to jest nowoczesność, a cóż to jest patologia. Powtórzę raz jeszcze: nowoczesność jest wtedy, kiedy ktoś działa samodzielnie, radzi sobie, zarabia pieniądze i potrafi w swojej organizacji zatrudnić innych, którzy pracując dla niego, pracują także dla siebie, w warunkach nie urągających niczyjej godności. Co to jest patologia? Patologia jest wtedy kiedy ktoś pisze prośby o zasiłek, stara się o unijne granty, wspiera innowacyjność i przedsiębiorczość, kradnie, oszukuje i domaga się za to wszystko pieniędzy, a do tego rozsiewa na swój temat kłamliwą propagandę, w której czarno na białym stoi, że byłby prawie aniołem, gdyby nie to cholerne, trudne dzieciństwo, które nie pozwala mu w dorosłym życiu rozwinąć skrzydeł. 

No a teraz już ten fragment wspomnień Edwarda Woyniłłowicza

 

Przypisek Wydawcy.

(wydanie I, Wilno, 1931 r.)

 

 

 

W ostatniem posiedzeniu Rady Mińskiego Towarzystwa Rolniczego dnia 29 kwietnia 1921 roku w Warszawie, brali udział: prezes ś. p. Edward Woyniłłowicz, ś. p. Jerzy hr. Czapski, Henryk Grabowski, ś. p. Witold Łopott, Mieczysław Porowski, Zygmunt Rewieński, Piotr Wańkowicz i Ignacy Witkiewicz.

Tekst enuncjacji opracowany przez ś. p. Edwarda Woyniłłowicza, z drobnemi zmianami, wprowadzonemi na posiedzeniu Rady brzmi, jak następuje:

Wskutek warunków pokoju, zawartego w Rydze dnia 18 marca 1921 roku i niepewności powrotu do kraju, zebrana w dniu dzisiejszym na wezwanie swego prezesa Rada Mińskiego Towarzystwa Rolniczego, jako przedstawicielka organizacji, jednoczącej najlepsze siły społeczne ziemiaństwa kresowego, po dokładnem rozejrzeniu się w warunkach chwili obecnej postanowiła:

Dać wyraz swym zapatrywaniom na stosunek społeczeństwa i Rządu Polskiego do kresów i wytworzony wskutek ostatnich przewrotów politycznych porządek rzeczy na terenie, działalnością Mińskiego Towarzystwa Rolniczego objętym.

Mińskie Towarzystwo Rolnicze, powstałe w roku 1876, było wśród ziemiaństwa kresowego pierwszym przejawem zjednoczonej myśli i pracy społecznej po wypadkach 1863 roku i zamknięciu Towarzystwa Rolniczego w Królestwie. którego dążenia i hasła pracy organicznej legły w osnowę powstałej na Kresach Litewsko-Białoruskich organizacji. A ponieważ kresy były wówczas pozbawione instytucyj samorządowych i prawa wyborów szlacheckich, zatem wszystkie wybitniejsze jednostki z inteligencji miejscowej znajdowały ujście dla swych aspiracyj i energii w rozwijającym się coraz to więcej zakresie prac Towarzystwa; teren zaś objęty tą organizacją zajmował całe niemal Kresy Litewsko-Białoruskie, wkraczając nawet od czasu do czasu w granice Kongresówki i wszędzie dając wzór sprawnej pracy społeczno-rolniczej.

Wskutek tych warunków miejscowych Mińskie Towarzystwo Rolnicze zajęło dominujące stanowisko w życiu kraju: dawało wyraz opinji publicznej, wpływało w swoim czasie na wybory do izb prawodawczych, wyłaniało z siebie rozmaite organizacje społeczne i ekonomiczne i t. p. Dzisiaj zatem prezydjum Tow. Rolniczego, wobec chwili przełomowej w życiu Kresów Wschodnich i zawieszenia do pomyślniejszej chwili działalności Towarzystwa, uważało za wskazane dać należną ocenę tym warunkom, które na zawieszenie tej działalności wpłynęły.

W dobie porozbiorowej ziemiaństwo kresowe, z elementów szlacheckich prawie wyłącznie złożone, tracąc powoli, dzięki prawom wyjątkowym, wszelki wpływ na życie polityczne kraju, nie przestawało jednak nadawać cechę polskości Kresom Wschodnim, tem więcej, że inteligencja miejska przeważnie z łona tegoż ziemiaństwa wychodziła i nader chętnie, w razie pomyślnego dorobku, w szeregi tegoż ziemiaństwa wracała.

Po zamknięciu Uniwersytetu Wileńskiego, gdy stolica W. Ks. Litewskiego zeszła do poziomu zwykłych miut gubernjalnych, z natury rzeczy, wszelkie przejawy życia umysłowego i narodowego, które tylko w ówczesnych warunkach były możebne musiały się zogniskować w Warszawie. Warszawa nadawała ton całemu krajowi: w Warszawie wychodziły gazety, drukowano książki, pielęgnowano sztuki piękne, w Warszawie radzono po cichu o losach narodu, z Warszawy szły hasła, szły rozkazy, wszyscy oglądali się tylko na Warszawę, prowincja wpatrzona była w warszawskie słońce, wsłuchana w warszawskie hejnały. Życie prawie zamarło na prowincji i biło tylko tętnem serca warszawskiego, to też, gdy w roku 1863 przyszedł z Warszawy na dalekie rozłogi białoruskie rozkaz zbrojnego powstania, w którem krew przelana miała zaznaczyć przyszłe granice Rzeczypospolitej bez żadnego plebiscytu, zaczerwieniły się brzegi rubieżnych rzek Dniepru i Dźwiny, tudzież jezior inflanckich. Poszli w lasy nie tylko młodzi ludzie, poszli i starzy, nie tylko wierzący w zbrojną wygraną, ale i wątpiący w zawodną zawsze interwencję europejską. Szli, bo taki był rozkaz z Warszawy, a Warszawa przecież myśli i pracuje za kraj cały i całą Polskę z przed 1772 roku sercem swojem obejmuje... Koniec wszystkim wiadomy. Jeżeli w kopalniach nerczyńskich pracowali skuci przy jednym łańcuchu koroniarz z kresowcem, to tej równości w traktowaniu spraw krajowych przez zwycięzcę nie było: posypały się specjalnie na kresy: kontrybucje, sekwestry, konfiskaty, obowiązkowe sprzedaże majątków, zakazy kupna lub zapisów i t. p. prawa wyjątkowe. Był wprawdzie sposób ulżenia złej doli: wystarczało wyrzec się polskości, ale odstępców nie było. Matki wpajały w swe dzieci poczucie krzywdy, przez rozbiory kraju dokonanej, i za grzech narodowy uważało się odprzedanie chociażby jednej morgi ziemi, bo to uszczuplało stan polskiego posiadania na kresach.

Przyszła wreszcie zapowiadana przez wieszczów wojna narodów 1914 roku; przebyły kresy katastrofę odstępujących wojsk rosyjskich, a z nimi wygnane przez wroga, niszczące wszystko po drodze rzesze uchodźców, przebyły kresy rządy komitetów Kiereńskiego, a potem pogromy i okupację niemiecką, następnie dwukrotną okupację bolszewicką, aż na koniec zaszumiały proporce ułanów polskich nad Dźwiną i napoiliby ułani swe konie i w Dnieprze, gdyby ich rozkazem nad brzegami Berezyny nie zatrzymano.

To nie była już żadna okupacja, to nie były tylko rekwizycje i świadczenia wojenne, to było objęcie kraju w posiadanie. Zaczęły się formalne rządy polskie wszędzie, gdzie tylko stał żołnierz polski. Zaprowadzano język polski, szkoły polskie, prawa polskie, urzędy i podział administracyjny. Zarządzono na koniec silny werbunek ludności do wojska polskiego, do którego garnęła się nie tylko ludność z miast i zaścianków szlacheckich, ale przeważnie młodzież ziemiańska. Nie można było, przejechawszy Białoruś wzdłuż i wszerz, znaleźć we dworze ziemiańskim chociażby jednego syna, zdatnego do noszenia broni, któryby się chował w domu. Szli synowie licznych rodzin, szli jedynacy, dziedzice olbrzymich fortun, szli oni nie na tyłach armji z taborami, ale występując w chwilach krytycznych na czoło szeregów i okrywając żałobą liczne rodziny ziemiańskie, a przy niefortunnem odstępowaniu latem 1920 r., utrzymując ducha karności i miłości kraju w zdemoralizowanych klęskami szeregach i broniąc tej Warszawy, od której przez lat tyle otrzymywano hasła i wskazówki, że rozbiory kraju muszą być przekreślone, że Polska musi być wskrzeszona w granicach z przed 1772 roku, że zdradą jest wobec kraju i narodu myśleć inaczej. I trwał w okopach młodzieniec z kresów w nadziei, że w tych okopach wywalczy swoją ziemię ojczystą, przez bolszewika zabraną, w nadziei, że ją wywojuje i złoży u stóp swych rodziców, jako krwią własną zdobytą; nikt lepiej od kresowca nie rozumiał, o co idzie bój krwawy.

I stał się cud nad Wisłą. Dywizja Litewsko-Białoruska bodaj pierwsza front przełamała. Bolszewik został odparty i można było go odeprzeć aż za dawne rubieże Rzeczypospolitej, gdyby zawczasu nie zażądał rozejmu. I wtedy to kresowiec ze zdumieniem usłyszał w okopach, że kiedy trupem słał każdą piędź ziemi, zdobywaną na wrogu, wniesiony został projekt pozostawienia mu tylko półtorasta dziesięcin z ojcowizny i wywłaszczenia reszty. Zasłyszał, że Joffe miał prawo ustępować kresy aż po naturalne granice Dniepru i Dźwiny, ale delegat polski, p. Stanisław Grabski, postanowił się wyzbyć „wrzodu białoruskiego”, znajdując, że świeże okopy niemieckie są właściwszą granicą Rzeczypospolitej i, gdy delegacja polska pokojowa w Rydze z p. Dąbskim na czele traktowała ze zwyciężonym wrogiem, niepewnym nawet w owej dobie Kremlu i Kronsztadtu, zatem mogła żądać i otrzymać, co by tylko zechciała, delegacja za domniemane złoto potwierdziła dwa rozbiory kraju, odstępując bolszewikom zabrane niegdyś prowincje, rzucając na pastwę dziczy życie i mienie ludności polskiej na kresach. Przekreślając wszelkie tradycje historyczne, wszelką ideę jagiellońską, wszelkie cierpienia i prześladowania porozbiorowe na kresach, całą pracę organiczną i kulturalną wielu pokoleń, wyrzekając się przez to wszelkiej misji Polski na Wschodzie i przepoławiając, w dodatku bez jej woli i wiedzy, prowincję białoruską i oddając na zemstę bolszewicką te zagrody i dwory, z których wyszli obrońcy tej wielkiej Ojczyzny, którą każdy w sercu nosił, za którą trwał w okopach i za którą całe pokolenia ginęły w tajgach syberyjskich lub kazamatach fortecznych.

Wszak przy rozstrzygnięciu losów Kresów Wschodnich żadne przedstawicielstwo tych kresów nie było powoływane, ani nawet dopuszczane w charakterze rzeczoznawczym lub doradczym; wszak wszelkie sprawy kresowców, którzy schronili się na terytorjum Królestwa i oczekiwali wywzajemnienia się za gościnność, względem uchodźców z Korony w 1915 roku okazaną, były do tego stopnia zapoznane, że prawo opcji, dające możność władania majątkiem za nową granicą wschodnią, było zapewnione traktatem tylko tym kresowcom, których traktat zastał na Białorusi lub Ukrainie, zatem tym, którzy z reżymem bolszewickim pogodzić się chcieli. Tak traktowano interesy kresowców w Rydze, tak lekceważono ich życie i mienie i te 6-7 milionów hektarów ziemi polskiej dobrowolnie bolszewikom oddano.

Gdyby pokój w Rydze był dziełem pewnych tylko partyj, możnaby odpowiedzialności zań nie wkładać na naród cały, ale naród nigdzie się nie odezwał, nigdzie nie zaprotestował; nie odezwało się nigdzie ani serce, ani sumienie narodu polskiego. Sejm jednogłośnie bez żadnych restrykcyj traktat ratyfikował; prasa stołeczna pokrywała milczeniem wszelkie protesty, z organizacyj kresowych pochodzące, wszelkie wiece kresowców o twarzach bladych, beznadziejnych, zrozpaczonych, że idea polska, której byli pionierami na kresach, zbankrutowała u samej macierzy, i ofiary, które dla niej niosło tyle pokoleń, poszły na marne, że kresowcy są tymi „murzynami, którzy mogą odejść, bo spełnili swe zadanie”.

Mogła nawet była Polska, wskutek konieczności dziejowej, wyrzec się idei jagiellońskiej, ale trzeba to było zaznaczyć zawczasu, nie zaś, pociągnąwszy całą ludność polską na kresach do współdziałania, następnie ją rzucić, bez żadnych zastrzeżeń obrony życia i mienia, na pastwę dzikiej tłuszczy.

Tlała jeszcze wśród kresowców słaba nadzieja, że wśród wybrańców narodu w suwerennym Sejmie znajdzie się choć jeden poseł, który zaprotestuje przeciwko dobrowolnemu czwartemu podziałowi kraju, który się upomni o krzywdę, wyrządzoną mieniu i samookreśleniu narodowemu współbraci, co o tyle byłoby łatwiejsze, że przez na wpół otwarte podwoje sejmowe nie zaglądały bagnety jegrów Siwersa, jak na obrazie Matejki, który zapewne Warszawa powita owacyjnie po rewindykowaniu go z Wiednia, ale chyba się nie odważy zawiesić go w sali sejmowej, aż się nie odezwie sumienie narodu i nie przemówi przez swych wybrańców „za kraj nasz krwią bratnią zbryzgany”. Nastąpić to musi, byleby tylko nie było za późno, gdy wszelkie ślady kultury zachodniej zmiecione już będą z Kresów Białoruskich i gdy pionierów tej kultury już nie stanie.

Nie umiały czynniki kierownicze młodego państwa sprostać swym obowiązkom i tym zadaniom, które były nakazem historji; nie chciały, czy nie zdołały wyzyskać biegu wypadków i owoców zwycięstwa nad wrogiem. Nadejdzie czas, gdy sąd historji wyda swój wyrok i napiętnuje tych, którzy przypieczętowali rozbiory Polski i zaprzepaścili jej granice. I wówczas nadejdzie chwila, gdy Kresy Wschodnie Rzeczypospolitej, których się Polska dzisiaj wyparła, znajdą się znowu w jej granicach i dzielić z nią będą wspólną dolę i niedolę, tak, jak od czasów unji dzieliły.

Ogólne zebranie Mińskiego Towarzystwa Rolniczego, które odbyło się dnia 1 maja, tekst powyższej uchwały, zwanej „testamentem politycznym”, jednogłośnie przyjęło.

Z pośród siedemdziesięciu osób, biorących udział w zebraniu, 54 figuruje na liście obecności. Nazwiska te w kolejności podpisywania są następujące: 1) Mieczysław Porowski, 2) Henryk Grabowski, 3) Edward Woyniłłowicz (†), 4) Witold Łopott (†), 5) Stanisław Kleczkowski, 6) Ignacy Korybut-Daszkiewicz, 7) Kazimierz Chrzanowski, 8) Wacław Wasilewski, 9) Edward Bielski, 10) podpis nieczytelny, 11) Prószyński, 12) Konstanty Okołow, 13) Zygmunt Rewieński, 14) Marjan Obiezierski, 15) Edwin Piotrowski, 16) Ksawery Woyniłłowicz, 17) Szczęsny Bronowski, 18) podpis nieczytelny, 19) Piotr Henryksen, 20) Aleksander Puciata, 21) Florjan Świda, 22) Ignacy Witkiewicz, 23) Hieronim Kieniewicz (†), 24) Michalina Radwan-Fiediuszkowa, 25) Piotr Wańkowicz, 26) Jerzy Kotwicki, 27) Witold Wańkowicz z Kalużyc, 28) Karol Niezabytowski, 29) Leon Wańkowicz, 30) Ludwik Uniechowski, 31) Leon Jelski, 32) Bolesław Święcicki, 33) Jerzy Wyganowski, 34) W. Pietraszkiewicz, 35) B. Sławiński, 36) M. Prószyński, 37) Bohdan Ratyński, 38) Wanda Kotwicka, 39) A. Helmersen, 40) J. Zaleska, 41) Jerzy Czapski (†), 42) Janusz Radogost-Uniechowski, 43) L. Janowski, 44) M. Adamowicz, 45) J. Adamowicz, 46) Olgierd Jeleński, 47) Stefanja Wańkowiczowa, 48) Dr. Giedroyć-Juraha, 49) Witold Górski, 50) Czesław Dobrowolski, 51) Włodzimierz Skirmuntt, 52) Roman Jelski, 53) Stanisław Jelski, 54) Wacław Cywiński.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura