coryllus coryllus
4292
BLOG

PiS prześladuje Białorusinów

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 75

Toyah przysyła mi czasem różne rzeczy do słuchania i do oglądania. Są to zwykle takie historie, którymi torturuje go jego własna, dalsza rodzina, zawierające treści jasno wskazujące na to, że Polacy, nie są wcale lepsi od innych. PiS zaś, gdyby tylko mu pozwolić od razu ubabrałby sobie ręce w krwi niewinnej. Ludzie, którzy w ten sposób znęcają się nad toyahem, są niestety bardzo nierozgarnięci i nie przypuszczają nawet do czego może człowieka doprowadzić prosty, wieczorny reaserch. Mogę tylko powiedzieć tyle – lepiej wam było tego nie zaczynać chłopcy.

Oto dostałem od naszego kolegi nagranie z radia RMF FM, taką audycję, którą prowadzi Paweł Sulik, znany mi jeszcze z akademika przy ul. Kickiego. W audycji tej występuje trójka Białorusinów z Bielska Podlaskiego i okolic. Pan Doroteusz Fionik, który prowadzi prywatne muzeum, pani Aneta Prymaka-Oniszko i znany nam już tutaj Tomasz Sulima. Zamieszczę link do tej audycji, ale także ją omówię, będziecie mieli o czym myśleć przez cały dzień. Oto okazuje się, że jednym doświadczeniem spajającym społeczność białoruską w Polsce jest wydarzenie z roku 1915 zwane bieżeństwem. Czas liczą Białorusini na ten przed bieżeństwem i na ten po bieżeństwie. Co to jest to całe bieżeństwo? Otóż wskutek rozkazu władz najwyższych poddani cara w roku 1915 musieli ustąpić ze swoich terenów i wyjechać w głąb imperium. Dotyczyło to wszystkich poddanych żyjących w zachodnich guberniach, Białorusinów, Ukraińców, Polaków, Żydów i Ormian, a także Niemców. Po prostu wszystkich. Ślady tego zbrodniczego rozkazu, pozbawiającego ludzi środków do życia i narażającego ich na mnóstwo przykrości odnajdujemy w każdym kresowym polskim pamiętniku. I one zawsze są oceniane tak samo, jako głupota. Cesarstwo nie miało bowiem ani środków, ani szczególnych chęci by się swoimi poddanymi opiekować. Najgorszy był – jak twierdzą rozmówcy Sulika – los biednych białoruskich chłopów, bo oni, w świecie niebywali, narażeni byli na wielki stres. Polacy zaś mieli swoje silne organizacje i one dawały im oparcie. Tak mówią ci państwo – Doroteusz Fionik, właściciel prywatnego muzeum, Aneta Prymaka-Oniszko, autorka książki o bieżeństwie oraz Tomasz Sulima. No jak to drodzy? Ta mniejszość polska, te ułamki procentów żyjące na kresach miały jakieś silne organizacje, które ich broniły? Jak to się mogło stać? A jedna z fal prawosławnego morza, w które zlać się powinna cała słowiańszczyzna ledwo z tej przygody wyszła cało? Ludzie umierali po drodze, po siedem lat ich nie było w domu, cierpieli wygnanie, choć przecież byli ciągle w tym samym kraju, który był ich ojczyzną i – o czym wiemy wszyscy – nie uważali się za żadnych Białorusinów, tylko za poddanych cesarza, ewentualnie tutejszych.

No, ale najgorsze czekało ich dopiero po powrocie do domu. Przyjechali z tej środkowej Azji, a tam cara batiuszki nie ma, ale są polscy urzędnicy. I co? Pewnie sądzicie, że oni zaczęli tych bieżeńców prześladować zaraz? Mowy nie ma. I tu oddaję sprawiedliwość panu Doroteuszowi Fionikowi oraz Anecie Prymaka-Oniszko ale nie Sulimie. Dwoje z dyskutantów miało na tyle przyzwoitości, żeby nie opowiadać o prześladowaniach Białorusinów przez urzędników II RP. Ci bowiem zrobili wszystko, by język białoruski i kultura wsi białoruskiej przetrwały. Koncentrowali się bowiem na dewastacji dworów i wielkiej własności, czyli na niszczeniu podstaw tych silnych polskich organizacji, które umożliwiły Polakom jako taki komfort w czasie bieżeństwa. Zanim przejdę do opisywania prawdziwych rewelacji dotyczących stosunków polsko-białoruskich w początkach II RP, poczynię kilka spostrzeżeń i dygresji. Oto za każdym razem kiedy słucham delikatnych głosów działaczy mniejszości białoruskiej nie mogę się oprzeć wrażeniu, że dla podkreślenia swojej wyjątkowej, wypływającej jak mniemam z częstych kontaktów z przyrodą, wrażliwości, każdy z nich powinien trzymać w dłoniach kozik i kawałek sosnowej kory. Po co? No, jak to, żeby strugać z tego łódeczkę i w ten wyrafinowany sposób podkreślać jeszcze swoją wrażliwość. W tej audycji pan Doroteusz Fionik uczy Sulika jak właściwie akcentować słowo bieżeństwo. Sulik zaś słucha z uwagą i tłumaczy się ze swoich niezręczności. Może bym w to i uwierzył, gdybym tego Pawła nie pamiętam z czasów pomieszkiwania na Kicu. No, ale dobra, mamy tę demonstrację białoruskiej wrażliwości, która – moim zdaniem – winna być jeszcze trochę podkręcona, bo słabo spełnia swoją funkcję. Co za nią stoi? Ja to może napiszę wprost, a wy ocenicie po wysłuchaniu audycji, czy mam rację. Oto kłopot białoruskiej mniejszości, a raczej działaczy tej mniejszości polega na tym, że nie ma żadnego rynku na produkowane przez nich treści. Tak więc bez pomocy państwa polskiego oni się nijak nie mogą utrzymać. Gdyby był dwór, który by ich prześladował, dziewki psuł i do roboty pędził, może by się jakoś zintegrowali, zebrali w kupę i zachowali odrębność. Bez tego idzie im słabo i co rusz rękę po dotację wyciągać trzeba. Pani Aneta Prymaka-Oniszko mówi o tym wprost, że było sporo zaniechań przez ostatnie trzydzieści lat, z zaniechań tych wynika zaś to, że mało kto się interesuje kulturą białoruską na innym poziomie niż ciekawość jaką wywołują łapcie z łyka i haftowana koszula. Pan Doroteusz zaś podkreśla, że Białorusini byli tu zawsze, zaś pierwsza książka wydana na Podlasiu wydrukowana została w Zabłudowie w języku ruskim, gdzieś w połowie XVI wieku. Wszystko to jest bardzo ciekawe i piękne, ale sądzę, że pierwsza wydrukowana książka to nie jest to samo co pierwsza książka na tym terenie. Książki bowiem można wwozić i wywozić. Na przykład w mieście, gdzie mieszkam, do niedawna nie wydrukowano żadnej książki, bo nie było drukarni, a przecież nie znaczy to, że nie było tu książek.

Myślę, że główną przyczyną kłopotów mniejszości Białoruskiej jest jednak to, że oni tak naprawdę nigdy się na tę naszą Polskę nie zgodzili. Teraz zaś szukają jakiegoś wspólnego, mało kłopotliwego obszaru porozumień i wynaleźli to bieżeństwo, jako doświadczenie wspólnotowe. No bo jak? Opowiadać o tym, że się głosowało przez ostatnie 30 lat wyłącznie na SLD? Co z tym zrobić? Sulima jest jak zwykle najbardziej bezczelny. Mówi, że do lat pięćdziesiątych nie było w Polsce oficjalnie żadnych mniejszości. Nie było ich także w Czechosłowacji i w innych demoludach. Taka była decyzja i nikt z lokalsów nie miał na nią wpływu, my także nie. Machanie dziś tym argumentem jest jedynie demaskacją intencji Tomasza Sulimy.

No, ale dlaczego my się mamy z nimi porozumiewać gadając o tym bieżeństwie? Przecież mamy Edwarda Woyniłłowicza, którego Białoruś naturalizowała pośmiertnie, dlaczego nie on i jego organizacje? No bo to był Polak i nie pochodził ze wsi, to chyba jasne, wszyscy zaś współcześni działacze białoruscy to wieśniacy, którzy w większości mają z tym cholerny problem. Taki na przykład Tarasewicz Leon, światowiec i artysta...myślę, że on jest jedną z głównych przyczyn nieporozumień polsko-białoruskich. Nikt tutaj nie będzie go traktował poważnie, bez względu na to ile puszek farby z lokalnego hipermarketu wyleje on na podłogę Opery Podlaskiej. Z jednej strony Białorusini epatują nas „sztuką wysoką”, z drugiej zaś swoją biedą i nieszczęściem, a Baćka w tym czasie kradnie Woyniłłowicza, na którego oni – ci nasi – nawet nie spojrzą, bo jak to – przecież to katolik! Ja wczoraj znalazłem jeszcze jednego ciekawego katolika z Podlasia i być może on będzie dobrym zwornikiem porozumień polsko-białoruskich. Za chwilę o nim opowiem. Na razie omówię to co tam do Sulika gadał Sulima. Sulimie najbardziej przeszkadza, że Polska rządzona przez PiS wraca do tradycji II RP. I ja się tu z Sulimą zgodzę, mnie też to najbardziej przeszkadza. Ja też wolałbym, żeby PiS odwoływał się do tradycji I RP, tyle że ja rozumiem przez tę tradycję co innego niż Sulima. Mnie interesuje przede wszystkim istnienie silnych polskich organizacji niekontrolowanych z zewnątrz i dysponujących dużymi budżetami oraz misją. Sulimę zaś interesuje, by takich polskich organizacji nie było wcale, a kraj był rządzony przez króla syfilityka, takiego jak Zygmunt August, którego wszyscy okradają i oszukują w sposób najbezczelniejszy. A wszystko to w imię wielokulturowości. Tu i teraz zaś najbardziej mu przeszkadza podnoszenie zasług żołnierzy wyklętych. Oni bowiem są dla Sulimy kamieniem niezgody, przyczyna zaś jest jasna i omawia się ją zawsze przy okazji stosunków polsko-białoruskich, chodzi o Burego – Romualda Rajsa i jego ofiary. Sprawa Rajsa była już omówiona po tysiąckroć a papiery na niego są w IPN. Sulima chce, o czym nam tutaj oznajmił swego czasu, żeby Rajs został ogłoszony ludobójcą. Wtedy on – Tomasz Sulima – mógłby jeździć z odczytami po Europie i opowiadać o polskim bestialstwie w czasach II wojny światowej. Mógłby też dostać na te podróże pieniądze od licznych fundacji wspierających takie działania. Póki co jednak jest zależny od administracji polskiej. Ta zaś właśnie zabrała się za honorowanie takich jak Romuald Rajs. Czyni to nader delikatnie i ostrożnie. To jednak za mało i wszyscy już po pięćdziesiąt razy przeprosili Białorusinów, Sulima nadal gada swoje. Mam więc propozycję, zmieńmy nieco akcenty w tej dyskusji i poczytajmy co tam się działo na Podlasiu po bieżeństwie, po powrocie tych nieszczęśliwych prawosławnych plebejów w wygnania na Daleki Wschód i do Azji Środkowej....Zaczniemy od pewnego katolika. Oto przed Państwem Andrzej Tomaszuk, syn Tarasa, mieszkaniec wsi Dubicze Cerkiewne, wyznania rzymsko katolickiego, piśmienny, ubrany w sołdacką rubaszkę, ciemne pantalony i sołdackie trzewiki. Skąd ja wiem jak ubrany był Andrzej Tomaszuk syn Tarasa? Z relacji pomieszczonej w Nowym dzienniku białostockim, która dotyczyła sprawy sądowej toczącej się w maju roku 1922. Na ławie oskarżonych zasiedli prócz Tomaszuka także: Jan Sacharczuk syn Józefa, Jan Piceluk syn Mikołaja, Demian Martyniuk syn Piotra, Pantalejmon Niczyporuk syn Iwana, Wasili Tomaszuk syn Piotra, wszyscy prawosławni. Byli to członkowie sławnej bandy atamana Czorta, który terroryzował Podlasie w początku lat dwudziestych. Zanim omówię szerszą, pozabandycką działalność wymienionych przytoczę zarzuty jakie postawiono im w roku 1922.

I tak: Zabili w celach rabunkowych policjantów pełniących obowiązki służbowe w miejscowości Kleszczele. Szeregowcy Józef Bożym i Jan Ostaszewski zostali zamordowani strzałami z broni palnej. Z posterunku bandyci zabrali siedem karabinów, pieczęcie urzędowe, część korespondencji i mundury.

W tej samej miejscowości zamordowali Onuferego Sawickiego i zabrali z jego domu 500 tysięcy marek, oraz złotych rubli na tę samą sumę. Do tego zrabowali 3 srebrne zegarki, 100 butelek wódki i likierów oraz inne drobiazgi.

Zamordowali mieszkankę miejscowości Kleszczele Barbarę Sawicką i zabrali jej konia, wóz i uprząż.

Usiłowali także zrabować wóz i konie należące do prawosławnego księdza z parafii Kleszczele, Teodozjusza Żylińskiego, ale strzały chybiły, a konie poniosły, duchowny ocalał, a banda ewakuowała się do lasu.

 

Wymienione czyny to jest jedynie część malowniczej działalności bandy Czorta, który, jak mniemam, staraniem Sulimy Tomasza będzie miał już wkrótce pomnik w Kleszczelach, jako bohater walk o białoruską niepodległość. I tutaj dochodzimy do sedna, musimy bowiem rozróżnić niepodległość białoruską wymyśloną przez takich Polaków jak Roman Skirmunt i Edward Woyniłłowicz, a realizowaną przez takich Polaków jak Stanisław Bułak-Bałachowicz. To jest zła białoruska niepodległość i należy ją odróżnić od dobrej, którą reprezentowali Czortowcy. Ci bowiem dostali swego czasu zlecenie na Stanisława Bułaka- Bałachowicza, ale zabić go nie zdołali, zamordowali za to jego brata Józefa. Nie był bowiem ataman Czort byle kim i nie zadowalał się tylko rabowaniem prowincjonalnych posterunków. Pisał różne manifesty i nawet wydawał gazetkę, w której to domagał się sprawiedliwego traktowania białoruskich chłopów na Kresach, a także – uwaga – zakazu wywozu drewna z Puszczy Białowieskiej. To jest ważny punkt, bo on nam mówi jak żywa dziś na Podlasiu jest tradycja czortowców, odrodziła się ona w osobach Środy, Szczuki i Wajraka. Skąd taki wsiowy przygłup jak Czort miał takie fantazyjne pomysły? Żeby się tego dowiedzieć, musimy sięgnąć po jeszcze jedne zupełnie wspaniałe wspomnienia. Oto przed nami książka napisana przez Jana Skotnickiego, a zatytułowana „Przy sztalugach i przy biurku”. Każdemu ją serdecznie polecam, choć Skotnicki to niepodległościowy socjalista, mason i wróg jezuitów, ale za to znakomity autor i człowiek niezwykle inteligentny. Musicie go przeczytać. My nie możemy wydać jego wspomnień, bo ich spadkobierczyni, wnuczka jego brata Czesława pracuje dziś w Ośrodku Badania Opinii GW i ja nawet nie podchodzę do żadnych pertraktacji. No, ale na allegro lata to po 3,50. Zachęcam. Na dowód dam taki oto fragment:

 

Żydzi jako podoficerowie koszarowi to jest element szkolący, byli bardzo dobrzy. Utrzymywali dyscyplinę, sprężyście i inteligentnie wyjaśniali regulaminy i obsługę dział, przy tym nie pili.

 

Jan Skotnicki opisuje wydarzenie zupełnie niezwykłe i całkowicie przez historię zapomniane – próbę wymordowania członków polskiego rządu przez bandę Czorta. Oto miał się dokonać uroczysty akt przejęcia przez Polskę Litwy Środkowej, Piłsudski pojechał do Wilna autem, bo bardzo to lubił, a cały rząd miał jechać pociągiem. Trasa prowadziła przez Siedlce i Czeremchę. Premierem był wtedy endek Ponikowski, ważna i ciekawa postać. Pod Czeremchą właśnie czortowcy urządzili zasadzkę na polski rząd. Niezrównany Jan Skotnicki opisuje te wydarzenia tak:

 

W drodze, około godziny drugiej w nocy obudziły mnie jakieś głosy osób kręcących się przy oknie mojego przedziału, między którymi wyraźnie rozróżniałem głos premiera Ponikowskiego. Zaciekawiony, co go zmusiło, by wyszedł w nocy z wagonu, wychyliłem się z okna, a wtedy oczom moim przestawił się obraz istotnie niepokojący: Noc ciemna. Pociąg stoi w polu, a o kilometr od miejsca postoju wielka łuna pożaru. W blasku jej rozróżniłem sylwetki premiera, jednego z ministrów, głównego komendanta policji, paru zgrupowanych agentów policyjnych i obsługę pociągu.

Przechodzącego premiera poprosiłem o wyjaśnienie. Ponikowski przyciszonym głosem powiedział mi:

  • Mówię umyślnie cicho, by nie budzić innych i nie szerzyć popłochu. Sytuacja jest niepewna, wpadliśmy w jakąś zasadzkę. Dzięki jednak dzielnemu dróżnikowi, który nas ostrzegł, niebezpieczeństwo już jest zażegnane.

  • Dlaczego stoimy wobec tego – pytam

  • Widzi pan – uśmiechając się z zakłopotaniem odpowiedział premier – tam gdzie się pali, jest zasadzka, a cofnąć się nie możemy do czeremchy, bo minister Kamiński, nim wyszedłem na tor, zbyt gorliwie i nierozważnie zabrał nam lokomotywę, siadł na nią i pojechał w kierunku pożaru, by sprawdzić czy istotnie jest tak, jak mówi dróżnik.

  • Jak to? I zostawił tak w polu cały rząd bez ratunku?

  • A tak uśmiechnął się kwaśno Ponikowski.

Minister Kamiński wkrótce wrócił i niebezpieczeństwo zostało zażegnane. Ktoś pomyśli, że niezły rozmach miał ataman Czort, tak się zaraz po bolszewickiej wojnie zamachnąć na cały polski rząd...Jasne jest, że on tego nie robił z własnej inicjatywy, dostał zlecenie do premiera Waldemarasa, który chciał w ten sposób zaprotestować przeciwko przyłączeniu Wilna do Polski. Czortowcy zwalili na tory kłody drewna, a dróżnika z Czeremchy zamknęli w budce. Liczyli, że pociągiem będzie też jechał Piłsudski. Pociąg miał uderzyć w barykadę na torach wykoleić się, a wszyscy pasażerowie mieli zostać zabici. Dzielny dróżnik uniemożliwił tę akcję, wydostał się w budki, wziął latarnię naftową, którą zawsze miał przy sobie, podkradł się do barykady, oblał ją naftą i podpalił. Czortowcy nie wiedząc co się dzieje zwiali, pociąg został uratowany.

I ja mam teraz taki oto wniosek. Trzeba temu facetowi postawić pomnik w Czeremsze. To z całą pewnością był ktoś miejscowy, Białorusin, albo Ukrainiec, nie bał się i dobrze rozumiał swoją służbę i misję. Nie znamy jego nazwiska, a szkoda. Trzeba jakoś upamiętnić tego bohaterskiego człowieka, jego postać zaś może być punktem, od którego zacznie się prawdziwy dialog pomiędzy Polakami a mniejszościami.

 

Swój opis Skotnicki kończy tak:

 

Dzięki bohaterstwu tego człowieka, nie doszedł do skutku jeden z większych kawałów wesołka światowego, jakim był Waldemaras.

 

Czort i jego ludzie wysługiwali się nie tylko rządowi Litwy, brali stałe zlecenia od Sowietów, tam także wydawali swoją ekologiczną gazetkę, w której domagali się zakazu wywozu drewna z Puszczy Białowieskiej. No i w końcu wpadli na głupim rabunku.

Nie była to jedyna banda działająca przeciw Polsce na terenie Podlasia, wymieńmy jeszcze kilka takich grup. Do najsłynniejszych należały bandy Dulki i Muchy Michalskiego, które zajmowały się kłusownictwem, rabunkiem i mordowały ludzi. W wymiarze politycznym były to grupy sowieckich i litewskich dywersantów. Myślę, że nadszedł czas, by przypomnieć dokonania tych ludzi, szczególnie w kontekście czynów Romualda Rajsa, które mają być według Tomasza Sulimy uznane za ludobójstwo.

Na tym dziś kończę, życzę wszystkim, szczególnie zaś dalszej rodzinie toyaha miłego dnia. Aha, jeszcze link do nagrania:

http://audycje.tokfm.pl/odcinek/Kolo-historii-Nieznana-karta-polskiego-uchodzstwa-Biezenstwo-Opowiadaja-Aneta-Prymaka-Oniszko-Tomasz-Sulima-i-Doroteusz-Fionik/36659#

 

 

Teraz ogłoszenie. To ważne ogłoszenie i chciałbym, żeby wszyscy je dobrze zrozumieli. Targi, które odbędą się w dniach 4-5 czerwca w Bytomiu nie są miejscem lansu dla polityków. Politycy mogą tam oczywiście wejść, ale muszą wcześniej kupić bilet, bo impreza jest biletowana. Powinni też zostawić w domu immunitet, bo to nie jest impreza dla nich, ale dla czytelników i wydawców. Jeśli jakiś polityk pojawi się tam i zacznie się popisywać wezwiemy do niego policję, a w skrajnych przypadkach karetkę z kaftanem bezpieczeńśtwa. I wszystko nagramy. Odmówiliśmy już kilku z nich i odmówimy wszystkim, którzy będą się domagać wpuszczenia na targi na jakichś specjalnych warunkach. Nie ma mowy! Jedynymi obecnymi tam politykami będą przedstawiciele władz miasta Bytomia, które jest współorganizatorem targów. To wszystko. Lepiej będzie jeżeli politycy zrozumieją tę deklarację właściwie i się do niej zastosują.


 

Zbliżają się targi książki w Bytomiu, zapisywać się już nie można, lista jest zamknięta. Mam jednak coś do zakomunikowania. Oto w trakcie targów publiczność będzie wybierać najbardziej popularnego autora. Będą kupony rabatowe i będzie można głosować na tego autora. Bardzo proszę o nie oddawanie głosów na mnie, albowiem włączyłem się w organizację tej imprezy i nieładnie byłby, żeby organizator startował w zawodach, które przygotowywał.

Nagrodą dla najpopularniejszego autora będzie emaliowana rozeta z brązu, z odpowiednią dedykacją. O wiele gustowniejsza niż ta cała Nike. Nie mówiąc już o złotej rybie z gipsu, co ją sobie „nasi” wręczają.


 

Ważna informacja! Tragi objęte są patronatem medialnym TVP Katowice, na imprezie akredytowane będą ekipy nagraniowe, którym akredytacje wystawił organizator. Nikt kto nie ma akredytacji nie będzie mógł nagrywać i robić wywiadów z gośćmi targów. Piszę to teraz, jasno i wyraźnie, żeby nie było potem niedomówień.


Ja zaś zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do sklepu FOTO MAG, do księgarni Tarabuk i do księgarni Przy Agorze oraz do antykwariatu Gryf przy ul. Dąbrowskiego.


 

Na koniec jeszcze krótka pogadanka o targach książki w Bytomiu. Przepraszam wszystkich, za to machanie rękami, ale inaczej nie potrafię i do telewizji się jak widać nie nadaję.


 

http://rozetta.pl/slow-o-targach/


 

http://rozetta.pl/zaproszenie-na-targi/

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka