coryllus coryllus
7265
BLOG

Dlaczego odwołano brytyjską inwazję na Polskę?

coryllus coryllus Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 119

Do zeszłego tygodnia nie miałem pojęcia kim był Bernard O'Connor. O jego istnieniu dowiedziałem się z tekstu, jaki jedna z autorek nadesłała w związku z przygotowywanym, polskim numerem Szkoły nawigatorów. Najprościej byłoby powiedzieć, że O'Connor był nadwornym lekarzem Jana III Sobieskiego. Tylko cóż to za nadworny lekarz, który nie spędził na dworze nawet pełnego roku, a jego nominacja na to stanowisko przebiegała w okolicznościach, które w zasadzie należałoby nazwać upiornymi. Oto od dłuższego czasu próbowano wyleczyć z ciężkich dolegliwości siostrę królewską Katarzynę. Zbierali się konsyliarze, radzili, oglądali chorą, kiwali nad nią głowami i nic nie potrafili wymyślić. No i wtedy pojawił się Bernard O'Connor, którzy rzekł – panowie, źle ją leczycie! Ona jest chora na wątrobę! Jeśli nie zmienicie metod kuracji księżniczka Katarzyna umrze! Konsyliarze, a było ich chyba z jedenastu wyśmiali naszego bohatera. Po czym – nigdy nie zgadniecie co się stało – po upływie niecałego miesiąca siostra królewska rzeczywiście zmarła, a sekcja zwłok jawnie wykazała, że Bernard O'Connor miał rację. No i wtedy właśnie dostał on nominację na królewskiego medyka. Jan III jednak był bardzo nieufny wobec niego i długo nie chciał się poddawać kuracjom proponowanym przez O'Connora. W końcu jednak uległ. Był rok 1694 i królowi, ciężko już choremu zostało ledwie dwa lata życia.

Nie wiadomo kto skłonił monarchę do przyjęcia usług nieznanego nikomu Irlandczyka. Wiemy jedynie tyle, że pomiędzy nim a królem znajdowała się tylko jedna przeszkoda – Karol Maurycy Vota, jezuita, królewski spowiednik, który prowadził z O'Connorem długie spory na temat tego czym naprawdę jest dusza. Ten Vota jest na stronach muzeum pałacu w Wilanowie jednoznacznie określany jako nieoficjalny agent dworu wiedeńskiego, który ma same złe zamiary. Inaczej niż O'Connor opisywany tam ciepło, słowami budzącymi zaciekawienie i sympatię czytelnika.

Skąd on się w ogóle wziął ten O'Connor? Otóż przybył w ekspresowym tempie z Wenecji. Dlaczego w ekspresowym tego nie wiemy, ale przypuszczam, że ktoś doniósł rezydującemu w tym mieście brytyjskiemu ambasadorowi – Wiliamowi lordowi Dartmouth, że stan zdrowia króla nie jest najlepszy i trzeba się spieszyć. O'Connor, który we Włoszech przebywał w towarzystwie synów Wielopolskiego, odbywających swoją podróż życia, pojechał od razu właściwie do Insbrucku, gdzie cesarski minister Francis Taaffe lord Carlingford zarekomendował go Eleonorze Wiśniowieckiej. To się nam oczywiście wydaje dziwne, że wysoki cesarski urzędnik, bohater bitwy wiedeńskiej w dodatku, pochodzi z rodziny irlandzkiej, która została w XVII wieku obdarzona przez króla Wielkiej Brytanii tytułem hrabiego Carlingford. No, ale nie takie cuda się na świecie zdarzają. Po wyjeździe z Insbrucku ma więc już O'Connor dwie rekomendacje – Wielopolskich i wdowy po Michale Korybucie, ta ostatnia może nie jest najwłaściwsza, ale lepsza taka niż żadna. Z Insbrucku jedzie nasz bohater do Wiednia, a stamtąd ma się udać do Krakowa. Zmienia jednak plany i wyrusza do Częstochowy. Jest w końcu irlandzkim katolikiem, powinien niejako z założenia odwiedzić najważniejsze sanktuarium kraju, który zamierza zwiedzać. Po co on jedzie do tej Polski? Tego właściwie nikt nie wie, ale oficjalny powód jest taki, że zapoznać się z dokonaniami miejscowej medycyny. Doprawdy, można wymyślić rzecz jeszcze głupszą, ale i ta jest w zupełności demaskująca. W Polsce przebywa niecały rok i zajmuje się wszystkim tylko nie medycyną, głównym jego zatrudnieniem jest studiowanie starych kronik, oraz zdobywanie informacji na temat gospodarki, historii, uzbrojenia i zwyczajów miejscowej ludności. Król, mimo że zgodził się na udział O'Connora w konsultacjach medycznych jest wobec niego nieufny. O'Connor więc postanawia wyjechać, korzysta z nadarzającej się okazji, czyli ślubu córki Jana III – Teresy Kunegundy z księciem bawarskim. Opuszcza dwór, a nieoficjalny powód tego wyjazdu jest taki, że król nie chciał poddawać się jego kuracjom. Nasz Irlandczyk, ze sporym bagażem udaje się z Bawarii do Niderlandów, a następnie do Anglii, w której – według krótkich biogramów zamieszczonych na stronie muzeum wilanowskiego - nigdy wcześniej nie był. O'Connor bowiem, według historyków, to irlandzki uchodźca, który opuścił kraj, żeby z dala od dewastujących jego ojczyznę Anglików studiować medycynę. Ponoć studiował ją w Montpellier, ale nie jest to pewne. Doktorat na pewno zrobił w Reims i od razu właściwie stał się sławą w świecie medycyny, specjalistą od leczenia chorób reumatycznych.

No i ten emigrant ekonomiczny, człowiek, który winien pałać nienawiścią do Anglików i wszystkiego co angielskie zjawia się w Londynie. Tam w zasadzie od razu zaczyna robić wielką karierę, zostaje wykładowcą w Oksfordzie i spotyka się z najważniejszymi osobami, między innymi z arcybiskupem Canterbury. Historycy piszą, że to nie jest nic dziwnego, albowiem Oksford i katedra były w owym czasie, po rewolucji Wilhelma III, siedliskami jakobitów. Obecność więc tam irlandzkiego katolika powracającego z Polski jest zrozumiała. Ja jednak sądzę, że w czasach Wilhelma III jego obecność w Tower byłaby bardziej zrozumiała. Jeśli bowiem w Oksfordzie i w katedrze byli jacyś jakobici, to po to jedynie tam siedzieli, by przyciągać do siebie emigrantów z kontynentu, którzy wierząc w istnienie realnej opozycji chcieli włączyć się do walki przeciwko uzurpatorowi. Taka XVII wieczna operacja Trust.

O'Connor nie trafił do więzienia i nie ma w tym nic zaskakującego. Miał on bowiem przy sobie, sporządzane pracowicie przez cały okres pobytu w Polsce – niepełny rok – notatki, z których w szybkim bardzo czasie stworzył swoje opus magnum. Dzieło pomnikowe i całkowicie w świecie zapomniane – Historię Polski. Księga ta liczy sobie ponad 700 stron w oryginale, a po polsku, po wszystkich korektach ma tych stron ponad 600. Jest to cegła prawdziwa, w której nasz lekarz reumatolog bardzo zdawkowo potraktował informacje dotyczące medycyny i metod leczenia stosowanych w Polsce, w zasadzie ograniczył się do opisania kołtuna – plica polonica i gorączek złośliwych. Co w takim razie wypełnia tę monstrualną księgę? No jak to? Informacje o obronności, gospodarce, bogactwach naturalnych i tych zgromadzonych w kościołach i zamkach. Są tam informacje o zwyczajach dworu i najważniejszych dostojnikach państwa, o sejmach i zwyczajach szlachty. No i o fortyfikacjach jeszcze. Nie tylko głównych miast, ale wszystkich miast jak leci, w Koronie i na Litwie. Jasne jest, że O'Connor nie był wszędzie i popełnia gdzieniegdzie błędy, ale za to dołącza do swojej księgi dokładną mapę, gdzie nie widać co prawda zbyt dokładnie lądowych granic Rzeczpospolitej ale za to wybrzeża obu mórz są wyrysowane tak jak trzeba, bez pomijania małych nawet zatoczek. Co to jest za dzieło ta Historia Polski? Jak ją nazwać i jak określić jej funkcję? W mojej ocenie jest to raport inwazyjny. Nie może być inaczej. Oto jesteśmy w kilka lat po „chwalebnej rewolucji” na Wyspie, czyli po wypędzeniu Jakuba II Stuarta, który przeszedł na katolicyzm, Londyn znów, jak to wielokroć bywało wcześniej, dusi się od gotówki, miasto odbudowuje się po wielkim pożarze roku 1666. Nowa katedra św. Pawła jest już na ukończeniu.

Król zaś Wilhelm III, przedstawiciel handlowy banków amsterdamskich, przeforsował właśnie projekt utrzymywania w kraju stałej, regularnej armii. Coś z tymi pieniędzmi trzeba robić, prawda? O'Connor ogłosił swój raport publicznie w roku 1698, król Jan już wtedy nie żył, trwało bezkrólewie i los kraju był niepewny. Przed Irlandczykiem, który w międzyczasie przeszedł na wiarę anglikańską, otwierała się wielka kariera. Miał on uroczyste wystąpienie przed członkami Royal Society, gdzie referował wyniki swojej podróży do Polski. Niebawem jednak po tej prezentacji zmarł. Dostał ostrej gorączki, w biogramach piszą, że prawdopodobnie malarii i zmarł w kilka dni. Miał ledwie 32 lata. Był październik roku 1698.

Zanim przejdę do pointy czyli do wyjaśnienia dlaczego nie doszło do inwazji brytyjskiej na Polskę, opowiem o tym jak dzieło O'Connora jest skonstruowane. Otóż historia Polski według Irlandczyka zaczyna się w VI wieku po Chrystusie, jest tam mnóstwo ciekawostek, na temat tego pierwszego okresu w dziejach kraju, a przede wszystkim dokładnie spisane są legendy. Księga napisana jest w formie listów i ten pierwszy adresowany jest właśnie do lorda Dartmouth. Nosi on piękny tytuł – O początkach królestwa Polskiego, jego pierwszych książętach i ich nadzwyczajnych czynach, od roku 550 do 830.

Kolejny list adresowany jest do Lurence'a hrabiego Rochester, ambasadora Jego Królewskiej Mości Karola II w Polsce. List trzeci do Wiliama księcia Devonshire, lorda stewarda na dworze Jego Królewskiej Mości. I tak to idzie dalej przez wszystkich najważniejszych urzędników Korony, których rzeczywiste funkcje i rolę jaką pełnili wówczas wyświetliła nasza autorka Agnieszka Bywalec w tekście który niebawem ukaże się w nowym nawigatorze.

Zaskakujący jest list VII. Zaadresowano go bowiem nie do Anglika, ale do Holendra, do Jego Ekscelencji Pana de Cleverskerka, ambasadora Stanów Holenderskich w służbie Jego Wysokości Wiliama III. List ten nosi tytuł – O handlu, monecie i bogactwach w Polsce, wraz z opisem słynnego miasta Gdańska, jego zwyczajów, przywilejów, siły i przychodów.

Niestety nie udało mi się dokładnie dowiedzieć kim, prócz pełnienia funkcji ambasadora, był ów Celeverskerk. Na swoje usprawiedliwienie mam tyle jednak, że historycy z muzeum pałacu w Wilanowie też tego nie wiedzą. Księga składa się z dziesięciu listów i ma jak powiadam rozmiary monstrualne. Zapytacie skąd ja ją wziąłem? W Anglii była wydana tylko raz i natychmiast zniknęła z księgarń. Po O'Connorze, który pisze o Polsce w tonie raczej sympatycznym, ale rzeczowym, nikt już nie pisał podobnie. Cały wiek XVIII to w piśmiennictwie angielskim jeden wysyp paszkwili i horrendów na temat naszego kraju, z dziełami Defoe'a i Hume'a na czele. Na polski dzieło O'Connora próbował tłumaczyć Niemcewicz, ale słabo mu to wyszło, poza tym przełożył jedynie fragmenty. Natomiast Niemcy z Prus przetłumaczyli je prawie od razu. No, ale skąd ja je mam? W 2012 roku wydał książkę O'Connora Wilanów. Jest to piękna bardzo edycja, z przypisami, w twardej oprawie. Ja, kiedy tylko dowiedziałem się kim był O'Connor natychmiast zakupiłem większość ilość egzemplarzy i od dziś mamy ją w naszym sklepie, w tej samej cenie co na stronach muzeum w Wilanowie.

No, ale teraz pora wyjaśnić dlaczego nie doszło jednak o przygotowywanej inwazji na Polskę. Oto po zwycięstwie wiedeńskim, zmieniła się mocno opinia o Polsce, która miała być według zachodnich polityków, krajem upadającym. No, ale okazało się, że ten upadający kraj jedną szarżą zmiótł z pola całą potęgę sułtana. Karty należało więc rozłożyć na stole raz jeszcze i raz jeszcze się zastanowić. No i się zastanawiano, król zaś Jan – Lew Lechistanu – zachorował w tym czasie mocno i dawano mu marne szanse na przeżycie. Dla ludzi przytomnych, jasne jest, że Sobieski był podtruwany, do ustalenia pozostaje przez kogo. O'Connor przybył do Polski nie po to, by zapoznać się ze stanem miejscowej medycyny, ale po to, by sprawdzić ile król pożyje i zdać z tego raport w Londynie. Na miejscu asekurowany był przez ambasadora weneckiego markiza Conti, który reprezentował w Polsce interesy republiki, ale także interesy Londynu. Przez niecały rok intensywnie pracował nad zebraniem maksymalnej ilości informacji o Polsce, a kiedy już je zebrał, wyjechał pod pierwszym nadarzającym się pretekstem. Przedstawił swój raport, wszystkim dostojnikom królestwa, których w nim wymienił, zaprezentował się przed członkami Royal Society po czym dyskretnie umarł, bo przestał być już potrzebny. Dlaczego? Otóż w niecały rok po śmierci Jana III wyruszyło do Europy sławne Wielkie Poselstwo cara Piotra, w którym, pod zmienionym nazwiskiem uczestniczył on sam. Rozpoczęła się nowa epoka, w której na Sarmację i jej królów nie było już miejsca. Ona – na co wskazuje inwazyjny raport O'Connora – rozpoczęła by się i bez Piotra, ale z innym entre na wejściu. Piotr i jego posłowie, ruszyli najpierw do Niemiec, potem do Amsterdamu, potem do Londynu, do Francji, Włoch, Austrii i Polski. Podróż trwała półtora roku i tylko ktoś bardzo naiwny uwierzy w to, że w czasie pobytu na zachodzie car uczył się szkutnictwa. Może zajrzał z raz czy dwa do jakiejś stoczni, ale to wszystko. Poselstwo miało znakomitą oprawę propagandową, o której głośno jest do dziś. W Anglii car przebywał od stycznia do maja roku 1698, akurat w tym czasie O'Connor prezentował swój raport urzędnikom korony. Spotkał się także z członkami rosyjskiego poselstwa, a ponoć także z samym carem. Nie wiemy o czym rozmawiano, wiemy, że w październiku tego roku O Connor już nie żył. Do inwazji nie doszło, bo w Amsterdamie i Londynie, które prowadziły wtedy wspólną politykę przeciwko Francji zapadły inne ustalenia. Rosja dostała monstrualne kredyty na tak zwany rozwój, król Francji zaś, po dawnemu zaczął inwestować w swoich starych sojuszników Szwedów. Zaczynały się przygotowania do kolejnej wojny północnej.

Czy ktoś poza mną interpretuje te kwestie w taki sposób. Rzecz jasna nie. Na stronach muzeum w Wilanowie przeczytać możemy, że O'Connor to znakomity autor, że po nim tak świetnie o naszym kraju pisać zaczął dopiero Norman Davies. Kiedy czytam coś takiego brakuje mi po prostu słów. Mam za to w ręku dowód rzeczowy – ponad 600 stronicowy raport przygotowany pod nadchodzącą inwazję, która wskutek wejścia do gry Piotra I, została odsunięta ad calendas graecas.

Najbardziej zbudowany jestem tym zagarnięciem dziejów Polski aż od VI wieku. W mojej ocenie wszystkie nasze intuicje się potwierdzają. Po co Anglikom wiedza na temat VI wieku w Polsce? Nikt przecież nie wierzył w to, co się o tamtych, odległych czasach mówiło. Otóż po to samo po co im była w XVI wieku potrzebna legenda arturiańska, żeby wysuwać roszczenia pod byle jakim pretekstem. Nigdy nie dowiemy się które z podań lechickich posłużyłoby za taki pretekst, ale możemy się zabawić w zgadywankę.

Oto przed Wami „Historia Polski” Bernarda O'Connora, dzieło wielkie pod każdym względem i do tego pod każdym względem demaskatorskie. Po nim tak dobrze o Polsce pisał dopiero Norman Davies. Nie wiem czy mamy się już pakować czy może zostało nam jeszcze trochę czasu....

 

Teraz ogłoszenie. To ważne ogłoszenie i chciałbym, żeby wszyscy je dobrze zrozumieli. Targi, które odbędą się w dniach 4-5 czerwca w Bytomiu nie są miejscem lansu dla polityków. Politycy mogą tam oczywiście wejść, ale muszą wcześniej kupić bilet, bo impreza jest biletowana. Powinni też zostawić w domu immunitet, bo to nie jest impreza dla nich, ale dla czytelników i wydawców. Jeśli jakiś polityk pojawi się tam i zacznie się popisywać wezwiemy do niego policję, a w skrajnych przypadkach karetkę z kaftanem bezpieczeńśtwa. I wszystko nagramy. Odmówiliśmy już kilku z nich i odmówimy wszystkim, którzy będą się domagać wpuszczenia na targi na jakichś specjalnych warunkach. Nie ma mowy! Jedynymi obecnymi tam politykami będą przedstawiciele władz miasta Bytomia, które jest współorganizatorem targów. To wszystko. Lepiej będzie jeżeli politycy zrozumieją tę deklarację właściwie i się do niej zastosują.


 

Zbliżają się targi książki w Bytomiu, zapisywać się już nie można, lista jest zamknięta. Mam jednak coś do zakomunikowania. Oto w trakcie targów publiczność będzie wybierać najbardziej popularnego autora. Będą kupony rabatowe i będzie można głosować na tego autora. Bardzo proszę o nie oddawanie głosów na mnie, albowiem włączyłem się w organizację tej imprezy i nieładnie byłby, żeby organizator startował w zawodach, które przygotowywał.

Nagrodą dla najpopularniejszego autora będzie emaliowana rozeta z brązu, z odpowiednią dedykacją. O wiele gustowniejsza niż ta cała Nike. Nie mówiąc już o złotej rybie z gipsu, co ją sobie „nasi” wręczają.


 

Ważna informacja! Tragi objęte są patronatem medialnym TVP Katowice, na imprezie akredytowane będą ekipy nagraniowe, którym akredytacje wystawił organizator. Nikt kto nie ma akredytacji nie będzie mógł nagrywać i robić wywiadów z gośćmi targów. Piszę to teraz, jasno i wyraźnie, żeby nie było potem niedomówień.


Ja zaś zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do sklepu FOTO MAG, do księgarni Tarabuk i do księgarni Przy Agorze oraz do antykwariatu Gryf przy ul. Dąbrowskiego.


 

Na koniec jeszcze krótka pogadanka o targach książki w Bytomiu. Przepraszam wszystkich, za to machanie rękami, ale inaczej nie potrafię i do telewizji się jak widać nie nadaję.


 

http://rozetta.pl/slow-o-targach/


 

http://rozetta.pl/zaproszenie-na-targi/

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura