coryllus coryllus
3914
BLOG

Idzie diabeł ścieżką krzywą czyli zadziwiające koincydencje

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 42

W miejscowości Panasówka był kiedyś sklep Iglopolu. To było coś niesamowitego, wysiadało się z autobusu, w polu właściwie, a po drugiej stronie drogi, na małej łące stał niewielki przeszklony pawilon z napisem „Iglopol” umieszczonym nad daszkiem. Sklep ten był najbardziej obleganym punktem dystrybucji towarów w okolicy, albowiem sprzedawano tam piwo Okocim. Nie pamiętam czy z tego powodu, że zakłady Iglopol Dębica były chwilowo właścicielem browaru w Okocimiu, czy z jakiegoś innego, nie jest to ważne dla naszych rozważań. Było to w roku 1986 albo 87, z piwem było na prowincji naprawdę krucho, a ja i moi koledzy mieliśmy wtedy różne marzenia. Głównie dotyczyły one kwestii fizjologicznych, bo horyzonty myśli naszych nie rozciągały się za szeroko i nie były też za bardzo odległe. Ot, tyle tylko ile było z Biłgoraja do Panasówki.

Ja oczywiście wiem, że można było pokręcić się po tym Biłgoraju i znaleźć gotowe piwo w restauracji „Łabędź”, albo w „Kaprysie”, albo w „Torfowej” zwanej też „U Reagana”. No, ale było ono drogie i zakupienie większą ilości tego piwa nie wchodziło w grę, bo za ladą mógł stać ktoś, kto rozpozna w nas uczniów technikum leśnego i podzieli się tą informacją z którymś z nauczycieli albo w ręcz z samym dyrektorem. Za kupowanie zaś, spożywanie i przenoszenie alkoholu można było wtedy wylecieć ze szkoły w trybie natychmiastowym. Za uporczywe palenie papierosów wyrzucano z internatu i trzeba było sobie szukać stancji, za piwo, wino i wódkę zaś wywalano ze szkoły bez jednego słowa. Trochę lżej było za dyrektora Czesława, bo pamiętam, że mój kolega, którego uczniowie piątej klasy zmusili do przeniesienia w raportówce butelki wódki na zajmowane przez nich skrzydło internatu dostał tylko naganę. Był w pierwszej klasie i uznano, że nie miał jeszcze dość wyrobionego charakteru by się przeciwstawić tym bykom z piątej. Ich wszystkich rzecz jasna wywalono, a było to w klasie maturalnej. Nie dano im żadnej szansy. Za dyrektora Henryka, o którym krążyły różne dziwne plotki, takie niewychowawcze okazywanie skrupułów wobec obwinionych w ogóle nie wchodziło w grę. Jakikolwiek kontakt ucznia z alkoholem skutkował relegowaniem ze szkoły. No, a jaka była różnica między dyrektorami Czesławem a Henrykiem? Czesław odgrywał srogiego belfra, choć wszyscy wiedzieli, że siedzi pod pantoflem żony. Wielu amatorów pijaństwa ocalało za jego czasów, choć wielu też wyrzucono. Dyrektor Henryk robił wrażenie pogodnego grubaska z którym można się porozumieć, było to jednak wrażenie całkowicie mylące. I ja zrozumiałem to w lot, dlatego przez cały swój pobyt w szkole starałem się na ile to możliwe, mieć jak najmniej do czynienia z dyrektorem Henrykiem.

Pewnego dnia jednak, kiedy świeciło słońce i liście na drzewach dobrze już się rozwinęły, my zaś mieliśmy jaką taką pewność, że nie zostaniemy na drugi rok w tej samej klasie, przyplątała się do naszych głów dziwna myśl. A może by tak napić się piwa z Panasówki?! Piwo w sklepie Iglopolu było tanie, sprzedawano je po cenach hurtowych i wiadomo było, że jeśli ktoś tam pojedzie, to nie po jedno czy dwa piwa, ale przynajmniej po dziesięć. Tylko co to jest dziesięć piw dla czterech żądnych wrażeń siedemnastolatków? Nic. Takim trzeba rozmachu, wiary, że uczestniczą w czymś niezwykłym i jeszcze niebezpiecznym, nie na tyle jednak, żeby zginąć, czy doznać jakichś obrażeń. Pomyśleliśmy z kolegami, że kupimy sobie tych piw 40. Myśleliśmy, że jak każdy wypije 10 to się przecież nic nie stanie. Cóż to jest wypić dziesięć piw Okocim, jak się ma siedemnaście lat. Nic zupełnie...Ponieważ ja, jako jedyny z całej grupy, która miała w tej niezwykłej przygodzie uczestniczyć posiadałem plecak ze stelażem, postanowiono, że to mnie trzeba wysłać do Panasówki. Zgodziłem się rzecz jasna, choć bałem się okropnie, że ktoś mnie w tej Panasówce zobaczy. No, ale kolega Paweł wytłumaczył mi, że nie ma strachu, bo nikt tam przecież nie jeździ na to cholerne zadupie, a jeśli już, to właśnie po piwo przecież, nie po coś innego. No i pojechałem. Wydawało mi się, że odczekałem już wystarczająco długo i wszyscy nauczyciele już wyszli ze szkoły. Źle jednak obliczyłem czas. Okazało się, że do Panasówki jedzie się piętnaście minut, piwo kupuje się nie dłużej wcale, jest trochę kłopotu z zapakowaniem, ale jak sprzedawczyni pomoże to idzie szybko, potem zaś wraca się równie szybko i pozostaje już tylko przejść z dworca PKS w Biłgoraju do internatu technikum leśnego położonego przy ul. Polnej 3a. Kto był tam kiedyś ten wie o czym mówię. Kiedy się ma siedemnaście lat, a na plecach osadzony na aluminiowym stelażu plecak, w którym upakowane są butelki piwa Okocim, kiedy się idzie dziarskim krokiem, nie ma możliwości, żeby ktoś nie zwrócił uwagi, co tam temu gówniarzowi brzęczy w tym plecaku. Kiedy skręci się już z ulicy Kościuszki człowiek ma przed sobą prostą i szeroką drogę, na której jest widoczny jak sadzone jajko na patelni, kiedy minie most na Białej Ładzie, przy którym stał kiedyś piękny drewniany młyn, nie ma już w zasadzie żadnej możliwości ucieczki. Można teoretycznie biec między bloki, albo skręcić do wioski dziecięcej, ale ten pierwszy wariant jest wprost komiczny – spróbujcie biec między blokami z plecakiem pełnym butelek piwa, a drugi nie wchodził w grę. Kiedy uczeń technikum leśnego zmierza dziarskim krokiem ku internatowi, a naraz, na widok nauczyciela idącego z przeciwka, skręca do wioski dziecięcej, od razu jest podejrzewany o same najgorsze rzeczy. Nauczyciel go zatrzymuje, zadaje mu różne dziwne pytania i sprawdza co też niesie on w tym nienaturalnie wypakowanym plecaku w piątkowe popołudnie. I dlaczego idzie od dworca ku szkole, a nie ze szkoły na dworzec, gdzie zwykle w piątek po lekcjach zmierzali chłopcy z naszego internatu.

Tragizm swojej sytuacji uświadomiłem sobie w pełni dopiero po przekroczeniu mostu. Pomyślałem jednak, że nie będzie tak źle. Nauczyciele siedzą w swoich ciasnych mieszkaniach, a dyrektor Henryk na pewno już poszedł do domu. I pocieszając się tak doszedłem na odległość jakichś trzydziestu metrów od zakrętu ku dziecięcej wiosce, przy którym znajdował się wtedy sklep spożywczy mieszczący się w identycznym pawilonie jak ten co stał w Panasówce. I wtedy zza zakrętu wyłonił się dyrektor Henryk. Kiedy mnie zobaczył uśmiechnął się szeroko, jakby widział kogoś bardzo mu bliskiego, z kim się dawno nie spotykał. To było jego stałe zagranie, kiedy zamierzał znęcać się na jakimś biedakiem, któremu zdarzyło się palić papierosy w toalecie, albo wracać po nocy z dyskoteki. - Nie tędy droga panowie – mówił wtedy Henryk i ojcowskim gestem kładł swoją ciężką rękę na ramieniu tego biedaka. Potem zaś następowały kary i powiadomienia wysyłane do rodziców i cała ta gehenna, która na zawsze już zmieniała życie tego nieszczęśnika. No, a teraz ja miałem naprzeciwko siebie Henryka, a na plecach swój zielony plecak z napisem „Beskidy” wypełniony po sam szczyt butelkami piwa Okocim. Myśl o tym, by wiać zagościła w mej głowie rzecz jasna, ale na pół sekundy jedynie...Przepędziłem ją i z niespotykaną u siebie, a pewnie i u innych siedemnastolatków, stanowczością kroczyłem dalej wprost ku Henrykowi. Uśmiechnąłem się doń, ale nie tak szeroko, żeby nie wydać mu się bezczelnym gamoniem co się spoufala z dyrektorem. On zaś rzucił mi jakieś słowo i minął mnie swoim szybkim krokiem, bo zapewne się gdzieś spieszył. To cud prawdziwy, że nie upadłem wtedy bez przytomności na chodnik. Henryk jak nic zacząłby mnie ratować i tragedia gotowa. Na miękkich nogach doszedłem do internatu, mieszkaliśmy wtedy jeszcze na skrzydle A, więc skręciłem błyskawicznie w ciemny korytarz tuż za wejściem głównym i zaraz byłem na górze. Impreza zakończyła się po jednym piwie. Nakrył nas bardzo młody wychowawca, który właśnie zaczął prace i nie bardzo jeszcze wiedział czy ma się fraternizować z uczniami czy może donosić bezwzględnie na każdego, za najmniejsze przewinienie. Oczywiście nie widział naszych 40 piw, a jedynie te butelki, które trzymaliśmy w rękach. Na drugi dzień, w słoneczną sobotę, poszliśmy wszyscy przerzucać za karę węgiel.

Do dziś właściwie dręczy mnie tylko jeden rodzaj koszmaru. Śni mi się, że przekraczam oto most na Ładzie, idę sobie i widzę, że z przeciwka nadchodzi dyrektor Henryk. Jestem spokojny jak rzadko, bo pamiętam przecież, że nic się nie stało, a tu nagle Henryk się zatrzymuje, wskazuje na mnie palcem i mówi – Nie tędy droga synu. Ja się odwracam, patrzę za siebie na ten most i myślę, o jakiej do cholery drodze on mówi, to jest przecież jedyna droga z miasta do internatu. A co Henryk uśmiechają się szeroko i triumfalnie rzecze – pokaż no chłopie co tam masz w tym plecaku. A potem budzę się z krzykiem i żona musi mnie uspokajać.

Po co ja to wszystko napisałem, a do tego jeszcze pod taki dziwnym i mało mówiącym tytułem? Otóż dlatego, by uświadomić nam wszystkim, a także Toyahowi, w jakie sytuacji znajduje się dziś Małgorzata Płysa i ludzie, którzy ją namówili do napisania tego dziwnego listu, który nasz kolega Toyah opublikował wczoraj na swoim blogu. Oto Płysa domaga się by nasz kolega zapłacił 10 tysięcy złotych na jakąś fundację w związku z rzekomym naruszeniem dóbr osobistych innej fundacji. Nie chcę mi się teraz roztrząsać szczegółów tego listu, bo każdy, kto zajrzał do Toyaha wie o co chodzi. Mnie interesuje tylko pewna zadziwiająca koincydencja. Oto człowiek niedoświadczony i bardzo pewny siebie, może mieć złudzenie, że wszystko dobrze obliczył i nie spotka go żadna zła przygoda. No, ale przez tę całą koincydencję nagle się okazuje, że zza zakrętu wyłania się postać dyrektora Henryka z dystyngcjami nadleśniczego na wyłogach kołnierza. Ktoś inny może twierdzić, że nie ma nic wspólnego z satanizmem i propagowaniem tej ideologii, a tu nagle okazuje się, że wśród sprzedawanych przezeń wiktoriańskich pocztówek znajduje się jedna, na której widać kozły wpatrujące się w wiszący na ścianie odwrócony krzyż, do tego czarownicę i uczłowieczone zwierzęta prowadzące ze sobą pogawędki. Kiedy zaś ktoś próbuje się zalogować na stronie, gdzie dokonuje się tych transakcji związanych z zakupem wiktoriańskich kartek, w okienku sprawdzającym autentyczność kontrahenta i jego człowieczy wymiar pojawia się tekst kontrolny, który należy wpisać w to okienko. Brzmi on – czort wie...

Toyah, to wczoraj napisał, a ja jeszcze powtórzę – czort z pewnością wie. Patrzyłem wczoraj na blog Toyaha z niedowierzaniem pewnym i nawet zacząłem przypuszczać, że list podpisany przez Małgorzatę Płysę jest żartem, szczególnie silnie myśl ta nachodziła mnie w momentach, kiedy Orjan umieszczał komentarze dotyczące niezłożonych przez fundację Płysy raportów do Urzędu Skarbowego. Potem jednak pomyślałem, że to nie żart, że jest gorzej. Ktoś włożył Płysie na plecy plecak ze stelażem i wysłał ją samotną i zabiedzoną przez most na rzece Białej Ładzie w Biłgoraju, wprost ku naszemu internatowi, a wcześniej jeszcze długo ją przekonywał, że nic się nie stanie i wszystko będzie dobrze. I Płysa zdecydowała się iść z tym piwem, bo co może się jej stać, wszak do tej pory jej fundacja dostawała rok w rok milion złotych...niby dlaczego miałoby się to skończyć? Przez głupie 40 piw z Panasówki? Niemożliwe.

Sen mara, Bóg wiara, jak to mówią, a mnie się zdaje, że Płysa nie wie już co jest snem, a co jawą i zdaje się jej, że ten dziwny facet co nadchodzi z przeciwka ominie ją bez jednego słowa uśmiechając się jedynie....

 

Tak jak to napisałem wczoraj, zmieniamy nieco politykę w naszym sklepie. Na ile będzie to możliwe, umieszczać będziemy tam ciekawe z naszego punktu widzenia pozycje wydawane przez wydawnictwa akademickie. Oto na wstępie trzy książki. Jedna traktuje o dyplomacji czechosłowackiej i jej stosunku do polityki i polityków polskich, druga to biografia ministra Becka, a trzecia to rzecz napisana przez Pawła Hanczewskiego, tłumacza książki Bernarda O'Connora, a opowiadająca o początkach unii szkocko-angielskiej. Książek jest mało, nie chcą ich sprzedawać, a jeśli idzie o Becka i dyplomację czechosłowacką, to wziąłem wręcz wszystko co mieli na magazynie.

 

Na koniec, żeby pozostać w tym wesołym i przewrotnym nieco nastroju, posłuchajcie sobie piosenki, niegdyś bardzo popularnej, śpiewanej często przy ogniskach.

 

www.youtube.com/watch?v=pO-fStfV2UU

 

 

Teraz trochę prywaty. Tak jak w zeszłym roku potrzebujemy dla szkoły, w której uczy moja żona, trochę gadżetów na różne czerwcowe uroczystości. Jeśli ktoś mógłby nam pomóc, będę bardzo wdzięczny.

W dniach 19-22 maja zapraszam na Stadion narodowy. Będzie mnóstwo niespodzianek, aż drżę cały na myśl o nich, bo z całą pewnością się ich nie spodziewacie. Toyah też będzie, przyjedzie w sobotę i w niedzielę.


 

Teraz ogłoszenie. To ważne ogłoszenie i chciałbym, żeby wszyscy je dobrze zrozumieli. Targi, które odbędą się w dniach 4-5 czerwca w Bytomiu nie są miejscem lansu dla polityków. Politycy mogą tam oczywiście wejść, ale muszą wcześniej kupić bilet, bo impreza jest biletowana. Powinni też zostawić w domu immunitet, bo to nie jest impreza dla nich, ale dla czytelników i wydawców. Jeśli jakiś polityk pojawi się tam i zacznie się popisywać wezwiemy do niego policję, a w skrajnych przypadkach karetkę z kaftanem bezpieczeńśtwa. I wszystko nagramy. Odmówiliśmy już kilku z nich i odmówimy wszystkim, którzy będą się domagać wpuszczenia na targi na jakichś specjalnych warunkach. Nie ma mowy! Jedynymi obecnymi tam politykami będą przedstawiciele władz miasta Bytomia, które jest współorganizatorem targów. To wszystko. Lepiej będzie jeżeli politycy zrozumieją tę deklarację właściwie i się do niej zastosują.


 

Zbliżają się targi książki w Bytomiu, zapisywać się już nie można, lista jest zamknięta. Mam jednak coś do zakomunikowania. Oto w trakcie targów publiczność będzie wybierać najbardziej popularnego autora. Będą kupony rabatowe i będzie można głosować na tego autora. Bardzo proszę o nie oddawanie głosów na mnie, albowiem włączyłem się w organizację tej imprezy i nieładnie byłby, żeby organizator startował w zawodach, które przygotowywał.

Nagrodą dla najpopularniejszego autora będzie emaliowana rozeta z brązu, z odpowiednią dedykacją. O wiele gustowniejsza niż ta cała Nike. Nie mówiąc już o złotej rybie z gipsu, co ją sobie „nasi” wręczają.


 

Ważna informacja! Tragi objęte są patronatem medialnym TVP Katowice, na imprezie akredytowane będą ekipy nagraniowe, którym akredytacje wystawił organizator. Nikt kto nie ma akredytacji nie będzie mógł nagrywać i robić wywiadów z gośćmi targów. Piszę to teraz, jasno i wyraźnie, żeby nie było potem niedomówień.


Ja zaś zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do sklepu FOTO MAG, do księgarni Tarabuk i do księgarni Przy Agorze oraz do antykwariatu Gryf przy ul. Dąbrowskiego.


 

Na koniec jeszcze krótka pogadanka o targach książki w Bytomiu. Przepraszam wszystkich, za to machanie rękami, ale inaczej nie potrafię i do telewizji się jak widać nie nadaję.


 

http://rozetta.pl/slow-o-targach/


 

http://rozetta.pl/zaproszenie-na-targi/

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura