coryllus coryllus
4391
BLOG

Być jak Zosia Osiejuk

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 59

Mamy dziś wielkie święto, postaram się więc być bardzo łagodny. Naprawdę się postaram i mam nadzieję, że inni, ci których wywołam do tablicy też się postarają. Zanim przejdę do rzeczy jednak, wykonam manewr taktyczny. Otóż jestem przekonany, że tak zwana poprawność, nie tylko polityczna, ale także obyczajowa, towarzyska i każda jest wynikiem już to przymusu, już to głębokich deficytów. Prawdziwy konwenans bowiem umarł dawno temu, a my, jeśli nie przekraczamy pewnych, leżących dość daleko granic, mamy, gdy idzie o życie towarzyskie, dużą swobodę. Możemy prezentować siebie samych z jak najlepszych stron, możemy być zabawni na różne sposoby, opowiadać historie wdzięczne i smutne, możemy zadawać różne pytania mniej lub bardziej osobiste, skierowane do naszych rozmówców. Z tej ostatniej opcji korzystam bardzo rzadko, wychodząc ze słusznego moim zdaniem założenia, że ten kto mniej wie, krócej będzie przesłuchiwany. Jeśli przy tym zakresie swobody, ktoś poprzestaje, w dodatku w sposób uporczywy, na wysyłaniu komunikatów sformatowanych, a do tego zgodnych z tym, co prezentują media tej czy innej opcji, możemy mieć pewność, że jest to osoba działająca pod presją, na przykład pieniądza lub osoba o głębokich emocjonalnych deficytach, która za okazanie cienia akceptacji dałaby się ugotować na twardo. Ta druga opcja jest szalenie niebezpieczna, bo komunikaty medialne, dotyczące polityki stanową treść życia wielu środowisk. Tam zaś rej wiodą ci właśnie, którzy powtarzają je w sposób odtwórczy, ale za to bardzo głośno. To zwalnia innych od obowiązku myślenia i analizowania komunikatów, a wręcz zamienia ich w posłuszne osiołki drepczące za tym ktoś najgłośniej wypowiada różne prawdy proste a święte....

Miałem kiedyś koleżankę, która była prawdziwym fenomenem, wręcz wzorcem metra. Była to hipokrytka modelowa i trochę nawet niebezpieczna, ale dająca się obłaskawić różnymi gadżetami. Sens jej życia polegał na oszukiwaniu rodziny, której wmawiała, że pilnie studiuje. Z tego co pamiętam, na uczelni pokazała się może ze cztery razy w ciągu roku, spędzając całe dnie ze swoim chłopakiem w absolutnym zamknięciu i izolacji. Celem tych seansów nie była bynajmniej kontemplacja przyrody, czy też uważna lektura Pisma Świętego. Deficyty bowiem emocjonalne objawiają się na różne sposoby, nieraz silnie zaskakujące dla obserwatora. I niech nikt sobie nie myśli, że kiedy ten chłopak wyjeżdżał, a wyjeżdżał daleko, ona zapadała w letarg i czekała nań patrząc w zamalowaną przez noc szybę i roniąc łzę za łzą...Co to to nie. Kiedy wracał, bywało, że szybko orientował się w sytuacji, ale tylko raz zdarzyło się, że jej przyłożył. Była to bowiem pani, która szła w zaparte z takim impetem, że znany z rozrywkowego życia i przygód z mężatkami Tadeusz Pluciński, filmowy amant, mógłby do niej chodzić na korepetycje. I on był wobec tej bezczelności całkowicie bezradny. Dodam tylko jeszcze, że nie był to żaden romantyczny młodzieniec w typie „kwietny ma wianek, zielony badylek”, ale mężczyzna mocno doświadczony towarzysko i rozrywkowy. Tak się jednak złożyło, że pewnego dnia uzależnił się od tej koleżanki i nie mógł się z tego wyzwolić. Dla mnie, człowieka prostego i z natury rzeczy niezdolnego do popadnięcia w takie fazy – jak ktoś nie ma skrzydeł nie poleci bowiem, choćby nie wiem jak chciał – widok ten, widok ich dwojga, uśmiechniętych i wpatrzonych w siebie tak, jakby ich dusze były normalnie perłami, był zawsze bardzo zasmucający.

Koniec manewru taktycznego.

Teraz rozpoczyna się część główna operacji. Wszyscy pamiętamy jak to w ostatniej fazie kampanii Komorowskiego jego spindoktorzy rzucili w sieć hasło – Andrzej Duda cię wyduda. Był to pomysł, żałosny, znacznie słabszy od najbardziej banalnych wykrętów opisanej wyżej koleżanki. I wtedy córka naszego kolegi Toyaha – Zosia Osiejuk zadzwoniła tam i zapytała ich co to znaczy „wydudać”. A do tego jeszcze nagrała rzecz całą tak, żeby nikt nie miał wątpliwości, że po tamtej stronie siedzą kretyni i ofiary losu. Wszyscy tego słuchaliśmy i było nam bardzo wesoło. Wystąpienie Zosi świadczy moim zdaniem o tym, że powinna ona wziąć się za udzielanie korepetycji oszukiwanym kochankom oszalałych mitomanek. Ci zaś miast usiłować siłą wydusić ze swoich dziewczyn informację kto to był, winni iść za przykładem Zosi i stosować proste ale zawsze skuteczne pułapki taktyczne. Po wystąpieniu Zosi, okazało się nagle, że wielu ludzi chce być jak ona – być jak Zosia Osiejuk, mieć takie jak ona pomysły i tak błyskawicznie reagować na niełatwe do zagospodarowania towarzyskiego medialne eventy. No, ale nie każdy to potrafi, a jak się czegoś nie potrafi, albo się czegoś nie ma, pokusa, by to ukraść bywa nie do zwalczenia. Taki na przykład Pereira Samuel, chciał się ożenić, a nie miał nawet na ślubny garnitur. Nie żartuję, tak było. Nie miał, ale nie myślcie sobie, że ten garnitur ukradł. Wtedy był jeszcze za młody na takie numery. Był biedny i poszedł po prośbie, no i ktoś mu ten garniak pożyczył. Dzięki temu mógł się ożenić z dziewczyną spokrewnioną z Marią Kaczyńską, co bardzo dobrze zrobiło jego karierze. Ośmieliło go też jednak w sposób niebezpieczny i w jego głowie zrodziła się myśl, że człowiek w pożyczonym garniturze, dobrze ożeniony, może właściwie wszystko. Może na przykład kraść innym pomysły i się na tych pomysłach lansować. Zaraz więc po tym, jak Zosia Osiejuk zdzwoniła do sztabu Komorowskiego, zadzwonił tam także Samuel i wygłosił kropka w kropkę tę samą frazę – zapytał ich co to znaczy „wydudać”. Oni jednak, już przygotowani spuścili go na drzewo. Tak się niestety składa, że całe życie publicystów zwanych nie wiedzieć czemu prawicowymi skupia się w portalach społecznościowych i oni tam mają całkowitą swobodę, jeśli idzie o budowanie towarzyskich hierarchii. Chodzi mi tutaj o twitter. To jest bardzo ułatwione, albowiem ich aktywność przyciąga wyłącznie ludzi z deficytami, takich, którzy potrafią przez pięć lat studiów nie chodzić na uczelnię i wmawiać ojcu, że zamierzają robić karierę w dyplomacji. Ktoś powie, że mój kolega Toyah też tam siedzi. No siedzi, ale – jak oznajmia Pismo – czyż jestem stróżem brata mego? Wyjątki potwierdzają regułę. Twitter to miejsce, gdzie nie ma realnego życia towarzyskiego, a konwenans strzegący bezpieczeństwa emocjonalnego ludzi kulturalnych, zastąpiony został przez bandyterkę. Po wojnie kręcono takie filmy – jest banda starych złodziei i jeden aspirujący młodziak. No i oni robią go w trąbę i oszukują, wpychają na różne miny, bo wiedzą, że on ma tak silne parcie na to, by być jednym z nich, że nie chce się bronić. To jest dziś schemat realizowany na twitterze i w środowiskach tak zwanych „prawicowych publicystów”. Tam są różni ludzie, którzy też chcą zdobyć popularność, ale jedyne co im przychodzi do głowy to naśladować Samuela Pereirę, czyli po prostu kraść pomysły. W przyszłości być może także wyroby tekstylne, ale na razie tylko pomysły. Problem w tym, że sam Samuel Pereira, żeby zdobyć cień autentycznej popularności musi kraść pomysły Zosi Osiejuk.

Koniec natarcia sił głównych, pora na uruchomienie odwodów.

Zadzwonił tu wczoraj Toyah i powiedział, że na twitterze czynna jest taka gwiazda, która ma tyle wejść i kolegów, że nie reaguje na grzeczne pytania. Pani ta działa również w salonie i prowadzi bloga pod nickiem partyzantka. Otóż, jak twierdzi Toyah, a zapewne znajdzie to swoje potwierdzenie w linku, który tutaj dołączy, pani owa twierdzi, że w zeszłym roku zadzwoniła do sztabu Komorowskiego i zapytała – co to znaczy „wydudać”. Na to jeden z jej wielbicieli odpowiedział – to naprawdę ty? A ja myślałem, że to Samuel. Doszliśmy do bardzo ważnego momentu – wielka sława nie jest żartem wcale, jak wyraźnie widać, choć słowa starej piosenki mówią inaczej. I popatrzcie w jakiej komfortowej sytuacji się znaleźliśmy, nie musimy zadawać pytania – kto to był. Więcej, my nawet nie musimy brać zamachu na odlew, ryzykując, że nam ścięgno w barku pęknie. My po prostu wiemy, że to była Zosia Osiejuk. Wiemy też, że Samuel i ta cała partyzantka ukradli jej pomysł, bo jedyne co sami potrafią, to powtarzać komunikaty zasłyszane. To jeszcze nie koniec. Ja dziś zajrzałem na blog partyzantki i zobaczyłem, że na liście jej ulubionych blogerów znajduje się Łukasz Warzecha. I w zasadzie nic więcej można by tu nie dodawać, ale skoro bawimy się tak świetnie i nie naruszamy konwenansu, idźmy dalej. Kiedy zacząłem czytaj jej teksty odnalazłem w nich to wszystko co pamiętałem z czasów dawniejszych kiedy mogłem obserwować życie tej dziwnej pary.

Wiem, że ludzie często nie rozumieją do końca różnych opisywanych tak szczegółowo przypadków, na koniec więc:

 

Dobijanie jeńców, jak po każdej prawdziwej operacji.

 

Niech się nikomu nie zdaje, że ja w tych dawnych czasach miałem cokolwiek wspólnego z prawdziwym konwenansem, który jako się rzekło stoi na straży towarzyskiego i emocjonalnego bezpieczeństwa ludzi. Było dokładnie na odwrót. W dodatku nie byłem osamotniony w tych swoich breweriach, towarzyszyli mi ludzie, którzy dziś woleliby może o pewnych kwestiach nie pamiętać. Ja jednak pamiętam i będę się nimi posługiwał za każdym razem kiedy mi przyjdzie na to ochota. Oczywiście bez nazwisk, tak więc śpijcie spokojnie chłopcy. Pewien kolega opowiadał często taką historię, oto w barze mlecznym siedzi przy stoliku zastawionym brudnymi talerzami jakiś żul. Taki wesoły nurek. Najadł się za użebrane pieniądze, a teraz zabiera się do wyjścia. Zaczyna jednak od wyciągnięcia kawałka tektury, którą urwał z jakiegoś znalezionego na śmietniku pudła. Potem wyciąga ogryzek ołówka i wielkimi literami pisze na tej tekturze słowa – JESTEM CHORY NA AIDS. PROSZĘ O POMOC. W barze mlecznym, jak to w barze, pełno ludzi, tłok i wszyscy to widzą. Gość, wielce z siebie zadowolony podnosi się i wychodzi. Na zewnątrz rozsiada się pod ścianą i zaczyna zbierać na kolejny posiłek. Bar pustoszeje w mgnieniu oka, ale zaraz znów się napełnia. W tamtych czasach okropnie mnie ta historia śmieszyła, była bowiem zgodna z towarzyską konwencją uprawianą przez grupę, której byłem członkiem. Nie powiem, większość ludzi spoza tej grupy, którym ją opowiadałem, także się śmiała. Kiedyś jednak powtórzyłem ją tej koleżance, co tak intensywnie studiowała. Ona zaś nie uśmiechnęła się wcale, zamiast tego popatrzyła na mnie uważnie i rzekła – wiesz, ludzie nie rozumieją, że poprzez kontakt ze śliną chorego nie można się zarazić HIV, są przez to nietolerancyjni i nie szanują innych. Po czym oddaliła się gdzieś, nie sprawdzałem gdzie.

I ja mam na koniec pytanie do partyzantki, która tak dzielnie broni prezydenta Dudy. Miła pani, czy zamierza pani przeprosić Zosię Osiejuk, młodą dziewczynę, znacznie od pani bystrzejszą i póki co pozbawioną wszystkich skrzętnie przez panią ukrywanych, ale jakże dobrze widocznych deficytów? Czy zamierza ją pani przeprosić i w jakiej formie pani to zrobi? To są bardzo interesujące kwestie, pytamy o to my wszyscy, ludzie czynni na tym blogu, na blogu ojca Zosi Krzysztofa Osiejuka, pytają także ci, co są czynni na twitterze. Jak pani może kraść, kłamać, a jednocześnie bronić dobrego imienia prezydenta? Może nam pani to wyjaśnić? Będziemy wdzięczni.

 

Na tym kończę. Zapraszam na stronę www.coryllus.pl gdzie można już kupić drugą, nigdy nie publikowaną część Wspomnień Edwarda Woyniłłowicza. Prócz tego zaś również książkę o broni białej, autorstwa naszego targowego sąsiada – Janusza Jarosławskiego. Książka, prócz typowo kolekcjonerskich informacji, fotografii bardzo wysokiej jakości zawiera też fragmenty tekstów źródłowych, dotyczących – uwaga – wyglądu brytyjskiego żołnierza w XIX wieku, oraz sporych rozmiarów esej opowiadający o walkach Polaków z Brytyjczykami w czasie wojen napoleońskich. Tytuł tej publikacji brzmi – „Szable lekkiej kawalerii” - a tak się złożyło, że szable lekkiej kawalerii w zbiorach Janusza Jarosławskiego, to w sporej części szable brytyjskie.


 

Aha, jeszcze trailer komiksu i zapowiedź planszowa

 

https://youtu.be/3Br-t2lPbDI

 

https://issuu.com/tomaszbereznicki/docs/zamah_net


 

Na koniec informacja o przedsprzedaży biletów na targi bytomskie


 

Rusza przedsprzedaż biletów.
Bilety wstępu na targi w cenie 7 zł oraz odrębne, całodniowe bilety 
wstępu na wykłady i prelekcje w cenie 15 zł dostępne w kasie BCK przed 
imprezą. Ilość biletów na prelekcje jest ograniczona. Rezerwacje 
telefoniczne pod numerem telefonu: 32 389 31 09 w. 101 (Telefon 
odbierany jest w miarę dostępności kasjera. W przypadku problemów z 
połączeniem zachęcamy do rezerwowania biletów poprzez stronę internetową 
lub w sekretariacie pod numerem 32 389 31 09 w. 100) lub email: 
info@becek.pl
Kasa czynna od poniedziałku do piątku od 9:00 do 19:00 oraz zawsze na 
godzinę przed imprezą. Można płacić kartą.


 

Ja zaś zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do sklepu FOTO MAG, do księgarni Tarabuk i do księgarni Przy Agorze oraz do antykwariatu Gryf przy ul. Dąbrowskiego.

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka