coryllus coryllus
5733
BLOG

Kataryna czyli polityka życzeniowa

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 106

Miałem dziś pisać o rozwodzie Beaty Kozidrak z Pietrasem, miałem także omówić szczegółowo kilka hitów z telewizyjnej listy przebojów z wczesnych lat osiemdziesiątych, ale wszedłem na salon, a tam widzę tekst Rossemana o wywiadzie jakiego Kataryna udzieliła tygodnikowi „Polityka”. No i zmieniłem zdanie.

Na naszym blogu dochodzi ostatnio do pewnych wstrząsów, które skłaniają mnie z kolei do intensywniejszych działań, nazwijmy to formatujących. Napisze to wprost – jeśli się komuś zdaje, że z mojego bloga zrobi swój blog, to się niestety pomylił, ja zaś wykazałem już tyle dobrej woli jeśli idzie o zrozumienie intencji różnych osób, że doprawdy wystarczy. Co to ma jednak wspólnego z Kataryną i jej wywiadem dla Polityki? To proste. Kataryna w pierwszych słowach tego wywiadu informuje dziennikarza, że rozczarowała się polityką PiS. Po roku ledwie rządów pani Kasia się rozczarowała....Podobnie jest z niektórymi komentatorami. Oni tu przyszli z różnymi nadziejami, chcą komentować, a ja ich rozczarowuję. Jakie to smutne, a mogło być przecież tak pięknie, mogło być sympatycznie, a ja w swoim uporze wszystko psuję i może się wręcz okazać, że wcale nie jestem wybitnym autorem, choć owszem mam zadatki.

Katarynie też się zdawało, że prezes będzie wypełniał jej polecenia, albo lepiej – odgadywał jej życzenia, bo jest ona wszak reprezentantką tych wiecie, dołów, tych prostych zwykłych ludzi, którzy mają swoje poglądy na Polskę i świat.

Toyah pisał o tym wielokrotnie, ale nie zaszkodzi jeszcze powtórzyć. Kataryna nie jest żadną blogerką, jest to pani reprezentująca interesy jakiejś fundacji, która – zakładając bloga – rozpoczęła w Polsce epokę, nie wolności bynajmniej, ale moderacji myśli niezależnej przez różnych ludzi z zaplecza. Nie wiem czy pamiętacie, ale kiedy pojawiła się Kataryna i jej sławny blog, obok niej istnieli inni blogerzy, tacy jak Adam Haribu, ale potem zniknęli i słuch po nich zaginął. Ona zaś została, jak samotny biały żagiel.

W tych odległych czasach my wszyscy łudziliśmy się, że uporczywa praca na blogu może nam przynieść sławę, może sprawić, że będziemy rozpoznawalni. Dziś już wiemy, a potwierdziło się to jeszcze raz poprzez ten wywiad Kataryny, że nasza aktywność ma znaczenie tylko dla nas. Stąd też moja irytacja na różnych „rozczarowanych”, którzy nie rozumieją dlaczego ja ich nie słucham, kiedy oni mają takie świetne pomysły. Kataryna, która, jeśli idzie o blogosferę, jest dziś nikim, powtórzę – nikim, została zaproszona przez mainstream jako reprezentantka blogosfery. Dla wszystkich jest jasne, że pani ta reprezentuje środowiska, którym po prostu wygodnie jest lansować ją jako blogerkę, bo to i kłopotów mniej i zastanawiać się czego ta blogerska tłuszcza chce naprawdę, nie ma potrzeby. Jest Kataryna i jest spokój. Kataryna jest bezpieczna także z tego powodu, że mimo iż od dawna znana jest z nazwiska, ciągle udaje osobę anonimową. W moderowanej zaś przez dziennikarzy i tajniaków blogosferze ta anonimowość jest najważniejsza – żeby nikt nie wiedział co to za jedni, ci blogerzy. Tu jest clou. I tak to zostało zaplanowane na samym początku i temu służyły różne blogi budujące napięcie i szerzące kłamliwe opowieści o tym, jak to służby prześladują wolną myśl w blogosferze. A po co niby miałyby to robić skoro mogły wykreować własnych blogerów i załatwić im pierwsze miejsca na pudle? No, jak to – zawoła ktoś – a inwigilacja ogłoszona przez Kamińskiego! Inwigilacja, srynwigilacja, poczekajmy do pierwszej rozprawy, wtedy pogadamy.

Pamiętam jak zdecydowałem się na ujawnienie własnego nazwiska w blogosferze i jakie były wtedy reakcje ludzi. Obłąkane – mówiąc wprost. Dziś podobny problem także istnieje, bo ludziom kryjącym się za nickami wydaje się, że jak się ujawnią to niebo zawali się im na głowę. Musicie zrozumieć nieszczęśni, że póki nie staniecie w prawdzie pod własnym szyldem, żadne wasze umizgi i demaskacje nie mają znaczenia. Macie założoną blokadę na mózg i usta, w imię jej Kataryna właśnie. Pani ta załatwia rzecz najważniejszą, a czyni to samą tylko swoją obecnością. Od wielu już lat nic nie pisze, co jakiś czas wrzuca na salonie dwuakapitową popierdułkę, która z miejsca uznana zostaje za skończoną doskonałość. Najistotniejsza jednak pozostaje jej rzekoma anonimowość, która trzyma przy ziemi wszystkich aspirujących blogerów i komentatorów.

I to się nie zmieni, albowiem ci anonimowi za nic się nie pozbędą swojej anonimowości, albowiem ona im daje tyle wewnętrznej satysfakcji ile onaniście z wczesnego PRL rozkładówka z Palyboya. Istnienie zaś Kataryny nie jest dla nich pułapką, ale potwierdzeniem najświętszych intuicji, które każą im trwać w bezimiennym wzmożeniu intelektualnym. Ja nikogo nie przekonam do tego, żeby działał na własny rachunek, tak jak nie przekonam pracującego na pół etatu w pieczarkarni człowieka, żeby to rzucił i poszukał czegoś lepszego. On tego nie zrobi nigdy – bo ma pracę. Ta zaś jest wartością samą w sobie. Ludzie odżegnujący się od własnych nazwisk mają zaś, prócz pracy, towarzystwo i mają rodziny. I mogłoby się zdarzyć, że kiedy zaczną coś pisać, na imieninach u wujka Edka wkurzony szwagier zrobi takiemu awanturę, a on nie będzie miał nawet szansy się wytłumaczyć, bo ciotki go zakrzyczą. Patronką takiej sytuacji, stworzonej tu u zarania blogosfery jest właśnie Kataryna.

Ja oczywiście nie zapłaciłem za przeczytanie tego wywiadu w całości. Podobnie jak Rosseman, który go omawia jeszcze szerzej. Nie ma to sensu i nie ma takiej potrzeby. Kataryna nie reprezentuje blogosfery. To, że kiedyś tam prezes wymienił jej nick i pochwalił ją za odwagę jest wyłącznie zasługą kolegów Kataryny znajdujących się w otoczeniu prezesa.

Toyah popisywał się tutaj taką odwagą, że hej, a nikt nawet ani razu nie próbował wymieniać jego nicka. Nie było rozkazu panie wachmistrzu i szlus.

Popatrzmy więc z pewnego oddalenia na to czego dokonał nasz kolega. Oto w najdawniejszych czasach opisano jego blog i zacytowano jego teksty w GP, a kiedy on się tam próbował dodzwonić i zapytać czy nie mógłby im pisać felietonów, pani Hejke spuściła go, jak to się czasem mawia na drzewo. Potem Janek Pospieszalski zaprosił Toyaha do telewizji, gdzie ani Karnowski, ani Dorn, ani tym bardziej Mistewicz z Hartmannem nie raczyli go nawet zauważyć. Ja zaś łatwo mogę sobie wyobrazić co wyczyniałaby ta banda buców, gdyby pojawiła się tam Kataryna. Potem zwinęli Toyahowi bloga, bo śmiał opublikować na nim powszechnie dostępne zdjęcia przedstawiające prezydenta Kaczyńskiego jak układa sobie szalik z napisem Polska, tak, by go najlepiej wyeksponować. Gazownia zagroziła procesem i najbardziej bojowa część internetu – administracja salonu24 położyła uszy po sobie i zwinęła blog naszego kolegi. Potem toyah odwołał dwoma telefonami satanistyczny festiwal w Krakowie, a teraz upiera się, żeby przypominać postać Zyty Gilowskiej, z którą korespondował przez kilkanaście miesięcy. I co? Czy kogoś to zainteresowało? Czy ktoś mu zaproponował wywiad? Nie. Dlaczego? Bo on jest nikim z punktu widzenia tych ludzi. Nikim. I choćby stawał na palce, pisał takie teksty przy których wszyscy będą płakać dalej będzie dla nich nikim. I tak samo traktować go będą wielbiciele anonimowości, którzy co jakiś czas usiłują się lansować na jego i moim blogu. Dlatego też właśnie, my, prawdziwi blogerzy salonu24, traktujemy tę całą sytuację instrumentalnie, podobnie jak wszyscy inni poważni blogerzy. Nie jesteśmy tu sługami, nie jesteśmy funkcją polityki administracji, ale mamy własne cele i własną politykę. Można oczywiście nie traktować tego serio i ekscytować się występami Kataryny. Wszystkim, którzy wybiorą tę opcję życzę powodzenia. Przypomnę tylko, że pojutrze rozpoczynają się targi książki w Bytomiu, impreza która wzięła swój początek na tym blogu. To wiele, jak napisał Jarosław Haszek we wstępie do swojej powieści do wojaku Szwejku.

Mam nadzieję, że wszyscy już rozumieją dlaczego nie traktujemy serio ani Kataryny, ani jej wypowiedzi, ani anonimowości blogosfery. Bo ciągle jeszcze – przy zastosowaniu pewnych chwytów – jest to miejsce, gdzie można coś zrobić i coś osiągnąć. Tyle tylko, że trzeba mieć dobrze sprofilowany target. Jeśli ktoś liczy na to, że go zauważą w mediach, to chyba zwariował. Media widzą jedynie siebie, nic więcej.

Na koniec chciałem jednak jakoś nawiązać do tego mojego pomysłu z wczoraj, żeby tu, dla odpoczynku i rozluźnienia atmosfery napisać o tym rozwodzie Kozidrakowej i o piosenkach z wczesnych lat osiemdziesiątych. Mam tu taki teledysk, występuje w nim Mirek Bielawski, którego podejrzewałem o to, że wycofał się z branży. Myliłem się. Na nasze nieszczęście on i jego zespół działają nadal. Kiedy zobaczyłem pana Mirka po raz pierwszy, a byłem wtedy jeszcze w podstawówce, uciekłem od telewizora. Nie mogłem tego po prostu wytrzymać. Ciekawe czy Wam się uda. Ja nigdy nie obejrzałem tego występu do końca, bo jest to zadanie ponad ludzkie siły.

 

https://www.youtube.com/watch?v=z83X7X93lrU

 

Na tym dziś kończę. Przypomnę tylko, że zbliżają się targi w Bytomiu, które rozpoczną się fantastyczną zupełnie prelekcją Ojca Wincentego Wiesława Polska, przeora klasztoru w Wąchocku. Prelekcja będzie o tym jak to działacze niepodległościowo-oświeceniowi – Stanisław Kostka Potocki i Stanisław Staszic wyślizgali cystersów z udziału w przemyśle ciężkim, w Zagłębiu Staropolskim, a następnie przemysł ten położyli na obie łopatki. Początek w sobotę o 11.00

 

Bilety zaś na targi można zamawiać tutaj

 

http://www.becek.pl/program/event_dates,412,bytomskie_targi_polskiej_ksiazki

 

Jeśli zaś idzie o książki, które tu codziennie podrzucam, to dziś mamy rzecz zupełnie niezwykłą. Oto relacja o Polsce Gasparad de Tende. Nie wiem czy pamiętacie jak przy okazji historii życia i męczeństwa św. Andrzeja Boboli zastanawialiśmy się, jak to było z tym jansenizmem królowej Ludwiki Marii i kto mógł być łącznikiem pomiędzy dworem w Warszawie a opactwem Port Royal i całym tym heretyckim bractwem. Już nie musimy się zastanawiać, był to właśnie Gaspard de Tende, który kontrolował finanse dworu Ludwiki Marii i, jak to pięknie ujął, autor wstępu, sympatyzował, podobnie jak królowa, z jansenistami. Szkoda, że nie mamy żadnych zapisków agentów francuskich z lat wcześniejszych, może dowiedzielibyśmy się jak wyglądały negocjacje Chmielnickiego z Mazarinim na temat udziału kozaków w wojnie z hugenotami i kto je prowadził. No, ale nic, musimy się zadowolić tym co jest. Mamy tego trochę więcej, a i cena jest przystępniejsza.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus i tam gdzie zwykle. Jutro napiszę gdzie, bo teraz muszę odpocząć, jestem trochę chory. 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka