coryllus coryllus
3674
BLOG

Chrześcijanie dla lwów! Lwów dla chrześcijan!

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 29

Antoni Słonimski, który lubił sobie pożartować, z takim jednak zastrzeżeniem, że nie żartował z siebie i swoich najbliższych kolegów, ukuł kiedyś takie powiedzenie – cała historia ludzkości zamyka się w tych dwóch hasłach. Szkoda, że Antoni Słonimski nie spędził wojny we Lwowie, bo z pewnością zmieniłby zdanie, a jak sądzę, pisałby także inne rzeczy, o wiele poważniejsze.

Dlaczego mnie dziś naszło na ten Lwów. Wszystko z powodu książki, którą umieściłem wczoraj w sklepie, a także z kilku innych powodów. Okazuje się, że nasze tutaj, niewybredne nieraz uwagi dotyczące publikacji akademickich są trochę niesprawiedliwe. Piszę trochę, bo liczba zaniechań i celowych działań ogłupiających prowadzona przez tę instytucję jest i tak spora. No, ale z książkami jest trochę inaczej, wydawnictwa uniwersyteckie pracują, coś tam się ukazuje, ale to coś, znika w czeluściach magazynów, a jak sobie już ktoś o tym przypomni, to jedynie po to, by wysłać te książki na przemiał i zrobić miejsce innym. One także będą leżeć bez sensu, bo nikt nie ma pomysłu jak promować i sprzedawać książki dla ważne. Pomiędzy akademią a rynkiem nie ma żadnego połączenia, a większość pracowników akademii jest szczerze przekonana, że takiego połączenia być nie powinno. Uniwersytet robi swoje, a co się tam kłębi na tym całym rynku, co tam się wydaje, o czym gada, to jest nieważne. Otóż jest ważne, bo przy tej polityce, akademia wkrótce zamieni się w ośrodek propagandy obcej, być może nawet marsjańskiej jeśli znajdzie się na niej dość wyznawców latającego potwora Spaghetti, gotowych do przejęcia władzy, rynek zaś zdechnie. On już zdycha, z jego koniec zacznie się od zamykania małych drukarni, które naprawdę bardzo chcą przeżyć. Dlaczego tak się dzieje i dlaczego moje prognozy mają szansę się ziścić. Otóż dlatego, że udana ekspansja ważnych treści akademickich na rynek spowoduje, że ludzie, których akademicy uważają za idiotów, podobnie jak macherzy od zabijania rynku, zaczną się interesować treściami innymi niż te podawane przez Makowskiego w studio YAYO. Na pewno zaczną, bo my tutaj już zaczęliśmy. Jeśli do tego dojdzie, rynek książki zacznie zyskiwać na wartości, a opinie – nie dziennikarzy i publicystów - opinie czytelników zaczną zyskiwać na wadze. I komu to jest potrzebne? Patrząc z perspektywy Wolskiego, który nam kazał trzymać mordy w kubłach – nikomu. Patrząc z naszej perspektywy – wszystkim.

Wczoraj na stronie coryllus.pl znalazła się książka pod tytułem „Lobbing dla Ukrainy w Europie Międzywojennej. Ukraińskie biuro prasowe w Londynie i jego polityczni konkurenci”. Napisał tę książkę doktor Andrzej A. Zięba z Krakowa, a rzecz ma już sześć lat. W mojej ocenie jest to lektura obowiązkowa dla wszystkich polskich polityków tak prawej, jak i lewej strony ze szczególnym wskazaniem na ministra obrony Antoniego Macierewicza. Być może on już czytał tę książkę, ale jak słucham niektórych jego wypowiedzi, mam jednakowoż wrażenie, że nie. I niech mi tu nikt nie mówi, że ja przesadzam. Nie polecam nikomu książki miałkiej czy nieważnej. To jest rozprawa habilitacyjna poważnego naukowca, nad którą autor pracował wiele lat. Bibliografia, indeksy i przypisy zwalają z nóg. To jest książka na podstawie, której można sobie wyrobić opinię na temat historii rzeczywistej i jej mechanizmów. No właśnie, ale komu taka opinia jest potrzebna? Zdaje się, że nikomu. Ona jest tak dalece niepotrzebna politykom jak Wolskiemu nie jest potrzebna oglądalność. Rzekłbym nawet, że jest to książka szkodliwa, bo ludzie po jej przeczytaniu jak ognia unikać będą niepotrzebnych emocji i ekscytacji związanych z polityką wschodnią. Wszystko bowiem, co dotyczy polityki mocarstw wobec Ukrainy stanie się dla nich jasne. Jaśniejsze niż dla samych Ukraińców, którzy tradycyjnie już – co doskonale widać w trakcie lektury – żyją życiem nie swoim i nie swoimi marzeniami.

Powróćmy na chwilę do literatury. Oto Witold Gombrowicz wymyślił kiedyś równie pojemną co Słonimski formułę, nie chodzi bynajmniej o gębę i pupę, ale o „osadzenie w sobie”. No więc wszystkim publicystom i politykom, którzy omijają publikacje akademickie, szczególnie te najnowsze, koncentrując się na własnych przemyśleniach, emocjach i graniu w duszy, przydałoby się „osadzenie w sobie”. Gombrowicz zaleca co prawda stosowanie tej formuły wobec profesorów uniwersyteckich, ale on żył w innych nieco czasach. No, a jak się takiego zawodnika „osadza w sobie”? Pan Witold mówi wyraźnie, wręcz krzyczy używając słów prostych i zrozumiałych dla każdego – w ryja go!

Tak się złożyło, że cała nasze ekipa, związana z targami w Bytomiu znalazła się ostatnio w bezpośredniej bliskości człowieka, który uprawia tak zwaną popularyzację, jak najdalszą od akademickich standardów i popularyzacja ta dotyczy właśnie Ukrainy. Jest to dziennikarz Życia Bytomskiego, jego dawny naczelny, który w początkowej fazie organizacji targów miał być jednym z czynnych tam prelegentów. Podobnie zresztą jak ja. Na szczęście moje miejsce zajął ojciec Wincenty, a miejsce tego pana chyba Stanisław Michalkiewicz, o ile dobrze pamiętam, ale mogę też pamiętać źle. Istota sprawy jest tak, że pan Marcin Hałaś, bo o nim mowa, miał zapewnić targom oprawę medialną, miał być także obecny na imprezie. Niestety, podobnie jak wszyscy inni dziennikarze, którzy mieli się tam znaleźć, był wówczas gdzie indziej. Nie wnikamy gdzie, bo co nas to obchodzi. Przywołałem ten przykład dlatego, że pan Hałaś był przez małą chwilę sławny, albowiem napisał książkę pod tytułem „Oddajcie nam Lwów”. Książka ta, jak twierdzi sam autor i portal Fronda, który wziął go w obronę, spowodowała, że władze Ukrainy nie chcą już do siebie wpuszczać pana Hałasia.

Jak wiecie jestem niesłychanie ostrożny jeśli idzie o tego rodzaju rewelacje, a fakt, że pan Hałaś obiecał promować targi, a ze zobowiązania się nie wywiązał, podnosi moją czujność na sam wierzchołek skali. Oto mamy z jednej strony ważne i potrzebne publikacje, o których się nie mówi, bo nie jest to nikomu na rękę. Z drugiej strony mamy ministra Macierewicza, który buduje strategie, na podstawie braku informacji jawnych i rudymentarnych, a z trzeciej mamy popularyzatorów powrotu na Kresy, takich jak pan Hałaś, których rola polega na rozbudzaniu emocji.

Niech się na mnie nie obraża Pan Piotr Bachurski, wydawca tej nieszczęsnej książeczki pod tytułem „Oddajcie nam Lwów”, kto jak kto, ale on akurat powinien doskonale rozumieć, że spłaszczanie rynku i ograniczanie go do publikacji różnych lejwodów, powoduje u klientów efekt chowania portfela w tylnej kieszeni spodni. I na nic się zdadzą lamenty Frondy, że banderowcy Hałasia prześladują. Rozmawiamy o sprawach poważnych, które w całości i we fragmentach są poza zasięgiem umysłu autora książki „Oddajcie nam Lwów”. Rozmawiamy o rynku książki i o tym, by rynek ten nabrał wreszcie wagi. Ta zaś ma pochodzić od ciężkich portfeli czynnych na nim klientów. Tylko Marcinowi – morda w kubeł – Wolskiemu, wydawać się może, że oglądalność nie ma znaczenia, bo on pieniądze dostaje z zewnątrz. Wszyscy inni muszą je zarobić, a do tego potrzebna jest strategia.

Pan Hałaś wybrał taką strategię, która w mojej ocenie nie byłaby szkodliwa, gdyby publicyści dostrzegali także inne książki na temat Ukrainy, takie jak książka Zięby. No, ale jest inaczej. Im, jak i samemu autorowi wydaje się, że tylko wysoki diapazon emocji w sosie rzekomych prześladowań, gwarantuje właściwą temperaturę wrzenia w umysłach czytelników. Powyższe zdanie skonstruowałem celowo w ten sposób, żeby stanąć jak najbliżej metody Hałasia i unaocznić czytelnikom na czym polega problem metodologiczny. Diapazon nie może być podlany sosem i nie ma on żadnego wpływu na temperaturę wrzenia, szczególnie wrzenia umysłów. Takim jednak eksperymentom hołdują pisarze i publicyści polscy doby obecnej, szczególnie ci, którzy zabierają się problematykę wschodnią.

Uważam, że możemy sobie poradzić z tym za pomocą kilku skutecznych metod, sprawa nie jest więc beznadziejna. Przede wszystkim musimy, na ile to oczywiście jest możliwe, bo jak ktoś nie zechce to go wołami nie zaciągniemy, połączyć autorów akademickich z rynkiem. Tym samym zepchniemy entuzjastów, marzycieli i prostych jak przecinak oszustów nieco na bok. Nie pozbędziemy się ich, to jasne, ale na pewno będzie im trochę ciaśniej.

Jeśli zaś ktoś będzie protestował i próbował polemik wymachując swoimi książkami i domagając się, by publiczność zwróciła nań uwagę, zawsze pozostaje zalecana przez Witolda Gombrowicza metoda osadzania w sobie. Ona, w przeciwieństwie do tej opisanej wyżej, jest skuteczna w każdym przypadku.

Zostawiam Wam kilka nagrań z Bytomia, na których na szczęście nie widać pana Hałasia i zapraszam na stronę www.coryllus.pl, do sklepu FOTO MAG, do księgarni Przy Agorze i do księgarni Tarabuk, no i oczywiściedo sklepu Bereźnicki przy ul. Przybyszewskiego 71 w Krakowie, gdzie można kupić komiksy Tomka.

 

 

wywiad z Ewa Staub

https://www.youtube.com/watch?v=bprGhm_N7MY

wywiad z Toba

https://www.youtube.com/watch?v=DKhmQtJrMQM

wywiad Michalkiewicz

https://www.youtube.com/watch?v=oIBZALUxTzI

wywiad Chodakiewicz

https://www.youtube.com/watch?v=-W-2BG6mdmE

 

Antykwariat

https://www.youtube.com/watch?v=eHvzZqxe3U0

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka