coryllus coryllus
3027
BLOG

O praktycznych funkcjach intelektualnych fascynacji

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 47

 Już raz to powiedzieliśmy, ale nie zaszkodzi powtórzyć, wszelkiego rodzaju fascynacje kulturą, mody i próby naśladowania artystów, pisarzy i filmowców pochodzących z dalekich krajów, służą dewastowaniu rynku lokalnego. Nie jest to szczególnie odkrywcze spostrzeżenie, ale ma ono ten walor, że w przypadku dóbr kultury mało osób ośmiela się nazwać te sprawy po imieniu. Mają one jednak taki sam wymiar, jak zalewanie rynku tanim, obcym produktem i zamykanie własnych zakładów pracy. To co zwykle nazywamy dobrami kultury ma właściwości paraliżujące, bo wychowuje publiczność i przekonuje ją do tego, że smaczne i wartościowe są tylko ostrygi z Lidla i kawior z Biedronki. Tak było kiedyś, tak jest i dzisiaj, tyle, że produkty importowane są dziś dystrybuowane masowo i każdy może się dzięki temu poczuć jak prawdziwa elita.

Dopóki nie zrozumiemy tej prostej i dla każdego sprzedawcy oczywistej zasady nie ma mowy, by jakieś polskie płody intelektu sprzedały się za granicą. Nie liczę tu oczywiście tych lansowanych przez polityków i propagandystów, którzy swoją krecią robotę robią z myślą o własnych korzyściach, albo są wynajmowani przez jakieś domy aukcyjne celem nakręcania koniunktur.

Najłatwiej te sprawy wytłumaczyć na przykładzie książek. Jak wiemy, poza jawnie kretyńskimi produkcjami lansowanymi przez gazownię, gdzie mowa jest o niedolach wrażliwych żydów prześladowanych przez ponurych i brutalnych Polaków, nic od nas nie może się przedostać właściwie nigdzie. To jest przyjmowane jako rzecz oczywista i nie do zakwestionowania. Nikt nie próbuje nic z tym robić, bo każdy wie jaka jest sytuacja – jak w piosence Młynarskiego – pan zobaczy jaką mamy sytuację. Tak zwani nasi, jedyne co mogą, to przewalać budżety na kolejne produkcje o cierpieniu i dramacie narodowym. I to wszystko. No, ale dzisiejszym tematem nie są producenci, ale konsumenci zwani też czasami publicznością. Czy publiczność nie ma tu nic do powiedzenia? Niestety nie. Czasy wyrobionej publiczności, która nie bała się wygwizdać szmiry i rzucać jajkami w komediantów minęły. Dziś mamy do czynienia z publicznością kulturalną, którą można rąbać na kasę ile w lezie, a ona jedyne co zrobi to pokiwa ze zrozumieniem głowami i gładko przełknie pigułę bredni, którymi zwykli ją karmić twórcy i krytycy.

Publiczność poddawana jest obróbce propagandowej nie wprost, ale ogródkami, a książki są tego najwyraźniejszym przykładem. Od lat trwa fascynacja tak zwanym skandynawskim kryminałem, a każdy młody i aspirujący autor, próbuje swoich sił naśladując pisarzy tego gatunku. To jest gorsze niż nędza. To jest nędza wymieszana z głupotą i bezradnością, która – kiedy się odurzonemu tym koktajlem wskaże ów absurd – owocuje agresją. Tak w praktyce działa pułapka fascynacji produktem propagandowym zwanym literaturą. Dlaczego – pyta młody pisarz – skoro książki tych Szwedów się sprzedają i oni zarabiają miliony, ja nie mogę zarabiać milionów, skoro pisze podobnie, a może nawet lepiej? Tego się nie da nikomu wyjaśnić, bo on i tak nie uwierzy. A jak usłyszy prawdę chwyci za młotek i zacznie nas gonić, zdewastowaliśmy bowiem to co miał najświętszego – jego biedne, frajerskie marzenia o sukcesie i karierze.

Szwedzki kryminał to zasłona dymna dla treści gender oraz programu osadzania imigrantów w krajach bogatych i dobrze zorganizowanych. No i oczywiście tradycyjne już dewastowanie emocji za pomocą opisów przemocy. Wprowadzane jest to na rynki masowo, dystrybucja ustawiona jest centralnie, a decyzje o sprzedaży zapadają nie wiadomo gdzie. Cały ten segment rynku na odległość śmierdzi socjotechniką i trupem po prostu. Korzystanie zaś z tego rodzaju produktów to wywalanie pieniędzy w błoto. Podobnie było swego czasu z japońskim artystą nazwiskiem Murakami, tyle, że o zajmował się po prostu reklamą kawy, KFC i innych produktów spożywczych, a wykreowany był przez koncerny spożywcze. W Polsce ludzie ciągle nie rozumieją tych mechanizmów i wydaje im się, że rynek działa na zasadach, które nigdy nawet nie istniały, a co dopiero mówić o działaniu. Ludziom się zdaje, że pisarz przychodzi do wydawcy, a ten zachwycony jego zapiskami, poczynionymi nocą na odwrocie starych zeszytów z podstawówki (pisarz zwykle jest biedny i nie ma na papier), ratuje takiemu życie wydając jego dzieło w twardej oprawie, opatrzone przedmową jakiegoś mądrego profesora. Takich rzeczy nie było nigdy, podkreślam – nigdy. Jeśli ktoś hoduje w swojej głowinie biednej podobne wyobrażenia, powinien w ten pędy biec do lekarza i poprosić o jakieś proszki.

O ile dawniej trudniej było zrobić pisarzem oszusta, osobę jawnie dysfunkcyjną, niekomunikatywną lub po prostu upośledzoną, a to z tego względu, że książki musiałby być jednak napisane piórem, bądź na maszynie, o tyle teraz ograniczenia te zniknęły. Nie chcę tu wymieniać nazwisk, ale każdy sobie sam dopowie i będzie wiedział o co i o kogo chodzi. Moment, kiedy uwolniono internet, dał szansę niektórym ludziom, między innymi nasz blog pojawił się w takiej właśnie chwili, z drugiej strony dał rynkowym potentatom nieograniczone możliwości manipulacji. Obronić się przed tym jest niesłychanie trudno, zwłaszcza jeśli zważy się, że tak naprawdę możliwości dystrybucyjnych jest bardzo mało. W czasach dzisiejszych tak zwane uwolnienie treści działa jak blokada. Dobrze to widać na przykładzie YT, gdzie jest tyle prób wylansowania produktów literackich, że w zasadzie nie ma po co umieszczać tam swojej. I tak nikt z tego nie skorzysta. Tak zwanym wybrednym czytelnikom pozostaje więc wiara w to, że wielcy dystrybutorzy i wielkie domy wydawnicze chcą dla nich dobrze i ten szwedzki kryminał i ten Murakami to są mimo wszystko produkty najlepsze. Oczywiście najprostszą receptą na ten chaos będzie ta, podsuwana już wielokrotnie przez różnych macherów chcących ochronić prawdę, dobro i piękno, która streszcza się w słowach – zrezygnujmy z wolności słowa, bo tworzy się chaos. Dajmy porękę grupie wybrańców, niech postanowią co jest dobre, a co złe….Niedoczekanie. To jest wybór fałszywy i podstępny, mam na myśli wybór między chaosem i zamordyzmem. Myślę, że można inaczej. Otóż za sferę wolności wypowiedzi uważa się powszechnie internet i to on jest celem różnych zakulisowych planów. Jeśli sferę wolności przeniesiemy do życia realnego, to znaczy zaczniemy mówić co myślimy, zaczniemy gwizdać na pajaców i rzucać w nich jajkami, sprawy – jestem tego pewien – przybiorą obrót korzystny dla nas. My zaś – czynem nie słowem – zaprotestujemy przeciwko szmirze, wystąpimy też w obronie wolności słowa. Poza tym wolność tu omawiana może rozkwitać w niewielkich ośrodkach, gdzie ludzie będą spotykać się i rozmawiać z dala od zgiełku, uprawiając inny rodzaj promocji niż ten, który widzimy zwykle na YT. Trzecim zaś elementem na drodze do sukcesu będzie, wielokrotnie tu już omawiane, odnalezienie podobnych ośrodków, gdzieś dalej, gdzie nasz produkt artystyczny już na samym wstępie zyskuje na atrakcyjności przez sam fakt, że pochodzi z daleka i jest egzotyczny. Taka jest właśnie uroda i mechanika odległych rynków. Ja oczywiście zdaję sobie sprawę, że w naszym tutaj przypadku, będzie to miało wszystko charakter chałupniczy, ale nie pękam. Niebawem wydamy komiks zatytułowany „Historia Katalonii”, jest to produkt przygotowany przez Katalończyków wiernych Koronie i demaskujących historyczne fałsze separatystów. W dodatku wydamy ten komiks o wiele lepiej niż to zostało zrobione w samej Katalonii. Następnym etapem będzie przetłumaczenie i edycja kilku katalońskich książek. Nie liczmy na wiele z ich strony, ale uważam, że sprawa jest rozwojowa. Na pewno bardziej rozwojowa niż lansowanie polskich produktów w języku angielskim, gdzie giną one w zasadzie od razu jeśli nie są poparte działaniami ośrodków propagandowych takich jak gazownia. Mam nadzieję, że nasz kataloński komiks będzie dostępny już we wrześniu, no ale zobaczymy, bo wszystko się jak na złość opóźnia. Specjalny numer nawigatora idzie do druku dopiero jutro, inne rzeczy też spowolniły. No, ale są wakacje, ludzie mają urlopy, nie ma co dramatyzować. Na razie Katalonia, być może znajdą się jeszcze inne rynki, którym nasze wydawnictwo może dać szansę i otrzymać coś w zamian. Nie będziemy się przy tym upierać, bo sam produkt jest ciekawy i ciekawe są motywacje działania naszych katalońskich partnerów. Czas pokaże jak się to rozwinie, a my będziemy szukać innych rynków w międzyczasie. Najciekawsze jest oczywiście to, że w tym roku, na targach książki w Warszawie separatyści katalońscy mieli tak wielkie stoisko jak Rebis, a może nawet większe. Byli gośćmi honorowymi...czy to nie dziwne? No więc my płyniemy w drugą stronę.

Kolega Onyx podsunął mi dziś z rana właśnie różne nagrania z YT, gdzie produkują się tak zwani „prorocy mniejsi”. Nie ma to najmniejszego sensu, ten sposób promocji, a jeśli już to przy zastosowaniu profesjonalnych środków. Trzeba się przenieść do realności. YT to, z punktu widzenia łatwej promocji treści, już przeszłość. Zabawa dla wariatów. Nagrania oczywiście muszą być, ale nie mogą być owocem działań przypadkowych, ani też lansów fałszywych i nie popartych ani żadnym eventem – takim jak choćby targi bytomskie, czy seria książek. W Gdyni pewien czytelnik uświadomił mi, że polityczny guru geostrategosów czyli pan Bartosiak nie wydał jeszcze żadnej książki, jego specjalizacją zaś jest coś czego nie było, nie ma i najprawdopodobniej nigdy nie będzie – wojna pomiędzy USA a Chinami na Pacyfiku. I to o jest właśnie królem YT. Tutaj mógłbym skończyć, ale dodam jeszcze jedno – wczoraj portal Fronda ukradł mój tekst, w dodatku zrobił to za zgodą właścicieli salonu, którzy już od dawna traktują nas jak swoją trzodę, a to z tego względu, że nie czytamy tutejszych regulaminów. Nie czytamy i nie zamierzamy czytać. Złodziejstwo zaś jest złodziejstwem, bez względu na to na jakie regulaminy powołuje się złodziej. Nie życzę sobie, by Fronda umieszczała u siebie jakiekolwiek moje publikacje. Mam nadzieję, że nie zatrudniają tam samych upośledzonych i komunikat ten będzie dla nich zrozumiały.

 

Dzisiaj, licząc od godziny 10.30 plus godzin 7 Tomek Bereźnicki będzie miał audycję w radio amerykańskim, w Chicago. Oto adres strony radia  http://www.polskieradio.com

 

Na tym kończę na dziś. Zapraszam na stronę www.coryllus.pl do księgarni Przy Agorze, do sklepu FOTO MAG i do księgarni Tarabuk. Przypominam też, że w sklepie Bereźnicki w Krakowie przy ul. Przybyszewskiego 71 można kupić komiksy Tomka.

Zapraszam też na stronę www.rozetta.pl gdzie znajdują się nagrania z targów bytomskich. 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka