coryllus coryllus
2846
BLOG

Na co mają wpływ agenci wpływu?

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 37

Od agentów wpływu wymyśla sobie dziś nawet gimbaza, pora więc zastanowić się na co mają wpływ ci agenci i gdzie się kryją. Zacznijmy od historii. Cała laicka przebudowa szkolnictwa w Polsce rozpoczęła się jeszcze przed I wojną światową, jej motorem były kariery kobiet na zagranicznych uniwersytetach i możliwość zobaczenia szerokiego świata. Za własne pieniądze rzecz jasna. Drugim ważnym elementem było krzewienie oświaty wśród ludu. Na to złapali się wszyscy, a szczególnie nieposażne dziewczyny. Jak nie można znaleźć męża, to trzeba uczyć dzieci wiejskie po kryjomu i wtedy człowiek będzie miał trochę satysfakcji. Pomiędzy rokiem 1907 a 1920 stworzono w kraju sieć nauczycielek i nauczycieli, którzy gotowi byli wypruwać z siebie żyły dla nowych idei. Nie mieli oni pojęcie, że są częścią republikańskiego planu laicyzacji szkolnictwa, który w Polsce powiódł się tylko częściowo, bo jednak księża i zakonnice zbyt mocno byli wpisani w lokalny krajobraz. Oferta tych świeckich bakałarzy, póki nie została poparta przez państwo, nie była specjalnie atrakcyjna, a i z dostępnością nie było najlepiej, bo programy te dotyczyły szkół prywatnych, dostępnych za pieniądze bynajmniej nie małe. No, ale ludzie, którzy po dworach, wsiach, szkołach, często z narażeniem życia, a na pewno wśród niewygód nieśli kaganek oświaty, byli prawdziwymi agentami wpływu. Byli warstwą, która – raz stworzona – mogła się tylko rozrastać i domagać coraz więcej. W naszych okolicznościach nie jest jeszcze najgorzej, bo póki co nauczyciele nie oszaleli całkiem, godzą się na wszystko co im się zaproponuje, pracują prawie za darmo, i uczą te dzieci jak potrafią. Szkolnictwo zaś katolickie zostało rozwalone na całym świecie, albo pozwolono mu egzystować, po to, by – jak w Polsce za komuny – mogły się tam uczyć dzieci aparatczyków. Ludzie, o których piszę byli prawdziwymi, zdecydowanymi na wszystko agentami wpływu, a ich wpływ był przemożny. Dotyczył bowiem jednostek, którym głęboko w serca zapadały prawdy głoszone przez „profesorów” i „profesorki”. Kiedy ich wychowankowie dorośli, kiedy stali się starzy tak jak mój świętej pamięci ojciec, mówili o swoich preceptorach – wspaniali ludzie. Wiejskim dzieciom bowiem bardzo niewiele trzeba, by je oczarować i zachęcić do lektury określonych treści. Tamto – jestem o tym głęboko przekonany – było sprawą poważną i wiarygodną. Każdy z nich poświęcał własne życie dla sprawy i był w nią zaangażowany całym sercem. No, a dziś, czy dziś ludzie określani mianem agentów wpływu mają na coś wpływ? Tak, z pewnością, tym większy im większą chwalą się oglądalnością na YT – to jest wyobrażenie powszechne. Tyle, że to brednia. Ludzie, których określa się słowem – agent wpływu – nie mają wpływu na nic. Klikalność zaś na tubie czy gdzieś możecie sobie wsadzić sami wiecie gdzie. Klikalność uzyskuje każdy bałwan, który robi przed kamerą coś dziwnego. Nie ma ona przełożenia absolutnie na nic, nie można z nią iść do wyborów, nie można urządzić spędu na stadionie, bo do tego potrzebny jest co najmniej ojciec Boshobora, jeśli nie papież. Do tego dochodzi weryfikacja takiego agenta. Co innego w nagraniu na tubie, a co innego w rzeczywistości. W większości przypadków demaskacja następuje natychmiast, a ilość zwolenników spada w sposób niezwykle widowiskowy. To jest niby jasne, ale jednak nie jest jasne. Powód tych niejasności jest prosty – ludzie, którzy nie występują publicznie i nie czarują widzów, a bardzo by chcieli, mają o tym procederze wyobrażenia całkiem fałszywe. No, ale się ich nie pozbędą, bo przecież sami chcieliby mieć swój program, a tęsknota w ich duszy zagłusza wszystko. Kiedy więc widzą Brauna, Kolonkę, czy nawet tego głupiego Jabłonowskiego, wołają od razu – agent wpływu, agent wpływu….Na co ma wpływ ten agent? Takie jest moje pytanie na dziś. Moim zdaniem na nic. Jeśli komuś się zdaje, że mocarstwo takie jak Rosja buduje sieć agentów wpływu, którzy dokonują tego swojego wpływu oddzieleni od publiczności monitorem, serwisem społecznościowym i swoją uprzywilejowaną pozycją, to musi chyba ochłonąć. Nie ma żadnego wpływu jeśli pomiędzy wpływającym a wpływakiem (copyright by Stanisław Ulam) są jacyś pośrednicy. No, a jeśli spróbujecie zlikwidować tych pośredników, okaże się, że wymienieni agenci – z wyjątkiem może Brauna, padną bez czucia po jednym tournée, nie za długim w dodatku, a wyplatać będą już takie bzdury, że wokół nich zostanie wyłącznie gimbaza i wrogowie.

Ktoś powie – no, ale oni emitują jednak jakieś treści. Oczywiście, a publiczność domaga się ich natychmiastowej weryfikacji. Jeśli ta nie następuje, traci zainteresowanie. Oczywiście, przychodzi nowa publiczność, której się zdaje, że kogo jak kogo, ale jej nabrać się na nic nie da. Po jakimś czasie odchodzi znudzona lub zdegustowana. Tak to wygląda od kuchni. Oczywiście, nie oznacza to, że w Polsce nie ma żadnych agentów wpływu i oni nie mają rzeczywistych możliwości kształtowania opinii. Są i mają, jestem tego pewien, no, ale my ich nie widzimy, bo jesteśmy zajęci demaskowaniem Brauna, Kolonki i Jabłonowskiego. Swego czasu gazownia demaskowała w identyczny sposób Jerzego Roberta Nowaka, wypisując o nim różne brzydkie rzeczy. I co? I pstro. Jerzy Robert Nowak, starszy już pan, jeździ ze swoimi pogadankami i ma wierną publiczność, sprzedaje swoje książki w bardzo nieatrakcyjnych okładkach i usiłuje jakoś wiązać koniec z końcem. Metoda demaskacji wprost – oto agent wpływu – nie jest niczym innym jak nieco zmodyfikowaną metodą – łapaj złodzieja. Dawno, dawno temu gazownia zdemaskowała też niejakiego Tejkowskiego, starszego pana, który snuł się o poranku Nowym Światem, w palcie pamiętającym chyba jeszcze Bieruta. Według gazowni zaś, miał on przejąć władzę nad światem, a pomagać mieli mu w tym świetnie zorganizowani polscy skinhaedzi.

Dziś jest to samo – patrzymy w stronę ludzi, którzy robią najwięcej szumu i ekscytujemy się tym ich rzekomym wpływem. I do głowy nam nie przyjdzie, żeby przestać, nawet jeśli okoliczności demaskują w sposób oczywisty brak tego wpływu.

No, ale gdzie są prawdziwi agenci wpływu? Żeby to sprawdzić trzeba przede wszystkim dowiedzieć się jakie treści są dzisiaj w cenie i co jest tą atrakcyjnie opakowaną trucizną dla duszy. To nie jest łatwe do ustalenia i do demaskacji, podobnie jak nie była łatwa do demaskacji misja siłaczek i Judymów. Myślę, że to jest pierwszy wyróżnik agentury wpływu – działanie w obszarach narracji, które niejako same wchodzą do głowy, na które zgoda jest automatyczna. Narracje te są racjonalne, optymistyczne i pogodne, a jeśli mają jakieś ciemniejsze tony, to są one związane z dyscypliną pracy, z podnoszeniem wydajności, czasem niedosypianiem po nocach, żeby osiągnąć jakiś efekt. Ludzie zaś, którzy treści te lansują mają zawsze poparcie organizacji wzbudzających zaufanie. To ważne – agenci wpływu korzystają z istniejących już, dobrze osadzonych w świadomości ludzi sieci zajmujących się przekazywaniem informacji. Co ważne – informacje te muszą być przekazywane bezpośrednio. I tu od razu naszym oczom jawią się nieznani z nazwiska stypendyści Gazpromu. Tyle się o tych stypendiach i kierunkach mówiło, ale jakoś nikt nie zwraca uwagi na tych ludzi, nie wymienia ich z nazwiska, nie śledzi karier. Dlaczego? Wszyscy patrzą co tam powie Braun, co odwali tym razem pan Jabłonowski i czy mu się czasem kucyk spod czapki nie wyśliźnie, bo to panie są tacy agenci wpływu…

Jak sądzę w Polsce, prócz stypendiów fundowanych przez Gazprom czynne są inne stypendia, działają różne fundacje, ale ich beneficjentów nikt o nic nie podejrzewa. Dlaczego? Pewnie dlatego, że wielu ludzi liczy na załapanie się na te środki i uważa, że nie ma o co kruszyć kopii. Do tego wszystkiego na naszych oczach powstała sieć tak zwanych profesjonalnych trenerów, kołczów, mówców motywacyjnych i innych jeszcze cudaków, którzy skądsiś pieniądze mają, coś tam ludziom gadają, gdzieś ich wożą, ale o co chodzi dokładnie nikt nie wie. I pewnie się nie dowie, dopóki nie zapłaci, a jak już zapłaci, to się w życiu nie przyzna, że zrobili go w trąbę i okradli nie dając nic w zamian, albo zaproponowali jakieś dziwne zajęcia w podgrupach i karierę w strukturze z istoty tajnej i mającej niedoprecyzowane na pierwszy rzut oka cele.

W Polsce agentem wpływu nazywany jest ten, kto usiłuje robić konkurencję tak zwanym profesjonalnym dziennikarzom, w dodatku tylko tym prawicowym. Dziennikarze z gazowni bowiem mają wyznaczone obszary zadań, są zdyscyplinowani i posłuszni, przeszli przecież różne szkolenia i ani im w głowie wygadywanie różnych kontrowersyjnych rzeczy. Poza tym coś tam dostają, jakieś pieniądze i wpisani są w misję organizacji. Celem zaś dziennikarzy prawicowych jest podgrzewanie emocji. Za to im się płaci. Jeśli ktoś robi im w tym zakresie konkurencję czują się zagrożeni i nazywają takiego agentem wpływu. Muszą to czynić, albowiem ich budżety nie są z gumy, oni zaś sami rozliczani bywają ze skuteczności.

Dlatego jeszcze raz powtórzę – nie ma najmniejszego sensu pokazywać się w nagraniach z YT i przemawiać stamtąd do chińskiego ludu przez zamknięty lufcik. To jest nieskuteczne, bywa komiczne, a w większości przypadków służy odwracaniu uwagi.

Nie ma czegoś takiego jak pojedynczy agent wpływu. To brednie. Agenci wpływu to sieć, a ich misja skierowana jest do dużych grup zawodowych, do ludzi, którzy poważnie traktują swoją misję i są otwarci na różne sensowne i dyskretne w ich własnym mniemaniu propozycje. Taką grupą są między innymi dziennikarze, im większe mają oni parcie na karierę tym łatwiej ulegają wpływom. Nieznane mi są sposoby wpływania na dziennikarzy, ale mniemam, że dziś stosuje się znacznie subtelniejsze niż parę lat temu jeszcze kiedy królem demaskatorskich mediów był niejaki Bertold Kittel, oczywisty agent, którego jeszcze w salonie24 nazywano „wybitnym dziennikarzem śledczym”. Ciekaw jestem, czy jego dawni koledzy, ci których znamy z pierwszych stron gazet, nadal utrzymują z nim kontakt i jakiego rodzaju są to relacje.

Na tym dziś zakończę.


 


 

Na tym kończę na dziś. Zapraszam na stronę www.coryllus.pl do księgarni Przy Agorze, do sklepu FOTO MAG i do księgarni Tarabuk. Przypominam też, że w sklepie Bereźnicki w Krakowie przy ul. Przybyszewskiego 71 można kupić komiksy Tomka.

Zapraszam też na stronę www.rozetta.pl gdzie znajdują się nagrania z targów bytomskich.  


 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka