coryllus coryllus
3335
BLOG

Prawdziwa historia blogosfery

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 78

 

Pewnie będziecie zdziwieni, bo ja byłem szczerze zdziwiony kiedy się dowiedziałem, że blogosfera nie jest wynalazkiem nowym. Ma już prawie 300 lat, a w dodatku jest to urządzenie typowo polskie, które powstało ponieważ naród szlachecki miał wrodzoną niechęć do wydawnictw typograficznych. Podejrzewali po prostu panowie szlachta, że ktoś w tych typograficznych wydawnictwach ich oszukuje, a informacje tam zawarte nie są li tylko informacjami, ale także propagandą.

Zanim przejdę do rzeczy, słów kilka o naszej, współczesnej blogosferze. Mimo licznych prób zdyskredytowania jej przez grafomanów, fałszerzy, przez multiplikowanie kont i nadużywanie własnych, autorskich regulaminów, tworzonych przez różne administracje – widne, tajne i dwupłciowe - blogosfera się trzyma. Co prawda już w każdym niemal współczesnym filmie kryminalnym najczarniejszy charakter jest sfrustrowanym blogerem, który wylewa swoje czarne emocje na klawiaturę, a potem leci w miasto z siekierą mordować niewinnych, ale nie ma to znaczenia. To jedynie słabość systemu manifestuje się w ten sposób, systemu, który chciałby promować swoich autorów. Kłopot jednak polega na tym, że autor nie tylko pisze, ale także mówi. I tu następuje zwykle demaskacja. Wystarczy posadzić przed kamerą zaspaną (ona zawsze jest zaspana) Kasię Bondę albo Zygmusia Miłoszewskiego, włączyć mikrofon, a reszta dzieje się sama. Wszyscy widzą, słyszą i czują. No, a jak jeszcze do tego puścimy w tle film z tymi psami wściekłymi co mieszkają pod rynkiem w Sandomierzu to boki normalnie można zrywać. A tego będzie, powiem Wam więcej, bo system nie odpuszcza. Byłem wczoraj na dużych zakupach, w Ursusie, w centrum handlowym Factory. Patrzę, a tam księgarnia Świata Książki, w środku zaś sama właściwie Bonda i te różne historie z mieczami, wielkimi ptakonietoperzami i innymi pierdołami, które nikogo nie interesują. Za ladą znudzona pani, która niczego nie rozumie. Bieda. Ludziska szukają wyłącznie przyborów szkolnych i tornistrów. Nic ich więcej nie interesuje. Ot, rynek treści….Ja oczywiście znalazłem coś dla siebie, nigdy nie zgadniecie co. Otóż leżały tam przecenione pisma polityczne Stanisława Brzozowskiego. Naprawdę, wśród tych Bond i Zygmuntów leżał sobie Brzozowski. Wydany oczywiście przez Krytykę polityczną, na okładce krzyż i wpisana weń bolszewicka gwiazda. W środku same rewelacje, bo jak wiemy Krytyka Polityczna może się już w zasadzie tylko demaskować. Ilość zwolenników tego nurtu pubylicystyczno ideowego nie starcza nawet do wykupienia niewielkiego nakładu ważnej z ich punktu widzenia książki. Skąd ja wiem, że niewielkiego? Bo go nie podają. Nie mają nawet na tyle odwagi, by się przyznać do nakładu.

To są okoliczności na które została nałożona blogosfera. Otworzono ją jak pamiętamy w dobrej wierze i w przekonaniu, że poza środowiskami z lewa i prawa, które się świetnie znają i rozpoznają, reszta 38 milionowego narodu to durnie nie potrafiący zliczyć do trzech. Kiedy twórców niezależnej blogosfery spotkał zawód, zaczęli montować cichą cenzurę. Już to za pomocą regulaminów, już to różnych obyczajowych ograniczeń, już to za pomocą tak zwanej „złej prasy”. Mam tu na myśli tych morderców występujących w filmach. Ponoszą jednak klęskę za klęską i nie rozumieją dlaczego.

No, ale...spotkała mnie wczoraj jeszcze jedna przygoda, niezwykle smutna w swojej istocie. Oto zadzwoniła do mnie pani z księgarni w Bydgoszczy, żeby zapytać czy jej sprzedam komplet wspomnień Woyniłłowicza. Ja oczywiście byłem gotów to zrobić, ale pani owa chciała dostać rabat. Na jeden komplet? - To niemożliwe - powiedziałem – na pięć kompletów tak, na jeden nie. Dodałem jeszcze, że zamówienie takie na pewno się jej zwróci, bo przecież Edward Woyniłłowicz żył i umarł w „Bydgoszczu”, mieszka tam autorka jego biografii, wszystkie lokalne gazety powinny coś o nim i jego wspomnieniach napisać. Pani oczywiście rozumiała co mówię, ale książek nie zamówiła. Chciała tylko ten jeden komplet, bo akurat zjawił się jeden klient zainteresowany wspomnieniami. I to jest coś czego moja biedna głowa nie pojmie. Cały system dystrybucji treści pomyślany jest tak, żeby okradać z pieniędzy i czasu tych co stoją na końcu łańcucha sprzedażowego, czyli klientów i księgarzy. Im się bowiem zdaje, że w sprzedaży książek chodzi o zysk i oni – sprzedając to co jest lansowane w mediach – zarobią, bo mają darmową reklamę właśnie poprzez te media. To jest sposób w jaki myślą dzieci oraz ludzie żyjący w głębokich umysłowych zaburzeniach, tacy jak Miłoszewski albo Bonda. Nie można zarobić na produkcie propagandowym, który do księgarni wprowadzony został nie po to, by kusić czytelnika treścią, ale po to, by nie było tam miejsca na nic innego. By nie było tak ukochanej przez liberałów „wolnej konkurencji”. Produkt ten i wszystkie związane z nim osoby są opłacone i zarobione z chwilą kiedy taka książka pojawia się w księgarni. Nie zarabia tylko księgarz i on właśnie liczy, że zarobi. Na jakiej podstawie tak sądzi? No, zdaje mu się, że jak w telewizji jest film według prozy Miłoszewskiego, to książki Miłoszewskiego też się sprzedadzą. Przez pierwszy tydzień tak będzie, to prawda, ale potem trzeba by ten film pokazywać codziennie, żeby coś sprzedać, a codzienne jego pokazywanie, albo tylko powtórki co dwa dni, spowodują nie tylko dramatyczny wzrost nastrojów antysemickich w kraju, ale także zajadłą nienawiść do samego autora i jego prozy. Tego księgarze nie rozumieją. O tym, by wykazali minimum inicjatywy i zamówili wspomnienia Woyniłłowicza nie może być mowy. Tego nie ma w mediach, nie sprzeda się.

My wiemy, że to nie prawda, a ostatecznie w tym przekonaniu utwierdzi nas książka, którą dziś umieszczam w naszym sklepie. Okazuje się, że wszystkie ważne urządzenia wolnościowe, czynne były już dawno w jedynym prawdziwie wolnym kraju, czyli w I Rzeczpospolitej. Chodzi mi tutaj o niezwykle popularne w stuleciu XVII i XVIII gazety pisane ręcznie. Nie wierzyłem, że coś takiego mogło istnieć, a jednak. Oto wydany przez muzeum w Wilanowie zbiór doniesień prasowych Andrzeja Cichockiego, który nie oglądając się na nic, redagował swoje pisma i rozsyłał je po kraju. Był zatrudniony w kancelarii królewskiej i pobierał pensję. Przez to właśnie jego sytuacja była lepsza niż moja. Prócz pensji miał jeszcze stałe zamówienia na swoje pisane gazety, a te były składane przez dwory magnackie i miasta, takie jak Toruń czy Elbląg na przykład. I tak Elbląg płacił Cichockiemu 100 florenów rocznie, a księżna Anna z Sanguszków Rawdziwiłłowa 20 florenów, hetmanowa wielka litewska – Tekla Róża Wiśniowiecka płaciła 25 dukatów. Jak się na tym tle plasowały prenumeraty roczne wydawnictw typograficznych. Słabo. Za prenumeratę „Kuryera Polskiego” i „Gazety Warszawskiej” płacono ledwie dukata kwartalnie. To jest moim zdaniem dobra wiadomość dla blogosfery, bo sprawy jak sądzę, będą oscylowały w tym właśnie kierunku – żeby pisma i druki oficjalne były coraz tańsze, coraz nędzniejsze i słabsze, a informacje istotne i ważne, a także po prostu ciekawe, przechodziły z rąk do rąk, bez pośredników, zainteresowanych prowizją oraz nakładaniem cenzury.

W czasach Andrzeja Cichockiego sprawy te miały jeszcze jeden tragiczny wymiar, który dzisiaj może być problemem blogosfery. Oto kiedy jakaś gazeta napisała coś nieprzychylnego o sługach dajmy na to ichmości hetmana Paca, ci zjawiali się w redakcji z szablami, pałami i co tam który miał, by dokonać zemsty na redaktorze. Dziś takich rzeczy nie ma, choć jeszcze w latach dziewięćdziesiątych się to zdarzało, sam pamiętam. Dziś straszyć można blogerów, co się coraz częściej zdarza.

Co było w takich ręcznie pisanych gazetach? Normalnie, wszystko co było potrzebne ludziom, żyjącym z dala od centrów politycznych i dworskich. Doniesienia dotyczące ćwiczeń wojska, planów króla, jego rodziny, przebiegu uroczystości na dworze. Były także informacje dotyczące cen produktów w mieście stołecznym i okolicy, różne plotki, lub pozorne plotki, które urastały następnie do rangi afer, a także kronika kryminalna. To ostatnie jest szczególnie wesołe, bo też i temperamenty w owym czasie były o wiele bardziej dynamiczne niż dziś, a człowiek sam musiał się bronić przed napaścią, ani mowy nie było o wzywaniu policji, choć osławiony marszałek Bieliński i jego policja już działali.

Zdarzało się, że jeden z panów braci dawał po pysku drugiemu, bez dania racji, ot tak po prostu, na co tamten wyzywał go natychmiast na pistolety, przez to ten pierwszy – oprzytomniawszy już – uciekał gdzie oczy poniosą, by nie zostać zabitym. Powodów takich zachowań nie znamy, być może tkwiły one gdzieś głęboko w duszy naszych antenatów, znamy tylko opisy, bardzo inspirujące.

Ktoś powie, że Cichocki nie był żadnym protoblogerem, tylko po prostu szpiegiem zatrudnionym w kancelarii królewskiej, który przesyłał do magistratów pełnych obcych agentów cenne nowiny o sprawach pozornie tylko błahych. Takich jak choćby sposób prowadzenia się córki króla Augusta II Mocnego Anny Orzelskiej. E, tam….był człowiekiem zajmującym się pisaniem ciekawych rzeczy dla wiernych czytelników. I tak go przedstawia Jerzy Dygdała, autor opisywanego tu opracowania. Co z tego, że pisał swoje gazety nie tylko do pań z odległych, magnackich dworów, nie tylko do magistratów, ale także do obcych dyplomatów….

 

 

 

Na tym kończę na dziś. Zapraszam na stronę www.coryllus.pl do księgarni Przy Agorze, do sklepu FOTO MAG i do księgarni Tarabuk. Przypominam też, że w sklepie Bereźnicki w Krakowie przy ul. Przybyszewskiego 71 można kupić komiksy Tomka.

Zapraszam też na stronę www.rozetta.pl gdzie znajdują się nagrania z targów bytomskich.

 

PS. Z ostatniej chwili. Niestety książkę umieszczę na stronie później, bo się nie chce obrazek załączyć, a ja nie wiem dlaczego….

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura