coryllus coryllus
3465
BLOG

Dom, w którym onanizował się poeta Wencel

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 41

 Miałem dziś pisać co innego, ale kiedy obudziłem się z rana, kiedy już wyniosłem posegregowane śmieci, które teraz pan śmieciarz wrzuca wszystkie hurtem, jak leci, na pakę ciężarówki, kiedy siadłem do komputera zobaczyłem, że na portalu WP powiesili tekst o poecie Wenclu. Jest to materiał z Rzeczpospolitej i nosi on tytuł – Poeta wyklęty, poeta wyklętych. Od razu przypomniał mi się piosenkarz o ksywce Savage, który w latach osiemdziesiątych puszczany był we wszystkich dyskotekach. Ten Savage, co oznacza jak pamiętamy „dziki”, zachowywał się trochę jak Kaszpirowski, to znaczy stał przed mikrofonem, z rękami opuszczonymi „pa szwam” i coś tam nucił pod nosem. Nie latał po scenie jak dziki, nie miotał się i nie wrzeszczał. Mnie na przykład ten rozdźwięk pomiędzy artystycznym pseudonimem tego pana a jego scenicznym image, bardzo śmieszył.

Jest w ogóle cały trend w kulturze, by kreować postaci niezgodnie z ich przyrodzonymi cechami. I trudno to doprawdy nazwać aspiracją, to jest aberracja, która nie wiadomo skąd się bierze. Dotyczy ona nie tylko polityków, ale także artystów. Zacznijmy jednak od polityków. Człowiek tak pełen wewnętrznych ograniczeń i do tego łatwo sterowalny z zewnątrz jak Jan Maria Rokita został przez gazownię określony kiedyś jako piekielnie inteligentny. Są inne przykłady, bardziej kokieteryjne, które z miejsca odbierają politykowi wiarygodność. I tak Jan Olszewski nazywany był kiedyś „Janko ryzykant”. To było coś tak niebywałego, że ja ani w roku 1992 ani później nie mogłem się zmusić do odrobiny współczucia i zrozumienia dla Jana Olszewskiego. W świecie komunikatów, komunikacji, wymiany informacji i myśli dokonywanej błyskawicznie, powszechnego dostępu do informacji, a nawet i bez tego dostępu, nazwanie kogoś, kto pełni funkcje publiczne – Janko Ryzykant, to jest celowe działanie obliczone na dewastację medialną tej postaci. Myślę jednak, że dureń, który to sprokurował miał dobre i szczere intencje. Tu na blog przychodzi co jakiś czas ktoś i mówi – no wiesz, ale on miał szczere intencje, szczery z niego patriota. Niech sobie wsadzi te swoje intencje – ja na to. Mu tutaj mówimy wyłącznie o skuteczności.

Teraz mała dygresja, dotyczy ona poniekąd także Jana Olszewskiego. Pisząc tę książkę o socjalizmie, wymieniam różne uwagi z pewnym kolegą, który wczoraj rzekł mi, że on, po tych wszystkich rewelacjach, które mu sprzedaję, nie wierzy już w sens nauczania historii. Może – mówi – lepiej, żeby to nadchodzące pokolenie nie znało żadnej historii, żeby żyło dniem dzisiejszym. Nie ma czegoś takiego jak życie dniem dzisiejszym – ja na to – człowiek się starzeje i zaczyna żyć przeszłością. I co? Odbierzmy mu to, powiedzmy, że dziadek znowu pieprzy jak to było za poprzedniego lodowca, ale nie żartem tylko na serio. Od pewnego momentu – choroby, niedołęstwa starczego, każdy z nas przestaje być potrzebny, jego pamięć przestaje być potrzebna i nadaje się on tylko do strugania patyków. Pokusa, by go wyeliminować, bo po co komu historia, jest spora. Tak więc nie miał racji Szymon Peres, mówiąc w Krakowie, że nie trzeba przesadzać z tą nauką historii. Trzeba i to bez przerwy, trzeba się przebijać przez te hagady, bo inaczej będzie po nas. Jan Olszewski także pojawia się w mojej nowej książce.

Wracajmy do Wencla. Nie ma żadnej możliwości, żeby przebić się przez ten tekst wydrukowany w Rzeczpospolitej i puszczony na WP. To jest jakiś wykwit. Od dawna nie czytałem czegoś tak okropnego. To jest Janko Ryzykant w dodatku piekielnie inteligentny. Autorem jest jakiś młody człowiek, który pełni funkcje profesora na UKSW. I tu dochodzimy do jądra dramatu. Dziadek już nie może pieprzyć jak było za poprzedniego lodowca, ale wnuczek jak najbardziej. Bo młodość jest najważniejsza. Nowe zaś czasy otwierają ludziom trzydziestoparoletnim, całkowicie ogłupiałym i zmanipulowanym możliwość przemawiania do tłumu i dostawienia sobie przed nazwiskiem literek prof. Ja jestem po lekturze biografii Niewiadomskiego napisanej przez niejakiego Pleskota z IPN, który też jest prof. To są rzeczy niemożliwe do wyobrażenia, mam na myśli interpretacje Pleskota. I nie chodzi tu wcale o zmianę narracji, o to, by coś powiedzieć po nowemu, albo odkryć jakieś inne kierunki, którymi mogłyby podążać nasze myśli. Chodzi o to, by ubrać się w togę, udrapować ją jakoś, nałożyć na łeb wieniec laurowy i przechadzać się po parku wypowiadając głośno niezrozumiałe łacińskie sentencje. Portale internetowe, z wyjątkiem pornograficzych pełne są nazwisk facetów, którzy robią kariery na uniwersytetach i się tym popisują. W ich tekstach nie znajdujemy jednak niczego nowego i niczego świeżego. To są te same dyrdymały, którymi karmiło się studentów dwadzieścia lat temu. Wartością dodaną nie jest jakość tekstu, bo tę zawsze można zakwestionować, ale tytuł naukowy. Kiedy ktoś go przeczyta może mieć pewność, że trafił na wartościowy materiał. Żeby nie poprzestać na gadaniu dajmy tutaj jakąś wyrazistą próbkę tej jakości.

 

Można by pomyśleć, że postać poety wyklętego – będąca istotną częścią epoki modernizmu – stała się obiektem wyłącznie historycznym, reliktem dawno minionej bohemy. Tak jednak nie jest. Fenomen drogi literackiej Wojciecha Wencla – której ostatnim etapem jest najnowszy zbiór wierszy „Epigonia" – podważa mit wszechotwartości ponowoczesnych umysłów i postaw. Zachęca do namysłu nad nowymi formami obecności dawno odkrytych zachowań społecznych.

 

Myśleliśmy, że postać poety wyklętego jest przeszłością, a tu zonk, ona jest znowu z nami i cielił się w nią Wencel. Zupełnie jak ten grzeczny piosenkarz wcielił się w postać dzikiego. Ale to jeszcze nic.

Oto następny fragment

 

Inaczej bowiem niż wielu spośród poetów wyklętych, Wencel do roli poete maudit dojrzewał stopniowo, w pewnej mierze nieświadomie i częściowo chyba nawet wbrew swojej woli. Tuż po debiucie mógł przecież uchodzić za ulubieńca salonów. To wtedy Czesław Miłosz, pytany przez Teresę Walas o najciekawszych poetów konfesyjnych, obecnych następców Jerzego Lieberta, mówił o nim: „Jest taki poeta, Wencel w Gdańsku. Ale nie wiem, czy nie jest to jakiś nałóg, żeby łączyć katolicyzm z formami tradycyjnymi, metrycznymi. Czy rzeczywiście tak być musi? Zadaję takie pytanie". Związany przez pewien czas ze skandalizującym „BruLionem", uznany za odnowiciela polskiego neoklasycyzmu, autor stał się jednym z najmłodszych laureatów prestiżowej Nagrody im. Kościelskich, a jego głośny tom „Oda chorej duszy" w 1997 r. znalazł się w ósemce książek nominowanych do Nagrody Literackiej Nike.

 

Dowiadujemy się z niego wprost z czyich rąk przyjął namaszczenie na wyklętego pan Wencel. Z rąk Czesława Miłosza, który ze znawstwem podszedł do poezji młodzieńca z Gdańska i zasugerował, że może on być kiedyś poetą wyklętym. Nie wiem czy dobrze widać jak się modeluje tę śmieszną scenę z figurami powycinanymi z kratonu, a jeśli nie to zajrzyjcie do tekstu i zobaczcie jakie zdjęcie znajduje się pod tym fragmentem. Oto link

 

http://ksiazki.wp.pl/tytul,Wojciech-Wencel-Poeta-wyklety-poeta-wykletych,wid,21709,wiadomosc.html

 

Jak widać jest to zdjęcie poety Wencla na zebraniu rady programowej TVP w roku 1998. Widzimy tam niczego nie rozumiejące dziecko, które wpatruje się w kogoś mądrzejszego, jakiegoś piekielnie inteligentnego Janka Ryzykanta. Rok 1998 był to dziwny rok, jak pamiętamy. Rządził rząd AWS, a na stanowisku prezesa TVP nastąpiła zmiana, w dodatku w czerwcu – ach te zadziwiające koincydencje – Ryszarda Miazka z PSL zastąpił Robert Kwiatkowski, ten od esemsów z wulgaryzmami. Nie wiemy, kiedy zostało zrobione to zdjęcie, czy jeszcze za Miazka, czy już za Kwiatkowskiego. Nie wiemy też jak to się stało, że początkujący poeta, protegowany Miłosza, znalazł się w składzie rady programowej. Nie wiem kto wtedy był w składzie tej rady i kto był przewodniczącym, ale może Wy to odkryjecie.

 

Teraz jeszcze jeden komiczny fragment, a potem słów kilka o skuteczności

 

Być może Wencel nie zdawał sobie wtedy z tego sprawy, ale proces stereotypizacji jego postaci – zapowiadający działania przypominające cenzurę – trwał od kilku lat. Etykieta wichrzyciela stopniowo utrwalała się w salonowych umysłach i postawach, ułatwiając zbywanie kolejnych książek prostymi sloganami, zwalniając z obowiązku rozumienia, a często wręcz po prostu z obowiązku czytania jego wierszy. Właśnie dlatego pewna część tego, co napisano o Wenclu, wygląda tak, jakby krytykom w pewnym momencie zabrakło smaku: tego zwłaszcza, o którym Zbigniew Herbert pisał w swym głośnym wierszu. Takiego smaku, którego brak musi się skończyć tak, jak opisuje poeta: „łańcuchy tautologii parę pojęć jak cepy/ dialektyka oprawców żadnej dystynkcji w rozumowaniu/ składnia pozbawiona urody koniunktiwu".


Ciekawe czy proces stereotypizacji postaci Wencla nastąpił przed czy po roku 1998? Jak myślicie?

Tu jest jednak najlepsze:

Zastanawia zwłaszcza spektakularna klęska najbardziej jak dotąd ambitnego przedsięwzięcia gdańskiego pisarza – poematu „Imago mundi". Poprzedzony rzetelną kampanią promocyjną (fragmenty tekstu ukazały się w „Rzeczpospolitej" oraz „Gościu Niedzielnym"), wydany z niezwykłą starannością, miał być literacką sensacją 2005 r. Tak się jednak nie stało. Został niemal przeoczony przez krytykę (miał ledwie dwie poważne recenzje), nie dało się go dostrzec także wśród książek wyróżnionych jakąkolwiek nagrodą.


 

To jest lepsze niż Geremek wchodzący na schody, który w rzeczywistości z nich schodzi. Młody profesor pisze, że tomik był poprzedzony rzetelną promocją, bo miał dwie recenzje – w Rzeczpospolitej i w Gościu, a zaraz potem dodaje, że został przeoczony, bo miał ledwie dwie recenzje. Nie wiem właściwie co powiedzieć. Lansują faceta na chama, od dwudziestu lat, faceta który nie potrafi nic poza składaniem najprostszych rymów i bajaniem o tym, że mieszka przy cmentarzu i to jest niezwykłe, potem zaś nie potrafią go – mając za sobą kolegów, rady programowe i różne ważne ciała, nawet wypromować. Więcej – oni nie mają pojęcia o promocji – im się zdaje, że recenzje sprzedają książki. Rok 2005, w którym Wencel wysmarował to swoje dzieło, wskazuje na to, że liczył się on z tym i jego promotorzy także, iż zostanie zassany przez PiS i będzie współtworzył wizerunek tej partii w sferach – umownie to nazwijmy – intelektualnych. W roku 2005, o ile pamiętam ukazał się też ten słynny tekst Wencla, w którym przyznał się on do uzależnienia od pornografii oraz do zdradzania żony. Ciekawe kto mu zagroził i czym? Podejrzewam, że ktoś z naszych z zazdrości o sławę i miejsce w pisowskim panteonie. Wencel się chyba przestraszył i wolał się sam ujawnić. Aha, tam było jeszcze dzikie, kompulsywne pijaństwo na dokładkę. Pijaka łatwo jest przestraszyć, szczególnie takiego, który chodzi do kościoła. I wydawało się, że Wencel umilkł. Coś tam nasmarował o Wołyniu, ale pies z kulawą nogą się za tym nie obejrzał….No, ale….widzimy, że nie zrezygnowano z Wencla całkiem, mamy oto kolejną próbę wprowadzenia go do tego cholernego publicznego dyskursu. Tym razem jako poety wyklętego. Facet się przestraszył własnych nałogów, a teraz będzie wyklęty. O matko….! Nawet na porządnego, twardego alkoholika już nas nie stać. Muszą ich lansować recenzjami w Gościu niedzielnym i Rzeczpospolitej. I nie myślcie, że ja tu znajdę zaraz jakąś dobrą i śmieszną pointę. Nie mam jej, bo mieć nie mogę, cóż tu dodać? Ciągnięty za uszy oszust powraca, poeta wyklęty z rady programowej TVP SA. To się nie mieści w głowie...na razie...wracam do książki.


 

Na koniec jeszcze zostawiam Wam nagranie z amerykańskiej telewizji, występuje w nim Tomek Bereźnicki i opowiada o komiksach.

 

http://youtu.be/sPZTIqGKImE


Na tym kończę na dziś. Zapraszam na stronę www.coryllus.pl do księgarni Przy Agorze, do sklepu FOTO MAG i do księgarni Tarabuk. Przypominam też, że w sklepie Bereźnicki w Krakowie przy ul. Przybyszewskiego 71 można kupić komiksy Tomka.

Zapraszam też na stronę www.rozetta.pl gdzie znajdują się nagrania z targów bytomskich.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura