coryllus coryllus
5758
BLOG

Anna Walentynowicz - siostra sotennego Chrynia

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 75

 Nie wiem czy pamiętacie jak nazywał się sotenny Chryń, jeden z najczarniejszych charakterów literatury PRL, bohater książki pułkownika Jana Gerharda zatytułowanej „Łuny w Bieszczadach”? To był drodzy moi Stefek Stebelski, który skończył seminarium nauczycielskie w Samborze, a potem uczył dzieci w polskiej szkole. Jakby tego było mało ukończył jeszcze szkołę podchorążych piechoty i wyuczył się tam na dobrego żołnierza. Stefek był ukraińskim socjalistą, który wierzył w sprawiedliwy podział dóbr, postęp wszechświatowy, oświatę pod strzechą i dokręcał do tego jakoś, sobie tylko znanym sposobem, ukraińską niepodległość. Patrząc na jego życiorys, mam przed oczami innego Stefka, Stefka Okrzeję, którego siepacze carscy kazali powiesić na stokach cytadeli. On miał dokładnie takie same poglądy jak Stebelski, tyle, że pochodził z miasta, a nie ze wsi. Trudno powiedzieć dlaczego akurat Stebelskiego pułkownik Gerhard uczynił czarnym charakterem. Cóż on w końcu zrobił? Spalił jedną wieś tylko, a poza tym przecież bohatersko walczył z komunistami i nawet brał udział w likwidacji wstrętnego i znienawidzonego przez wszystkich agenta NKWD nazwiskiem Świerczewski, którego musieliśmy oglądać przez lata całe na banknocie 50 złotowym. Na Wołyniu nigdy nie był, poza tą jedną wsią, którą jego ludzie sfajczyli, wsią gdzie zginęło kilkanaście osób, nic ten facet na sumieniu nie ma. Zabili go czescy pogranicznicy jak chciał się przedostać do Monachium, przez granicę gdzieś w Rudawach. Toż Kościuszko przed bitwą pod Maciejowicami kazał spalić więcej zagród wokół swojej pozycji niż ten cały Stefek.

No, ale zostawmy już Stefana, bohatera Ukrainy, polskiego podchorążego i nauczyciela ludowego, którego umysł przeżarty był zarazą socjalizmu. Niech mu ziemia lekką będzie.

Oto okazuje się, że trwa dyskusja czy Anna Walentynowicz była Ukrainką czy nie. Ta dyskusja jest fałszywa do samego spodu, bo nie dotyczy ona Anny Walentynowicz, ale sposobu opowiadania historii. To znaczy, czy trzeba ją opowiadać tak, by ujawniła się prawda, czy trzeba ją opowiadać na polityczne i społeczne zamówienie. To jest istota sporu. Różne się w niej głosy podnoszą, a najgłupiej – nic nie poradzę – gada ksiądz Isakowicz Zaleski, który porównuje ustalenia pracowników gdańskiego IPN do rewelacji o carach samozwańcach z końca XVI wieku. Tekst księdza Isakowicza-Zaleskiego, kończy się bardzo zwietrzałym szyderstwem, które zacytuję tu w całości:

 

Inna sprawa, że jak tak dalej pójdzie, to może dowiemy się, że Lech Wałęsa to zbiegły z Dzikich Pól kozak Wałęsiuk a kuzynem Donalda Tuska był Stepan Bandera. No cóż, jak się nie ma mało własnych bohaterów, to trzeba ich podkradać innym narodom.

 

A ja mam takie pytanie do księdza Isakowicza, w związku z tym zakończeniem: a co będzie jak się okaże, że armię Chmielnickiego finansowali ormiańscy kupcy ze Lwowa? Co ksiądz wtedy powie?

 

Ja celowo spycham tę dyskusję w takie obszary, bo emocje wokół pochodzenia Anny Walentynowicz są tak nakręcone, że w zasadzie nic poza ostatecznym ustaleniem – była Ukrainką czy nie, w grę nie wchodzi. Sprawę ponoć pierwszy podniósł jeszcze w roku 2010 Mirosław Czech, dyżurny z gazowni. Intencja z jaką to zrobił nie jest mi znana, ale ponieważ sprawa ta dotoczyła się bez odzewu właściwie do dziś, uznać należy, że była to po prostu intencja chybiona. W najnowszym numerze miesięcznika „Pamięć” wydawanego przez gdański IPN ukazał się artykuł Igora Hałagidy, pracownika tegoż IPN, który wyjaśnia, że Anna Walentynowicz urodziła się w rodzinie ukraińskiej, ale wskutek ciężkich warunków została posłana na służbę do Polaków, którzy potem zabrali ją ze sobą do Polski. Jeśli to nie jest prawda, zwolnijcie tego Hałagidę z IPN, bo kłamie. To jest wyjście najprostsze. Nie może być bowiem tak, że pracownik naukowy instytucji państwowej rozpowszechnia bezkarnie kłamstwa o takiej postaci jak Anna Walentynowicz.

Hałagidzie odpowiada Sławomir Cenckiewicz, który już w pierwszym zdaniu swojego tekstu demaskuje całe środowisko historyków zajmujących się dziejami najnowszymi. Demaskacja ta zawarta jest w słowach:

 

Niektórzy, jak np. Antoni Dudek, wykorzystują rzekomo nowatorskie ustalenia prof. Hałagidy (oparte głównie na znanej mi pracy „Wohnenna wichoła pokłykała u bezsmertia abo pererwanyj polit ‘pasionariji’”, Kijów 2013), do tego by w pewnym sensie unieważnić moją książkę o Annie Walentynowicz z 2010 r. 

 

Oto niesławnej pamięci profesor Dudek, człowiek który położył sprzedaż wydawnictw IPN, a potem nad tym biadolił, chce unieważnić książkę Cenckiewicza. Czymu? Czy w imię prawdy o Annie Walentynowicz? Nie przypuszczam. On chce to zrobić, ponieważ wie, że Cenckiewicz zmierza wprost ku wielkiej polityce, do której on sam – profesor Dudek – nigdy nie trafi.

 

Cenckiewicz pisząc to zdanie, zmienia całkowicie okoliczności sporu i przenosi je z obszaru emocji dotyczących krwi i pochodzenia na obszar naukowych dociekań, gdzie czuje się, jako mistrz i warsztatowa doskonałość, nie do pokonania. Chwilkę później, kiedy już nas przekonał o własnej wielkości pisze tak:

 

 

 Już w swojej książce „Anna Solidarność. Życie i działalność Anny Walentynowicz na tle epoki (1929-2010)”, a więc zanim ukazały się pierwsze informacje o rodzinie i dzieciństwie bohaterki książki, pisałem, iż „niewiele wiem na temat rodziny Lubczyków i dzieciństwa Anny” niczego nie przesądzając. Dodałem też, że pisząc zwięzły rozdział o dzieciństwie Anny Walentynowicz (zaledwie 7-stronicowy) opieram się wyłącznie na relacji samej pani Ani. Zastrzegłem jednakże, iż „nie jestem w stanie zweryfikować pamiętnikarskich relacji” (str. 33). Zresztą uznałem, że dla całości biografii – która ma przede wszystkim wymiar polityczny – wątki rodzinne są jakby mniej istotne.

 

Całość biografii ma wymiar polityczny. Sławomir Cenckiewicz napisał polityczną biografię, pominął, znając je, do czego się przyznaje, wątki z dzieciństwa Anny Walentynowicz, a teraz się dziwi, że atakuje go Dudek? A czego się spodziewał? I na czym te swoje nadzieje opierał? Bo chyba nie na bliskiej znajomości z Anną Walentynowicz.

 

Jak została zastawiona ta pułapka. W tekście księdza Isakowicza Zalewskiego opublikowanym w Bibule widzimy zacytowane słowa Sławomira Cenckiewicza. Pisze on o Annie Walentynowicz per Ania. Ja to zauważyłem u niego już wcześniej, ale ponieważ nie interesowałem się zbytnio ani samą postacią, ani dziejami Solidarności, nie pisałem o tym ani słowa. Nie wiem, którą już z kolei postacią spośród publicystów, historyków i dziennikarzy, przyznającą się do bliskiej zażyłości z Anną Walentynowicz, jest Sławomir Cenckiewicz. Myślę, że znajduje się gdzieś w ogonie kolejki. Tym ostrożniej powinien szafować wyrazem „Ania” w odniesieniu do osoby, która mogłaby być jego babcią. Większość czytelników salonu24 pamięta aferę jaką rozpętała jedna z blogerek, powołując się na zażyłość z Anną Walentynowicz, której to zażyłości pani Anna się po prostu wyparła.

 

Patrząc na te wszystkie podchody do Anny Walentynowicz za życia i po śmierci, myślę, że była to osoba niezwykle ostrożna i świadoma tego, że jej życie osobiste i prywatność są całkowicie zdewastowane i w zasadzie nie do odbudowania. W imię czego miała komukolwiek, kto rościł sobie jakieś prawa do jej czasu i życia, opowiadać prawdę o swojej rodzinie? To jedna kwestia.

 

Drugą jest sposób w jaki pisze się historię, główny temat naszych rozważań. Jeśli Sławomir Cenckiewicz napisał polityczną biografię, to ma teraz to, czego chciał. Teraz wszyscy będą stawać na jego opasłej książce jak dzieci, które chcą się dostać do czekoladek ukrytych przez mamę gdzieś na wyższej półce. I będą sprawdzać, w kolejnych, nie politycznych już, ale dziennikarskich biografiach Anny Walentynowicz, czego też nie ma u Cenckiewicza, a co powinien on był tam umieścić, żeby jego książka była prawdziwa, a nie polityczna.

Obawiam się, że postępując w ten sposób i argumentując w ten sposób jak to widzimy w poniższym tekście

 

https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=1696165570708881&id=100009463637739&pnref=story

 

autorytet Sławomira Cenckiewicza ulegnie destrukcji, bynajmniej nie powolnej. Z faktu bowiem, że Anna Walentynowicz urodziła się w rodzinie ukraińskiej nie wynika nic. Dokładnie nic. I jedną reakcją na te wyciągnięte przez Czecha rewelacje powinno być wzruszenie ramion. Publicyści zaś i historycy toczą na naszych oczach swoją walkę o pomniki. A także o kształt książek i zawarte w nich treści. Mili państwo, jeśli nie zaczniecie po prostu pisać prawdy, jeśli nie przestaniecie tych swoich książek profilować pod takim czy innym kątem, zawsze ktoś będzie was kopał po tyłku. Bo zawsze gdzieś znajdą się informacje o których nie chcieliście lub z jakichś powodów nie mogliście napisać.

Wszelkie bowiem publikacje historyczne mogą być użyte jako narzędzia w sporze politycznym. Kłopot w tym, że służą one za każdym razem i zawsze, także do ukrycia istoty tego sporu. Istotą sporu Dudka z Cenckiewiczem jest zazdrość Dudka o karierę Cenckiewicza, oraz przekonanie tego ostatniego, że bliska zażyłość z Anną Walentynowicz daje mu do ręki jakieś ekstra argumenty.

 

Jaka wobec tego jest istota sporu polsko-ukraińskiego? Prosta i czytelna. Gazownia od 30 lat przekonuje Ukraińców, że wobec tych prymitywnych polskich chamów są oni jak ten kwiatek w zbożu. I wielu w to uwierzyło. Mirosław Czech i Piotr Tyma uwierzyli na pewno, jak jest poniżej ich stanowisk nie wiem. Istotą tego sporu jest sposób komunikowania się. Myślę, że czas najwyższy, by Związek Ukraińców w Polsce dowiedział się, że że Gazeta Wyborcza to nie jest Polska. Jeśli więc porozumiewa się ów związek z Gazetą Wyborczą to znaczy tylko tyle, że nie porozumiewa się z Polską. I nic więcej. Pozycje jakie członkowie tego związku uzyskali wśród publicystów GW są dla Polaków bez znaczenia i nie ważą nic. To jest punkt wyjścia do dyskusji. Innego nie będzie. Jeśli zaś ktoś ze strony ukraińskiej będzie próbował do nas przemawiać po wdrapaniu się na stołek, który podsunął mu Adam Michnik, albo Piotr Pacewicz nie zostanie wysłuchany.

Wróćmy do tekstu pracownika IPN Igora Hałagidy. Nie uważam, by był on specjalnie napastliwy czy jakoś brzydko demaskatorski wobec Anny Walentynowicz. Nie uważa tak nawet Sławomir Cenckiewicz, który koncentruje się po prostu na obronie swojej książki. Jest to materiał zaaprobowany przez zwierzchników pana Hałagidy i opublikowany w wydawnictwie IPN. O cóż więc chodzi? O to, byśmy swoimi wrzaskami i sprzeciwem wpisali się w narrację jaką przygotowała dla nas Gazownia wraz z dyżurnym Ukraińcem nazwiskiem Czech. A co my tutaj sądzimy o Czechach, to już każdy uważny czytelnik tego bloga dawno wie.

Sławomir Cenckiewicz pisze jeszcze, z naiwnością, o którą go nie podejrzewałem, że lepiej nie rozpowszechniać tych rewelacji, bo wykorzysta je Gazeta Wyborcza. Na twitterze tak napisał. Gazeta wyborcza i tak to wykorzysta, a im szybciej i głupiej to zrobi, tym lepiej. Nalezy ich z całej siły do tego zachęcać. A to czy Anna Walentynowicz urodziła się w rodzinie polskiej czy ukraińskiej ma znaczenia chyba już tylko dla księdza Iskowicza, potomka tych Ormian co to wyprawę Chmielnickiego na Polskę sfinansowali.

 

Jeszcze słowo o relacjach polsko-ukraińskich na szczeblu politycznym. Oto jacyś ukraińscy politycy, bodajże premierzy napisali coś o obłędnej polskiej polityce wobec Ukrainy, w sensie, że niby się czepiamy. Sądzę, że nasi bracia powinni zmienić nieco kryteria oceny i odwyknąć od tej ambarasującej maniery, od tego stawiania wymagań. My tutaj nic nie musimy. Od takiego założenia zaczynają się wszelkie negocjacje, szczególnie polityczne. Oni zaś muszą i to wiele. Prowadzenie w takiej sytuacji swoich narracji w taki sposób jak to czynią Ukraińcy w Polsce jest co najmniej nierozsądne z politycznego punktu widzenia. Wiadomo, że bracia nasi czują się pewnie, ponieważ mają poparcie kół postępowych i samej gazowni. No, ale – cobdo – czy oni prowadzą negocjacje z gazownią czy z Polską? To trzeba koniecznie ustalić, bo wiele od tego zależy. Jak rozumiem wola politycznego porozumienia jest, spór dotyczy narzędzi. Czy oni je zmienią? Nie. Jestem tego pewien, zaglądam czasami na profile swoich dawnych, ukraińskich kolegów i znajduje tam inne profile zafascynowanych Ukrainą Polaków, tam także zaglądam. I ostatnio znalazłem u jednego pana, zdjęcie koreańskich generałów obwieszonych medalami od stóp do głów. Podpisane było, że to są sojusznicy Antoniego Macierewicza. I to właśnie nazywam obłędem. Jedyna siła w Polsce, która szczerze i naprawdę jest zainteresowana pomocą dla Ukrainy, jest przez polskich sympatyków tejże Ukrainy wyszydzana, albowiem nie mieści się tym ludziom w głowie, że można wyjść poza narrację gazowni i mówić o tych sprawach inaczej. Podobnie jest z ukraińską polityką wobec Polski. Jestem pewien, ze w razie poważnego kryzysu wszyscy ukraińscy politycy ze szczególnym wskazaniem na twardych nacjonalistów znajdą się po stronie Putina. Wiemy zresztą które kraje uważane są za największych sojuszników niepodległej Ukrainy – Niemcy i Wielka Brytania – dwa państwa, prócz Rosji, które nie uznały Chołodomoru za ludobójstwo. To także nazywamy obłędem.

No dobrze pociągnijmy to jeszcze dalej. Czemu służy niepodległość Ukrainy? Transferowi taniej siły roboczej do USA i Kanady. Niczemu więcej. Czy politycy ukraińscy zdają sobie z tego sprawę? Myślę, że tak, dlatego zawsze z ochotą porzucają myśl i dzieło niepodległości i uciekają na zachód gdzie zawsze są mile przyjmowani. Nie inaczej będzie i tym razem….

 

Jeśli ktoś rozpocznie dyskusje o tym, czy Anna Walentynowicz była Polką czy Ukrainką, albo o Wołyniu, albo o czymkolwiek z tego rejestru emocji wyleci i już nie wróci, choćby był tu z nami od pierwszego dnia prowadzenia bloga….

 

Na koniec jeszcze zostawiam Wam nagranie z amerykańskiej telewizji, występuje w nim Tomek Bereźnicki i opowiada o komiksach.

 

http://youtu.be/sPZTIqGKImE


Na tym kończę na dziś. Zapraszam na stronę www.coryllus.pl do księgarni Przy Agorze, do sklepu FOTO MAG i do księgarni Tarabuk. Przypominam też, że w sklepie Bereźnicki w Krakowie przy ul. Przybyszewskiego 71 można kupić komiksy Tomka.

Zapraszam też na stronę www.rozetta.pl gdzie znajdują się nagrania z targów bytomskich.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka