coryllus coryllus
3494
BLOG

To ja jeździłem czarną Wołgą

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 57

 Muszę się Wam do czegoś przyznać. To ja, właśnie ja, jeździłem czarną Wołgą. Dawno, dawno temu, jeszcze w szkole średniej, żeby ułatwić nam życie w przyszłości, zorganizowano dla uczniów kurs prawa jazdy. Leśnik jak wiadomo powinien mieć prawo jazdy, bo musi się przemieszczać szybko i sprawnie. Byłem jedną z nielicznych osób, które tego egzaminu nie zdały i prawo jazdy zrobiłem dużo, dużo później. A było to tak, pan nauczyciel przedmiotu Urządzanie lasu, był opiekunem kursu i miał do mnie i jeszcze czterech kolegów różne anse, a ponieważ to on decydował kto na czym będzie jeździł, wsadził nas na czarną wołgę. To była ewidentna szykana, która położyła się cieniem na całym moim życiu. Samochód Wołga przypomina trochę niektóre Mercedesy, światła długie ma nie tam gdzie trzeba, czyli w podłodze, inne rzeczy też są nieźle pochrzanione. Oczywiście z faktu, że uczyliśmy się jeździć Wołgą nic nie wynikało, bo egzamin i tak zdawaliśmy na maluchu albo na dużym fiacie. Jak się zapewne już domyśliliście, nie można było zdać takiego egzaminu, bo człowiek osiemnastoletni, nieobyty z automobilami, po kilkunastu godzinach jazdy, nie przesiądzie się z Wołgi na malucha, mowy nie ma.

W dodatku nasz instruktor, nauczyciel z zespołu szkół mechaniczno elektrycznych w Biłgoraju (na pewno pan się tego nie spodziewał, co?) był osobistością składającą się w zasadzie z samych deficytów emocjonalnych. Wrzeszczał na nas okropnie, do mojego kolegi zwracał się per „toto”. Wołał na przykład – co toto robi? No co toto robi...w czasie kiedy kolega usiłował skręcić. Do mnie i innych się tak nie zwracał bo po prostu byliśmy więksi niż tamten. Sam instruktor był mały, pokręcony, miał długą brodę, krzywe nogi i pełnił funkcję wicedyrektora tego zespołu szkół. Zapamiętałem go bardzo dobrze. Nie wiem czy jeszcze żyje, bo minęło sporo lat.

W dni, kiedy musiałem wsiadać do czarnej Wołgi i objeżdżać okolice Biłgoraja potrafiłem wypalić paczkę Mocnych, oczywiście w czasie kiedy wracałem z jazdy do internatu oczywiście, nie przez cały dzień. Bo cóż to za sztuka spalić paczkę fajek przez dzień? Każdy to potrafi.

Po co o tym piszę? Otóż sytuacja w obszarze tak zwanego dyskursu publicznego zaczyna przypominać sytuację na tym naszym kursie. Oto okazuje się, że prowadzący, taki ktoś dla przykładu, kto decyduje o tym jaką wymowę powinien mieć ten czy iny film (powinien, a nie jaką rzeczywiście ma) potrafi niespodziewanie wsadzić Bogu ducha winnych ludzi na czarną Wołgę, a potem wołać, albo sugerować, że są to rosyjscy szpiedzy zrzeszeni w czymś co nosi nazwę „brygady sieciowe”. Nie wiem kto to wymyślił, ale przeznaczenie tej bredni jest dla mnie oczywiste. Jak ktoś nie będzie pisał tego czego się odeń oczekuje zostanie zaliczony do zbioru ruskich agentów. Do zbioru tego nie zostaną rzecz jasna zaliczeni prawdziwi ruscy agenci, z którymi nasz główny rozgrywający będzie utrzymywał jak najlepsze stosunki, czyli tak zwaną sztamę, bo oni wszak ze swojej istoty należą do lepszego towarzystwa. Ruskimi agentami będą ci, którzy ośmielają się mieć własne poglądy na sprawę i artykułują je w słowach dla większości uczestników dyskursu publicznego niezrozumiałych, ale za to zrozumiałych dla czytelników.

W wikipedii jest nawet omówiona działalność tych brygad sieciowych. Ich centrala mieści się w wiosce Olgino, werbunek zaś trwa w internecie. Atakują oni póki co strony anglojęzyczne, ale kto wie czy nie przerzucą się na polskie. Przecież na ekrany wszedł już tak wybitny film jak Smoleńsk, a przed nami jeszcze Wołyń. Płacą tym trolom sieciowym marnie, wiki twierdzi, że w przeliczeniu na złotówki to jest raptem 98 złotych dniówki, ale widać w Rosji to wystarcza.

Nie wiem kto wymyśla te brednie i używa formuł takich jak „brygady sieciowe”, ale jest to pomysł tej samej klasy co czarna Wołga. Pomysł dający się zrealizować tylko wtedy kiedy dyskurs publiczny jest płaski jak naleśnik i ogranicza się do dywagacji na temat co jest lepsze – lewica czy prawica. Jakiekolwiek pogłębienie dowolnej kwestii jest dla działalności tych rzekomych brygad zabójcze. No, ale ktoś to wymyślił i ktoś się tym ekscytuje. Sądzę, że powód jest jasny – próba wyautowania niezależnych publicystów pod zarzutem działalności na rzecz wrogiego mocarstwa, które nagłym atakiem chce zniszczyć demokrację zachodnią.

No więc ja zawczasu uprzedzam ten atak i mówię wprost – to ja jeździłem czarną Wołgą. Przez cały w zasadzie rok 1986 można było mnie zobaczyć za kierownicą tego samochodu.

Jasne jest, że gwarantem skuteczności takich agentów jest ich całkowita anonimowość w blogosferze, wśród ludzi ekscytujących się różnymi sensacjami, albo – jeśli mamy zamiar skokietować towarzystwo aspirujące – znane nazwiska. W Polszcze naszej możemy z marszu wymienić popularnych blogerów, którzy wieszczą od lat różne rzeczy, a do głowy im nie przyjdzie, żeby po prostu zdradzić ludziom własne nazwisko. Powodem ma być stan permanentnego zagrożenia ze strony sił wrogich pokojowi i demokracji. Do osób takich należy na przykład Aleksander Ścios, osobnik próbujący od samego w zasadzie początku przypisać sobie różne nadludzkie cechy i stanąć na czele tej, tak zwanej prawicy, która produkuje się w internecie. Ponieważ mamy poważne powody, by przypuszczać, że Ścios to Roman Becker z Torunia, kolega prof. Zybertowicza, możemy mu tylko pomachać i pożyczyć szczęścia w dalszej działalności publicystyczno propagandowej.

Jeśli zaś idzie o znane nazwiska to łatwo je w wykreować. Wystarczy wyznaczyć dowolnego, silnie aspirującego młodego naukowca i kazać mu coś tam ględzić w formie, którą publiczność zaakceptuje i kupi. Kimś takim jest Jacek Bartosiak, który ostatnio gadał przez półtorej godziny w klubie wtorkowym w Krakowie na temat „Sztuka wojny”. Spotkanie prowadził Gadowski. Mamy więc dwie strony medalu – schizofrenicznych geniuszy takich jak Ścios i aspirujących mędrców z brodami takich jak Bartosiak. Oni wyznaczają granicę, za którą szaleją już tylko smoki i agenci Putina.

Musimy teraz jasno stwierdzić, kto jest rozgrywającym w dyskursie publicznym i kto decyduje o czym wolno mówić, a o czym nie wolno i jak daleko można się posunąć w owym „nie wolno”. Odpowiedź na te pytania jest banalnie prosta. O tym co mówić i kiedy decyduje Aleksander Smolar. Po czym to poznajemy? Po tym, że Semka ogłasza z dumą na twitterze, że będzie sobie w telewizji gawędził ze Smolarem o stanie Europy. Ciekawe co Semka wie na ten temat? Bo co wie Smolar, to my z kolei już także dobrze wiemy.

Sprawa wygląda tak mniej więcej. Oto nasi spodziewają się, że wskutek sprzyjających międzynarodowych koniunktur gazownia, która jest nie do ruszenia tak naprawdę awansuje już tak wysoko, że z ziemi pana Smolara nie będzie mógł dostrzec nawet Paweł Śpiewak. „Nasi” zaś już to krytycznie, już to entuzjastycznie odnosić się będą do rządów PiS i do każdych właściwie rządów jakie się pojawiają. Ryśki, Krzyśki i inne wynalazki z zakresu ulicznego folkloru pójdą w odstawkę i do zagospodarowania zostanie po nich kawał terenu. Ktoś to musi zrobić, żeby się nie okazało, że wejdą tam jacyś dzicy, tacy jak na przykład my, zadba anonimowy Ścios, który unikając starć i potyczek bezpośrednich, a jedynie banując niewygodnych komentatorów sprawiał będzie złudzenie naprzemienne – wolności dyskusji i jej ciągłego zagrożenia. Wszyscy, którzy się w tej formule nie mieszczą zostaną ogłoszeni ruskimi szpiegami co pracują w wiosce Olgino za 98 zł dniówki.

Wczoraj jakiś mądrala napisał, że za panterą stoi z całą pewnością cały zespół ludzi, bo jeden człowiek by tak nie potrafił. I to jest clou. Banda gamoni i leni musi dostać swoją pajdę kosztem innych, powody są dwa, albo są tak zasłużeni dla wszystkich dotychczasowych reżimów, że nie można ich odstawić na bok, albo są tak skoligaceni z nadchodzącymi reżimami, że także nie można tego zrobić.

My zaś jak dotychczas robimy swoje. Góra stoi.

 

 

Teraz ważne ogłoszenie – nie odbieram telefonów. Jeśli mam skończyć książkę to po prostu nie odbieram telefonów i niech nikt nie ma do mnie pretensji.

 

Na koniec jeszcze zostawiam Wam nagranie z amerykańskiej telewizji, występuje w nim Tomek Bereźnicki i opowiada o komiksach.

 

http://youtu.be/sPZTIqGKImE


Na tym kończę na dziś. Zapraszam na stronę www.coryllus.pl do księgarni Przy Agorze, do sklepu FOTO MAG i do księgarni Tarabuk. Przypominam też, że w sklepie Bereźnicki w Krakowie przy ul. Przybyszewskiego 71 można kupić komiksy Tomka.

Zapraszam też na stronęwww.rozetta.plgdzie znajdują się nagrania z targów bytomskich.  

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka