coryllus coryllus
2535
BLOG

Hipolit Korwin Milewski. Fragment wspomnień

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 36

Jadę na targi, okazało się, że przyjechała do mnie tylko niewielka część nakładu Wspomnień Hipolita Korwin Milewskiego. Wysyłka się przez to opóźni, ale każdy dostanie swoje książki. Proszę się nie martwić. Zostawiam Wam fragment książki oraz link do przygotowanego przez Pana Marka elektronicznego indeksu nazwisk znajdujących się w pierwszym tomie. Na targach będę miał tylko 100 egzemplarzy. Najmocniej wszystkich przepraszam. Oto link do indeksu

http://www.natusiewicz.pl/coryllus/

 

Prócz Zgromadzenia Narodowego ciągnął mnie często do Wersalu (już w sierpniu) pobyt w nim pani Marii Tyszkiewiczowej i jej syna Józefa, którzy likwidowali swoją wersalską instalację, oraz sensacyjne procesy w Sądzie wojennym głównych, nie zabitych podczas „krwawego tygodnia” hersztów komuny. Byłem na sprawach ówczesnego Dzierżyńskiego, Ferrè, mordercy zakładników (arcybiskupa Darboy, prezesa Sądu Kasacyjnego Bonjean, literata Chaudey i licznych innych); kapitana w regularnej armii, dezertera Rossel – obaj skazani na śmierć i rozstrzelani; słynnego malarza Courbet (pradziada szkoły, która stopniowo doszła do kubizmu), ministra finansów komuny Jourde, deportowanych do Nowej Kaledonii, i innych. Muszę przyznać, że ci wszyscy złoczyńcy polityczni zachowywali przed Sądem – a również i przed słupem – postawę pełną godności. Nie kartonowe Brutusy; siedli do tragicznej partii, przegrali – i zapłacili.

Ta niemiłosierna represja Komuny 1871 r. miała jednak dla Francji zbawienne skutki. Thiers i Zgromadzenie Narodowe wychodzili z tej zasady, że kiedy jacyś zorganizowani lub niezorganizowani rokoszanie szturmują gmach państwowy i, posiadając wszystkie, nawet przesadne, możności wyjawienia swego zdania i przeprowadzenia swoich dążności (a możności tych dostarcza nowoczesny ustrój państwowy nawet najmniej do tego usposobionym obywatelom), jeszcze chwytają się broni, to popełniają, każdy indywidualnie, względem narodu zbrodnię, która nie tylko powinna być uśmierzona, lecz i ukarana – i to tak, aby ich opuściła wszelka ochota do recydywy. Nie unikano rozlewu krwi tak, jak strażak pożarny, gdy gasi palący się dach jakiegoś gmachu, nie unika rozlewu wody i zamoczenia sufitów, chyba że – jak Kierenski w listopadzie 1917 r. lub pp. Wojciechowski i Witos w maju 1926 r. – w rzeczywistości boi się wleźć na drabinę i opalić sobie buzię. Żołnierzy i „zakładników” zginęło około tysiąc ludzi, komunardów zaś przeszło dwadzieścia pięć tysięcy. A to zostawiło wśród czerni paryskiej po dzisiejszy dzień takie wspomnienie, że pomimo burzliwej historii trzeciej republiki francuskiej, pomimo Gambettowskiego oportunizmu, długoletniego antyklerykalizmu, Boulanżyzmu, Panamy, Dreyfuzjady, cierpień i wstrząśnień 1914-1918 lat, dotychczas nie przyszło na myśl hersztom francuskiego motłochu popierać swoich dążności w formie akcji zbrojnej.

Niestety do tej zbrodniczej komuny polazło niemało (jakoby do dwustu) naszych emigrantów 1863 r. z „generałem” Dąbrowskim na czele. To odbiło się mocno i trwale na usposobieniu francuskiej opinii publicznej względem polskiego narodu; niechęć była tak widoczna, że kuzyn Laskowicz jeszcze kilka dni po ustaniu walki nie śmiał wychodzić z domu. Opowiadał mi, jak (ponieważ władze wersalskie w ciągu tych dwóch miesięcy otrzymały, jak pisali ówcześni historycy, do 300 000 osobistych denuncjacji) oficer, który zajął kwartał Luxemburski, od razu udał się do księgarni polskiej Władysława Mickiewicza na rue de Tournon. Ten, tak jak jego ojciec w 1831 r., a sam w 1863 r., oficjalnego udziału w komunie nie brał, lecz obficie „a latał, a pisał”. Dowiedziawszy się od Bogu ducha winnego urzędnika księgarni, że Mickiewicza od poprzedniego dnia nie widziano, oficer zapytał: „A pan Polak?” „Polak”. – Do ściany i w łeb. Potem Mickiewicz dzięki protekcji jeszcze żyjących Micheleta i Edgara Quineta, kolegów jego ojca w Sorbonie, jakoś się wykręcił i wylazł z kryjówki…

Odtąd marka „Polak” stała się jawnie niekorzystną. Jużci, że prócz jakichś liberalizujących blagierów, dla których Polska służyła za klasyczny bębenek, żaden trzeźwy Francuz nigdy nie sądził, że Opatrzność, w co wierzył nasz „Wieszcz” (w „Księgach pielgrzymstwa”), stworzyła Francję na to, żeby swoją krwią i swoim bogactwem ratowała Polskę od następstw własnego niedołęstwa. Ale po 1830 r., i do 1870 r., ogół narodu francuskiego, odważnego i ceniącego odwagę, której wówczas u Polaków nie brakło, odczuwał do nich przeważnie litościwą, lecz szczerą sympatię jako do walecznych półgłówków. Komuna położyła temu koniec. Wykształceni Francuzi pod wrażeniem niedawnej depeszy dziękczynnej Wilhelma I do Aleksandra II: „Waszej Mości po Bogu Niemcy zawdzięczają swoje zwycięstwo” za wstrzymanie na początku wojny Austrii od zbrojnej interwencji, wiedzieli, że zawdzięczają ten „cios sztyletem w plecy” właśnie swoim platonicznym sympatiom do Polski, i to mniej notom dyplomatycznym z 1863 r., jak osobiście obraźliwym incydentom 1867 r. Jadąc do Paryża, Aleksander II jakby dla przygotowania terenu podpisał w Wierzbołowie dość skromną amnestię dla winowajców 1863 – został przyjęty w Paryżu słynnym „Vive la Pologne, Monsieur adwokata Ch. Floquet, spudłowanym wystrzałem Berezowskiego i przyznaniem ostatniemu przez paryski Sąd przysięgłych okoliczności łagodzących, aby jego, cesarza, pozbawić możności wyproszenia u Napoleona III złagodzenia kary1. A już mówiłem, że Aleksander II był chorobliwie mściwy. – Dla „Francuzów z ulicy” Polacy z ich „generałem” Dąbrowskim (jedyny z generałów komuny, który nie okazał się błaznem, szukał i znalazł waleczną śmierć) zostali wówczas sprzymierzeńcami zdrajców ich ojczyzny. Odtąd patrzano na nich jak na niebezpiecznych warchołów, nadużywających gościnności; dopiero w 20 lat później, z wybuchem długiej rusofilskiej manii, i aż do rewolucji rosyjskiej zaczęto nas uważać głównie za nudziarzy, którzy przeszkadzają nowemu romansowi z przepotężną niby kochanicą; a gdy w Brześciu Litewskim kochanica okazała się do niczego niezdatną nierządnicą, zostaliśmy znowu wyniesieni na godność mopsa, który może w danym razie chwycić za łydkę niemieckiego wilkołaka. W tej chwili bodaj tam zadają sobie pytanie, czy mops ma zęby i czy nie będzie wolał w chwili decydującej „uniknąć rozlewu krwi?”

Umyślnie się zatrzymałem dłużej na moich wspomnieniach z r. 1870/71. Już sześćdziesięcioletni ludzie go nie pamiętają i zauważyłem, że u nas – nawet za granicą, młodsi nie zdają sobie sprawy z głębokiego związku historycznego między nieudanym zamachem niemieckim 1914 roku a udanym w roku 1870.

1) Bardzo nietaktownie część emigracji polskiej wówczas jakby solidaryzowała się z tym Berezowskim, wystarawszy się mu do obrony o efektownego trębacza, Emmanuela Arago. Berezowski nie był Polakiem, lecz Rusinem prawosławnym, wmieszał się do ruchu 1863 r. jako rewolucjonista, na wzór Zdanowicza, i prawie nikt w emigracji go nie znał.

 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka